Rozdział I - "Widziałaś się z nim?"
Paulina Florczyk siedziała przy stole z kubkiem kawy i zamyślona wpatrywała się w krajobraz za oknem. Słońce piekło niemiłosiernie, rozlewając się po całym salonie jasnymi promieniami. Temperatura sięgała blisko trzydziestu stopni, wszyscy przechodnie przemieszczali się powoli i leniwie, a ludzie czekający na autobus kryli się w cieniu przystanków lub drzew. Młodzież korzystała z przedostatniego dnia wakacji, wybierając się do kina, na rower czy buszowanie po centrach handlowych.
„W zasadzie ja też powinnam się wybrać na zakupy – pomyślała Paulina, wertując w głowie zawartość swojej szafy. – Same ciuchy ze studiów, w końcu teraz już mi to nie wypada". Westchnęła cicho i dopiła ostatni łyk kawy. Miała jeszcze dwa dni wolnego. Grzechem byłoby je zmarnować. Odniosła kubek do kuchni i postanowiła przeznaczyć to sobotnie popołudnie na zakupy. Ale w żadnym razie nie sama. Chwyciła komórkę i wystukała odpowiedni numer. Po kilku sygnałach w słuchawce odezwał się wesoły głos:
- Co tam, pani profesor?
- Pani profesor to dopiero od poniedziałku, nie szalej – roześmiała się Paulina.
- Oj, dobra, dobra. Przyjęli cię? Przyjęli. To masz całkowite prawo do tego tytułu.
- Ach, ty i ta twoja filozofia...
- No co? Przecież taka prawda.
Paulina wzniosła oczy do nieba i pokręciła głową. Cała Aneta. Dyskusja z nią nie miała absolutnie żadnego sensu – ona wiedziała swoje.
- Słuchaj, nie nudzi ci się czasem dzisiaj? – spytała Paulina.
- Hm... To zależy, o której – odrzekła po namyśle Aneta. – Bo wieczorem mam randkę.
- Znowu?! Z kim tym razem?
- Z agentem nieruchomości. Przystojny, lat trzydzieści, miłośnik muzyki klasycznej. To chyba raczej coś dla ciebie – trajkotała wesoło przyjaciółka.
Paulina wypuściła ze świstem powietrze, słuchając wywodu podekscytowanej Anety.
- Daj spokój. Wiesz, że mnie nie namówisz.
- Ech... No wiem, wiem. Ale ja już nie mogę znieść tego twojego siedzenia w domu. Powinnaś znaleźć sobie faceta!
- Jasne, łatwo mówić. Poza tym jest mi dobrze samej, póki co do ślubu mi się nie pali.
- Ale kto tu mówi o ślubie? Chodzi o randkę. Zwykłą, niezobowiązującą randkę.
- Ciekawe z kim – mruknęła Paulina.
- Zapewniam cię, że nie poznasz nikogo siedząc w domu! – zauważyła trzeźwo Aneta. – Rusz tyłek! Idź gdzieś na imprezę, nie wiem... Zrób cokolwiek.
- Dobrze, zrobię. Idę na zakupy. I właściwie dlatego dzwonię. Idziesz ze mną?
- O której mam się stawić?
- No, to rozumiem. Powiedzmy, że za pół godziny.
- Okej. Spokojnie, jeszcze ci trochę pomarudzę.
- Tylko spróbuj. Czekam.
Paulina odłożyła telefon i poszła do łazienki ogarnąć fryzurę. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Zobaczyła intensywnie zielone, nieco zmęczone oczy, jasne, proste włosy, ścięte odrobinę asymetrycznie po prawej stronie i usta, tym razem pozbawione uśmiechu. Wcale nie było jej dobrze samej. Potrzebowała kogoś obok siebie. Kogoś, kto ją przytuli, rozśmieszy, kogoś, dla kogo byłaby ważna. Nawet w dzieciństwie nigdy nie była na pierwszym miejscu. Jej rodzice byli zbyt pochłonięci pracą, by zwracać uwagę na córkę, więc od maleńkości uciekała w świat książek. Gdy tylko nauczyła się czytać, pochłaniała jedną pozycję za drugą. Ojciec nigdy nie żałował jej pieniędzy – mogła kupić każdą książkę, na którą miała ochotę. Nie widział jednak, że zamiast tego Paulina znacznie bardziej potrzebowała miłości i zainteresowania. Była niezwykle oczytanym, inteligentnym dzieckiem, ale pozbawionym rodzicielskiej opieki. Tak naprawdę wszystkiego nauczyła ją babcia – począwszy od literek i cyferek, a skończywszy na malowaniu się i czarowaniu chłopców. Paulina kochała ją całym sercem. Babcia Jadwiga była dla niej jednocześnie matką i ojcem. Zmarła, kiedy Paula kończyła pierwszą klasę liceum. Dziewczyna bardzo przeżyła jej śmierć, długo nie mogła się pozbierać po tym bolesnym wydarzeniu. Znalazł się jednak ktoś, kto zdołał w jakiś cudowny sposób podnieść ją na duchu. Uwierzył w jej możliwości i dał wsparcie, którego tak bardzo potrzebowała...
Paulina uśmiechnęła się na to wspomnienie. Tak, to zdecydowanie była osoba, która niezależnie od okoliczności wywoływała uśmiech na jej twarzy, od samego początku ich znajomości. W jakiś inny, trudny do opisania sposób brakowało jej go przez te ostatnie lata studiów. Nawet nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, dopóki nie spotkała się z nim przed wakacjami. Wtedy zrozumiała, że ta dziwna, niezidentyfikowana pustka dotyczyła właśnie jego nieobecności w jej życiu. A teraz to miało się zmienić.
Zerknęła na zegarek. Miała jeszcze piętnaście minut. Założyła bordową bluzkę na ramiączkach, krótkie jeansowe spodenki, zapięła na ręce zegarek i właściwie była już gotowa do wyjścia. Chwilę później odezwał się domofon.
W progu mieszkania pojawiła się roześmiana, szczupła dziewczyna z burzą ognistoczerwonych loków na głowie.
- Cześć, kochana! – zawołała od progu. – Gotowa?
- Jak widać – odparła wesoło Paulina. – Ale dzisiaj ja prowadzę, bo ty jeździsz jak wariat. Mam nadzieję, że przyjechałaś samochodem?
- Dobra, dobra, niech ci będzie – zgodziła się szybko Aneta. – Masz tu kluczyki i chodź już.
Paulina mieszkała całkiem blisko centrum, więc szybko przedostały się na główną ulicę prowadzącą do Galerii Kazimierz – tam miały najbliżej. Niestety w sobotnie poranki, zwłaszcza wakacyjne, Kraków tonął w korkach. Cóż – uroki wielkich miast. Jakoś udało im się jednak dotrzeć do centrum handlowego, więc postanowiły jak zwykle przed zakupami pokrzepić się dobrą herbatą. Usiadły w jednej z kawiarenek przy niewielkim stoliku i zamówiły dwie zielone herbaty.
- Wreszcie pójdziesz do pracy! Całe dwa miesiące dzień w dzień siedziałam w biurze, a ty sobie smacznie spałaś – odezwała się z pretensją Aneta. – To zdecydowanie nie w porządku, że nauczyciele też mają wakacje.
- A co według ciebie mieliby przez ten czas robić? – spytała ze śmiechem Paulina.
- Nie wiem, ale państwo powinno coś wymyślić – Leśniewska zrobiła obrażoną minę.
Jako architekt nie miała zbyt dużo wolnego. Większość dnia spędzała w biurze nad projektami, dlatego gdy już był weekend albo jakikolwiek mniej obciążony wieczór, wyciągała Paulinę na imprezy. Ubzdurała sobie, że musi znaleźć przyjaciółce faceta. Sama chodziła na randki średnio raz w tygodniu, zmieniała kolor włosów co pół roku i ogółem była najbardziej zakręconą osobą, jaką Paula kiedykolwiek spotkała. A do tego nie mogła pojąć, że jej przyjaciółka preferuje nieco inny styl życia i niekoniecznie chce biegać na kolacje z każdym nowopoznanym facetem. Paulina lubiła się bawić, lubiła czasem poszaleć, ale wszystko w granicach rozsądku. A co do posiadania chłopaka...
- To jak, bierzesz pana od nieruchomości czy zostawiasz go mnie? – wróciła do tematu Aneta.
- Mówiłam ci już coś na ten temat. Nie lubię randek w ciemno – uśmiechnęła się Paulina. – Wolałabym sama kogoś poznać, zanim umówię się z nim na kolację.
- Naprawdę chcesz skończyć jako stara panna z kotami? – mruknęła z dezaprobatą jej przyjaciółka.
- Och, Aneta, rozmawiałyśmy o tym tyle razy. Po prostu nie spotkałam jeszcze odpowiedniego faceta, a to nie znaczy, że nie chcę go mieć – zauważyła spokojnie początkująca polonistka.
- Przez tych twoich Mickiewiczów, Słowackich i innych wieszczów masz zdecydowanie za wysokie wymagania – orzekła cierpko Leśniewska.
- Cóż, pewnie masz rację – przyznała rozbawiona Paulina. – Ale bez obaw, jak tylko znajdę kogoś, do kogo poczuję cokolwiek, dowiesz się o tym jako pierwsza.
- Trzymam za słowo!
Do stolika podeszła kelnerka i postawiła przed nimi dwie filiżanki gorącej herbaty.
- A co w ogóle w starej budzie? Dużo się zmieniło? – zaciekawiła się Aneta.
- Hm... Czy ja wiem... – zastanowiła się Paulina. – Chyba nie. W każdym razie jeśli chodzi o Brzezińskiego, to on nie zmienił się wcale.
Leśniewska spojrzała na przyjaciółkę zaskoczona.
- Widziałaś się z nim?
- No, jak składałam papiery – polonistka uśmiechnęła się mimowolnie na myśl o ulubionym profesorze.
- Myślałam, że z papierami byłaś u dyrektora.
- No tak, tyle że u wicedyrektora.
- Osz, ty przebiegła żmijo – Aneta pokręciła głową z uznaniem. – Wiedziałaś, że on ci to załatwi, zawsze byłaś jego oczkiem w głowie. Założę się, że stawał na rzęsach, żeby Górski cię przyjął.
- Oj, przestań – zbagatelizowała Paulina.
- Dobra, dobra, już ja swoje wiem. Ale nie powiem, to było całkiem sprytne zagranie.
- Mów lepiej, co u ciebie. Poza randkami, rzecz jasna.
- Aleś się złośliwa zrobiła ostatnio. Widać, że się spotkałaś z Brzezińskim, najwyraźniej ci się od niego udzieliło.
Paulina roześmiała się serdecznie i upiła łyk herbaty. Fakt, Brzeziński umiał być złośliwy. Szczególnie dla tych, których nie lubił. Albo dla tych, których bardzo lubił. Uczył Anetę i Paulinę przez całe trzy lata liceum, ale wicedyrektorem został dopiero podczas ostatniego roku ich nauki w tej szkole. Jako czystej krwi matematyk największą sympatią darzył oczywiście klasy matematyczno-fizyczne, a tak się złożyło, że Paulina i Aneta właśnie do takiej klasy trafiły. Trochę z powołania, a trochę z przypadku. Niemniej jednak nigdy tego nie żałowały. Nie miały jeszcze wtedy konkretnych planów na przyszłość – obie bardzo lubiły matematykę, umiały ją całkiem nieźle, a klasy o tym profilu z reguły uchodziły za najlepsze w szkole. Więc poszły – we dwie, żeby było im raźniej.
- Ale tak zupełnie szczerze... - zaczęła Aneta. – To chyba jakoś tak nudno mi ostatnio. To znaczy, wiesz, co mam na myśli: praca, dom, praca, impreza, dom, znowu praca...
- Rutyna? W tym wieku? – Paulina miała wyjątkowo dobry humor.
- Ech... Ja ci tu o poważnych rzeczach mówię, a ty się nabijasz.
- Wybacz. Ale co ty byś właściwie chciała? Trzeba się przyzwyczaić do rutyny, nic nas już nowego w życiu nie czeka, tylko praca, praca, jak dobrze pójdzie, to za jakiś czas jeszcze pieluchy...
- Ej, ej, bez przesady! Tak daleko w przyszłość nie wybiegam. Najpierw potrzebny mi porządny facet... A tego jak na złość znaleźć bardzo trudno. Właśnie, à propos facetów, co u Huberta?
- Wszystko w porządku. Jak na niego to aż za bardzo w porządku... Miał mnie poznać ze swoim nowym chłopakiem, ale jakoś nie było ostatnio okazji, ciągle siedzi nad jakimiś badaniami i nie miał czasu. No, a teraz ja go będę miała niewiele.
Aneta spojrzała wymownie na przyjaciółkę.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że ty o tym tak spokojnie mówisz. Jakby to było normalne!
- Bo dla niego jest – zauważyła z uśmiechem Paulina.
Tak, prawdę mówiąc już dawno przyzwyczaiła się do faktu, że Hubert jest gejem. I rzeczywiście niemal uznawała to za całkowitą normalność. Przyjaźniła się z nim prawie tak długo jak z Anetą, choć był od nich o trzy lata starszy. Jego pasją od początku liceum była biologia – skończył ze znakomitym wynikiem Uniwersytet Jagielloński i został mikrobiologiem w jednej z pracowni badawczych działających w Krakowie.
- Dobra, kochana, dosyć tego siedzenia. Idziemy na rundkę po sklepach. Co ci właściwie potrzebne?
- Coś stosownego dla przyszłej pani profesor.
- Okej, czyli moherowy berecik i dziergany sweterek. Już się robi.
- Kretynka – Paulina pokręciła głową i ruszyła za przyjaciółką.
Zakupy z całą pewnością się udały. Pani profesor wróciła do domu obładowana ciuchami, w skład których weszły: dwie marynarki, klasyczna czarna spódniczka oraz trzy koszule (jedna biała, druga błękitna, a ostatnia jasnobeżowa). Wszystko pasowało idealnie. Paulina zdawała sobie sprawę, że nie może w szkole wyglądać na swoje dwadzieścia pięć lat. Musi udawać starszą, najlepiej koło trzydziestki. Uznała jednak, że nie będzie to trudne – odpowiedni makijaż, buty na obcasie, eleganckie ciuchy. Da się zrobić.
Starannie odwiesiła nowe rzeczy do szafy i uśmiechnęła się. Tak, teraz może być.
- Padam z nóg – mruknęła do siebie.
Postanowiła zrelaksować się w wannie. Kąpiel zawsze działała na nią kojąco.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top