8. Nieudolny kłamca, cz. I
– To absurdalne! – prychnął Aleksiej, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Jak mogliby współpracować z wojskiem, skoro armia podlega pod państwo?
Stalker średniej postury i wzrostu wzruszył nieznacząco ramionami.
– Początkowo „Prypeć" nie była „Prypecią" – zauważył cicho, nie przerywając miarowego kroku. – Kryli się pod inną nazwą, którą notabene już znasz.
– „Meduza"? – upewnił się młodzieniec, spoglądając na ostro zarysowany profil pogrążonego w myślach Ducha. – Dlaczego przybrali nazwę popularnego artefaktu?
Mężczyzna skinął głową.
– Ale to dobry pomysł, nie sądzisz? Ta nazwa brzmi całkiem niewinnie. Rozmawiając o Meduzie, przeciętny stalker pomyśli o artefakcie i nie zwróci większej uwagi na temat dyskusji, w końcu meduz mamy tu od cholery i jeszcze więcej. Podobnie jest z kryptonimem „Prypeć". Każdy raczej skojarzy tę nazwę z miastem i siedzibą monolitiańskich świrów, nie mam racji?
Miał. To akurat Aleksiej musiał mu przyznać.
– Każdy przypadkowy obserwator, który uchwyci kilka słów z czyjejś rozmowy i usłyszy coś, co brzmi tak niewinnie, to przestanie słuchać. Co go będzie to interesowało? Takie nadanie niewinnych nazw tajnym projektom, które mogą zaważyć na losach dziesiątek, jeśli nie setek ludzi to całkiem dobry manewr.
Aleksiej skinął zgodnie głową.
– Sam również słysząc coś podobnego, niczego bym nie podejrzewał – przyznał rację zielonookiemu Duchowi. – Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Dlaczego mieliby współpracować z wojskiem?
Stalker westchnął przeciągle, kręcąc z niewiedzą głową i wzruszając niewyraźnie ramionami. Luźny kaptur nasunął mu się jeszcze bardziej na twarz.
– Nie wiem, na czym polega ich porozumienie – mruknął cicho. – Nie wiem wszystkiego, Koso. Właściwie nic nie wiem. Ja tylko snuję przypuszczenia i co najwyżej mogę je potwierdzać bądź obalać. Myślę, że Prypeć, jeszcze jako Meduza, była tylko projektem badawczym. W założeniu mieli badać Zonę i artefakty, trochę tak jak ci stalkerzy z Czystego Nieba. Kojarzysz chyba Czyste Niebo, co?
Młodzieniec znowu skinął głową.
– To ci, którzy zginęli parę miesięcy temu podczas wielkiej emisji? Gdy szukali jakiegoś stalkera koło Mózgozwęglacza, czy gdzieś tam?
Duch uśmiechnął się krzywo, a w jego oczach nagle pojawiło się ziarno goryczy.
– Jakiegoś stalkera – powtórzył cicho sam do siebie i parsknął cichym, pustym śmiechem. – Striełoka – przeciągle szepnął znowu do siebie, spoglądając zamyślony w niebo, ale Aleksiej wychwycił słowo i zawarte w nich ziarno smutku i nostalgii.
Uniósł pytająco brew, ale Duch tylko zamrugał kilka razy oczami, wyrywając się z zamyślenia i bardziej przytomnym wzrokiem spojrzał na młodzieńca.
– Coś nie tak? – spytał Aleksiej, zaniepokojony reakcją stalkera.
Mężczyzna pokręcił głową, a na jego twarzy zagościł smutek, który Duch próbował nieudolnie ukryć.
– Wszystko w porządku – skłamał i uśmiechnął się krzywo. – Wiesz co, młody? Coś ci powiem. Nigdy nie opuszczaj przyjaciół, bo możesz ich już nie spotkać. Nawet gdybyś się z nimi pokłócił, nie popełniaj tego samego błędu co ja. Nie warto, naprawdę. Przyjaźń jest zbyt cenna.
– Striełok... On był twoim przyjacielem, tak?
Duch nie odpowiedział, tylko westchnął przeciągle, znowu spoglądając zamyślony na jasne niebo.
– Wracając do spraw Prypeci – po chwili milczenia przywrócił tok rozmowy na dawny tor – to jako projekt badawczy miała uznanie w oczach państwa. Na początku powstania Zony władza inwestowała wysokie kwoty we wszelkie badania, które mogłyby przybliżyć jej strukturę i funkcjonowanie, więc każdy projekt naukowy, nawet pozbawiony sensu, mógł liczyć na przyjęcie z aprobatą i wspomożenie finansowe. A gdy trzeba było, to posyłano nawet wojsko. Teraz – kto wie? Może tak naprawdę państwo nadal myśli, że Prypeć to projekt badawczy? Wątpliwe, by spodobały im się plany utworzenia enklawy, ale... – Wzruszył ramionami. – ... wszystko jest możliwe. Dowiem się prawdy dopiero wtedy, gdy sam ją odkryję.
– A może dalej badają tereny Zony, ale to jest ich drugorzędnym celem?
Duch przeniósł na Aleksieja zamyślone spojrzenie i zmarszczył brwi, a w jego zielonych oczach pojawił się tajemniczy błysk.
– Może.
Szli przez dłuższą chwilę w milczeniu, mijając bujne krzewy z pojawiającymi się pierwszymi liśćmi spóźnionej wiosny, spomiędzy których czasem wyglądały czyjeś błyszczące ślepia. Kilka ludzkich ciał krążyło wokół betonowego płotu ochraniającego duży budynek, a kilkadziesiąt metrów przed stalkerami parę zdziczałych psów przebiegło przez asfaltową drogę, z głośnym ujadaniem kryjąc się za rosłymi drzewami. Gdzieś dalej Aleksiej wypatrzył unoszące się w powietrzu różne śmieci, które cały czas zataczały koła, proporcjonalnie mniejsze do niższej wysokości nad ziemią. Jakiś zbłąkany mutant o pokrytym szkarłatem ludzkim ciele i z maską przeciwgazową typu „Słoń" zamiast głowy pełzał po ziemi i przypadkiem trafił w tę anomalię, a nieznana siła uniosła go do góry, kręcąc nim wokół własnej osi i nagle rozległ się potężny trzask. Stworzenie rozbryznęło i pokryło fragmentami swojego ciała najbliższe parę metrów. Większe z nich, takie jak noga czy ręka, ponownie wzniosły się ku górze, wirując i po głośnym huku opadły w postaci chmury pyłu.
Aleksiej skrzywił się. Chociaż widział już nieraz działanie różnych anomalii, te, które rozrywały ciało na strzępki, nadal budziły w nim obrzydzenie.
– Ech, anomalie grawitacyjne – mruknął do siebie w zamyśleniu, marszcząc czoło.
Duch drgnął nagle i odwrócił głowę w stronę młodzieńca.
– Hę?
– Nic, nic – odparł pospiesznie młodzieniec, patrząc na pokryte kilkoma zmarszczkami oblicze stalkera. – Myślałem o anomalii.
– Której?
– Tej, która przed chwilą wypruła flaki snorkowi.
– Wir – stwierdził profesjonalnie Duch, rzucając przelotne spojrzenie anomalii, po czym znów przeniósł je przed siebie. – Pewnie ma jakąś inną nazwę, ale ja znam tylko tą. Rzadko spotykany. Jak się przyjrzysz, to zobaczysz, że te latające śmieci układają się w coś podobnego do lejka.
Aleksiej skinął głową, spoglądając na anomalię. Faktycznie, unoszące się w powietrzu przedmioty krążyły, tworząc wir o wąskiej podstawie. Chwilę później szatyn przeniósł wzrok na dziwnie chodzące postacie, które nadal krążyły wokół betonowego muru. Zombi. Nawet tutaj, westchnął w myślach młodzieniec. Może te, które spotkał w Martwym Mieście, przypełzły właśnie stąd? To by oznaczało wysoki poziom radioaktywności terenu... Aleksiej wyciągnął detektor anomalii, który odczytywał również wartość promieniowania, i licznik Geigera. Porównał wyniki i przekręcił głowę niczym zaciekawiona sroka. Wartości podobne, nie wyróżniające się zbytnio spośród poziomu promieniowania w innych częściach Zony, zwłaszcza bliżej jej obrzeży. To nie powinno wypaczać mózgu.
– Duchu? – rzekł cicho Aleksiej, chowając przedmioty do podręcznego plecaka w wojskowych barwach. Stalker obrócił głowę w jego stronę i uniósł pytająco brew. – Co tu, do cholery, robią zombiaki, jeśli nie ma wysokiego promieniowania?
Milczał przez chwilę.
– Podejrzewam, że gdzieś w pobliżu znajduje się silny ośrodek emisji psionicznych – odpowiedział w końcu, z zastanowieniem spoglądając na krążące tu i ówdzie postacie. – Coś podobnego do tego, co znajduje się w Martwym Mieście.
– W Martwym Mieście? – zdziwił się Aleksiej.
Około czterdziestoletni stalker skinął głową.
– Pamiętasz naszą rozmowę pod pomnikiem Lenina?
Młodzieniec spojrzał na niego zdumiony.
– Jaką rozmowę?
Duch westchnął przeciągle, ale kącik jego ust uniósł się odrobinę.
– Nic nie pamiętasz – ni spytał, ni stwierdził, patrząc tajemniczym wzrokiem na Aleksieja.
Ten wzruszył ramionami, kręcąc głową.
– Co pamiętasz z tego, zanim urwał ci się film?
– Szedłem z... – zamyślił się na chwilę. – ... z Siewą i Heinrichem, spotkałem ich blisko przejścia do Martwego Miasta od strony Magazynów Wojskowych. No i szedłem z nimi sporo czasu, doszliśmy do jakiegoś pomnika i oni... – zawiesił głos, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Zniknęli.
– Zniknęli? – upewniał się Duch, unosząc brew.
Aleksiej skinął głową, wiedząc, że to, co powiedział przed chwilą, samo w sobie brzmiało absurdalnie i już mogłoby posłużyć jako powód do zabicia. Zabrzmiało jak jakieś herezje, jak bzdety mówione przez utajnionych wyznawców Monolitu, którzy jakimś cudem nie otworzyli ognia, tylko postanowili mówić. Równie dobrze mógł powiedzieć: „w drodze do Martwego Miasta objawiła mi się potęga Monolitu, spotkałem swoich braci i razem nawracaliśmy kałasznikowem stalkerów" i wyszłoby na to samo. Ot, taka historyjka dobra do opowiadania przy wieczornym ognisku, gdzie mówi się wzbogacone wyobraźnią przeżyte lub zasłyszane przygody i nikt, ale to nikt w nie nie wierzy.
– Brzmi niedorzeczne, ale...
– Wiem – przerwał mu beznamiętnym głosem stalker, kiwając ze zrozumieniem głową. – Wierzę ci. Gdybyś słyszał, co mówiłeś podczas rozmowy ze mną, stwierdziłbyś, że to, co mówisz teraz, brzmi całkiem realnie.
– To co ja takiego robiłem? – dziwił się Aleksiej, czując przyspieszony puls serca.
Duch uśmiechnął przyjacielsko, odsłaniając idealnie równe zęby z jasnożółtymi przebarwieniami od picia kawy albo palenia papierosów.
– Próbowałeś mi udowodnić, że nie powinienem cię zabić – mówił, szczerząc zęby. – Wybacz, ale nie brzmiało to zbyt przekonująco.
– W takim razie dlaczego mnie nie zabiłeś?
– Bo w ostatniej chwili sobie uświadomiłem, jak powstają zombiaki i przypomniały mi się wszystkie opowieści, które usłyszałem w swoim życiu o Martwym Mieście. – Uśmiech na twarzy Ducha zrzedł, ustępując miejsca beznamiętnemu, zamyślonemu obliczu. – Podejrzewałem, że masz po prostu niezłe halucynacje i to, co mi dzisiaj powiedziałeś, potwierdza moją teorię. Choć przyznam, że na początku myślałem, że brałeś zioło od Wolności, a cholera wie, co oni sprowadzają za zielsko. Trefny towar, stalkerzy nieraz po nim świrują.
– Nie rozumiem – odparł całkowicie szczerze Aleksiej, kręcąc głową.
Duch wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze, zamyślając się.
– Jakby ci to wytłumaczyć... – mruknął, drapiąc się po brodzie pokrytej kilkudniowym zarostem. – Mówisz, że ten Siewa i Heinrich zniknęli. Gdy rozmawialiśmy w Martwym Mieście, twierdziłeś, że otaczają nas mutanty i chciałeś je pozabijać. Tylko że żadne z tych rzeczy nie istniało naprawdę. Widzisz, nie tylko tutaj, w Jantarze, ale prawdopodobnie także w Martwym Mieście – a właściwie to na pewno – znajduje się coś, co zaburza postrzeganie rzeczywistości. Coś, co wpływa na umysł, ale nie do końca działa tak, jak kontroler. Nie przejmuje kontroli nad twoim mózgiem, ale go powoli wypacza. Najpierw sprawia, że widzisz coś, czego nie ma, a potem... – Uniósł ręce na wysokość klatki piersiowej i potrząsł dłońmi, jakby próbował określić coś niepojętego. – No, szalejesz. Urojeń jest coraz więcej, nie wiesz już, co jest rzeczywistością, a co nie. Dostajesz niezłego świra i w końcu tracisz nad sobą kontrolę. Mózg nie wytrzymuje natężeń emisji i obumiera, ale jakimś cudem coś trzyma twoje ciało i nim steruje. Innymi słowy żyjesz dalej, ale pozbawiony świadomości.
Zamilknął na chwilę, wyciągając butelkę z wodą i biorąc duży łyk. Przetarł zwilżone usta materiałem pancerza o barwie khaki. Nagle Aleksiejowi przypomniały się wszystkie dziwne głosy słyszane w głowie i potwory, które znikały, gdy w nie strzelał.
– Podejrzewam, że pod pomnikiem Lenina znajduje się właśnie to coś, co emanuje emisje psioniczne. Tam prawdopodobnie jest epicentrum halucynacji. Mówisz, że Siewa i Heinrich pojawili się już przy granicy z Martwym Miastem – to najwyraźniej były pierwsze zwidy. Potem doszły kolejne i kolejne... To wszystko było tylko wytworem twojej wyobraźni.
– Czyli jeśli strzelałem do zombich, które tam widziałem, to one mogły nie istnieć naprawdę? – spytał Aleksiej, unosząc w zamyśleniu brew.
– Nie musiały.
– I jeśli za... – słowo „zabiłem" nie potrafiło przejść przez jego usta. – ... znalazłem ciało ojca, to on... on nie musiał umrzeć, prawda? On może nadal żyć?
Duch pokręcił głową, wzruszając ramionami.
– Nie wiem, co z tego, co widziałeś, było prawdą, a co złudzeniem – odparł szczerze. – Na twoim miejscu nie robiłbym sobie nadziei. A czy może dotykałeś jego ciała?
Aleksiej skinął głową.
– Twoja dłoń przeszła przez nie?
Tym razem pokręcił, opuszczając ją.
– W takim razie to mogło być prawdziwe ciało – stwierdził ponuro Duch. – Przykro mi.
Młodzieniec milczał przez chwilę w zamyśleniu.
– A czy mogło to być ciało należące do kogoś innego? – spytał, chcąc utrzymać mały płomyk nadziei, który migotał niebezpiecznie, jakby coś próbowało go zdmuchnąć. – Nie wiem, innego zombiaka?
Duch pokręcił głową.
– To już jest naprawdę mało prawdopodobne. Halucynacje wywołane przez emisje mogą jedynie pokazywać to, co nie istnieje naprawdę, jakieś postacie czy mutanty, których nie ma. Ale niczego nie zmieniają w perspektywie. To jednak nie jest zielsko. To działa inaczej. Nie potrafię tego wyjaśnić, nie jestem naukowcem. To, co widziałeś, w większości istniało naprawdę, więc obawiam się, że ciało twojego ojca również.
Aleksiej westchnął ze smutkiem, opuszczając nisko głowę.
– Przykro mi – powtórzył jeszcze raz Duch.
Młodzieniec nawet nie zauważył, kiedy stalker znalazł się blisko niego i w ramach dodania otuchy położył mu prawą dłoń na barku, po czym klepnął go lekko parę razy. Naraz szatyn przypomniał sobie wszystko, co robił z Siewą i Heinrichem; spotkanie w opuszczonym domu na skraju drogi, zamglone miasto w oddali, strzelanie do żywych trupów, a potem... Potem tylko ogromny ból głowy, który nie chciał ustać.
Zaklął siarczyście w myślach i z wyrzutem spojrzał na niebo. Boże, jeśli tam w ogóle jesteś, po cholerę Ci była potrzebna śmierć mojego ojca? Co, uśmierciłeś go sobie ot tak, dla zabawy? Nie mogłeś mu pomóc? Skoro jesteś wszechmocny, to dlaczego nie pozwoliłeś mu przeżyć?
Szatyn zacisnął drążącą z nerwów dłoń w pięść.
I co, a teraz nie odpowiesz?!
Przez następnych dobrych parę chwil próbował oczyścić umysł ze wszystkich nagromadzonych emocji. Wściekłość, rozżalenie, ból po stracie, wyrzuty do wszystkich... Przełknął ciężko ślinę i zamrugał kilka razy oczami, próbując pozbyć się zasychających łez. Wziął parę głębokich oddechów i powoli wypuszczał powietrze, uspokajając rytm bicia serca. Po chwili poczuł to, co towarzyszyło mu od momentu zab... znalezienia ojca-zombiaka. Żądza krwi, pragnienie zemsty na tych, którzy wysłali go do tego przeklętego miasta.
Prypecio, uważaj, pomyślał ironicznie Aleksiej. Zbliża się twój koniec.
Stalkerzy szli w wypełnionym myślami milczeniu jeszcze kilka minut, gdy nagle w gdzieś pobliżu groźnie zaszczekało stado psów.
– Stój – powiedział krótko przystrzyżony mężczyzna, odblokowując trzymany w dłoniach karabinek szturmowy nowszego typu. Bodajże coś z serii Akm-ów.
Przynajmniej tak zdawało się Aleksiejowi. Większość stalkerów strzelała z różnych rodzajów kałasznikowa i powstało tak dużo wersji, w dodatku każda zmodyfikowana w zależności od dzierżącego, że młodzieniec sam zaczął gubić się w nazwach. I tak nie miał do nich dobrej pamięci. Często też nadawano broniom nazwy własne, takie jak „Laser" czy „Szybki". Każdy stalker zwał swą broń jak chciał.
Szatyn w milczeniu spojrzał na kolejne biegnące stado zdziczałych psów liczące kilka sztuk, które, podobnie jak poprzednicy, zniknęło w gęstych krzakach.
– Coś tu się stało – mruknął Duch ni do siebie, ni do Aleksieja. – Coś znalazły.
– Ubitego mięsacza? – podsunął młodzieniec, ale stalker nie odpowiedział.
Ostrożnie postawił kilka kroków do przodu, zbliżając się do ruszających się badyli. Mocniej chwytając karabin, Aleksiej poszedł za nim, próbując zobaczyć coś przez ramię mężczyzny. Wtem ten zagwizdał cicho i cofnął się parę kroków, odczepiając małe zawiniątko od pasa.
– Lepiej zatkaj uszy – polecił Aleksiejowi i odczepiając zawleczkę, cisnął granat przed siebie. – Smacznego, pieseczki.
Przedmiot zniknął pomiędzy krzakami i po chwili rozległ się głośny huk, a w powietrze na parę metrów wzbił się pył, znacznie zmniejszając przejrzystość. Zdziczałe psy zaskomliły głośno z bólu. Te, które przeżyły bądź były w stanie jeszcze się ruszać, szybko rozpierzchły się. Każde biegło w inną stronę, cały czas wyjąc głośno. Młodzieniec zakaszlał i zmrużył oczy, zbliżając się do Ducha. Ten w milczeniu łamał gałęzie, próbując dostać się do miejsca wybuchu. W powietrzu unosił się duszący zapach krwi, prochu i spalonego mięsa. Jakieś niedobite stworzenia jeszcze wydawały z siebie pełne cierpienia piski.
– Mam nadzieję, że te cholerstwa po nas nie wrócą – powiedział Duch, kopiąc w utrudniający przejście duży badyl. – Koso, obserwuj okolicę. Jak się będą zbliżały, nie marnuj amunicji.
Młodzieniec jak na zawołanie rozejrzał się, ale żadne z poranionych stworzeń nie kwapiło się do rychłego powrotu. Nawet głośne skomlenie umilkło, jakby nagle coś wciągnęło je w głąb siebie i zdusiło odgłosy. Na wszelki wypadek Aleksiej rozglądał się kilka razy, ale nie dostrzegł niczego poza krążącymi wszędzie zombiakami i pełzającymi snorkami gdzieś w oddali przy małych, zielonych jeziorkach.
Nagle Duch wydał z siebie dziwny pomruk, stając w rozkroku i opierając ręce o kości biodrowe.
– A więc to je tu zwabiło – rzekł cicho, a młodzieniec natychmiast stanął u jego boku, podążając za wzrokiem stalkera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top