16. Terytorium wroga, cz. IV
Wtem rozległ się dźwięk ostrego hamowania.
Burżuj z wyraźnym zainteresowaniem śledził wzrokiem ciężarówkę i zmrużył w zastanowieniu oczy.
– Bądźcie gotowi – mruknął bardzo cicho.
– Na co? – spytał Marysiek, ale Rosjanin nie odpowiedział.
– Po cholerę się zatrzymałeś? – usłyszeli krzyk jednego z mężczyzn. W powietrzu wokół auta unosił się pył i suchy piach.
– Idę się odlać – burknął kierowca i wysiadł, głośno trzaskając drzwiami.
Burżuj machnął ręką Kosie i Maryśkowi, by się zbliżyli.
– To mnie wygląda na wojskową ciężarówkę – szepnął, patrząc im uważnie w oczy. – Plan jest taki: idziecie za mną i wskakujemy do przyczepy. Jeśli nas nie nakryją, to dojedziemy do siedziby Prypeci i wyskoczymy w nocy. Zrozumiane?
– Tak jest, kapitanie – mruknął jasnowłosy z uśmiechem, kiwając głową.
Rosjanin tylko spojrzał na niego kątem oka i machnął ręką, by szli za nim.
Wysoki stalker najpierw ukucnął, unosząc głowę i szukając wzrokiem żołnierza, który zniknął gdzieś w krzakach. Zobaczywszy jego sylwetkę jakieś czterdzieści metrów od siebie, nisko pochylony zaczął zbliżać się do ciężarówki. Wyglądał na równie zdenerwowanego co Kosa. Jedynie Marysiek nadal zachowywał niezrażoną pogodę ducha.
Młodzieniec czuł spływające po plecach kropelki potu. Oddychał szybko i krótko, co chwilę rozglądając się nerwowo dookoła. W świetle południowego słońca nastawiali się na ogromne ryzyko. Gdyby żołnierz siedzący z przodu auta zerknął w lusterko, na pewno by ich zauważył. W głębi duszy Kosa szczerze wątpił, by tamten mężczyzna chociaż pomyślał o tym, że ktoś może czaić się w krzakach i wskoczyć do auta. W tym miejscu prawdopodobnie nie czyhało na wojskowych żadne niebezpieczeństwo, w końcu zapewne bardzo dobrze znali tutejszy teren.
Burżuj zatrzymał się przy drzewie bardzo blisko auta i uklęknął na jedną nogę. Na wszelki wypadek trzymając karabin w dłoni, wychylił głowę i rozejrzał się uważnie. Kosa stanął za nim, przybierając podobną pozycję. Czuł, jak drżały mu ze zdenerwowania dłonie. Chociaż gdyby żołnierze ich zauważyli, mieliby przewagę wynikającą z zaskoczenia i uzbrojenia. Kierowca, który zniknął gdzieś pomiędzy krzakami, nie wziął ze sobą żadnej broni, choć mógł mieć przy sobie pistolet, czego z daleka Kosa nie zauważył.
Samo zabicie dwójki mężczyzn nie byłoby trudne. Gdyby chcieli, mogliby zastrzelić ich od razu, ale problem tkwił w tym, że ktoś mógł wszcząć alarm. Kosa nie miał pojęcia, jak daleko znajdowali się od siedziby Prypeci, ale niewątpliwie w okolicy stali wartownicy i wypatrywali ewentualnych stalkerów, którzy zabłądzili w podróży. Jako że byli wojskowymi, młodzieniec sądził, że podobnie jak inni nawet nie czekali na zbliżenie się nieznajomego, tylko od razu częstowali go amunicją. Gdyby tak nie było, ktoś z pewnością zacząłby o nich opowiadać. To sprawiłoby, że mogłaby znaleźć się grupa ochotników, chcących odbić wrogą bazę. Poza tym Prypeci zależało na anonimowości i najwyraźniej bardzo dobrze strzegła swojej prywatności, likwidując ewentualne zagrożenia i zabijając tych, co wiedzieli za dużo.
Burżuj spojrzał na Maryśka i Kosę, kiwając głową. Szybko schowali się za przyczepą i przywarli do niej plecami. Młodzieniec zerknął na swoje nogi, które od kolan w dół na pewno były widoczne. Pozostawała nadzieja, że wracający żołnierz nie zwróci na to uwagi, bo nie będzie podejrzewał, iż może kogoś spotkać.
Ciemnowłosy nakazał towarzyszom wskakiwać do przyczepy. Pierwszy wszedł Marysiek, który od razu mruknął coś niezadowolony i został natychmiast ostro skarcony przez Burżuja. Już wyciągał rękę, by pomóc Kosie wejść, gdy Rosjanin syknął:
– Spieszcie się, wraca!
Młodzieniec padł na twarde dno przyczepy i razem z Maryśkiem chwycił mocno za rękę Burżuja. Ten wrzucił do środka karabin i złapał się twardej blachy, podpierając się nogami. W tym samym czasie wracający żołnierz dochodził do wojskowej ciężarówki, podśpiewując coś pod nosem. Rozległ się szczęk otwieranych drzwi, mężczyzna wsiadł, nadal pogwizdując i zamknął z głośnym trzaskiem metalowe wejście. Na równi z tym Burżuj wskoczył do środka przyczepy, padając płazem na twarde dno i robiąc przy tym niemało hałasu.
– Hę? – usłyszeli głos jednego z siedzących przed nimi żołnierzy i Kosa poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. – Coś trzasnęło.
– Przecież zamykałem drzwi, kretynie – mruknął kierowca, odpalając ciężarówkę.
Burżuj podszedł pod małą szybę w kształcie prostokąta z zaokrąglonymi rogami, wpatrując się szeroko rozwartymi oczami w matowe szkło. Machnięciem ręki nakazał zbliżyć się towarzyszom. Kosa z Maryśkiem położyli się płazem tuż obok niego, nieruchomiejąc. Rosjanin cały czas patrzył się w zamgloną szybę, dysząc ciężko. W przyczepie czuć było zaschniętą krew i bliżej niezidentyfikowany odór. Młodzieniec nawet nie chciał myśleć, co to mogło być.
– Znowu nam się oberwie za opóźnienie – odezwał się któryś z żołnierzy ponurym głosem.
Kierowca prychnął drwiąco.
– Trudno – odparł. – Co, w gacie miałem popuścić?
Drugi mruknął coś niezrozumiale, a Rosjanin, kiwając w zamyśleniu głową, z pozycji kucającej przeniósł się na leżenie przodem, spoglądając uważnie na twarze towarzyszy. Jego zielone oczy błyszczały pewnością siebie i przebiegłą inteligencją.
– To zwykli wojskowi – szepnął, patrząc to na Kosę, to na Maryśka. – Dojedziemy do siedziby Prypeci i tutaj zaczekamy. Bez ruchu, to może nas nie odkryją. Zbliża się wieczór, więc wątpię, by coś tu ładowali. Tylko bez odzywania się, bo ci dwaj mogą nas usłyszeć. Jasne?
Skinęli głową, a Rosjanin cicho odetchnął z ulgą.
Jeszcze przez dłuższy czas czuli każdy kamień i każdą dziurę, na które najeżdżał samochód. Podskakujące dno przyczepy boleśnie obijało żebra Kosy. Młodzieniec skrzywił się nieznacznie, ale nawet nie drgnął. W milczeniu jechali przez całą drogę i oddychali równie niesłyszalnie. Poziom ciśnienia krwi znacznie spadł, a serce nie biło tak szybko jak wcześniej. Przez chwilę mogli odetchnąć z ulgą. Lecz na jak długo?
Kosa obrócił głowę w stronę wyjścia. Wpatrywał się w utwardzaną drogę, po której jechali. Była pokryta grubą, ubitą warstwą piachu. Gdzieniegdzie leżały duże kamienie, czasem napotykało się sporą dziurę po kałuży, a jeszcze w niektórych miejscach znajdowały się wystające korzenie rosłych drzew Czerwonego Lasu. Młodzieniec starał się słuchać rozmowy żołnierzy, ale ich dyskusję zagłuszał ryk silnika. Nagle auto ostro zahamowało, a Kosa przywarł policzkiem do dna przyczepy, mocno chwytając prawą dłonią karabin. Przełknął z trudem ślinę. Ryk silnika ściszył się do spokojnego turkotu.
– Otwieraj, baranie! – wrzasnął kierowca. – I tak jesteśmy spóźnieni!
Po chwili znowu ruszyli i Kosa zobaczył dwójkę odzianych w wojskowe pancerze żołnierzy, którzy pilnowali wejścia zagrodzonego drewnianą palą z metalowym znakiem przybitym pośrodku. Na białym tle ktoś napisał czerwoną farbą: „stop".
Jechali jeszcze może parę minut w nieprzyjemnej atmosferze. Młodzieniec cały czas patrzył na wyjście i oglądał przechadzających się wojskowych. Niektórzy wyglądali na potwornie znużonych wykonywaną pracą. Minęli dwa niewielkie budynki, które może miały z trzy pokoje i nagle zajechali do jakiegoś magazynu. Tak przynajmniej stwierdził Kosa, gdyż w pomieszczeniu, w którym się znaleźli, znajdowało się parę innych wozów wojskowych i kilka beczek z ropą. Jakiś żołnierz stał przy metalowych drzwiach, opierając się o nie plecami i patrząc znudzony przed siebie.
Silnik zawarczał i zgasł. Wojskowi wyszli z auta.
– Masz jakąś dobrą wymówkę? – mruknął żołnierz, który siedział na pozycji pasażera.
– Coś wymyślę po drodze – odparł kierowca ponuro, a wojskowy westchnął.
Ich szczupłe sylwetki malały na tle wyjścia. Przywitali się ze stojącym żołnierzem i w cichej rozmowie zniknęli za drzwiami.
Marysiek westchnął ciężko.
– To co robimy? – mruknął szeptem.
– Czekamy do nocy – odparł Rosjanin, siadając na dnie przyczepy. – Miejmy nadzieję, że nie zamkną magazynu, wtedy będziemy widzieć, co się dzieje.
Mylił się. Parę godzin później wrota zostały zamknięte i stalkerzy siedzieli w ciemnościach. Kosa wyprostował nogi, napinając mięśnie i biorąc kilka głębokich oddechów. Kilka godzin z rosnącym poziomem adrenaliny we krwi sprawiło, że szybko zaczął odczuwać zmęczenie.
Ale jeszcze nie czas na odpoczynek. To dziś miało się wszystko dokonać.
Marysiek zapalił swoją latarkę i zaczął grzebać w torbie.
– Zgaście to – syknął Rosjanin, patrząc karcąco na jasnowłosego.
– Tutaj i tak nikogo nie ma – odparł tamten, wzruszając ramionami. Wyciągnął z metalowej menażki kromkę chleba i kawałek kiełbasy. – Nie patrz tak na mnie, głodny jestem. Też chcecie?
Po chwili Burżuj skinął głową z cichym westchnięciem i parę minut później raczyli się suchym prowiantem Maryśka, ale już przy zgaszonej latarce. Kosa mozolnie przeżuwał każdy kęs, z trudem połykając nawet najmniejsze kawałki. Stres ściskał go w żołądku i sprawiał, że nie potrafił przełknąć niczego dużego. Po każdym kęsie wręcz było mu niedobrze i miał ochotę wszystko zwrócić.
Rosjanin, sądząc po spokojnym oddechu, wydawał się być bardziej opanowany. Doświadczony latami pracy w wojsku i epizodem w Czystym Niebie zdawał się sporo wiedzieć o Prypeci albo przynajmniej domyślać. Trafnie zauważył, że ich żołnierze postępują jak zwykli wojskowi i wiedział, co należało zrobić. Jedynie po Maryśku nie było w ogóle widać, czy był przejęty całą akcją, czy też nie robiła ona na nim żadnego wrażenia. Nie wyglądał na zdenerwowanego, tylko zaciekawionego. Chyba traktował tę podróż jako zwykłą przygodę, a nie misję, w której może stracić życie.
– Ale tu śmierdzi – mruknął jasnowłosy, biorąc łyk wody z niewielkiej manierki. – Zdechło tu coś czy co?
– Pytacie się mnie, jakbym wiedział – odparł cicho Rosjanin, opierając ręce o kolana. W magazynach było bardzo ciemno, ale dało się rozróżnić kontury przedmiotów.
Marysiek westchnął. Chyba oczekiwanie w ciągłym milczeniu zaczynało go przytłaczać. Jako że był osobą z natury bardzo kontaktową i towarzyską, nie lubił siedzieć cały czas cicho. Przez wzgląd na charakter jasnowłosego, Kosa dziwił się, że tak łatwo mężczyzna dogaduje się z Burżujem, który raczej należał do osób o zdecydowanie mniej pogodnym usposobieniu. Mimo tych przeciwieństw stalkerzy potrafili się świetnie dogadać. Marysiek przez większość czasu dowcipkował i śmiał się, nieraz wygłupiając, a Rosjanin przywoływał go do porządku, gdy uważał, że jego towarzysz przekracza pewne granice.
– O, wódkę znalazłem – szepnął z zadowoleniem jasnowłosy, wyciągając niewielki przedmiot. – No niedużo, tylko ćwiartka, ale może wypijemy na poprawę nastroju?
Burżuj westchnął ciężko.
– Dla was ćwiartka to zdecydowanie za dużo – szepnął posępnie, prostując nogi.
– Wódki nigdy dość!
Rosjanin tylko pokręcił głową, spoglądając wymijająco na górną część przyczepy.
Kosa ze znużeniem gładził kolbę swego karabinu, czekając na nadejście odpowiedniej chwili. Co jakiś czas spoglądał na Burżuja, ale ten tkwił w nieruchomej pozycji. W magazynie było bardzo cicho. Nawet na zewnątrz wcześniej słyszane rozmowy ucichły. Noc prawdopodobnie od jakiegoś czasu panowała na dworze, ale Rosjanin nadal uparcie czekał na dogodny moment.
Marysiek już wciągał głęboko powietrze, by coś oznajmić, gdy wtem Burżuj machnął uciszająco ręką i odrobinę pochylił się, wbijając wzrok przed siebie. Jego oczy błyszczały jak u drapieżnika, który właśnie zobaczył swą ofiarę i szykuje się do morderczego skoku.
Zapanowała nerwowa cisza. W powietrzu nie było słychać nawet oddechów stalkerów. Rosjanin nie ruszał się, a za jego przykładem Kosa i Marysiek robili to samo.
Niespodziewanie rozległ się ledwie słyszalny szept:
– Idziemy.
A wydobył się z ust nie kogoś innego, niż oczywiście Burżuja.
Marysiek uśmiechnął się i przepuścił Rosjanina, by ten pierwszy zeskoczył z przyczepy i rozejrzał się po magazynie. Za nim ruszył Kosa, a jasnowłosy postanowił pilnować tyłów. Burżuj rozejrzał się uważnie po magazynie i jego karabin cicho szczęknął w powietrzu.
– Mam nadzieję, że macie tłumiki – szepnął do towarzyszy. – Ale nie używajcie ognia. Spróbujemy to załatwić po cichu.
Kosa skinął głową. Dawno nie czuł tak silnego przypływu adrenaliny we krwi. Minęli parę wojskowych aut i zbliżyli się do ogromnych wrót magazynu, po czym zaczęli iść wzdłuż nich. Wysoki stalker zatrzymał się przy wnęce między metalowymi drzwiami a ścianą i nasłuchiwał przez kilka sekund, po czym spokojnie skinął głową.
– Nie powinniśmy spotkać nikogo po drodze – oznajmił cicho, nie obracając się w stronę towarzyszy. – Wewnątrz rzadko panoszą się wartownicy, a większość wojskowych już śpi.
– Skąd ty to wszystko wiesz? – nie krył zdziwienia Marysiek.
– Pracowałem w wojsku, zapomnieliście już, towarzyszu? Dość gadania, muszę znaleźć tylne wyjście.
Błysnęło słabe światło niewielkiej latarki. Ogarnęło pobieżnie kilka czerwonych beczek z ropą, jakieś grube rury i przody wojskowych aut, a potem przemknęło po szarych pustakach i zatrzymało się na drzwiach wykonanych z wiórowych płyt laminowanych, gdzieniegdzie smagniętych zieloną farbą. Wąska klamka błysnęła matowo. Burżuj natychmiast stanął przy wyjściu i zgasił latarkę, wstrzymując oddech. Powoli nacisnął ją, a Kosa tylko miał nadzieję, że nie zdradzi ich zgrzyt nienaoliwionych zawiasów.
I nie zdradził. Drzwi jednak nie były tak zaniedbane, na jakie wyglądały.
Rosjanin ukucnął i wyszedł z pomieszczenia. Rozejrzał się dookoła, po czym machnął ręką swoim towarzyszom.
Na zewnątrz nie było tak ciemno jak w magazynach. Słabe światło księżyca pomagało rozszyfrować kontury przedmiotów i budynków, a także sylwetki stojących w rozkroku przy bramach wartowników. Po nieboskłonie tańczyły gęste obłoki, to skupiając się, to rozpraszając. Kosa powiódł wzrokiem po opustoszałym placu. Trzy niewielkie budynki, dwie wieże górujące nad nimi i jeden parterowy dom stojący w oddali, który był otoczony niewysokim murem.
Marysiek cmoknął w zastanowieniu.
– Burżuj, jesteś pewien, że to siedziba Prypeci? – spytał szeptem Rosjanina. – Jakieś małe to miejsce... Może to tylko jakiś oddział wojska przysłany przez SBU?
– Cicho – syknął ciemnowłosy, idąc wzdłuż ściany. – To tutaj. Idziemy do tamtego budynku w oddali.
Kosa zerknął na dom jeszcze raz. Z żadnego okna nie wypływało światło. Albo tam nikt nie mieszkał, albo wszyscy spali.
– Jesteś pewny? – podważał nadal Marysiek. – Stary, to miejsce może być zaminowane...
Mimo wątpliwości posłusznie szedł za młodzieńcem.
– Minuje się teren wokół siedziby, a nie samą siedzibę – odparł Burżuj. – Mogliby to zaminować, gdyby zdecydowali się opuścić to miejsce. A teraz siedźcie, a raczej chodźcie, Maryśku, cicho i idźcie po prostu za mną.
Młodzieniec odniósł wrażenie, że jasnowłosy chciał coś jeszcze powiedzieć, ale powstrzymał się w ostatnim momencie. Szli w mroku wzdłuż ściany i cofnęli się za magazyn, gdzie przystanęli skryci w cieniu. Kosa zerknął na wartownika stojącego na jednej z wież, po czym przeniósł wzrok na dwójkę żołnierzy strzegących wejścia od strony miasta-widmo. Otoczony murem budynek i stalkerów dzieliło jakieś pięćdziesiąt metrów. Tyle samo wynosiła różnica odległości mężczyzn od dwójki wojskowych. Młodzieniec spojrzał pytająco na Burżuja, który zmarszczył brwi, patrząc uważnie na okolicę. Kosa sam widział, że Rosjanin nie miał dużego pola do manewru. Jedyną opcją był bieg przez środek opustoszałego placu.
I właśnie to zrobili. Ruszyli na równi w trójkę. Burżuj biegł w stronę budynku, kontrolując wszystko z przodu, a Kosa i Marysiek obserwowali wartowników. Szatyn nie wierzył, że szło im to tak łatwo. Żadnego poślizgu. Żadnego alarmu. Żołnierze zdawali się ich nie widzieć ani nie słyszeć. Nawet nie obrócili się w ich stronę.
Serce przez chwilę mocniej zabiło mu w piersi i Kosa poczuł dziwną lekkość w duszy, która jednak szybko zniknęła.
Stanęli tuż za murem, kucając. Młodzieniec spojrzał na gruby, niewysoki mur, nad którym umieszczono gęstą siatkę drutu kolczastego. Ponadto tym samym otoczono wewnętrzną i zewnętrzną stronę fortyfikacji, czego Kosa z daleka nie zauważył. Teraz kucali zbici w trójkę, prawie klęcząc na rozmiękłej ziemi i oddychając ciężko.
– Cholera, tu jest za spokojnie – odezwał się cicho Marysiek, z wyraźnym niepokojem w głosie. – Zawsze jak coś idzie za dobrze, to musi coś iść nie tak. Nigdy nie jest idealnie!
– Nie kraczcie – syknął Burżuj, jednocześnie nakazując jasnowłosemu milczeć. Po chwili machnął dłonią i szybko zbliżyli się do ciężkich drzwi.
Budynek wyglądał na zbudowany jeszcze przed czarnobylską katastrofą. Wykonany z czerwonej cegły i szarej zaprawy, z obskurnymi drzwiami i oknami sprawiał wrażenie opuszczonego. Marysiek podszedł do uchylonej szyby i zerknął do środka budynku. Gdy Burżuj posłał mu pytające spojrzenie, potrząsnął głową.
– Stary, ale tu naprawdę nic nie ma! – szepnął jasnowłosy.
– Wydaje wam się – odparł ponuro Rosjanin. – Na wszystko, co w życiu przeżyłem, założę się, że ten dom to tylko prowizorka.
Otworzył drzwi i skrzywił się, gdy te zdradziecko zgrzytnęły. Kosa znieruchomiał, wstrzymując oddech. Wytrzeszczył oczy, wyostrzając słuch i będąc gotowym nagle paść na ziemię. Miał wrażenie, że ten hałas obudziłby każdego, nawet martwego. Oczekiwał salwy strzałów, ale nic się nie stało. Nadal panowała cisza i młodzieniec już czuł, że coś było nie tak. Było zdecydowanie za spokojnie.
Burżuj wkroczył do środka jako pierwszy, a Kosa tuż za nim. Marysiek cały czas pilnował tyłów. Gdy Rosjanin zerkał w prawo – Kosa spoglądał w lewo. Gdy w lewo – szatyn patrzył w prawo. Niema współpraca szła im całkiem dobrze.
Przeszli przez pokój z wypłowiałą sofą i kilkoma krzesłami. Pośrodku stał niewielki stół z butelkami po wypitej wódce i przewróconymi kieliszkami. Na podłodze suwało się kilka pogniecionych puszek po energetykach i konserwach, na na kanapie leżał zwinięty byle jak koc. Miejsce przypominało zapuszczoną melinę dla alkoholików.
Kosa spojrzał na stary telewizor z kineskopowym ekranem, na którym osadziła się gruba warstwa kurzu. Burżuj minął krzywo poustawiane meble, zręcznie unikając nadepnięcia na śmieci i przystanął przy uchylonych drzwiach. Młodzieniec stanął tuż za nim, a Marysiek dopiero rozglądał się po pokoju.
Rosjanin wziął głęboki oddech i zajrzał przez wąską szparę. Dopiero po paru sekundach otworzył drzwi, zastygając w bezruchu. Stał jeszcze przez chwilę przy ścianie, ale nie słysząc żadnych strzałów, wkroczył do środka. Kosa natychmiast poszedł za nim. Uważnie przyjrzał się otwartej szafie i biurku z kilkoma porozrzucanymi papierami. Na podłodze leżała niewielka sterta niedopałków po papierosach. Ktoś zostawił uchylone okno, przez co w pokoju panował przeciąg.
Burżuj mruknął coś w zastanowieniu i podszedł do kolejnych drzwi. Tym razem śmiało pchnął je do przodu i z towarzyszami wyszedł na wąski korytarz. Kosa popatrzył na odklejającą się od ścian tapetę i po chwili dogonił stalkera, który już był kilka metrów przed nim. Razem dotarli do schodów prowadzących gdzieś w dół.
– Piwnica? – spytał cicho młodzieniec, unosząc brew.
Rosjanin nie odpowiedział. Może sam nie wiedział, co tam mogło być.
Kosa szedł za Burżujem, a drewniane schody, spróchniałe od lat nieużywania, jęczały cicho przy każdym kroku. Ten dźwięk wydawał się być strasznie głośny i brutalnie przecinał napiętą siatkę ciszy.
Zeszli co najmniej dwie kondygnacje w dół, nie napotykając żadnego przejścia. W pewnym momencie nie było już drewnianych schodów, tylko betonowe, pokryte białymi płytkami. Młodzieniec zmarszczył zaniepokojony brwi. Burżuj miał rację. Tutaj coś było. Czyżby bunkier? A może laboratorium?
Zeszli jeszcze kilkanaście schodów i zatrzymali się przed ciężkimi drzwiami otwieranymi na specjalny kod. Rosjanin wyprostował się i potrząsnął w zamyśleniu głową.
– Macie jakieś propozycje? – mruknął, podchodząc do panelu.
– Obstawiam najłatwiejsze – odparł Marysiek. – Ludzie nie lubią sobie uprzykrzać życia. Wpisz kilka najczęstszych kodów, może trafisz.
Burżuj wcisnął cztery razy przycisk z cyfrą zero i nacisnął akceptację. Urządzenie piknęło. Złe hasło. Rosjanin przechylił głowę i mruknął coś pod nosem.
Kosa spojrzał na ciężkie, metalowe drzwi. Uniósł w milczeniu brwi, po czym przeniósł zdziwione spojrzenie na stalkera, który cały czas uporczywie wciskał różne kombinacje przycisków.
– Nie chcę psuć zabawy, ale te drzwi są otwarte – zwrócił cicho uwagę.
Burżuj zatrzymał dłoń nad podświetlanym panelem, obracając głowę w kierunku drzwi, a Marysiek zaśmiał się głośno.
– A podobno to ja jestem roztrzepany – powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy, a Rosjanin machnął ręką, by się uciszył.
Uchylił drzwi i zajrzał do środka. Wewnątrz panował mrok. Burżuj odwrócił się, obdarowując poważnym spojrzeniem Maryśka i Kosę.
– Nie zmieniamy taktyki – szepnął, po czym wkroczył do środka. – Nie mamy noktowizorów, ale musimy obejść się bez światła.
Po chwili wszyscy trzej zniknęli w mroku. Kosa cały czas szedł za Burżujem, a Marysiek tuż za nim. Wewnątrz budynku panowała gęsta ciemność, jedynie gdzieniegdzie pojawiały się smugi słabego światła. Minęli parę zamkniętych drzwi, kierując się do środka podziemi. Młodzieniec rozglądał się z ciekawością i dotknął gładkiej ściany. Była wykładana chłodnymi kafelkami w jednolitym kolorze.
Po jakimś czasie znaleźli się w znacznie szerszym korytarzu, który kończył się schodami prowadzącymi w dół. Wszystkie drzwi – a próbowali wejść do pięciu – były zamknięte, co zaniepokoiło Kosę. Czy to miejsce było opuszczone? Dlaczego nadal nikogo nie spotkali? Dlaczego wciąż nie słyszeli czyichś rozmów? Jeśli faktycznie to miejsce było opuszczone, to skąd dochodzi tu światło?
Młodzieniec przez chwilę wstrzymał oddech, przypominając sobie podziemia w obozie przy Szarym Lesie. Nie potrafił powstrzymać wzdrygnięcia. Nagle zbladł na twarzy, a zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Miał nadzieję, że tutaj jednak nie spotka tego samego, co tam.
Zeszli kondygnację niżej. Tutaj słabo świeciła lampa na suficie, utrzymując korytarz w półmroku. Nadal panowała cisza, choć młodzieńcowi wydawało się, że słyszy czyjś głos w oddali. Nie był jednak pewien, czy to czasem znowu nie były jego urojenia.
Burżuj podszedł do pierwszych lepszych drzwi i nacisnął klamkę. Uchylił lekko wejście. Zajrzał do środka i natychmiast się wycofał, kręcąc głową. Ktoś tam śpi, powiedział niemal bezgłośnie.
Kosa uniósł zdziwiony brew. Dlaczego spał tutaj, a nie na wyższej kondygnacji? Co to za miejsce?!
Postanowili, że nie będą zaglądać do każdego pomieszczenia po kolei, tylko od razu poszukają centrum podziemi, oczekując odnalezienia tajnego laboratorium połączonego z siedzibą Prypeci. Tylko że im dalej szli, tym Kosa częściej odnosił wrażenie, że to nie jest to miejsce, którego szukają. Gdzie się podziali ci wszyscy wojskowi, których wcześniej widzieli?
Kolejne schody prowadzące w dół. Szatyn nieufnie kroczył za Burżujem, który miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Młodzieniec dostrzegł w jego oczach zdenerwowanie. Czy miał takie same przeczucia, co on?
Znowu znaleźli się w wąskim, mrocznym korytarzu. W oddali coś świeciło się blado. Kosa rozejrzał się dookoła, ale niczego nie zobaczył w ciemnościach. Chciał zapalić latarkę, ale gdyby to zrobił, od razu nastawiłby się na widok. A co, jeśli ktoś stał w tym mroku i im się przyglądał?
Przechylił głowę w zamyśleniu, spoglądając na Burżuja, który nadal brnął przed siebie. Zmrużył oczy. Coś się nie zgadzało... Rozejrzał się jeszcze raz i zmarszczył brwi. Wtem zamrugał kilka razy oczami, panicznie błądząc wzrokiem w mroku. Nagle jego serce przestało bić, a w płucach zabrakło powietrza.
– Burżuj! – syknął dość głośno Kosa, szybko idąc w jego stronę. W jego głosie pobrzmiewało zdenerwowanie.
Mężczyzna nie zatrzymał się, ale wyraźnie zwolnił kroku.
– Nie drzyjcie się tak – odparł cicho, z niepokojem rozglądając się dookoła. – Tutaj może ktoś być.
– Zatrzymaj się! – rozkazał szeptem młodzieniec i tym razem Rosjanin obrócił się, spoglądając pytająco na towarzysza.
Kosa spojrzał na niego nie lada wystraszony.
– Mamy problem – szepnął. – Marysiek gdzieś zniknął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top