2. Niebezpieczna wiedza, cz. I

– I co zamierzasz teraz zrobić? – Sasza uniósł wzrok znad kartki, spoglądając na nieprzeniknioną twarz Aleksieja.

– Muszę go odnaleźć – stwierdził ten z determinacją, pochylając w zamyśleniu głowę. – Ale najpierw dowiem się, gdzie dokładnie wysłał go Jegorij i w jakim celu.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz? – Przyjaciel powoli podniósł się z miękkiego materaca nadgryzionego gdzieniegdzie przez szczury. Sprężyny w środku brzdęknęły głucho. – On już nie żyje. Nie ma go, Aleksieju, co zresztą wynika z listu. Jakby żył, to by ci dał jakiś znak, czyż nie?

– Odnajdę jego ciało – mówił dalej pewnym głosem, krzyżując dłonie oparte na nogach. – Już postanowiłem. Muszę tylko znaleźć poszlak.

– Minęło już za dużo czasu, byś mógł je odnaleźć – próbował przywrócić go do zdrowego rozsądku Sasza, odgarniając kosmyk jasnych włosów z twarzy. – Do tej pory na pewno zgniło lub coś je zjadło.

Aleksiej skrzywił się, słysząc nieprzyjemnie brzmiące słowa z wąskich ust przyjaciela.

– Może wcale nie zginął? – odparł, pocierając dłonią kilkudniowy zarost. – Może zniknął gdzieś po drodze i chowa się, udając, że nie żyje? Skąd wiesz, jaki był jego plan?

Sasza jednak kręcił przecząco głową, marszcząc z irytacją czoło i spoglądając wymijająco na sufit.

– I do tego czasu nie dałby ci znać, że żyje? – znalazł kolejny argument. – Stary, jesteśmy w Zonie! Nie łudź się, nie masz co liczyć na cud. Nawet modlitwa do Monolitu ci nie pomoże.

Młodzieniec milczał, pochylając głowę jeszcze niżej. Wpatrywał się bez słowa w końce swoich skórzanych butów.

– Wierzę, że go znajdę – powiedział cicho, zaciskając dłonie w pięści. – A jeśli nie żyje, to osobiście zabiję każdego, kto przyczynił się do jego śmierci.

– To bardzo mało prawdopodobne – odparł Sasza, krążąc po pomieszczeniu. Wyraźnie chciał przywołać swojego przyjaciela do rozsądku.

Aleksiej spojrzał na niego z góry oczami, w których znajdowała się mieszanina tak wielu emocji, że długowłosy nie potrafił już żadnej rozszyfrować.

– Jeśli jest jakakolwiek szansa – zaczął mówić – lub nawet najmniejsza nadzieja, to warto dla niej walczyć do samego końca.

Sasza przystanął i tylko w milczeniu przyglądał się, jak szatyn powoli wstawał, poprawiając kurtkę. Złożył ręce na klatce piersiowej i oparł się plecami o wypłowiałą ścianę.

– Zawsze byłeś uparty – stwierdził cicho, wpatrując się zamyślony w Aleksieja. – Nie pakuj się w samobójczą misję. Zona nie jest bezpiecznym miejscem. Życie w jej głębi znacznie odbiega od tego, co mamy tutaj. A tam jest gorzej, Aleksieju, nie lepiej.

Młodzieniec nie odpowiedział, tylko z zamyśleniem schował pożółkłą kartkę od ojca w kieszeni i skierował się niespiesznym krokiem w stronę wyjścia. Otworzył ciężkie drzwi, oświetlając na chwilę część pomieszczenia i gdy już stał w progu, usłyszał za sobą:

– To co w końcu zrobisz?

Obrócił głowę, mierząc krótkim spojrzeniem swojego długowłosego przyjaciela. Wiedział, że ten po prostu się o niego martwi.

– To, co do mnie należy.

I wyszedł z zamyślonym wzrokiem, lekko zamykając drzwi.

* * *

Nieco otyły, około czterdziestoletni mężczyzna kroił metalowym nożem upieczonego kurczaka. Nadział spory kawałek udka na widelec i zanim włożył go do ust, przez chwilę rozkoszował się przyjemnym aromatem dodanych przypraw. Żując kęs, prawą dłonią przełożył stronę starej gazety i po raz któryś z kolei czytał nudny artykuł o jakimś pułkowniku z wojska, który zabił jednego ze swoich i uciekł. Pokroił małego ziemniaka i zaraz jego kawałki zniknęły w ustach mężczyzny. Czuł, jak delikatnie rozpływają się na języku. Uśmiechnął się błogo. Zawsze cenił sobie dobre jedzenie. Napił się niedawno zaparzonej herbaty, gdy nagle w wejściu stanęła wysoka postać w ciemnym pancerzu. Zrobiła kilka kroków do przodu i mocne światło żarówki zawieszonej na suficie podkreśliło smukłą sylwetkę około trzydziestopięcioletniego mężczyzny, który dzierżył karabin w skórzanych rękawicach bez palców. Krótkowłosy brunet spojrzał przelotnie na talerz z pieczonym kurczakiem i zagwizdał z dezaprobatą, przewieszając broń przez plecy.

– A ty tylko ciągle żresz i żresz, Jegoriju – mruknął, unosząc nieco brew. – Niedługo zaklinujesz się w fotelu i będzie trzeba wezwać któregoś z chłopaków, by cię uwolnił.

– Co się znowu stało, Gawrile? – odparł z krzywym uśmiechem mężczyzna, odkładając stalowe sztućce i prostując się w siedzeniu. – Kolejne problemy?

Brunet jeszcze wyżej uniósł brwi i zmierzył chłodnym spojrzeniem Jegorija. Ten poczuł, jak coś nieprzyjemnego przechodzi po jego plecach i zatrzymuje się gdzieś na karku.

– Czy zawsze, gdy przychodzę, musi być jakiś problem? – mruknął ironicznie. – Chyba na razie największym jest to, że przerwałem ci trzeci obiad. Ewentualnie piąty.

Puścił szyderczą wypowiedź mimo uszu.

– Co z obozowiskiem? – zmienił natychmiast temat, wyciągając z szafki butelkę wódki i dwa kieliszki. – Napijesz się?

Również to brunet skwitował beznamiętnym spojrzeniem.

– Wódki się nie odmawia – stwierdził i natychmiast na jego twarzy zagościł uśmiech, w którym już nie było ani cienia drwiny. – Karawana z amunicją się opóźnia, stalkerzy zaczynają się niepokoić po ostatniej walce z mutantem, a ponoć przy cmentarzu ostatnio ktoś zauważył coś dziwnego. Pewnie znowu poszedł któryś zalany w trupa i miał urojenia.

Jegorij skinął kilka razy głową, nalewając krystalicznie czystego alkoholu do kieliszków.

– Powinniśmy otrzymać wszystko jeszcze w tym tygodniu. – Podał cienkie szkło z przezroczystym płynem młodszemu mężczyźnie i nacisnął parę przycisków na starej klawiaturze, patrząc na czarny ekran monitora z lat dziewięćdziesiątych. Po chwili wyświetliło się na nim kilka szarych okienek. – Tak, do trzech dni się tutaj zjawią.

– To nie wszystko. – Brunet wypił zawartość kieliszka. – Chyba szykuje się nam mały bunt. Ostatnio coraz częściej przy wieczornych ogniskach rozmawiają o naszej władzy.

Jegorij z niezadowoleniem potrząsnął głową.

– Sami niczego by nie zrobili – burknął cicho. – A co z naszym szpiegiem? Nakryli go?

Na ogolonej twarzy Gawriła zagościł tajemniczy uśmiech, który tylko sprawił, że starszy mężczyzna ponownie poczuł nieprzyjemny dreszcz biegnący po plecach.

– Wygląda na to, że bardzo dobrze się sprawuje – oznajmił, splatając palce. – Chyba damy mu podwyżkę.

– Zastanowię się nad tym.

Brunet znowu zmierzył chłodnym spojrzeniem czerwoną twarz okalaną przydługimi, kręconymi włosami o rudym odcieniu. Mężczyzna nie potrafił spojrzeć mu w oczy.

– Żal ci wydać parę setek rubli więcej na dobrego szpiega? – spytał tak nieprzyjemnym głosem, że Jegorij wzdrygnął się mimowolnie. – Lepiej go stracić, czyż nie?

Nie odpowiedział. Nalał chyba po raz szósty do kieliszka młodszego mężczyzny.

– Niemniej sprawę z Szarym Lasem trzeba sprawdzić i to szybko, bo chłopaki spanikują i zaczną nam uciekać – kontynuował brunet, spoglądając na stalowe skrzynie leżące pod ścianą. – Trzymasz w nich coś?

Jegorij pokręcił głową, poprawiając kosmyk rudych włosów.

– To po cholerę to zajmuje tu miejsce? – zdziwił się Gawrił, unosząc brwi. – Zresztą, nieważne. Powiedz mi, przyszła już wiadomość od...

Rozmowę nagle przerwały głośne kroki osoby idącej po schodach. Brunet wstał i mrużąc oczy, zsunął z pleców karabin, szybko go odblokowując. Starając się stawiać kroki jak najciszej, wszedł na schody i stanął w przejściu, zasłaniając wnętrze.

– Przepuść mnie – odezwał się ktoś zdenerwowanym głosem. – Muszę rozmawiać z dowódcą.

– Czego chcesz? – spytał chłodno Gawrił i Jegorij zauważył, jak cień lufy karabinu kieruje się w stronę schodów wyłożonych jednolitymi kafelkami we wzorze z kwadracików.

– Nie twój zasrany interes.

Mężczyzna czuł, że za chwilę rozgorzeje kłótnia albo stojący w przejściu poszarpią się, ale ze zdziwieniem zauważył, jak brunet przepuszcza wchodzącego, mówiąc:

– Tylko zważaj na słowa i streszczaj się.

Młodzieniec o krótkich, ciemnobrązowych włosach szybkim krokiem pokonał kilka metrów i pochylił się nad siedzącym za ladą Jegorijem, mocno opierając się dłońmi o drewniany blat. Mężczyzna mimowolnie odsunął się o kilkanaście centymetrów, ale za chwilę z powrotem przybrał poprzednią pozycję, patrząc w rozeźlone oczy szatyna.

– Tak, Aleksieju? – spytał nader uprzejmym głosem, składając dłonie w piramidkę. – Może herbaty?

– Daruj sobie maniery – odparł zdenerwowany, zaciskając prawą rękę w pięść. – Mów, gdzie rok temu wysłałeś mojego ojca.

– Co, proszę? – zdziwił się Jegorij i zerknął przez ramię młodzieńca, wymieniając spojrzenie z Gawriłem trwające ułamek sekundy.

– Wiesz dobrze, o czym mówię. – W brązowych oczach Aleksieja błyskały szaleńcze ogniki. – Wysłałeś go rok temu do laboratorium w Liestor. Powiedz mi, gdzie ono dokładnie jest i co się stało z moim ojcem!

Jegorij powoli wstał, kładąc dłonie na blacie i nogą ostrożnie odsuwając skrzypiący fotel. Nie należał do wysokich ludzi, więc wstanie nie wywołało pożądanego efektu wyższości. Za mała, szara od brudu koszulka z licznymi przebarwieniami mocno opinała wystający brzuch mężczyzny.

– Twój ojciec zginął – zaczął mówić spokojnie, biorąc głębokie oddechy i patrząc cały czas w oczy młodzieńca. – Nie wiem, o jakim miejscu mówisz, ale na pewno nie tam został wysłany. Miał udać się do Wysypiska po parę rzeczy. Nie moja wina, że był tak nieumiejętnym stalkerem i dał się pokonać przez grupkę młokosów z pistoletami. Widocznie nie powinienem mu nic zlecać, skoro nie wiedział, jak posługiwać się karabinem – po tych słowach na jego ustach pojawił się słaby cień drwiny.

Jegorij patrzył, jak ręka milczącego Aleksieja wędruje powoli do pasa. Zobaczył stalowy błysk kolby pistoletu. Odwrócił wzrok i patrzył się z zaciśniętymi zębami na twarz mocno zdenerwowanego młodzieńca. Wyrostek, przemknęło mu pogardliwie przez głowę.

– Powiedz mi albo...

– Albo co? – tym razem odezwał się jak zwykle ironicznym głosem Gawrił, podchodząc szybko i wbijając długą lufę karabinu z tłumikiem między łopatki młodzieńca. – No chyba nie powiesz, że go zastrzelisz?

Aleksiej zamilknął, opuszczając dłoń. Powoli obracał się w stronę bruneta, rzucając mu pełne wściekłości spojrzenie. Niespiesznie odsunął od siebie lufę groźnego karabinu i z powrotem przeniósł wzrok na Jegorija. Gawrił nadal trzymał uniesioną broń w dłoniach, będąc ciągle gotowym do strzału.

– I tak wszystkiego się dowiem – wysyczał przez zaciśnięte zęby, odepchnął blokującego mu drogę mężczyznę i wyszedł w kilku susach z pomieszczenia.

Jegorij przez parę sekund stał wyprostowany i patrzył się na miejsce, w którym przed chwilą był młodzieniec. Pokręcił w zamyśleniu głową i mruknął do siebie coś niezrozumiałego.

– Jegoriju? - odezwał się cichy głos Gawriła.

Mężczyzna przeniósł na niego wzrok i skinął głową, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie.

– To, co zawsze – odparł i opadł ciężko na fotel, patrząc, jak twarz bruneta wykrzywia uśmiech, który nie miał nic wspólnego z radością.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top