Rozdział XII - "Nic z tego nie rozumiem"

„››Józio w końcu zorganizował zasadzkę na Pimkę i Kopydrę...‹‹ On miał na imię KOPYRDA! I nie Ziuta, tylko Zuta! Boże, kiedy oni wreszcie zaczną czytać ze zrozumieniem!" – denerwowała się Paulina, poprawiając ostatnie wypracowania swoich ulubionych maturzystów. Nie szczędziła czerwonego długopisu ani ostrych słów. Tym razem miała powody. Postanowiła raz na zawsze przestać im pobłażać i zmusić ich wreszcie do jakiejś pracy. Czas najwyższy, przecież lada moment mają maturę. A „Ferdydurke" to niestety lektura obowiązkowa i za takie błędy rzeczowe egzaminator może im zabrać sporo punktów. Do tej pory nie chciała na nich naciskać, zmiana nauczyciela w ostatniej klasie to już i tak wystarczający stres, ale po prawie dwóch miesiącach uznała, że poznali się już nawzajem na tyle dobrze, by mogła zacząć od nich czegoś wymagać.

Paulina właśnie sięgnęła po pracę Hani, którą zawsze zostawiała sobie na koniec, gdy niespodziewanie odezwał się dzwonek do drzwi. Zaskoczona polonistka wstała od stołu, poszła do przedpokoju i zajrzała przez wizjer. Kiedy tylko zorientowała się, kto stoi po drugiej stronie, natychmiast otworzyła drzwi. W progu pojawił się Hubert z miną tak zbolałą, jakby właśnie stracił ukochanego psa pod kołami rozpędzonego samochodu. Paulinie od razu błysnęła w głowie myśl, że jeżeli to sprawka Jerzego, osobiście wytarga go za te wytapirowane kudły...

- Hubi, co jest? – spytała zaniepokojona, wpuszczając przyjaciela do środka.

- Masz whisky? Albo wódkę? Albo cokolwiek? – wymamrotał Zakrzewski.

Nie zdjął nawet płaszcza, buty zsunął z nóg bez rozwiązywania sznurówek, po czym poczłapał do kuchni i usiadł przy stole. Oparł łokcie na blacie, chowając twarz w dłoniach z cichym westchnieniem.

- Coś się znajdzie... - zaczęła powoli Paulina, wchodząc za nim do kuchni. – Ale co się, do cholery, stało? Hubert, słyszysz mnie?

Polonistka złapała przyjaciela za ramię i zmusiła, żeby na nią spojrzał.

- To przez Jerzego? Bo jeśli tak, to ja mu normalnie...

- Nie, nie, Jurek nie ma z tym nic wspólnego – zaprzeczył natychmiast Hubert. – Mam problemy w robocie... No, daj coś mocniejszego, zaraz pogadamy. W końcu po to przyszedłem...

Paulina pokręciła głową w geście dezaprobaty, ale mimo wszystko wyjęła z szafki butelkę whisky, nalała sobie i Hubertowi trochę do szklanki, po czym postawiła wszystko na stole, siadając obok przyjaciela.

- Mów – zarządziła. – O co chodzi?

Zakrzewski niechętnie ściągnął płaszcz i powiesił go na oparciu krzesła.

- Pamiętasz, jak ci opowiadałem o tych badaniach, nad którymi pracowałem przez ostatnie pół roku? – zapytał.

- Tak, jasne – przytaknęła Paulina.

- To miał być mój największy sukces. Wiesz, myślałem sobie, że jak już skończę, to dostanę awans i w ogóle... No i skończyłem parę dni temu. Spisałem wszystkie wyniki i zostawiłem gotowy raport w szufladzie biurka w pracy.

- I co? Ktoś go ukradł?

- Żeby tylko! Z tym jeszcze bym sobie jakoś poradził... Kolega z zespołu przywłaszczył sobie mój projekt. Zabrał wyniki badań, probówki z dowodami, raport, wszystko. I podał jako swoje, rozumiesz?

- Co za świnia! – zbulwersowała się Paulina. – Podły gnojek! Mam nadzieję, że byłeś z tym u szefa?

- Byłem, pewnie. Ale wiesz, co jest najlepsze? Szef mi nie uwierzył. Reszta zespołu też stwierdziła, że to jest praca Kuby, a nie moja.

- Chyba żartujesz!

Hubert uśmiechnął się blado i potrząsnął głową.

- Nie, nie żartuję. Nic z tego nie rozumiem. Wydawało mi się, że mamy w zespole dobre układy, że się lubimy i jesteśmy jednak zgraną paczką. Ale jak widać myliłem się...

Paulina nie mogła wręcz w to uwierzyć. Jak można być aż tak perfidnym? Przecież to jest praca Huberta, i to ciężka praca, a ten buc ją sobie bezczelnie przywłaszczył! Gdyby ona była na miejscu przyjaciela, to pewnie od razu załatwiłaby sprawę po męsku i dała gościowi po mordzie. Ale Hubert niestety był kompletnie przeciwny jakimkolwiek bijatykom, więc na to raczej nie było co liczyć. Pozostawały zatem rozwiązania pokojowe, których jednak Paulina w chwili obecnej znaleźć nie umiała.

- Że też ludzie są tak chorobliwie zazdrośni – westchnęła polonistka. – A nie pokłóciłeś się z nimi o coś ostatnio? Nie wiem, nie mieliście jakichś sprzeczek o inne projekty?

- Nie, nic takiego nie było – zaprzeczył stanowczo Zakrzewski. – Chyba że...

Urwał i zamyślił się na chwilę.

- Chyba że co? – drążyła Paulina.

Hubertowi przemknęła przez głowę tragiczna myśl. Spojrzał na przyjaciółkę poważnym wzrokiem i dokończył:

- Chyba że moi koledzy to pieprzone homofoby...

***

Obudziła się z lekkim bólem głowy, lecz bynajmniej nie był on spowodowany kacem. Swoim zwyczajem od razu spojrzała zegarek. Wskazywał 12:32. Nie zdziwiło jej to specjalnie – odsypianie nocnych dyżurów z reguły kończyło się w ten sposób. Zazwyczaj też mijali się z Wiktorem w drzwiach – ona przychodziła ze szpitala, a on wychodził do szkoły. Prawdę mówiąc, męczył ją już taki tryb życia. Wiedziała, że powinno być inaczej, ale na tym etapie kariery raczej ciężko o jakiekolwiek zmiany. Od jakiegoś czasu bardzo oddalili się z mężem od siebie. Chociaż Ela czasami miała wrażenie, że właściwie nigdy nie byli ze sobą naprawdę blisko...

Kochała go od początku, ale on zawsze trzymał się na dystans. Dopiero ta wpadka z Olą spowodowała, że zaczął traktować ich związek poważniej. Nawet się w końcu oświadczył. Ela była zachwycona, mimo trudności połączenia studiów z wychowaniem dziecka jakoś dawali radę. Dużo wsparcia dali im też dziadkowie Oli, często zajmowali się dziewczynką, gdy jej rodzice biegali na wykłady. Później, kiedy mała podrosła, Ela uznała, że może się nareszcie wziąć za karierę medyczną. Zrobiła specjalizację z chirurgii, dostała etat w szpitalu, podczas gdy Wiktor pomagał Oli w lekcjach i odprowadzał ją do szkoły. Jako nauczyciel matematyki miał znacznie więcej czasu niż chirurg – dysponował nie tylko każdym weekendem, ale i wakacjami, feriami, przerwami świątecznymi... Po czasie Ela zdała sobie sprawę, jak bardzo wtedy zaniedbała rodzinę. Ola miała dużo lepszy kontakt z ojcem niż z nią przez te wszystkie lata. Na szczęście nadrobiła to, gdy Wiktor został wicedyrektorem w liceum. Miał wtedy na głowie dużo więcej obowiązków, a ona z kolei mogła nieco wyluzować i poświęcić czas córce, która wchodziła w trudny okres dojrzewania. Problem w tym, że kiedy Ola skończyła osiemnaście lat i nie potrzebowała już rodzicielskiej opieki, oboje zajęli się głównie swoją pracą.

Ela zwlekła się z łóżka, ubrała szlafrok i wolnym krokiem poczłapała do kuchni. Nastawiła kawę w ekspresie, gdy nagle odezwał się dźwięk telefonu. Rozejrzała się czym prędzej po pomieszczeniu, lecz nie dostrzegając komórki nigdzie w pobliżu, udała się do salonu. Okazało się, że leżała na stole.

- Tak? – mruknęła zaspanym głosem do słuchawki, nie patrząc nawet, kto dzwoni.

- Hej, mamo! – odezwał się po drugiej stronie pogodny sopran Oli. – Jesteś po dyżurze? Obudziłam cię?

- Nie, skarbie, nie obudziłaś mnie, właśnie wstałam... – Ela stłumiła chęć ziewnięcia i uśmiechnęła się lekko. – Co tam u ciebie?

- Wszystko w porządku, nie męczą nas specjalnie na tym drugim roku. Słyszałam, że tata przyjeżdża do Warszawy w przyszłym tygodniu, prawda? Dzwoniłam do niego, ale widocznie jest jeszcze w szkole, bo nie odbiera.

- Tak, faktycznie, ma jechać w poniedziałek... Ale nie licz na to, że do ciebie wpadnie, bo jedzie z wycieczką szkolną, a wiesz, ile jest przy tym roboty.

- Ech, naprawdę całe trzy dni będzie taki zajęty? – westchnęła Ola.

- Podobno. Zresztą, i tak nie mógłby zostawić trzydziestki dzieciaków z jednym opiekunem... W zasadzie to nawet nie wiem, z kim on jedzie na tę wycieczkę – uświadomiła sobie nagle Ela.

- Czyli nadal tylko mijacie się w drzwiach – zauważyła beznamiętnie jej córka.

Ola, jako studentka psychologii, od jakiegoś czasu stała się bardzo niebezpiecznym partnerem do rozmów. Zdążyła już zorientować się, że rodzice kompletnie nie mają dla siebie czasu, nie była jedynie pewna, czy to kwestia pracy, czy może w grę wchodzi coś... lub ktoś inny.

- Oj, przestań. Takie jest życie, z czegoś się trzeba utrzymywać – stwierdziła Ela.

Wiedziała, że jej argument jest zupełnie beznadziejny, ale nie miała siły ani ochoty, by drążyć dalej ten temat.

- Nie tłumacz się, mamo, to nie ma sensu – odparła szczerze Ola. – No, ale jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, to nie. Trudno.

W słuchawce zapadła niezręczna cisza. Żadna z nich nie miała pomysłu, co można by jeszcze powiedzieć.

- Spróbuj potem zadzwonić do taty – powiedziała w końcu Ela. – Może jakimś cudem uda mu się znaleźć dla ciebie chwilę w tej Warszawie.

- Najpierw ty znajdź chwilę dla niego – poradziła jej córka. – Zadzwonię wieczorem. Pa.

- Pa.

Ela kliknęła czerwoną słuchawkę i odłożyła komórkę z powrotem na stół. Chyba jednak Ola miała trochę racji. Wiktor ledwie ją poinformował, że jedzie na wycieczkę w poniedziałek, a ona nawet nie pomyślała, żeby go o cokolwiek zapytać. Przyjęła ten fakt do wiadomości i tyle. On sam z siebie też niewiele mówił, wiedziała tylko, że jedzie z klasą maturalną.

Nic nie było tak, jak być powinno. Wszystko to, na czym opiera się relację małżeńską, u nich rozsypało się na przestrzeni lat, zupełnie niepostrzeżenie. Ela nie pamiętała, kiedy ostatnio ze sobą spali, nie mówiąc już o wyjściach do kina, na kolację, gdziekolwiek... Ale przecież kochała Wiktora. I dlatego postanowiła to zmienić. Najlepiej zaczynając od dzisiaj.

Uśmiechnęła się do siebie na myśl o wspólnym romantycznym wieczorze. Można by postawić świece, zrobić jakieś dobre danie... Trzeba się tylko wybrać do sklepu po wszystkie potrzebne rzeczy. Z tą radosną myślą Ela udała się do kuchni, wypić dawno już zimną kawę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top