Rozdział 23
Robert
Minął tydzień odkąd dziewczyny wróciły z Włoch. Przez cały ten czas nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Ida ani nie zadzwoniła, ani nie napisała. Popadłem w rutynę. Praca, dom, praca, dom. Nigdzie nie wychodziłem z nikim nie rozmawiałem, tylko raz dzwonił Dominic.
W pracy każdy schodził mi z drogi, musieli zauważyć, że coś jest nie tak. Krótkie "dzień dobry" i ani słowa więcej. Nie przeszkadzało mi to, mogłem się skupić na... Na niczym. W głowie ciągle słyszałem słowa wypowiedziane przez brata. Uderzyły we mnie jak grom z jasnego nieba. Były ciosem po niżej pasa, bo to mój młodszy brat musiał wypowiedzieć na głos te słowa, które uświadomiły mi moje uczucia, ponieważ sam nie umiałem ich sprecyzować.
Siedziałem za swoim biurkiem w moim gabinecie. Przeglądałem bezmyślenie dokumenty. Musiałem zająć czymś ręce, aby nie wystukiwać tego cholernego rytmu palcami o blat dębowego biurka. Zacząłem akurat pobieżnie czytać umowę o zakupie najnowszego sprzętu do nowo otwartego hotelu, gdy rozległ się dźwięk mojej komórki. Poderwałem się z miejsca i nie patrząc na ekran, odebrałem z nadzieją, że to Ida.
- Ida? - zapytałem głupio.
- Czy mogę rozmawiać z panem Robertem Smith? - Usłyszałem po drugiej stronie i dam sobie rękę uciąć, że to nie był głos panny Lao.
- Tak, tak. Dzień dobry, to ja.
- A to pan, nie poznałam pana. Chciałam poinformować, że pański garnitur jest już gotowy do odbioru - powiedziała starsza pani, jak się okazało z pralni.
Szlag!
- Bardzo dziękuję za informację, przyjadę po niego jeszcze dzisiaj. - Starałem się, żeby mój głos brzmiał miło.
- Bez pośpiechu - zaśmiała się kobietą. - Do zobaczenia.
Nie odpowiedziałem tylko się rozłączyłem i rzuciłem telefon na kanapę, która stała w przeciwnym rogu pokoju. Urządzenie odbiło się od siedzenia i upadło na podłogę.
- Dobrze ci tak! - powiedziałem do komórki.
Z powrotem zająłem miejsce na obrotowym, czarnym krześle i schowałem twarz w dłoniach.
- Co ja sobie myślę, że ona nagle zadzwoni i zechce się ze mną spotkać. Po tym co jej zrobiłem? Chociaż tak naprawdę nie jestem niczemu winny, poleciałem do Rzymu. Do niej! A ona mnie wyprosiła... - pomyślałem, ale przerwał mi ten dzwoniący idiota.
Nie zareagowałem, nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Zadzwonił raz, nie odebrałem. Zadzwonił ponownie, wściekły, że nie mogę mieć chwili spokoju poszedłem do niego.
- Słucham - powiedziałem oschle.
- Robert? - Usłyszałem po drugiej stronie znajomy głos.
- Ida!
- Wszytko w porządku? Coś się stało? - zapytała z troską.
- Nie, nie, wszytko gra. O co chodzi?
- Chciałam zapytać, czy ta propozycja z Rzymu jest wciąż aktualna? - Byłem pewny, że się zarumieniła, kiedy wypowiadała to zdanie.
- Ależ oczywiście! - powiedziałem z entuzjazmem, ale zaraz dodałem spokojniej. - Kiedy ci pasuje?
- Jutro o osiemnastej może być?
- Jasne, wyślę ci adres za chwilę.
- To do zobaczenia - powiedziała.
- Do zobaczenia.
Czułem się o parę kilo lżejszy po tej rozmowie.
Może to przez ten kamień, który spadł mi z serca?
Reszta dnia minęła mi zupełnie inaczej. Podpisałem nowe umowy, a na spotkaniu w sali konferencyjnej wszyscy zgromadzeni patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Na koniec dnia, kiedy wychodziłem z budynku odbyłem miłą rozmowę z ochroniarzem. W przypływie radości dałem mu małą premię.
Zadowolony wsiadłem do samochodu i pojechałem odebrać ten nieszczęsny garnitur. Kiedy byłem już w domu uświadomiłem sobie, że mam w głowie całkowitą pustkę. Dałem mojej gosposi wolne na tydzień i sam gotowałem, żeby nie wyjść na...
Cieniasa?
A teraz, kompletnie nie wiem, co mam ugotować. Włączyłem komputer i zacząłem szukać odpowiedniego przepisu.
Zadowolony z dokonanego wyboru poszedłem spać, była druga w nocy, ale ja z uśmiechem na ustach planowałem w głowie jutrzejsze spotkanie.
Mieszkałem w wielkim apartamentowcu, który miał dwadzieścia pięter, a na każdym z nich były dwa mieszkania. Moje mieszkanie znajdowało się na dwóch ostatnich piętrach. Kiedy wchodziło się do domu, znajdowało się w przestronnym przedpokoju, który łączył się z kuchnią i salonem. Wszytko było utrzymane w kolorze białym i szarym. Niektóre elementy były czarne, jak stół, który oddzielał oba pomieszczenia. W okół niego stały krzesła z takim samym białym obiciem jak kanapa w salonie. W pokoju znajdował się tylko telewizor, sofa, stolik kawowy, dwa fotele i półka na książki. W kuchni były białe szafki zrobione na wysoki połysk i wyspa kuchenna z czarnymi stołkami barowymi. Fragment ściany przy, której stał stół były zrobione ze szkła, co umożliwiło oglądanie panoramy Londynu. W salonie były schody, które prowadziły na górę, gdzie były cztery sypialnie i dwie łazienki.
***
Siedziałem jak na szpilkach, było za kwadrans osiemnasta. Kolacja była już w piekarniku, a ja przed chwilą nakryłem stół. Biała zastawa idealnie komponowała się z czarnym, szklanym blatem. Wyłączyłem główne światła, zostawiając tylko małe, punktowe, aby stworzyć klimat.
Nie mogłem usiedzieć w miejscu, więc zacząłem chodzić w tą i z powrotem. Poszedłem do lustra. Ubrany byłem w błękitną koszule, w której rozpięte były trzy górne guziki i czarne spodnie od garnituru. Nie zakładałem butów, byłem boso. Przeczesałem ręką włosy i już miałem wrócić do kuchni, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Odczekałem chwilę, aby wyglądało to bardziej naturalnie i otworzyłem.
- Cześć, chodź, zapraszam. - Zrobiłem dziewczynie miejsce w drzwiach.
Pocałowałem ją w policzek, a blondynka delikatnie się uśmiechnęła.
- Jak weszłaś? - zapytałem i wziąłem od niej czarny płaszcz.
- Akurat wychodziła jakaś starsza pani, więc skorzystałam.
Ostatnio pogoda trochę się pogorszyła. Spała temperatura i zaczął wiać silny wiatr, zbliżała się jesień. Ida ubrana była w zwykłą, czerwoną sukienkę mini, czarne szpilki, a na szyi miała delikatny, złoty łańcuszek. Wyglądała ślicznie, ale była mało rozmowna, martwiło mnie to.
- Chodźmy do stołu - zaproponowałem.
Dziewczyna w ciszy weszła w głąb mieszkania. Widziałem na jej twarzy zachwyt, rozglądała się na boki, aż w końcu powiedziała:
- Tutaj jest pięknie. I ten widok! O wiele ładniejszy niż u mnie. - Podeszła do okna, a ja poszedłem za nią, przyglądając się jej zgrabnym, długim nogom.
Robert! Opanuj emocje.
Kiedy Ida podeszła do stołu, odsunąłem jej krzesło, a potem usiadłem naprzeciwko.
- Jak było na wakacjach? - zapytałem, stresowało mnie to, że prawie się nie odzywa. Przy naszych poprzednich spotkaniach była ogromną gadułą.
- Świetnie, zawsze chciałam pojechać do Włoch. Blanka jest najwspanialszą przyjaciółką na świcie, spełniła moje marzenie. - Od razu się ożywiła. - A co u ciebie?
- Praca, praca, praca - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Pamiętam tę codzienną rutynę i trochę za tym tęsknię - odrzekła i zwróciła twarz w lewą stronę, aby znów móc patrzeć na oświetlony Londyn.
Patrzyłem na nią uważnie. Była piękna, ale nie była sobą. Nie zachowywała się tak jak zwykle, nie uśmiechała się. Była poważna i zamyślona. Gniewała się na mnie? Powinno jej już przejść.
To jest kobieta. Nie zapominaj o tym...
Może czuła się źle, przychodząc do mnie. Przecież mogła odmówić. Nie rozumiem jej.
Kobieta, Robert. Kobieta. Taki ktoś, którego trudno jest zrozumieć.
- Iduś, wszytko dobrze?
- Tak. - Uśmiechała się delikatnie, tak jak wtedy w przedpokoju.
- Chciałem cię jeszcze raz przeprosić. Byłem zły, zmęczony.
- Nie przejmuj się jest w porządku. Nie jestem zła.
- To nie powinno tak wyglądać...
- Robert. - Przerwała mi.
- Dominic musiał mi to wszytko tłumaczyć i...
- Robert. - Znowu to samo.
- i... dlatego poleciałem tam do was, ale ty...
- Robert!
- O co chodzi?
- Coś ci się przypala w piekarniku.
O kurwa...
Poderwałem się z miejsca.
- Moja kaczka - powiedziałem z rezygnacją, a kobieta zaśmiała się.
- Zrobiłeś kaczkę? - Znowu jej głos brzmiał normalnie i ten śmiech, był jej taki prawdziwy.
- A co nie lubisz?
- Lubię, ale nie sądziłam, że porwiesz się na coś takiego.
- Cały tydzień gotowałem, żeby nie musieć zamawiać jedzenia z restauracji.
Usłyszałem stukot szpilek na panelach i głos dziewczyny za plecami. Nachyliła się nade mną zaglądajcie do piekarnika, a ja poczułem zapach jej perfum.
- Nie da się nic uratować?
- Nawet nie będę próbować, nie podam ci spalonego jedzenia. Miało być tak dobrze, wszytko zaplanowałem. - Usiadłem na krześle barowym, a dziewczyna stanęła za mną, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Zamówimy pizzę? - zapytałem. - Teraz raczej nic nie ugotuję.
- Mogę zobaczyć co masz w lodówce?
- Pustki, ale możesz.
Ida otworzyła drzwiczki, obejrzała jej zawartość i zapytała:
- Mogę trochę pogrzebać ci po kuchni?
- Jasne - odpowiedziałem.
Kobieta krzątała się po pomieszczeniu, a ja siedziałem i ją obserwowałem. Widać było, że wie co robi. Po dwudziestu minutach na talerzach parowało gotowe spaghetti, a ja dolewałem nam wina do kieliszków.
- Dziękuję, za uratowanie kolacji.
- Drobiazg. - Uśmiechnęła się szeroko.
Wstawiłem brudne talerze do zlewu i wróciłem do stołu. Blondynka znowu patrzyła przez okno, chyba jej się to spodobało.
Wziąłem jej rękę, która leżała na stole, zwracając tym na sobie uwagę. Uśmiechała się, a w jej oczach zobaczyłem iskierki. Splotłem nasze palce ze sobą i trwaliśmy tak chwilę.
Patrzyliśmy sobie w oczy, aż w końcu nie wytrzymałem.
- Kocham cię, Iduś.
Nie odpowiedziała tylko mocnej ścisnęła moją dłoń. Uśmiechnąłem się, bo odebrałem to jako potwierdzenie słów Dominica.
- Zatańczysz?
- Z przyjemnością - odpowiedziała.
Wstałem i podszełem do radia, znalazłem jakąś balladę.
- Mogę panią prosić?
- Oczywiście, panie Smith.
Ujęła moją rękę i pozwoliła zaprowadzić się na środek pokoju. Zarzuciła ręce na moją szyję, a ja objąłem ją w pasie, przysuwając jej ciało bliżej mojego. Bujaliśmy się w rytm muzyki. Ida miała opartą głowę o mój tors, a ja ukryłem twarz w zagłębieniu jej szyi, wdychając zapach perfum. Jedna ballada się skończyła, ale zaraz włączyła się druga. Wodziłem dłońmi po jej placach, a dziewczyna podniosła głowę i dała mi całusa w usta. Uśmiechnąłem się i oparłem swoje czoło o jej. Patrzyliśmy sobie w oczy.
Miałem wrażenie, że powietrze zrobiło się ciężkie, muzyka stała się się odległa. Nie słyszałem nic, oprócz bicia naszych serc. Czułem jej oddech na swojej twarzy. Ida podniosła głowę, a jeden kosmyk włosów zsunął jej się na twarz. Instynktownie schowałem pasmo za uchem blondynki. Dziewczyna uśmiechała się i chyba chciała coś powiedzieć, ale jej nie pozwoliłem. Przyłożyłem palec do jej ust w geście, aby nic nie mówiła. Ująłem jej prawy policzek w dłoń, a kciukiem zacząłem wodzić po jej wargach. Przygryzła delikatnie usta, co zadziałało na mnie jak płachta na byka.
Nachyliłem się i ją pocałowałem. Delikatnie, subtelnie, bez pośpiechu, nie, tak jak wtedy na balkonie. Odsunąłem się na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza, jednak Ida nie pozwoliła mi na długą przerwę. Stanęła na palcach i wpiła się w moje usta. Uśmiechnąłem się, bo jej język zaczął poruszać się coraz szybciej. Ponownie się od niej oderwałem, a dziewczyna zrobiła zdziwioną minę. Jednak nagle pisnęła, bo wziąłem ją na ręce. Buty spadły jej z nóg, a ona sama zajęła się rozpinaniem mojej koszuli.
Kiedy wchodziłem po schodach, usłyszałem, jak pierwsze krople deszczu zaczynają obijać się o szyby, jednak moje myśli szybko z powrotem skupiły się na dziewczynie, bo ta zaczęła zataczać na mojej szyi kółka językiem.
Otworzyłem drzwi od sypialni nogą, podszedłem do łóżka, układając Idę na materacu. Dokończyłem zdejmowanie koszuli, a blondynka leżała i przyglądała mi się z dołu. Włosy miała rozrzucone na poduszkach, a kiedy zacząłem się do niej zbliżać, znowu zagryzła wargę. Pocałowałem ją w usta, ale zaraz zacząłem schodzić pocałunkami w dół. Szyja, dekolt, ramiona. Wszystko starałem się obdarzyć taką samą uwagą, jednocześnie rozpinając suwak czerwonej sukienki. Ida błądziła rękami po moich plecach, ramionach i klatce piersiowej, co chwilę zatapiając palce w moich włosach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top