Rozdział 18
Chmury powoli płynęły po niebie i odbijały się w spokojniej tafli wody. Białe obłoki na niebieskim tle poprzecinanym żółto-czerwonymi pasami eksponowały się pięknie w lustrzanym odbiciu rzeki. Liście na drzewach delikatnie kołysały się pod wpływem porannego, delikatnego wiatru. Żwirek chrzęścił pod nogami przechodniów w parku, a ptaki zaczynały swój poranny koncert. Każdy podążał w tylko sobie znanym kierunku i spieszył się do swoich obowiązków. Jedni szli energicznie i byli pozytywnie nastawieni do rozpoczynającego się dnia. Inni niespiesznie udawali się w stronę wielkich biurowców, gdzie każdy dzień pracy wyglądał tak samo. Tylko ja, nie przejmując się codzienną rutyną, biegłam sobie po parku. W uszach miałam słuchawki i słucham swojej ulubionej muzyki, której żywa melodia motywowały mnie do dalszego biegu. Chociaż było wcześnie mijałam już mężczyzn z teczką pod pachą i telefonem przy uchu.
- Oni zawsze myślą tylko o pracy, nie widzą świata poza nią. Dla nich liczą się tylko zyski z nowych inwestycji - pomyślałam. - Ale Robert też jest biznesmenem... Jednak nie wygląda na takiego jak ci tutaj.
Kiedy tak nas tym rozmyślałam, usłyszałam znajomy głos.
- Ida! Ida poczekaj!
Odwróciłam się. Za mną biegł Dominic, więc zatrzymałam się i poczekałam na niego.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał.
- Stwierdziłam, że jak nie muszę szykować się do pracy to chociaż sobie pobiegam - odparłam. - Może pójdziemy na kawę, pogadamy?
- Bardzo bym chciał, ale nie mogę teraz. Co powiesz na popołudnie?
- Nie ma sprawy, nigdzie się nie wybieram.
- Świetnie przyjadę po ciebie.
- A nie moglibyśmy się przejść? Taki ładny dzień, nie chcę mi się kisić w aucie - zapytałam niepewnie.
- Ależ oczywiście - odpowiedział z uśmiechem. - Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Ja skręciłam w lewo, a Dominic pobiegł prosto. Kiedy mijałam tych wszystkich zapracowanych ludzi stwierdziłam, że nie mogę tak nic nie robić i muszę znaleźć nową pracę, więc kiedy tylko dotarłam do domu, wzięłam szybki prysznic i jeszcze w ręczniku siadłam do komputera. W Internecie znalazłam kilka ciekawych propozycji, zapisałam numery telefonów i stwierdziłam, że jutro zadzwonię się umówić na rozmowę, na razie planowałam iść odwiedzić dziewczyny. Nie przejmowałam się Patrickiem, bo domyślałam się, że nie raz gościła już u niego policja i nic mi przez to nie zrobi.
***
- Ida!
- Nie tak głośno, bo całe piętro się zleci.
Idealna praca dla Idy: uspokajacz ludzi.
- Ok, spokojnie. Co tutaj robisz? - zapytała rudowłosa.
- Nie mogę odwiedzić własnych przyjaciółek? - Kiedy to powiedziałam otworzyły się szklane drzwi, a w nich stanęła Monica.
- Ida!!!
- Cicho! - powiedziałam razem z Blanką.
- Dziewczyny, Ida przyszła! - Kobieta zajrzała to pokoju i poinformowała resztę naszej bandy, a ja się załamałam.
Pierwsza wystartowała Alice, mogę się założyć, że dobiegła do mnie w trzy sekundy. Szatynka rzuciła się na mnie. Zaraz po niej była Monica, Ann i Bella.
- Dziewczyny! Nie mogę oddychać! - Odsunęły się ode mnie natychmiast. - Zachowujecie się jakby mnie tu z rok nie było.
- Nie gadaj tylko chodź - zarządziła Ann.
Nie mając prawa głosu grzecznie udałam się do tak dobrze znanego mi pomieszczenia. Wszystko było po staremu. Dwa rzędy biurek po trzy w każdym, a pod ścianą wielkie szafy. Moje biurko było puste, najwidoczniej nie zatrudnili jeszcze nikogo na moje miejsce.
- Idaaa... - Czupryna Belli znalazła się przed moją twarzą. - Czy ten twój Robert ma jeszcze jakiegoś brata, albo chociaż kuzyna.
Nie odpowiedziałam tylko zajęłam swoje stare miejsce i zrobiłam głupią minę.
- Bella, ona cię nie rozumie - wtrąciała Blanka.
- Ja jej powiem - zadeklarowała się Alice i zaczęła historię. - Blanka opowiadała nam jacy wspaniali są bracia Smith i oczywiście nasza Bella też by takiego chciała.
- A co dokładnie mówiła? - Od razu się ożywiłam.
- No, że Robert to taki przystojny, zresztą Dominic podobno też i z pięć minut nam opowiadała jak to on całuje. Znaczy nie Robert, bo on jest twój, ale Dominic.
- Blankaaaa - zwróciłam się do recepcjonistki, przeciągając jej imię.
- Chyba telefon dzwoni pójdę odebrać. - Dziewczyna wykręciła się i wyszła z pokoju.
- Burak! - krzyknęła za nią Ann.
- Zachowuj się - upomniałam ją. - Mówcie, co było dalej.
- Blanka opowiadała jak to Dominic odwiózł ją do domu i jak już miała wysiąść z samochodu jednak on złapał ją za rękę i pocałował. Chcesz szczegółowe opisy? - Alice puściła mi oczko.
- Nie, nie trzeba - odparłam, bo akurat wróciła Blanka, trochę udało jej się pozbyć rumieńca.
Żeby nie stresować rudowłosej zeszłyśmy z tematu braci. Rozmawiałyśmy sobie w najlepsze, kiedy w drzwiach stanął Patrick.
- Muszę wyjść, nie wiem kiedy wrócę... Ty?! - urwał i spojrzał na mnie jadowitym spojrzeniem.
- Tak to ja - powiedziałam z uśmiechem na twarzy, a jemu zrzedła mina. - Witam pana, panie prezesie. Jest pan sam czy ze znajomymi? - zapytam.
- Co za pytanie, oczywiście, że sam - powiedział z dumą.
I w tym momencie Patrick został gwałtownie pociągnięty do tyłu.
- Czas miną, idziemy! - powiedział gruby mężczyzna w granatowym mundurze z napisem "policja" i założył mu kajdanki.
Drugi z nich poszedł przywołać windę, a że ona była akurat na piętrze "Gruby" pchnął Wayvesa w tym kierunku, że ten mało się nie przewrócił. Patrzyłyśmy na to z niedowierzaniem.
- Nie bałaś się tak do niego odzywać? - zwróciła się do mnie Alice.
- Oczywiście, że nie. Wiedziałam, że policja nie puściłaby go samego do pracy, a poza tym on już mnie nie tknie, za bardzo się boi. Dobra dziewczyny ja już zmykam do zobaczenia - powiedziałam i przytuliłam każdą z osobna.
***
- Witaj przepraszam, że wcześniej nie mogłem, ale miałem bardzo ważne zebranie.
- Nic się nie stało, ważne że teraz możesz - uśmiechnęłam się. - To co kawa? Lody? Ciasto?
- Lody.
Szliśmy tą samą parkową alejką, co rano i rozmawialiśmy jak starzy dobrzy znajomi, a przecież Dominica widziałam trzeci raz w życiu. Kiedy byliśmy na miejscu mężczyzna poszedł zamówić desery, a ja zajęłam miejsce. Był ładny, chłodny wieczór, więc wybrałam miejsce w ogródku przed kawiarnią.
- Jakie mi wziąłeś?
- Truskawkowo-bezowe mogą być?
- Jedne z moich ulubionych! Skąd wiedziałeś?
- Mam swoje źródła informacji.
- Dobrze, o więcej nie pytam - powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko.
Dominic pytał mnie o wiele rzeczy. Nie wiem do czego przydadzą mu się te informacje, ale i tak chętnie odpowiadałam. Aż w reszcie zadał to pytanie... Spodziewałam się tego, że prędzej czy później, ale i tak moje policzki lekko się zaczerwieniły.
- Co sądzisz o moim bracie?
Spuściłam wzrok i odpowiedziałam nieśmiało.
- Kocham go... Chciałbym, żeby to było coś poważnego. - Drugą część dodałam śmielej i spojrzałam na Dominica.
Ten nie zdążył nic odpowiedzieć, bo pojawił się nagle on. Robert.
- Ida, co ty tutaj robisz?
- Spędzam miło czas - odparłam jakby nigdy nic.
- Ach tak! Ja tu pracuję, szykuje się w delegacje, a ty, drogi braciszku kradniesz mi dziewczynę.
Dziewczynę? To my już jesteśmy w związku? Nie wiedziałam, ale jak dla mnie świetnie.
- Robert, to nie tak jak myślisz - odezwał się zielonooki, wstając z miejsca.
- Ja już wiem, co myślę. Nie wystarczy ci Blanka, więc masz ochotę na drugą. - Jego oczy pociemniały tak jak niebo nad nami.
- Robert proszę daj nam wyjaśnić. - Wstałam i złapałam go za rękę.
- Nie ma czego wyjaśniać! Puść mnie! - Wyszarpnął dłoń z mojego uścisku i skierował się w stronę wyjścia.
- Robert, poczekaj! - krzyknęłam i pobiegłam za nim. Poczułam jak pierwsze krople deszczu spadają na moją głowę.
- Nie, Ido - zatrzymał się niespodziewanie i powiedział spokojnym głosem. - Wszystko skończone...
- Ale... - przerwałam mu.
- Nie ma żadnego "ale" nie dzwoń do mnie więcej, z nami koniec! - Znowu emocje wzięły nad nim górę.
Nie patrzył na mnie tylko odszedł, zostawiając mnie samą. A ja stałam tam i mokłam, ale nie wiem czy od własnych łez, czy deszczu. Poczułam jak obejmują mnie silne ramiona, nie bacząc na nic wtuliłam się w szeroką pierś Dominica i zaczęłam płakać, a on tylko dodał:
- Palant...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top