6. Opuszczone przez Boga, cz. II


 Heinrich tymczasem śpiewał pod nosem coś po niemiecku, stukając stopą w wylaną betonem podłogę.

Żył sobie kiedyś stalker – przeszedł na rosyjski i zmienił intonację. – Co zawsze trzymał Walker...

Westchnął cicho, na chwilę przerywając śpiew.

I gdybym wiedział, co jest dalej – zanucił do poprzedniej melodii. – To bym śpiewał śmielej... A teraz piosnka mi się nie rymuje... jak zawsze wszystko się rujnuje...

Siewa z lekka zażenowany pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. Ziewnął potężnie, zakrywając dłonią usta.

Niemiec wstał i podszedł do okna, spoglądając na powoli rozjaśniające się niebo.


Gdy w Wolności służyliśmy

Wódki sobie nie żałowaliśmy

Każdego wieczoru dobre granie

Rankiem do Powinności strzelanie


Zawiesił na chwilę głos, opuszczając głowę.


Lecz kiedyś tam wrócę

Każdego obałamucę

I Czechowi w łeb strzelę

Sam stanę w Wolności na czele


– Nieźle zmyślasz drugą zwrotkę – prychnął Siewa i zaśmiał się cicho. – Poza tym, Czechow już dawno nie jest liderem Wolności, zapomniałeś?

Fick dich – mruknął Niemiec, wzruszając ramionami. – Za mojego życia nim był.

Aleksiej zamrugał zdziwiony kilka razy i spojrzał zdumiały na Heinricha. Ten nadal stał do nich tyłem i wpatrywał się w rozchodzące się po niebie ciemnoniebieskie chmury.

Artefaktów kiedyś szukałem – nucił już pod inną melodię, wsuwając dłonie do kieszeni. – Trafiłem na pijawek zgraję.

Siewa westchnął ciężko.

– Skończ z tym fałszem – przerwał mu znużony, wstając z kanapy. Rozległ się cichy syk sofy, który przypominał jęk ulgi. – Rozjaśnia się.

– Mogłem iść na muzyka, a nie gnoić się z resztą stalkerów w tym zapchlonym miejscu – burknął pod nosem Heinrich, obracając się w stronę swojego towarzysza. – Może by mnie teraz znali jako... jako... – zawiesił głos i pochylił zamyślony głowę. Po chwili nią pokręcił. – Nieważnie. Jako kogoś tam by mnie znali.

Siewa tylko uśmiechnął się ze skrywaną drwiną.

– Oczywiście.

Wyszedł z pokoju, zostawiając na chwilę Aleksieja z Heinrichem samych. Młodzieniec wstał i otrzepał spodnie z kurzu, po czym wziął swój kałasznikow. Wysoki blondyn przyglądał się jasnymi oczami Aleksiejowi, cały czas marszcząc przy tym brwi.

– Chłopcze, nie spotkaliśmy się już kiedyś? – spytał, gdy szatyn czyścił z nudów lufę karabinu. – Skądś cię kojarzę...

Młodzieniec pokręcił przecząco głową, czując nagły przypływ bólu. Syknął cicho, przykładając dłoń do skroni.

Heinrich przyjął odpowiedź w milczeniu, a w tym samym czasie wrócił Siewa z radosnym uśmiechem na pokrytej płytkimi zmarszczkami twarzy.

– Możemy ruszać – oznajmił pogodnym tonem, pocierając kilkudniowy zarost.

Dopił resztki napoju z puszki, zgniótł ją w dłoni i wyrzucił gdzieś za siebie, po czym zsunął kałasznikow z pleców i odblokował go. Słysząc głuchy szczęk, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Aleksiej uniósł brew, mocniej chwytając swoją broń. Siewa zaśmiał się, patrząc na poczynania młodzieńca.

– Mnie się nie bój – odparł pogodnie. – Oszczędzaj amunicję. Przyda ci się w Martwym Mieście.

– Co tam chodzi?

Siewa zmarkotniał.

– Ci, o których mówią, że najgorzej wśród nich rozpoznać swoich znajomych.

Aleksiejowi nie trzeba było więcej mówić. Zdawał sobie sprawę, o czym mówił ten ciemnowłosy mężczyzna.

Sposępniał i czując ciarki na plecach, wyszedł z domu za stalkerami. Stanęli na środku mokrej drogi, rozglądając się dookoła. Młodzieniec wciągnął rześkie powietrze po burzy i odetchnął z ulgą, unosząc odrobinę kąciki ust.

– Gotowy? – rzucił jakby od niechcenia Siewa, grzebiąc w kieszeniach spodni moro.

Wyciągnął paczkę cienkich papierosów, poczęstował Aleksieja, który od razu odmówił i wzruszając ramionami, wyciągnął jednego skręta, po czym wsunął jego pomarańczową końcówkę do ust. Otworzył metalową zapalniczkę i zapalił go.

– Od razu lepiej – mruknął, wypuszczając szary dymek z ust. – No to idźmy.

Ruszyli asfaltową drogą przed siebie, szybko oddalając się od małego budynku. Słońce już nie wyszło zza szaroniebieskich chmur, a jeszcze w oddali, gdzieś nad Czerwonym Lasem błyskały się pioruny. Chłodny wiatr przenikliwie wdzierał się pod kurtkę, złośliwie wywołując drżenie dłoni. Heinrich cały czas mruczał do siebie coś po niemiecku, irytując tym chodzącego Siewę, który zdecydowanie wolał mieć spokój. Uciszał go co chwilę, nerwowo rozglądając się na boki.

– Zamknij się – powtarzał cały czas, wypatrując czegoś przed sobą.

Sprawiał wrażenie wyraźnie zdenerwowanego i Aleksiej cały czas odnosił wrażenie, że mężczyzna się czegoś boi. Nerwowe stąpanie, rzucanie spojrzeń z delikatną nutką strachu, sztywna postawa ciała, gwałtowne chwyty za broń... Nie, to nie była zwykła ostrożność.

Znowu wyjął paczkę papierosów i włożył jednego do ust. Silny wiatr nie chciał pozwolić na jego zapalenie, ale w końcu znudziła mu się zabawa i mężczyzna wypuścił z zaczerwienionych ust upragnionego dymka.

Siewa szedł kilka kroków przed Aleksiejem, cały czas na równi z bełkoczącym pod nosem Heinrichem. Wyciągnął podręczną lornetkę, patrzył przez nią jakiś czas i bez słowa schował ją, sięgając po garść wkrętów. Rzucał nimi przed siebie i czasem zdarzało się, że kawałki metalu pod wpływem anomalii z cichym hukiem wylatywały kilka metrów w powietrze, a potem ginęły gdzieś w brunatnych kałużach na uboczu.

Aleksiej zawsze miał dobry wzrok. Przynajmniej tak twierdził. Wszystko, co widział, bez względu na swą odległość, było wyraźne i przejrzyste – dokładnie takie, jakie być powinno. Tymczasem w ciągu ostatnich paru godzin miał wrażenie, że jego wzrok uległ znacznemu pogorszeniu. Wszystko wokół wydawało się być pokryte lekką mgiełką, widziany obraz zlewał się w jedną całość pozbawioną jakiegokolwiek kształtu, a nawet kontury ciała Siewy zdawały się tracić na ostrości. Młodzieniec nie mógł skupić na nim swojego spojrzenia i czując kolejny przypływ bólu w głowie, zacisnął mocno zęby.

Na chwilę zatrzymali się, a Aleksiej natychmiast ściągnął plecak i wyciągnął kilka listków kolorowych tabletek. Mrużąc oczy, znalazł jakieś, co wyglądały na przeciwbólowe i łyknął bez popicia podwójną dawkę.

– Aleksieju! Spójrz przez lornetkę! – krzyknął stojący dalej Siewa, gdy zerwał się mocniejszy wiatr. – Już całkiem dobrze widać Martwe Miasto!

Zrobił to, co zalecił mu stalker i uśmiechnął się ponuro. Tak jak się domyślał, nie zobaczył nic za wyjątkiem ciemnych plam.

Po raz kolejny w ciągu ostatnich paru godzin poczuł, że coś było nie tak. Powtórzył w myślach słowa wcześniej wypowiedziane przez Siewę, ale nie mógł znaleźć w nich nic dziwnego. Nie mógł, ale to nie znaczy, że tego nie czuł. Zaś już z własnego doświadczenia wiedział, że w Zonie należy ufać tylko własnej intuicji.

A intuicja właśnie mu mówiła, że powinien mieć się na baczności.

Zrobił dwa kroki wprzód, patrząc ze zmarszczonymi brwiami na około czterdziestoletniego mężczyznę, który stał tyłem, bez słowa wpatrując się gdzieś przed siebie. Ten wziąwszy głęboki oddech, ruszył dalej, rzucając coś po niemiecku do Heinricha.

Mężczyzna od razu przysunął się do swojego towarzysza i zostawili Aleksieja parę kroków w tyle. Cały czas rozmawiali w niezrozumiałym dla młodzieńca języku, co wywołało u niego niepokój. Zdenerwowany złapał mocniej za kolbę karabinku automatycznego i poczuł przyspieszone bicie serca. Nie powinien im zaufać. Mógł w czasie deszczu wrzucić parę przeklętych granatów do domu i nie musiałby się teraz stresować. Cholera wie, o czym właśnie rozmawiali. Aleksiej nie rozumiał nic po niemiecku. Może dyskutowali o tym, co mogą spotkać w Martwym Mieście, może gadali o przerwie na spożycie posiłku, a może po prostu zastanawiali się, gdzie i kiedy zabić Aleksieja, by można było szybko pozbyć się ciała.

Młodzieniec rzucił pod nosem wiązankę przekleństw w języku polskim i przez chwilę dziwił się swym bogatym zasobem wulgarnych słów.

Trottel! – krzyknął Niemiec, machając zirytowany rękami. – Du sprichst die Dummheit!

Hast du einen besser Plan?

Ich hab' nicht. Aber das ist...

Schnauze!

Szli w milczeniu, a atmosfera wydawała się być bardzo napięta. Niczego nieświadomy Aleksiej podążał za nimi w milczeniu, widząc już znacznie wyraźniej niż poprzednio. Chociaż głowa nie przestała go boleć, nie czuł się tak źle jak wcześniej.

Spojrzał na wysokie budynki jakieś sto metrów przed sobą. Szare, nieotynkowane, z brakującymi fragmentami dachów – ten widok nie był dla Aleksieja nowością. Każde miejsce w Zonie posiadało jej znamię. Ponury obraz przyprawiający o przygnębienie.

Młodzieniec zerknął pobieżnie na okna pozbawione szyb i nagle drgnął, utkwiwszy wzrok w jednym z otworów. Coś tam było. Zmrużył oczy i zwolnił kroku, lewą dłonią ściągając plecak przerzucony przez ramię. Wyraźnie widział, jak coś poruszyło się wewnątrz budynku. Zajrzało przez okno i błyskawicznie cofnęło się w mrok. Gdy jednak wyjął lornetkę i spojrzał przez nią, nie wypatrzył żadnego ruchu.

Coś ich widziało. Tego był niemal pewien.

Beweg' dein Asch! – krzyknął Siewa, odwracając na chwilę głowę. – Ruszaj się! Nie mam ochoty spotkać się z tutejszymi mieszkańcami!

Odłożył lornetkę, przyspieszając krok i spojrzał na betonowe rury kanalizacyjne leżące na uboczu. Pomiędzy nimi porozrzucane były rdzewiejące beczki po ropie albo innym paliwie. Ze dwadzieścia metrów dalej stało zachowane w całkiem dobrym stanie auto, w którym ktoś porozbijał szyby i odkręcił przednie koła. Poza tym wszędzie plątały się śmieci; co lżejsze unosił wiatr i bawił się nimi przez chwilę w powietrzu, a później znajdował im nowe miejsce do odpoczynku. Jedna z pożółkłych kartek wzniosła się i nagle trafiła Aleksieja w twarz. Młodzieniec pokręcił zaskoczony głową i zirytowany zgniótł papier w dłoni, wyrzucając go za siebie.

W tym samym czasie usłyszał za sobą coś dziwnego. Cichy zgrzyt i głuchy szczęk. Odwrócił się zaniepokojony, ale nic nie zauważył. Zatrzymał się i uważnie przejrzał całą okolicę, co chwilę cofając się i próbując wypatrzeć nagłych ruchów. Zmrużył oczy.

Teoretycznie czysto.

Teoretycznie...

Niezbyt uspokojony obrócił się z powrotem w stronę stalkerów, którzy z pochylonymi głowami szli miarowym krokiem, jakby nic się nie stało.

Nagle Heinrich zatrzymał się, łapiąc lewą ręką szczupłe ramię Siewy.

Halt – rzekł cicho. – Vielleicht habe ich etwas gehört...

Es scheint dir – mruknął Siewa, wyrywając się z uścisku. – Wie gewöhnlich.

Nicht jetzt... – Heinrich obrócił się w stronę Aleksieja i zamarł, wpatrując się skamieniały w coś za młodzieńcem. Wytrzeszczył oczy i nagle zbladł na twarzy.

Zaniepokojony szatyn drgnął, mocno ściskając karabinek szturmowy. Zaczął powoli obracać głowę.

Mach nichts – powiedział zdenerwowanym głosem Heinrich, chwytając swój kałasznikow. – Nie ruszaj się. Ani drgnij!

Na te słowa Siewa zatrzymał się i również obrócił w ich stronę. Podobnie jak jego towarzysz zbladł i od razu ściągnął broń.

Aleksiej tylko usłyszał jakieś nieartykułowane jęki i ciężkie stąpanie za sobą.

– Tylko spokojnie... – mówił Heinrich, zbliżając się. – Nur ruhig... Möglich wissen sie nicht über uns...

Rozległ się strzał z pistoletu. Niemiec nagle pokręcił kilkakrotnie głową i puścił krótką serię. Naboje przeleciały tuż nad ramieniem młodzieńca i ten wrzasnął zaskoczony. Odskoczył na bok pomiędzy nagie krzaki, odruchowo kierując lufę karabinu na Heinricha. Ten jednak nie spojrzał na niego i dalej strzelał przed siebie.

Lauf!!! – ryknął, wskazując podbródkiem teren gdzieś za Aleksiejem.

Zdezorientowany młodzieniec pokręcił głową, przenosząc spojrzenie na cel Niemca.

Jakieś pięćdziesiąt metrów przed nimi, spomiędzy beczek i rur wychodziły dziwne ciała z powykrzywianymi członkami. Wydawały z siebie nieartykułowane dźwięki i strzelały na oślep z różnorakich broni. Z głową zwisającą bezwładnie po bokach szły powolnie przed siebie, rzucając czymś w stalkerów.

A więc nadeszli. Ci, o których mówią, że najgorzej rozpoznać w nich swoich znajomych.

Stalkerzy-ożywieńcy. Albo po prostu zombi.

Aleksiej znowu przeklął siarczyście.

– Biegnij, do jasnej cholery! – wrzasnął Siewa, ponaglając młodzieńca ręką. – Chowaj się za rury i nakarm ich nabojami!

Posłusznie podniósł się z mokrej ziemi i pobiegł w stronę dużych rur. Wybił się mocno w powietrze, przeskakując je. Postawił jedną stopę na glebie i nagle się potknął. Upadł twardo na klatkę piersiową, wypuszczając karabin z dłoni. Rzucając pod nosem wiązkę niewyrafinowanych przekleństw, uderzył ze złością pięścią w ziemię. Wtem chwycił z powrotem kałasznikow, czołgając się do końca betonowej rury. Wychylił się na chwilę, patrząc dookoła. Strzały ciągle przecinały powietrze. Karabiny szczękały głucho, a w słońcu błyskały się łuski po nabojach. Zombi nadal brnęły przed siebie, zataczając się i potykając o własne kończyny. Z martwych oczu emanowała przerażająca pustka.

Aleksiej zmrużył oczy i wyjął z ładownicy granat ręczny. Gdy grupka żywych trupów była już całkiem niedaleko, odbił się lewą dłonią od ziemi i rzucił granat pomiędzy ożywieńców. Odsunął się i zasłonił uszy, czekając na huk. Po chwili wstrząsnęło ziemią i w powietrze wzniosła się chmura pyłu. Parę ciał leżało nieruchomo na ziemi. Niektóre jeszcze wstawały, z trudem idąc przed siebie. Inne zupełnie zmieniły kierunek i kroczyły gdzieś pomiędzy krzaki. Kilka trupów spojrzało w stronę Aleksieja, jęcząc coś niezrozumiałego. Nagle ruszyły w jego stronę. Młodzieniec szybko puścił parę krótkich serii, celując na wysokość ich klatki piersiowej. Zombi jednak nie poddawały się i uparcie szły przed siebie. Nagle kilka wrogich naboi trafiło w betonowe rury. Szatyn krzyknął cicho i cofnął się z pół metra.

Nie mógł z powrotem wyjrzeć z tego samego miejsca, jeśli chciał przeżyć. Wycofał się, nadal pozostając w pozycji leżącej. Powoli doszedł do drugiego końca betonowej rury, nasłuchując zbliżających się kroków. Nic. Jedynie dźwięk kilku wystrzelonych na oślep naboi. Aleksiej przystanął, czując przyspieszony puls serca.

Wir sitzen in der Scheiße! – usłyszał wrzask wściekłego Niemca.

Du sprichst zu viel! – przekrzyknął strzały zirytowany Siewa. – Schnauze!

– Arghhhhueee...

Dopiero po chwili do Aleksieja dotarło, że ostatni odgłos rozległ się bardzo blisko niego.

Przerażony obrócił się i cofnął, przywierając plecami do betonowej rury. Drżącymi ramionami chwycił karabin, kładąc odruchowo palec na spuście. Spojrzał na zbliżającą się postać i coś sprawiło, że nie potrafił go nacisnąć.

Wysokie ciało trzymało karabin w opuszczonych dłoniach. Powoli wlokło się w stronę przerażonego Aleksieja, świdrując go pustym spojrzeniem. Na głowie zombi brakowało znacznej ilości włosów. Twarz była ubrudzona kilkoma warstwami brudu i krwi, a otwarte usta ukazywały liczne braki w uzębieniu.

Młodzieniec nie potrafił strzelić. W obliczu żywego trupa było coś niepokojąco znajomego.

– Ueeeeaaahhue... – wykrztusił z siebie zombi, powoli unosząc karabin. Cholera wie, czy był załadowany. – Aaarghhaauu...

Coś odebrało młodzieńcowi siły. Leżał oniemiały, wytrzeszczonymi oczami wpatrując się w lufę kierującą się w jego stronę. Nagle kałasznikow stał się zbyt ciężki, by go podnieść.

– Buueeaaahhh...

Lufa celowała w klatkę piersiową młodzieńca, a wskazujący palec rozpoczął wędrówkę do spustu.

Aleksiej nie wiedział, co się wtedy stało. Nagle stracił kontrolę nad własnym ciałem. Wiedziony dziwnym instynktem, chwycił karabin i wycelował w stojąca przed sobą postać. Nacisnął spust i trzymał palec tak długo, póki broń nie zaczęła domagać się nowej porcji amunicji. Każdy pocisk przebijał się przez brudną kurtkę zombi i zatapiał w martwym ciele.

Żadnej krwi. Żadnego jęku. Tylko dźwięk wypluwanych naboi i zapach prochu.

Ciało zachwiało się i wydało z siebie przedśmiertny bełkot, zwalając się ciężko na ziemię.

Młodzieniec jeszcze przez długą chwilę leżał i w milczeniu wpatrywał się w trupa, czekając na nagłe powstanie. Zombi podobno potrafiło upaść na ziemię i nawet po pochłonięciu kilku nabojów umiało się podnieść, by dalej walczyć.

Ale ciało już się nie poruszyło.

I strzały zaczęły ucichać jak na zawołanie.

– A młody gdzie się podział? – rozległ się czyjś głos gdzieś daleko za Aleksiejem.

Może Siewa, może Heinrich. Młodzieniec nie zwrócił na to uwagi.

Na czworakach zbliżył się do leżącego ciała i trzęsącymi się rękoma złapał je za tułów. Trzymał tak dłonie przez chwilę, ale trup się nie poruszył.

Aleksiej czuł, że musi spojrzeć w twarz zombi. Oblicze było bardzo znajome, ale młodzieniec nie był pewny, czy chciał to zobaczyć.

Odwrócił martwe ciało na plecy i poprawił głowę. Odgarnął kępę włosów z twarzy i pochylił się, przyglądając się trupowi.

Zapadłe policzki, szeroka broda, prosty nos, niskie czoło, głęboko osadzone oczy...

Aleksiej otworzył usta i nagle stracił mowę, a wraz z nią oddech. Przez chwilę widział mroczki przed oczami, widziany obraz zachwiał się, ale odetchnął głęboko i potrząsnął głową, doprowadzając się do przytomności. Wyciągnął butelkę z wodą oraz kawałek niezbyt czystej szmaty. Namoczył ją i przystawił do twarzy martwego, kręcąc z niedowierzania swą czupryną brązowych włosów.

Przetarł pokrytą grubą warstwą brudu skórę nad lewym okiem. Puściła dopiero po kilku tarciach, ukazując paskudną szramę.

Młodzieniec puścił szmatkę i opadł na pięty, pochylając pokornie głowę.

Spodziewał się wielu rzeczy. Spodziewał się, że go nie odnajdzie. Spodziewał się też, że może znajdzie go martwego. Rozważał także możliwość znalezienia jego grobu. Ale ciągle żywił nadzieję, że może jednak żyje i go odnajdzie.

Lecz nigdy nie podejrzewał, że będzie musiał go zabić.

Nie własnego ojca.

Coś w nim pękło. I nawet nie zauważył, kiedy coś gorącego spłynęło mu po policzkach wartkim strumieniem.

Spojrzał na swe brudne, zakrwawione dłonie, na którą kapały małe krople. Łzy.

I coś ściskało mocno jego serce, nie pozwalając mu na kolejne bicia. Ból? Rozpacz?

Poczuł, że coś mocno owijało się wokół jego szyi i powoli zaciskało, odbierając oddech. Przyłożył dłoń, ale niczego nie namacał. Czuł się, jak samobójca, który właśnie kopnął krzesełko, by zawisnąć, ale nieudolnie zawiązany sznur nie odebrał od razu życia, tylko skazał straceńca na parę minut cierpiętniczego duszenia.

Pustka wypełniła umysł, kłębki myśli przekrzykujących się nawzajem zadawały to samo pytanie. Dlaczego?

Aleksiej spojrzał rozżalony w niebo, widząc rozpływający się obraz, ale nic nie powiedział. Co miał rzec?

Znowu pochylił nisko głowę.

W jednej chwili stracił wiarę we wszystko.

A Zona?

A Zona tylko obserwowała go z każdej strony, z pełnym politowania i drwiny uśmiechem patrząc na kolejnego żałosnego stalkera, który miał trochę za dużo wiary i postanowił jej zaufać.

– O, tu jesteś, młody – rozległ się męski głos nad uchem szatyna. – Te, Aleksiej, czemu ryczysz jak stara baba? Coś ty, zombiaków nie widział? Czy cię postrzelili gdzie nie trzeba?

Ktoś karcąco powiedział coś ściszonym tonem.

– Aaa... To entschuldige, Aleksieju – poprawił się zmieszany Niemiec. – W sumie to... ich habe nicht gewusst... Es tut mir Leid... Ale nie płacz już tak, bitte. Nie martw się tak, to zombi, on przecież i tak już nie żył z kilka miesięcy.

– Heinrich... – zabrzmiał ostrzegawczo drugi głos.

– Naprawdę mi przykro, skąd mogłem...

– Przymknij się – przerwał mu nader uprzejmym tonem Siewa i westchnął, gdy mężczyzna w końcu zamilkł. – Aleksieju?

Młodzieniec nie poruszył się. Poczuł, jak ktoś kładzie mu dłoń na ramieniu.

– Wiem, że to był twój ojciec. Wiem więcej, niż się spodziewasz i to zapewne wydaje ci się dziwne. Posłuchaj mnie jednak...

Aleksiej otarł zaschnięte łzy z policzków i powoli wstał, z chłodnie beznamiętnym obliczem patrząc na Siewę. Bladość twarzy kontrastowała z zaczerwienionymi oczami, z których emanowała żywa nienawiść i płonący gorejącym ogniem gniew.

– Nie, to ty posłuchaj mnie – przerwał mu zachrypniętym głosem, który pomimo tylu emocji nie stracił na mocy. Mężczyzna poczuł ciarki na plecach, patrząc w bezlitosne oczy młodzieńca. – Powiem tylko raz, ale wyraźnie. Znajdę i pozabijam te wszystkie kurwy, które przyczyniły się do śmierci mojego ojca.

Przez chwilę milczał, spoglądając na leżące ciało.

– I chyba wiem, gdzie powinienem zacząć ich szukać.



_________________

Następny rozdział będzie bardzo krótki, ale tak już wypadło podczas dzielenia tekstu.

Tłumaczenie:
Fick dich – pieprz się
Trottel! Du sprichst die Dummheit! – Idioto! Wygadujesz bzdury!

Hast du einen besser Plan? – Masz lepszy plan?

Ich hab' nicht. Aber das ist... – Nie mam, ale to jest...

Schnauze! – Zamknij się!
Beweg' dein Asch! - Ruszaj tyłek!
– Halt. Vielleicht habe ich etwas gehört... -
Stój. Chyba coś słyszałem...

Es scheint dir. Wie gewöhnlich. – Wydaje ci się. Jak zawsze.

Nicht jetzt... - Nie teraz...
– Nur ruhig... Möglich wissen sie nicht über uns... –
Tylko spokojnie... Może o nas nie wiedzą...
– Wir sitzen in der Scheiße! –
Siedzimy w gównie!

Du sprichst zu viel! Schnauze! - Za dużo gadasz! Zamknij się!
– Lauf!!! -
Biegnij!!!
Entschuldige –
Przepraszam
Ich habe nicht gewusst... Es tut mir Leid... –
Nie wiedziałem... Przykro mi...

Jeśli macie jeszcze jakieś pytania odnośnie fabuły, potworów czy czegokolwiek, to piszcie w komentarzach, wyjaśnię niuanse i zawiłości.


Wesołych świąt, dobrego jaja i mokrego Dyngusa! 


PS „Walker" to rodzaj pistoletu. A „artefakty" w Zonie to rodzaj unikatowych przedmiotów, które powstały w anomaliach między innymi w wyniku promieniowania (było ich więcej po tzw. „emisji", ale podczas całego „Deszczu łusek" żadna emisja się, niestety, nie przewija).  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top