16. Terytorium wroga, cz. V
– Mamy problem – szepnął. – Marysiek gdzieś zniknął.
– Co? – spytał z niedowierzaniem Burżuj, potrząsając głową. Rozejrzał się, biegnąc wzrokiem z kąta w kąt. – Gdzie, kiedy?
Kosa wzruszył ramionami w niewiedzy.
– Czy nie było dla ciebie dziwne to, że jest za cicho? – szepnął młodzieniec. – Dopiero teraz zauważyłem, że go nie ma... Musiał zostać na poprzedniej kondygnacji. Musimy po niego wrócić.
Burżuj bez namysłu skinął głową i tym razem szli na równi szybkim krokiem. W ciszy było słychać tylko ich przyspieszone oddechy. Szybko wrócili do poprzedniego korytarza, gdzie półmrok wydawał się być ciemniejszy niż chwilę temu. Słabe światło lampy zaczęło mrugać niebezpiecznie, jakby za chwilę miała spalić się żarówka.
Kosa wymienił krótkie spojrzenie z Rosjaninem i zgodnie skinęli głową. Burżuj skierował się w lewą stronę, a młodzieniec postanowił iść w kierunku wyjścia. Uważnie wodził wzrokiem po ścianach, szukając jakiegoś śladu, po którym mógłby poznać Maryśka. Gdzie on mógł być? Kosa chciał krzyknąć, zawołać go, ale wtedy mógłby pobudzić śpiących w pokojach...
Zaklął siarczyście w myślach. Nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Marysiek mówił, że skoro coś idzie za dobrze, to coś musi pójść nie tak. Przepowiedział tym przyszłość, tylko młodzieniec wątpił, by ten niepoprawny optymista choćby pomyślał o takim scenariuszu.
Młodzieniec przygryzł dolną wargę, uchylając drzwi do jednego z pokoi i wsunął do niego głowę. Nasłuchiwał przez dłuższą chwilę. Cisza. Tutaj było pusto.
– Marysiek? – syknął, wiedząc, że dużo ryzykuje, w przypadku gdyby jednak ktoś tu się krył. – Jesteś tu?
Odpowiedziała mu cisza.
Westchnął w myślach, zamykając drzwi. Tutaj go nie było.
Sprawdził następne. W nich również pustka. Wszędzie tylko panowała cisza, w której słyszał jedynie swój nerwowy oddech i czuł szybkie bicie serca. Miejsca, w których ktoś spał, celowo pominął. Doszedł do schodów i nawet wszedł na pierwszą kondygnację, by rozejrzeć się po korytarzu, ale również w tym mroku nie wypatrzył niczyjej sylwetki. Chciał głośno nawoływać Maryśka, ale to było zbyt ryzykowne.
Jasnowłosy gdzieś przepadł. A najgorsze było to, że Kosa nie wiedział, w którym momencie. I dlaczego zauważył to tak późno?
Cisza i mrok nagle stały się strasznie przytłaczające. Młodzieniec oddychał z trudem i czuł głęboki niepokój w sercu. Szczerze bał się o życie swojego towarzysza. Gdzie on był? A może czekał na nich na zewnątrz, bo nie wiedział, gdzie ich szukać?
Szatyn przygryzł wargę tak mocno, że poczuł ból. Zszedł po schodach, wracając do miejsca, w którym rozstał się z Rosjaninem. Miał nadzieję, że może on znalazł chociaż jakiś ślad. A może Kosa powinien wyjść i upewnić się, że Marysiek jest na zewnątrz? A może słomianowłosy również ich szukał, ale teraz rozdzieleni błąkali się po labiryncie pomieszczeń i przejść, nie mogąc się odnaleźć?
Kosa ścisnął kolbę karabinu, docierając do miejsca, w którym rozszedł się z Rosjaninem chwilę temu.
Ale Burżuja nigdzie nie było.
Młodzieniec poczuł, jak jego serce zaczęło gwałtownie bić. Zdenerwowany rozejrzał się po korytarzu, wytrzeszczając oczy. Tego jeszcze brakowało, by Rosjanin gdzieś przepadł!
– Co tu się dzieje, do jasnej cholery? – mruknął do samego siebie, nerwowo rozglądając się dookoła i obracając co chwilę.
Tylko pusta. Cisza. Żadnego ruchu. Żadnej sylwetki w mroku.
Czekał kilka długich minut. Miał wrażenie, że trwały co najmniej godzinę.
Po Burżuju nadal ani śladu.
Młodzieniec rozejrzał się jeszcze raz po wąskim pomieszczeniu, mrużąc uważnie oczy. Nagle dostrzegł słabe światło sączące się spod drzwi na samym końcu korytarza. Kilka metrów przed nim znajdowały się schody prowadzące w dół, do których miał zamiar wcześniej zejść z Burżujem. Coś jest nie tak, stwierdził w myślach po raz kolejny tego wieczoru, kręcąc głową. Tego światła nie widział wcześniej. Co tam było? A może to blask latarek Burżuja i Maryśka? Może tam na niego czekają?
Coś jednak sprawiło, że serce biło mu niespokojnie. Strach. Tylko czego tak się bał?
Przywarł uchem do drzwi, za którymi znajdowało się źródło światła. Cisza. Odczekał parę minut i nic się nie zmieniło. Położył drżącą dłoń na chłodnej klamce, czując dreszcze na ciele. Jeszcze chwila i otworzy, jeszcze chwila i...
Otworzył szeroko oczy, słysząc dziwny odgłos. Ktoś lub coś uderzyło ciężko o posadzkę. Zaraz po tym rozległ się ostrzegawczy syk.
Kosa odruchowo cofnął się od drzwi, czując nieprzyjemny skurcz w żołądku. Zimny pot nagle oblał jego ciało. Z trudem przełknął ślinę, wytrzeszczając oczy. Drżał mimowolnie na samą myśl o tym, co widział w podziemiach w obozie przy Szarym Lesie. Te niechciane wspomnienia wróciły wraz z tymi dziwnymi odgłosami.
Nie, tego tutaj nie może być!, próbował przekonać samego siebie. Nie może. Nie może!
Wziął głęboki oddech i pod wpływem impulsu otworzył na oścież drzwi, chwytając mocno karabin za kolbę. To, co zobaczył, przerosło jego najśmielsze oczekiwania.
– A teraz grzecznie odłóż pukawkę i poddaj się – powiedział spokojnie nieznajomy mężczyzna, przystawiając lufę pistoletu do głowy związanego Maryśka i szarpiąc go za włosy. – W przeciwnym razie twój przyjaciel zginie.
Kosa zamarł, wytrzeszczając oczy. Przerażonym spojrzeniem ogarnął grupę żołnierzy zgromadzoną w małym pomieszczeniu. Każdy z nich trzymał karabin wycelowany w jego stronę. Młodzieniec wbrew własnej woli zrobił dwa kroki do przodu, przypatrując się wojskowym. Wciąż trzymał karabin na wysokości klatki piersiowej. Nagle żołnierze odbezpieczyli bronie. Tuż za nimi stała dwójka bardzo dobrze znanych Kosie stalkerów.
Gawrił Morozow ze złożonymi rękoma opierał się o jakąś ciężką maszynę, w milczeniu spoglądając to na Maryśka, to na młodzieńca. Jego twarz była nieprzenikniona jak zawsze, a usta ściśnięte. W szarych oczach pobłyskiwało coś tajemniczego, skrywanego przez chłodną obojętność.
Jego widok nie zaskoczył zbytnio Kosy. Już od dawna podejrzewał Gawriła o współpracę z Prypecią. Jednak nie spodziewał się, że jego współpracownikiem będzie...
... Burżuj.
Zdrajca!
Rosjanin unikał spojrzenia na Kosę i również nie patrzył na Maryśka. Z pochyloną w zamyśleniu głową przyjął taką samą pozycję co Gawrił i zdawał się nie interesować tym, co się działo. Rzucił ukradkowe spojrzenie brunetowi, a ten ledwie dostrzegalnie potrząsnął głową.
Nieznajomy trzymający Maryśka odblokował pistolet, leniwie kręcąc palcem wskazującym przy spuście.
– To jak, zastanowiłeś się, młodzieńcze? – spytał, jakby uważając zaistniałą sytuację za dobrą zabawę, ale jego oczy były śmiertelnie poważne. – Odłóż broń, a twojemu przyjacielowi nie stanie się krzywda.
Kosa milczał. Serce szybko rozprowadzało adrenalinę we krwi. Mózg pracował na najwyższych obrotach. Co robić?
Spojrzał pobieżnie po żołnierzach. Za dużo ich.
– Nie poddawaj się! – wydarł się Marysiek. – Odpalaj granaty i uciekaj! Wysadź ich wszystkich w powietrze! To pułapka!
– Przymknij się, nie z tobą rozmawiam – syknął około czterdziestoletni mężczyzna, szarpiąc słomianowłosego. Przeniósł pytające, drwiące spojrzenie na szatyna.
Ten wziął kilka głębokich oddechów. Istniała tylko jedna dobra opcja. Albo raczej nie dobra, ale prawdopodobnie najlepsza ze wszystkich możliwych.
Powoli odpiął pas od karabinu i rzucił broń przed siebie, po czym uniósł poddańczo dłonie na wysokość klatki piersiowej.
Nieznajomy zaśmiał szyderczo, pogardliwie. Jeden z żołnierzy podszedł do Kosy i boleśnie wygiął mu ręce do tyłu.
– Co za głupiec – rzekł w zamyśleniu nieznajomy, krążąc leniwie wokół Maryśka i bawiąc się pistoletem. Żołnierz tymczasem krępował nadgarstki milczącego Kosy. – Naprawdę myślałeś, że pozwolę mu żyć?
Spojrzał na młodzieńca z drwiącym uśmiechem. Nagle machnął dłonią w pistoletem w stronę Maryśka, naciskając spust. Rozległ się huk i martwe ciało słomianowłosego upadło na ziemię z krwawiącą dziurą w głowie. Kosa poczuł, jak coś mocno ścisnęło mu serce.
– Zdrajca! – rzucił głośno, spoglądając z nienawiścią na Burżuja, który nadal stał z pochyloną głową. – Swołocz!
Zaczął wrzeszczeć najgorsze przekleństwa, jakie tylko znał, a nieznajomy zaśmiał się szyderczo, szczerze ubawiony. Kosa poczuł przypływ nienawiści, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczył. Paliła jak gorejący ogień i żądała krwi. Sprawiała, że młodzieniec drżał na całym ciele, wypluwając z siebie ordynarne słowa. Nie potrafił ich w sobie dusić. Szarpał się w uścisku dwójki rosłych żołnierzy, chcąc wyrwać się i zabić nieznajomego gołymi rękoma, ale ci jeszcze mocniej wykręcili mu dłonie.
Nieznajomy z drwiącym uśmiechem odwrócił się w stronę Gawriła i nagle przestając się śmiać, powiedział do żołnierzy beznamiętnym głosem seryjnego zbrodniarza:
– Wrzućcie go do celi numer cztery. Porozmawiam z nim później, gdy się uspokoi.
Kilka wojskowych przyjęło rozkaz z salutem i mocno chwycili Kosę, który wciąż głośno przeklinał, aż do ochrypnięcia głosu.
Gdy w pomieszczeniu został już tylko Gawrił i Burżuj, mężczyzna uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Dobra robota, Dmitriju – pochwalił Rosjanina, klaskając raz dłońmi. – Muszę przyznać, że świetnie to z Oksaną zaplanowaliście. Jestem pod wrażeniem.
– Nie tak to uzgadnialiśmy – syknął Gawrił, spoglądając beznamiętnie na jasnowłosego. – Młody nie miał zginąć.
– Od kiedy jesteś taki przewrażliwiony, Gawrile, hm? – nie krył zdziwienia mężczyzna, który chwilę temu dokonał bezwzględnego morderstwa. – Co to za różnica – jednego mniej czy więcej... Bez niego Zona będzie dla nas bardziej przyjaznym miejscem!
– Ześwirowałeś, Wasiliewie – mruknął chłodno brunet, a Dmitrij nadal stał z pochyloną głową, pogrążony we własnych myślach. – Nie dotrzymałeś swojej części umowy.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Przestań, dziadziejesz się z wiekiem, Gawrile, a jesteś młodszy ode mnie – odparł, machając lekceważąco ręką. – Mamy chłopaka, a to najważniejsze. Teraz pozostało dowiedzieć się od niego wszystkiego i zrobić to, co do nas należy, prawda?
Brunet zmroził go bezlitosnym spojrzeniem szarych oczu.
– Mnie już w to nie mieszaj – syknął i szybkim krokiem skierował się drzwi.
Po chwili trzasnęły głośno, aż Wasiliew się skrzywił.
– Idź z nim porozmawiaj, Dmitriju – mruknął. – Może ty mu przemówisz do rozsądku.
Rosjanin w milczeniu spojrzał na niego nieprzeniknionym wzrokiem. Zacisnął szczęki i powoli wyszedł z pomieszczenia za Gawriłem, pozostawiając Wasiliewa samego w pomieszczeniu.
Jasnowłosy mężczyzna westchnął, spoglądając na martwe ciało Maryśka. Uniósł nieco brwi i zacmokał, wzdychając. Nie było mu ani przez chwilę żal dokonanego morderstwa, za to poczuł swego rodzaju spełnienie w duszy, które nie opuszczało go jeszcze przez długi czas.
* * *
– Gawrił, zaczekaj!
Brunet nie zatrzymał się, udając, że nie słyszy krzyku biegnącego Dmitrija. Pogrążony w myślach i żywej nienawiści do Wasiliewa chciał już tylko odejść i nie wrócić. Nigdy więcej nie spojrzeć w tę szyderczą twarz, nie słuchać zadufanego głosu. Szczerze gardził tym człowiekiem i uważał, że zachował się jak najgorsze bydlę. Nie, nawet zwierzę tak się nie zachowuje, pomyślał wysoki stalker i wszedł do jednego z mniejszych pomieszczeń.
Nie minęło kilka sekund, a Dmitrij już wkroczył za nim z głośnym impetem.
– To nie tak miało wyglądać! – krzyknął zielonooki, potrząsając przecząco głową. Jego głos był dziwnie ochrypły. – Marysiek miał przeżyć!
Gawrił czuł targające stalkerem emocje. Westchnął ciężko i wyprostował się z trudem, patrząc beznamiętnie na mężczyznę.
– Owszem, miał – rzucił krótko, bez cienia emocji. – I uwierz mi, że gdybym ja stał na miejscu Wasiliewa, nie zabiłbym Maryśka. Dotrzymuję obietnic.
W oczach Dmitrija zobaczył przygnębiający smutek. Mężczyzna wyraźnie był zżyty ze słomianowłosym i boleśnie odczuwał jego stratę. Byli przyjaciółmi, a i tak go zdradził, pomyślał posępnie Gawrił, marszcząc brwi. Zresztą, to przecież nie tak miało wyglądać. Nie można tego do końca nazwać zdradą. To zbyt karcące słowo.
Ciemnowłosy załamał ręce, chcąc coś powiedzieć i zrezygnowany opuścił głowę, nie mówiąc ani słowa. Zacisnął dłoń w pięść. Drgała pod wpływem targających ciałem emocji.
– Spodziewałem się, że Wasiliew zrobi coś wbrew naszej woli – powiedział cicho Gawrił, nie patrząc na Dmitrija. Wbił wzrok gdzieś w drewnianą podłogę, opierając się dłońmi o pokryte kurzem biurko. – I stało się. Ten szaleniec jest zdolny do wszystkiego.
Podniósł wzrok na ciemnowłosego mężczyznę. Jego oczy błyszczały od łez.
Dmitrij rzucił pod nosem kilka siarczystych przekleństw. Wyraźnie starał się tłumić targające emocje i nie chciał pozwolić na to, by łzy popłynęły po policzkach. Gawrił westchnął przeciągle, odwracając się do szafek i zaczynając w nich grzebać. Doskonale zdawał sobie sprawę, dlaczego ciemnowłosy wciąż tłumił łzy – płacz był zbyt osobistym przeżyciem, który wciąż błędnie interpretowano jako oznakę słabości. A stalker na pewno nie chciał, by Gawrił wziął go za słabeusza.
– Co robisz? – usłyszał pytanie, którego spodziewał się już w chwili wejścia Dmitrija do pokoju.
– Uciekam – odparł mruknięciem. – I na twoim miejscu zrobiłbym to samo.
– Ale dlaczego?
Gawrił obrócił głowę, spoglądając na Dmitrija nieprzeniknionym wzrokiem. Szare oczy błyszczały tajemniczo.
– Widziałeś to wszystko i jeszcze się pytasz? Wasiliew jest nieobliczalny. Nie zawahał się zabić Maryśka, to i nie zawaha się zabić nas przy najbliższej okazji. To już nie jest ta sama Prypeć, do której wstępowaliśmy. Miałem nadzieję, że Wasiliew opamięta się w porę. Ale już za późno, miarka się przebrała. Ja nie chcę umierać, Dmitriju. Nie będę więcej pakował się w to gówno. Odchodzę.
Dmitrij zamilknął, zamyślając się.
– Czyli teraz nie będziesz miał na karku tylko Oksany, ale i Prypeć – stwierdził cicho po namyśle.
Gawrił drgnął i gwałtownie przestał grzebać w szafkach.
– Dlaczego niby mam ją na karku? – Spojrzał na niego, nie kryjąc zdumienia.
Dmitrij przeniósł na niego ciężki wzrok.
– Siedziałem trochę w obozie i sporo usłyszałem. Ten najemnik, który cię postrzelił, został wynajęty przez Oksanę. Ona pragnie twojej śmierci. Jeszcze zanim zaplanowaliśmy przyprowadzenie Aleksieja tutaj, zaoferowała Saszy prostą wymianę. Informacje o Prypeci w zamian za twoją śmierć.
– O – mruknął beznamiętnie Gawrił, kiwając głową. – No to ciekawych rzeczy się teraz dowiaduję. Niezła szuja. Najpierw pracowała dla nas, potem dla nich, a teraz teoretycznie znowu dla nas, choć podobno kontakt z nią się urwał... Hm, nieważne. Posłali kogoś za mną?
Dmitrij wzruszył ramionami w niewiedzy.
– Nie mam pojęcia – odparł, kręcąc głową. Jego oczy były już jedynie trochę zaczerwienione. – Powiedz mi, no, po cholerę posłałeś za mną Strzałę?
– Strzałę? Ja? – Gawrił nie krył szczerego zdziwienia.
– No tak, ty – rzucił Dmitrij, podchodząc do mężczyzny. – Ten idiota szedł cały czas za nami. W kanałach znalazł go Aleksiej. Związaliśmy go i potem musiałem mu dupę ratować, bo młody najchętniej zabiłby go gołymi rękoma. Na co ci to było?
Brunet kręcił głową w niewiedzy.
– Strzała miał zająć się innym celem – odrzekł zamyślony. – Chyba że... Wasiliew mógł zmienić rozkazy. On już od dawna mi nie ufa.
Dmitrij westchnął, kręcąc głową i spoglądając wymownie w sufit z odpadającym tynkiem.
– A komu ja mam zaufać? Tobie czy jemu?
– A czy kiedykolwiek cię oszukałem, Dmitriju? Można mi wiele zarzucić, ale wobec swoich jestem lojalny i ich nie zdradzam.
Ciemnowłosy skrzywił się. Te słowa wyraźnie go zabolały i Gawrił od razu zdał sobie sprawę, że towarzysz zrozumiał nie to, co chciał mu brunet przekazać.
– Nie miałem oczywiście na myśli...
– Nieważne – przerwał Dmitrij z bólem w głosie, machając ręką. – Dobrze, wierzę ci. To co teraz zrobisz?
– Powtarzam: ucieknę stąd. Nie będę narażał swojego życia. Wasiliew już teraz szuka tylko pretekstu, by mnie zabić. Wkrótce to zrobi z każdym, kto nie stoi po jego stronie. Lepiej będzie, jak sam zniknę.
– Pośle za tobą najemników.
Gawrił wzruszył obojętnie ramionami.
– Coś wymyślę. Mam sporo znajomych w Zonie.
– I jeszcze więcej wrogów.
Brunet westchnął, potrząsając głową. Włożył kilka rzeczy do podręcznej torby – tylko te, które były mu niezbędne na najbliższe kilka dni. Przewiesił ją przez ramię i wyjął swoją broń skrytą w najniższej półce. Pogładził długą lufę, uśmiechając się pod nosem.
– A co ty zamierzasz dalej robić? – spytał Dmitrija, podchodząc do niego, by się pożegnać.
Ciemnowłosy zmarszczył brwi.
– Nie wiem – odparł szczerze, kręcąc głową. – Muszę to wszystko przemyśleć, ale raczej dalszy pobyt w tym zatrutym środowisku nie ma sensu. Nie wybaczę Wasiliewowi tego, że zabił Maryśka.
Gawrił skinął głową i klepnął stalkera lekko w ramię.
– Z biegiem czasu tylko przyznasz mi rację – stwierdził krótko. – Uciekaj ze mną, póki nie jest za późno.
Wymienili długie, poważne spojrzenie i po kilku sekundach Dmitrij skinął głową.
Jeszcze tej samej nocy zniknęli z siedziby Prypeci i wszelki słuch o nich zaginął.
_______
Żegnamy się z Maryśkiem, Dmitrijem i Gawriłem. Więcej ich tutaj nie będzie.
Został ostatni rozdział i epilog. Obydwa zostaną wrzucone w całości – dzielenie byłoby bez sensu. Także... za tydzień koniec.
Chyba idę pisać mowę pożegnalną ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top