5. Mieszkańcy tuneli, cz. II
Sasza Michajłowicz zapalił papierosa, siedząc na dachu i bacznie przypatrując się trzem nowym stalkerom przybyłym do obozu. Przez całe życie przysięgał sobie, że nie weźmie tego świństwa do ust, ale stres zrobił swoje i w końcu puszczanie dymków stało się jednym z obowiązkowych elementów każdego dnia. Od odejścia Aleksieja w wiosce przez chwilę panował niepokój – przez parę dni trwały poszukiwania, zaangażował się w to również sam Gawrił, ale nigdy go nie znaleźli. Jegorij twierdził, że udał się po artefakty na Wysypisku i – jak podobno doniósł jeden z samotnych stalkerów – zginął gdzieś podczas walki z mutantami. A że śmierć w takich przypadkach była codziennością, szybko ją zaakceptowano, postawiono drewniany krzyż na cmentarzu przy lesie i po kilku dniach wszystko wróciło do normy.
Sasza oczywiście wiedział, że Gawrił i Jegorij kłamią. Wiedział, ale nie zamierzał komukolwiek mówić, że wie, dokąd udał się Aleksiej. Znał prawdziwe intencje przywódców obozu i tylko modlił się w duchu, by jego przyjacielowi nie stała się krzywda. Tymczasem zauważył, że w wiosce zaczynało dziać się coś dziwnego – panował pozorny spokój, ale Sasza wyczuwał, że wkrótce stanie się coś złego. Jeszcze w dniu odejścia Aleksieja zauważył kilka podejrzanych postaci obchodzących obozowisko, zapewne szukających zbiegłego młodzieńca. Mając złe przeczucia, coraz częściej w nocy siedział przy oknie w różnych domach i obserwował okolicę. Jego poczynania nie poszły na marne – szybko zauważył, że ktoś ich obserwuje. Regularnie po północy nieznana osoba robiła obchód wokół wioski i przed czwartą nad ranem gdzieś znikała. Kto to mógł być?
Niepokój Saszy znacznie zwiększył się, gdy pewnego dnia – może na półtorej tygodnia od odejścia Aleksieja – w wiosce pojawiło się trzech nowych stalkerów. Twierdzili, że podobnie jak inni przyszli poszukiwać artefaktów – młody mężczyzna jednak widział, że często któryś z nieznajomych szedł do siedziby Jegorija i to wystarczyło, by stwierdzić, że to nie są przeciętni samotnicy. Kto o zdrowych zmysłach udawał się do dowódcy dobrowolnie? Saszy przypominali bardziej szpiegów, choć wieczorem tego samego dnia, którego przybyli, pili wódkę z innymi stalkerami przy ognisku i zdawali się łatwo jednać sobie ludzi, bo dla wielu mężczyzn przyjacielem był każdy ten, z którym dało się porządnie popić.
Blondyn z włosami związanymi gumką westchnął, dokończył papierosa i wyrzucił niedopałek, przydeptując go butem. Złożył ręce na klatce piersiowej i zmarszczył brwi, przyglądając się jednemu z trzech stalkerów, który właśnie oddalał się od swoich towarzyszy i szedł gdzieś w stronę lasu. Pozostała dwójka szybko rozeszła się i zniknęła z pola widzenia Saszy. Młody mężczyzna znowu westchnął i odwrócił się, powolnym krokiem idąc do drabiny.
– Co tutaj robisz, Saszo? – Blondyn drgnął mimowolnie, słysząc nagle czyjś głos za sobą.
Obrócił się jednak spokojnie, nie dając po sobie poznać zaskoczenia.
– Palę – odparł beznamiętnie, spoglądając na Dimkę, jednego z pozostałej dwójki stalkerów.
– Na dachu?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Trochę dziwne miejsce na wypalenie papierosa – mruknął trzydziestoparoletni stalker, wsuwając dłonie do kieszeni w spodniach z wzmacniającymi wkładkami. Nagle uśmiechnął się przyjaźnie. – Mam dla ciebie propozycję.
Sasza tylko uniósł pytająco brew. Nie ufał temu człowiekowi. Postawny mężczyzna z krótkimi, czarnymi włosami westchnął i na chwilę przymknął szaroniebieskie oczy. Nie przestawał uśmiechać się przyjacielsko, jakby próbował nawiązać dobry kontakt z młodszym stalkerem. To jeszcze bardziej nie spodobało się długowłosemu blondynowi.
– Słyszałem, że potrafisz dużo wypić. To co, może golniemy sobie przed snem?
Sasza w milczeniu spoglądał w oczy mężczyzny, szukając w nich czegoś podejrzanego, co zdradziłoby prawdziwe intencje stalkera. Nie widząc niczego wywołującego niepokój, odwzajemnił serdeczny uśmiech.
– Możemy zobaczyć, kto ma mocniejszy łeb w tym obozie.
Oczywiście, że nie dam się spić, pomyślał Sasza. Ten stalker na pewno będzie coś chciał mu zrobić. Tego był niemal stuprocentowo pewny.
– W takim razie do zobaczenia wieczorem. – Dimka szybko wyszedł z domu i zniknął gdzieś w wiosce.
Sasza jeszcze przez dłuższą chwilę stał w tym samym miejscu, cały czas patrząc na wypłowiałą framugę drzwi. Czuł, że dzisiejszy wieczór nie będzie dobrym wydarzeniem i musiał tylko wymyślić jakiś sposób, by uniknąć wspólnego picia lub – co byłoby znacznie bardziej przydatne – spić Dimkę tak, by sam zaczął opowiadać, po co naprawdę przybył do wioski ze swoim bratem bliźniakiem i innym podejrzanym stalkerem.
Po pewnym czasie Sasza wyszedł z domu, nerwowo grzebiąc w kieszeniach spodni. Szukał swojej paczki papierosów, gdy nagle wpadł na idącego z dumnie uniesioną głową Gawriła, którego oczy jak zwykle mierzyły wszystkich chłodnym wzrokiem. Zastępca Jegorija mruknął parę przekleństw i odsunął się krok do tyłu, by uniknąć kolejnej konfrontacji z Saszą. Obdarował go jedynie beznamiętnym spojrzeniem i powiedział cicho równie pozbawionym emocji głosem:
– Dzisiaj do wioski przyjdzie stalkerka i wygląda na to, że zostanie tutaj na dłużej.
– Dziewczyna? – zdziwiony Sasza uniósł wysoko brwi.
Gawrił prychnął i uśmiechnął się drwiąco, nie powstrzymując się od ironicznego komentarza.
– Na imię jej Oksana. Tylko może nie przystawiajcie się do niej jak stado napalonych samców, co?
Nie czekając na odpowiedź, ruszył przed siebie, wracając do siedziby przywódcy.
Stalkerka. W Zonie.
W obozie przy Szarym Lesie.
Z którą zna się Gawrił.
Jasna cholera, to wszystko stawało się jeszcze bardziej podejrzane.
* * *
Pietro ukucnął przy martwym ciele Toszki, przypatrując się zakrwawionej kamizelce taktycznej. Zerknął na twarz zastygłą w wyrazie głębokiego zdumienia i przymknął dłonią powieki mężczyzny, wypowiadając cicho parę słów o wiecznym odpoczynku. Po chwili westchnął i wstał, obracając się w stronę Strzały, który z założonymi rękami przyglądał się w milczeniu poczynaniom towarzysza.
– Dostał kulą w pierś – mruknął Pietro, jakby zdawał raport. – Ten, kto go zastrzelił, musiał mieć albo cholerne szczęście, albo był cholernie dobry, skoro trafił prosto w serce.
Strzała z beznamiętnym wyrazem twarzy wzruszył ramionami.
– Widocznie Toszka miał w poważaniu swoją robotę – odparł zirytowanym tonem.
– Ktoś musiał młodemu pomóc.
Pietro rozejrzał się po zaciemnionym pokoju i włączył latarkę. Poświecił po ścianach i westchnął, widząc pozbawione szyby okno z przesuniętymi zasłonami.
– Tego pod uwagę nikt nie wziął – oznajmił, krzywiąc się. – W każdym razie robota się skomplikowała. Chłopak znowu gdzieś uciekł i będziemy musieli mu poświęcić więcej czasu.
I przy okazji więcej się o nim dowiem, dodał w myślach.
– Zaszła drobna zmiana planów – rzekł Strzała, wkładając ręce do kieszeni w wojskowych spodniach. – Dostałem dzisiaj list.
– Od Jegorija? Czy od tego jego zastępcy, Garika, czy jak mu tam...
– Gawriła – poprawił go spokojnie. – Nie. Tym razem list od góry.
Pietro zmarszczył zdziwiony brwi.
– Góry? Czego chcieli? Przecież to nie jest ich sprawa.
– Nie do końca. – Strzała leniwym krokiem zbliżył się do Pietry. – W pewnym sensie to ich dotyczy. Przynajmniej oni tak uważają.
– Mianowicie?
– Mianowicie tyle powinno ci wystarczyć – odparł nonszalanckim głosem i uniósł brwi, uśmiechając się pobłażliwie.
– No tak – mruknął zażenowany Pietro, pochylając nieco głowę. Krótko przycięte, jasnobrązowe włosy opadły mu na czoło. – „Lepiej nie wiedzieć nic, niż wiedzieć za dużo. Wiedza zabija".
Motto najemników, przemknęło mu przez głowę. Może nawet nie motto, a już zasada. A Pietro bardzo często ją łamał. I co? Jakoś nadal żył.
Strzała z politowaniem pokiwał głową i opuścił złożone ręce, świdrując szarymi oczami towarzysza. Pietro nienawidził jego spojrzenia. Było prawie zawsze pełne nienawiści, arogancji i pychy. Idealnie odzwierciedlało naturę tego bezlitosnego stalkera, który pluł na ludzkie życie. W chłodnym obliczu Strzały Pietro jeszcze nigdy nie zauważył choćby jednej ciepłej emocji. Ten najemnik nawet się nie uśmiechał. A jeśli już to robił, to nie z radości. U niego uśmiech zwiastował same nieprzyjemności. Pietro zatem nie dziwił się, dlaczego Strzała tak bardzo cenił sobie Gawriła. Pod pewnymi względami byli do siebie niezwykle podobni. Różniło ich przede wszystkim to, że Strzała gardził ludzkim życiem, zrobiłby wszystko dla pieniędzy przy możliwie najmniejszym koszcie – zaś Gawrił wydawał się być bardziej rozsądny i robotę z mordowaniem pozostawiał innym, głównie najemnikom. Nie lubił paprać się w czyjejś krwi, często wręcz zdawał się umywać ręce od zabijania. Wolał być zleceniodawcą, a nie wykonawcą. A może Pietro się mylił? W gruncie rzeczy rozmawiał z Gawriłem tylko parę razy w życiu i swoją wizję głównie stworzył na podstawie opowieści innych najemników, którzy mieli z nim kiedyś do czynienia.
– Póki co, Aleksiej ma pozostać żyw i góra cieszy się, że nie zdążyliśmy go zabić – mówił Strzała, przeciągając każdy wyraz, jakby w ogóle nie miał ochoty o tym rozmawiać, co było zresztą bardzo prawdopodobne. – Mamy go obserwować. Wspomnieli coś o jakichś planach, ale dalsze wytyczne mają mi przesłać później.
Pietro pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Kto ci przekazuje takie informacje? – spytał z ciekawości, niezbyt wierząc, że Strzała będzie miał łaskawość mu powiedzieć prawdę.
– Nie powinno cię to interesować – odparł opryskliwym głosem, dokładnie tak, jak przeczuwał trzydziestodwuletni stalker. – Nie mogę zdradzić swoich informatorów. Cholera wie, co planujesz, Pietro.
Mężczyzna zamrugał kilka razy oczami i spojrzał ze zdziwieniem na twarz Strzały pełną podejrzliwości, odruchowo cofając się parę kroków do tyłu. Mimowolnie uniósł przy tym ręce na wysokość mostka, przykładając jedną z nich do piersi.
– Ja... ja nic nie planuję – odparł zaniepokojony, czując nagłe przyspieszenie pulsu.
– Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco – skomentował Strzała, unosząc z drwiną brwi. – Nie wiem, co kombinujesz, ale mam cię na oku. Nie ufam ci.
– Nie rozumiem, na jakiej podstawie uważasz mnie za szpiega – nie krył się z konkretnymi zarzutami.
Strzała jeszcze wyżej uniósł brązowe brwi, niż wydawałoby się to możliwe.
– Zadajesz idiotyczne pytania – rzekł spokojnie, z powrotem składając ręce z prawą dłonią na wierzchu. – To proste. Za dużo chcesz wiedzieć.
– Po prostu jestem ciekawy – westchnął Pietro, a brwi Strzały uniosły się jeszcze wyżej. Stalker miał wrażenie, że za chwilę złączą się z kruczoczarnymi włosami krótszymi po bokach i dłuższymi na środku. – Gdybyś mówił mi więcej, dogadalibyśmy się znacznie szybciej.
– Naprawdę wierzysz, że ci zaufam? – burknął drwiącym tonem brunet. Nagle uśmiechnął się z poirytowaniem. – Jesteśmy najemnikami, pracujemy dla pieniędzy. Z twoim podejściem do spraw nie pożyjesz za długo w Zonie.
– Na razie żyję.
– Na razie – powtórzył głucho Strzała i na jego twarzy zagościł jeden z najbardziej znienawidzonych przez Pietra uśmiechów, jeden z tych tajemniczych, z tych, z których nie da się niczego odczytać, z tych przyprawiających o ciarki na plecach. Mężczyzna nie mógł powstrzymać się od wzdrygnięcia.
– Trzeba będzie znowu szukać Aleksieja – zmienił temat Pietro, nie chcąc już rozmawiać o podejrzeniach na swój temat.
– Och, szybko go znajdziemy.
Stalker po trzydziestce uniósł głowę i spojrzał pytająco zielonymi oczami na Strzałę. Kąciki ust bezlitosnego najemnika odrobinę skierowały się ku górze, nadając twarzy nieprzyjemny wyraz.
– Kabel wie wszystko. Nie wiem, skąd ten skurczysyn bierze informacje, ale bardzo nam pomaga.
Pietro skinął głową, przypominając sobie średniego wzrostu mężczyznę przebywającego w Barze „100 radów". Zawsze nosił czarny płaszcz z kapturem nasuniętym na głowę i kominiarkę na twarzy. Ów tajemniczy człowiek wiedział chyba wszystko i sprzedawał informacje każdemu, kto był w stanie zapłacić mu kilka tysięcy rubli za jedną wiadomość. Pietro zapamiętał jeszcze jedną rzecz, z którą nie rozstawał się wszechwiedzący stalker – była to Snajperskaja Wintowka Dragunowa, karabin wyborowy wyposażony w celownik PSO-1 i posiadający magazynek mieszczący dziesięć naboi kalibru 7,62 mm, ułożonych w szachownicę. Dokładnie taki sam, jaki posiadał Pietro albo bardzo podobny, bo stalkerowi wydawało się, że widział jakieś modyfikacje, które zapewne wprowadził właściciel, by broń była wydajniejsza i łatwiejsza w obsłudze.
Mężczyzna po raz kolejny westchnął, przenosząc wzrok na martwe ciało Toszki.
– Co z nim zrobimy? – spytał cicho.
Strzała wzruszył ramionami bez cienia zainteresowania.
– Ja zostawiłbym go na pożarcie mutantom. Padlinożercy zawsze się tym zainteresują. – Pietro skrzywił się, słuchając stalkera. – Ale że tuż nad głową mamy Powinność, lepiej byłoby się go pozbyć. Może wyrzucimy zwłoki gdzieś do rowu – nikt nie będzie go szukał. Chyba że tobie chce się bawić w kopanie mogił – to rób, co chcesz, bylebyś tylko nie zawracał mi dupy.
Pietro odwrócił się, marszcząc z nienawiścią brwi. Wyrzucimy zwłoki gdzieś do rowu... Zero poszanowania godności człowieka. A zresztą – miał się spodziewać innej reakcji po tym okrutnym sukinsynie? Chyba w marzeniach.
* * *
Dopiero po trzech dniach samozwańczy medyk z Wolności uznał, że w rany Aleksieja nie wdały się żadne drobnoustroje chorobotwórcze i może w końcu dalej podróżować. Gdy tylko pozwolił młodzieńcowi stanąć na nogi, szatyn natychmiast rozejrzał się po okolicy. W istocie, Magazyny Wojskowe znacznie różniły się od siedziby Powinności. W Rostoku całe miejsce zdawało się żyć własnym życiem; przebywali tam zarówno żołnierze, jak i wolni stalkerzy, niektórzy prowadzili swój własny biznes, a nawet miejsce to miało swą krwawą atrakcję – Arenę, na której staczano walki między ludźmi, a czasem mutantami. Szatynowi niezbyt przypadło to do gustu, ale musiał przyznać, że stawka za wygraną była wysoka – czy warto jednak było ryzykować zapłatą własnym życiem?
W Magazynach Wojskowych przebywali głównie żołnierze Wolności, choć sami unikali określenia „żołnierz", kojarząc je jedynie z wojskowymi przybywającymi niedaleko Kordonu. Żyli jak zwykli stalkerzy; za dnia często wychodzili zwiedzać okolicę, a przy wieczornym ognisku pili wódkę i wypalali kilogramy narkotycznych ziół, śpiewając czarnobylskie pieśni o poszukiwaczach artefaktów. W Rostoku większość budynków zachowała się w bardzo dobrej kondycji i w wielu z nich nocowali podróżnicy, a w bloku, który był najmniej uszkodzony, znajdowała się siedziba Powinności, ochraniana przez rzesze żołnierzy. Tutaj zaś w większości domów brakowało fragmentów ścian (gdzieniegdzie i całych), okna zostały powybijane i całe miejsce sprawiało wrażenie zbombardowanego. W tych zniszczonych znajdowały się głównie porzucone wraki aut, rozgrabione przez złomiarzy, jakieś stare beczki z metalu i puste skrzynie z drewnianych desek. Zachowało się także kilka budynków w całkiem dobrym stanie – najwyższy z nich stanowiła siedziba głowy Wolności, niejakiego Łukasza, który jednak rzadko przebywał w swoim mieszkaniu. Tam również przechowywano większość amunicji na wypadek ataku Powinności, a tamtejszym sprzętem opiekował się Kutwa, który był chyba najbardziej chytrym człowiekiem, jakiego było dane Aleksiejowi poznać. W pozostałych domach na nadgryzionych przez myszy materacach spali członkowie Wolności, a w jednym z nich całe dnie i noce spędzał stalker znany jako Kuchmistrz, cieszący się bardziej opinią okolicznego menela niźli kogoś umiejącego dobrze gotować. Pewna plotka, którą udało się młodzieńcowi usłyszeć, głosiła, że jeszcze nikt nigdy nie widział Kuchmistrza trzeźwego.
Członkowie Wolności nie zwracali zbytnio na Aleksieja uwagi, gdy ten chodził po asfaltowych drogach z licznymi dziurami, próbując przyzwyczaić się do uciążliwego bólu w udzie. Na szczęście wyszedł ze spotkania ze snorkiem w dobrym stanie – jeśli tak można określić zszytą na łydce ranę o długości przynajmniej dziesięciu centymetrów. Samozwańczy doktor po opatrzeniu powiedział mu, że tego dnia Zona musiała się do niego uśmiechnąć.
Doprawdy, jeśli nasłanie snorków można było nazwać „uśmiechem Zony", to Aleksiej nie chciał wiedzieć, co Zona nasyłała, gdy nie była „życzliwa".
Szatyn mimo wszystko nie narzekał. Początkowo musiał dostać sporą dawkę środków przeciwbólowych, by jakoś przetrwać pierwsze kilka godzin, ale potem nie było już tak źle. Teraz, po trzech dniach, czuł, że może wyruszać w dalsze poszukiwania swojego ojca. Przeszkadzało mu tylko utykanie na zranioną w udzie nogę, ale to podobno miało mu przejść w ciągu następnych dwóch tygodni. Dwa tygodnie w Zonie to jednak sporo czasu; Aleksiej nie zamierzał go marnować.
Miał dość wolnego, by przeanalizować plan dalszego postępowania. Teraz musiał tylko wyjść z Magazynów Wojskowych i iść drogą bez przerwy na północ, a potem na skrzyżowaniu skręcić w lewo, w stronę Martwego Miasta. Podobno wejście do laboratorium w Liestor znajdowało się właśnie gdzieś w podziemiach tamtejszego ratusza.
Ale pytanie brzmiało: co mógł znaleźć w Martwym Mieście?
Pamiętał tylko tyle, że kiedyś w obozie przy Szarym Lesie pewien stalker po wypitej butelce wódki zaczął opowiadać dziwne historie przy wieczornym ognisku. Twierdził, że miał okazję przebywać w Martwym Mieście i określił to miejsce tylko jednym wyrażeniem: „opuszczone przez Boga". Co jednak miał na myśli pod tymi słowami – tego można się tylko domyślać.
Trzeba było jeszcze zawsze brać pod uwagę fakt, że w opowieściach pijanych stalkerów fantazja zdecydowanie przeważała nad rzeczywistością i mało kto uważał przekazywane historyjki za prawdę – raczej traktowano je jako codzienną rozrywkę.
Aleksiej zatrzymał się na chwilę przy rzucającym się w oczy propagandowym posterze postawionym prawdopodobnie w latach sześćdziesiątych. Na czerwonym tle widniało parę proletariuszy ze sztucznymi uśmiechami na twarzach, którzy zachęcali do współpracy w imię lepszego jutra.
Albo przynajmniej coś takiego zrozumiał Aleksiej z ukraińskiej cyrylicy. Chcąc, nie chcąc – językiem rosyjskim posługiwał się na co dzień i znał go niemal perfekcyjnie, z polskim też radził sobie nienagannie (przynajmniej tak twierdził jego ojciec, który na osobności rozmawiał z nim tylko w swoim ojczystym języku), ale ukraińskiego nikt go nie uczył i znał tylko podstawy, bo w okolicach Zony tak naprawdę Ukraińcy przeważnie rozmawiali po rosyjsku. Co nie znaczy, że Aleksiej nie dogadałby się z jakimś Ukraińcem w jego własnym języku – jedynie istniała możliwość, że od owej rozmowy później bolałyby go ręce.
Nagle rozległ się głośny huk. Aleksiej odwrócił się gwałtownie, spoglądając ze zmrużonymi oczami na niebo. Ciemna plama szybko leciała w ich stronę. Po kilkunastu sekundach helikopter wojskowy przeleciał nad Magazynami i skierował się w stronę Czerwonego Lasu. Młodzieniec zmarszczył brwi. Co mogło tu robić wojsko? Już dawno nie widział ich helikopterów... Czyżby znowu coś planowali?
Aleksiej usłyszał nagłe poruszenie w okolicy. Zerknął w bok, gdzie dwóch wolnościowców pokazywało sobie odlatujący helikopter i rozmawiało o nim żarliwie. Jeden z nich potrząsnął oburzony głową i pobiegł w stronę wielkiego budynku, w którym mieściła się siedziba dowódcy frakcji. Drugi zaś szybko zniknął między ruinami jakiegoś starego magazynu.
Młodzieniec tylko wzruszył ramionami, nie wiedząc, dlaczego helikopter przez chwilę wywołał takie poruszenie wśród członków frakcji Wolność. Zdawał sobie sprawę, że na pewno nie lubili się z wojskiem, ale czy mogli się czegoś obawiać? Wszak mało kto wracał żywy z Czerwonego Lasu, więc dlaczego wolnościowcy mieliby się niepokoić? Potrząsnął lekko głową. Nie twoja sprawa, więc się lepiej nie interesuj, pomyślał ponuro, odsuwając refleksje na bok. Następnie wrócił do swojego tymczasowego miejsca do spania, mijając po drodze siedzącego pod ścianą stalkera, który rzępolił na niedostrojonej gitarze i fałszował jakąś piosenkę.
Wszedł do pokoju, położył się na przydzielonym dla niego miękkim materacu z kilkoma dziurami i przykrył się cienkim kocem do pasa. Ze znużeniem wpatrywał się bezmyślnie w sufit, czując potworne zmęczenie. Kiedy ostatni raz porządnie się wyspał? Podróż po Zonie zdecydowanie ku temu nie sprzyjała. Ciągłe bóle głowy, zaniepokojenie, czujny sen, na wypadek gdyby coś próbowało zajść go w nocy... Teraz przestał się dziwić, dlaczego tak wielu stalkerów po powrocie było strasznie zirytowanych i nie miało ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Przeważnie większość udawała się od razu na odpoczynek, często nawet niczego nie spożywając. Nie było w tym nic dziwnego – człowiek po takiej długiej podróży był zwyczajnie zmęczony. A zapuszczając się w głąb strefy nie chodziło już o zmęczenie fizyczne, ale psychiczne. Zona poddawała ludzką psychikę licznym próbom i skutecznie eliminowała słabe ogniwa.
Aleksiej zamknął oczy i przez długi czas przekręcał się na materacu, próbując usnąć, ale sen jak na złość nie miał zamiaru przyjść. Aż w końcu zdenerwowany usiadł w pozycji półleżącej i wpatrywał się w ciemność.
Coś się zmieniło. Szatyn miał wrażenie, że ktoś w ciągu ostatnich paru godzin zakrył wszystkie okna i odebrał stalkerom niedostrojone instrumenty.
Było za ciemno i zdecydowanie za cicho.
Aleksiej powoli wyciągnął dłoń w lewą stronę i nerwowo przejechał nią po drewnianych deskach.
O cholera. Gdzie jest moja pukawka?!
Na dobre zaniepokojony ukląkł i pochylił się, próbując namacać swój karabin. W mroku powoli zaczęły zarysowywać się różne kształty i dostrzegł coś leżącego niedaleko na czymś w kształcie prostokąta. Wyciągnął ku temu dłoń i nagle pojawił się błysk, który oślepił Aleksieja na dobre kilka sekund. Gdy ponownie otworzył oczy, klęczał w tym samym pomieszczeniu, tylko że rozjaśnionym przez światło pochodzące z bliżej nieokreślonego źródła. Trzymał dłoń tuż nad grubym plikiem pożółkłych papierów. Chwycił je i próbował rozczytać napis widniejący na pierwszej stronie, ale litery szybko zamieniały swoje miejsce, znikały bądź pojawiały się nowe, tworząc różne kombinacje. Nie mógł dwa razy przeczytać tego samego słowa, nie wspominając już o rozszyfrowaniu kilku następnych wyrazów.
Operacja...? Projekt...? Kryptonim...? Pseudonim...?!
Im bardziej mrużył oczy, tym trudniej było mu rozczytać widniejące słowa.
Braterstwo...? Zona...? Emisja...?
Nagle rozległy się strzały.
I tym razem Aleksiej naprawdę się obudził, czując szybko bijące w piersi serce. Spojrzał na śpiących niedaleko stalkerów, ocierając kropelki potu z rozgrzanego czoła. Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, szukając czegoś, co mogłoby wskazywać na to, że dalej śpi. Tym razem wszystko wyglądało całkiem normalnie. Opadł uspokojony na materac, słuchając zakłócających ciszę miarowych oddechów śpiących mężczyzn. Na zewnątrz kilka osób zaśmiało się głośno i rozległ się szczęk pukniętego o siebie szkła. Aleksiej przekręcił się na bok, patrząc tępo na znajdujący się parę metrów dalej materac.
Wyglądało na to, że znowu nie będzie mógł zasnąć.
Czasem przydałyby się leki usypiające, przemknęło mu przez głowę, gdy zamykał oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top