16. Terytorium wroga, cz. III


Kosa nawet nie myślał nad tym, gdzie idzie, dokąd i po co. Po prostu szedł przed siebie, byleby tylko nie widzieć już tej szyderczej twarzy nieznajomego najemnika i nie słuchać jego jadowitego głosu. Nieoparta chęć uderzenia go w policzek zatrzymała się gdzieś w dłoni, sprawiając, że cały czas drżała nerwowo, a młodzieniec nie potrafił tego powstrzymać. Z zaciśniętymi do białości palcami, stawiał nerwowo kroki przed siebie, szukając miejsca, w którym mógłby dać upust swoim emocjom. Jednak osoba, której krzywda sprawiłaby mu przyjemność i przyniosła chwilową ulgę, została daleko z tyłu. Teraz już nawet nie słyszał rozmowy pogodnego Maryśka z Burżujem. Nie słyszał nic poza swoimi myślami, ciszą i irytującym kapaniem wody.

Nagle zatrzymał się przed ścianą, patrząc zdenerwowany na czerwone cegły w brudnym murze. Poczuł czystą nienawiść, kwintesencję gromadzącej się tygodniami zawiści i pragnienia zemsty. Chęć mordu buzowała w żyłach, rozprowadzana przez krew do każdej komórki. Wściekłość szybko przejmowała kontrolę nad całym ciałem, domagając się śmierci najemnika.

Szatyn patrzył na mur i milczał. Czerwone cegły w jego głowie nagle zmieniły się w szkarłatną krew, która zdążyła już skrzepnąć, stając się obrzydliwymi strupami. Kosa zamknął oczy, pochylając głowę i opierając się czołem o chłodny mur kanałów. Brał głębokie oddechy, próbując uspokoić rozszalałe serce. Nie mógł dać się tak łatwo ponosić emocjom.

Marysiek widział, że już jest z nim coś nie tak. Gdzie się podziały twoje resztki człowieczeństwa?!

No właśnie. Gdzie?, spytał Kosa w myślach samego siebie.

Westchnął i nagle uderzył pięścią w mur, czując, jak kaleczy sobie dłoń. Patrzył na sączącą się ciemną krew i próbował skupić się na bólu. Myśleć o nim, nie myśleć o najemniku. Nie myśleć o zemście. A najlepiej w ogóle o niczym nie myśleć.

Co za abstrakcja. Nie myśleć o niczym. Nie da się nie myśleć. Nawet gdy pozornie wydaje się, że o niczym się nie myśli, to tak naprawdę myśli się o tym, że się nie myśli o niczym. Irytujący paradoks.

Odwrócił się i oparł się plecami o mur, wzdychając ciężko i unosząc głowę. Zamknął oczy. Serce powoli poddawało się woli młodzieńca i powracało do spokojnego bicia.

Kosa jeszcze raz spojrzał na zakrwawioną dłoń. Nagle poczuł przypływ nienawiści do samego siebie. Do tego, kim był, co zrobił w przeszłości i jak się zachowywał. Czuł, że nie jest sobą. Czuł się, jakby władały nim dwie różne postacie, z których każda chciała być inna. Przekrzykiwały się wzajemnie, a on nie wiedział, co powinien zrobić. A wygrywała jak zwykle ta, która krzyczała najwięcej, choć niekoniecznie miała rację. Tak samo jak pozorni zwycięzcy kłótni, którzy umieją tylko podnosić głos i myślą, że milczenie rozmówcy oznacza przyznanie się do błędu.

Młodzieniec przełknął ciężko ślinę. Nie chciał być tym, kim był. Nie chciał. On chciał być już tylko wolny od wszystkiego.

I tak nagle pomyślał, że śmierć mogłaby go wyzwolić od ciągłej udręki. Dusza opuściłaby zmęczone ciało, a dwie postacie przekrzykujące się w umyśle po prostu by zamilkły. Na zawsze. I zapanowałaby cisza. Błogostan ducha. Buddyjska nirwana.

Może najlepszym wyjściem byłoby popełnienie samobójstwa? Zażycie prochów, spicie się do śmierci hektolitrami wódki, strzał w skroń – istniało wiele prostych, prawie bezbolesnych sposobów. Skoro potrafił odbierać życie innym, to czemu nie umiałby odebrać samemu sobie?

Pochylił głowę. Umiałby. Ale czy warto? Czy warto zabić się po tym wszystkim, co się stało? Czy warto zabić się z własnego egoizmu, by zaspokoić swoje ego i oderwać się od trudów życia, zamiast stawić im czoła?

Przygryzł dolną wargę. Nie, nie warto. Nie teraz. Nie w tym momencie.

Pomyślał o swoim ojcu, pomyślał o Duchu, pomyślał o wszystkim, co go do tej pory spotkało. Pomyślał o poświęceniu stalkerów, którzy pomogli mu podczas całej podróży. Pomyślał o wszystkich, którzy pomimo braku wiary w to, co robił, pomimo zniechęcania do dalszych działań, pomogli mu. Pomyślał o tych, dzięki których żył. A dopiero na sam koniec pomyślał o tym, że gdyby nie spełnił tego, nad czym przez cały czas pracował, okazałby się nieudacznikiem i niewdzięcznikiem wobec wszystkich sojuszników.

Westchnął.

Nie warto. Jeszcze jest misja do spełnienia.

Odwrócił się, po czym wrócił do Maryśka i Burżuja. Rosjanin spał, ciasno owinięty w cienki koc i chrapał głośno, a jasnowłosy opierał się leniwie o ścianę z założonymi rękami i palił własnej roboty skręta. Spojrzał na idącego Kosę i spytał cicho:

– I co? Znalazłeś jakieś szczury?

Szatyn pokręcił głową, a Marysiek westchnął, widząc, że młodzieniec nadal nie był skory do żartów. Wyraźnie znowu miał ochotę z kimś się podroczyć, a że Burżuj spał, pozostał mu tylko Kosa.

– Może chcesz skręta? – zaproponował. – Rozjaśni ci umysł i będziesz lepiej spał.

Szatyn znowu pokręcił przecząco głową, wyciągając ze swojego wojskowego chlebaka cienki koc.

– Którą mam objąć wartę? – spytał, kładąc się przy murze.

– Ostatnią – odparł Marysiek, dopalając skręta. W powietrzu unosił się specyficzny zapach marihuany wymieszanej z tytoniem. – Masz jeszcze jakieś cztery godziny snu, może pięć.

Kosa skinął głową i przykrył się kocem, podkładając plecak pod głowę. Szczerze wątpił, by mógł usnąć. Przez dłuższy czas wpatrywał się tępo w mrok, co jakiś czas rzucając nienawistne spojrzenie na skrępowanego najemnika, który leżał zwinięty w kłębek i prawdopodobnie spał.

Przełknął ciężko ślinę, czując suchość w gardle. W tej samej chwili żołądek zaburczał, domagając się jedzenia.

Szatyn tylko obrócił się na kolejny bok, zamykając oczy. Nie miał od dłuższego czasu apetytu, przez co podobno okropnie schudł. Tak przynajmniej twierdził Sasza w obozie. Czy miał rację? Kosa nie wiedział. Nie pamiętał, jak kiedyś wyglądał albo nie zwracał na to uwagi.

Pogrążył się w ciemności i czuwał. Słyszał chrapanie Burżuja i spokojny oddech Maryśka, który co jakiś czas chodził w te i we wte. Powietrze przeciął cichy szczęk i po chwili pojawił się zapach palonego tytoniu. Jasnowłosy lubił sobie zapalić. Podobno nie robił często skrętów z marihuaną, ale papierosów sobie nie żałował. Najwięcej – jak zauważył kiedyś Kosa – palił w samotności, gdy już nie miał w kim rozmawiać i dopadały go ponure przemyślenia. Może papierosy nie są takie złe, pomyślał szatyn. Są tylko odskocznią od rzeczywistości. Pomagają na chwilę oderwać się od problemów i uspokoić.

Poprawił cienki koc, ale nadal nie potrafił usnąć. Leżał z zamkniętymi oczami, a żołądek burczał buntowniczo. Kiedyś Kosa nigdy by nie pomyślał, że zaśnięcie potrafi być tak trudne.

Być może potem na chwilę przysnął, bo nawet nie usłyszał, kiedy Marysiek skończył wartę i obudził Burżuja. W pewnym momencie po prostu przestał słyszeć i widzieć. Mózg dzisiaj postanowił go oszczędzić i nie podsyłał żadnych strasznych obrazów. Pozostawił tylko ciemną pustkę. Zupełnie jakby ktoś nacisnął pstryczek od prądu i wyłączył światło, a przy okazji również zbłąkane myśli.

Ocknął się jakieś czas później. Nie wiedział, czy zrobił to sam z siebie, czy może obudziło go coś innego. Zamrugał sennie oczami, chcąc z powrotem wrócić do otchłani ciemności, ale przez chwilę postanowił czuwać i słuchać. Nic podejrzanego. Bez chrapania Burżuja, za to z głębokim i spokojnym oddechem Maryśka. Czyli już po zmianie warty. Niedługo kolej Kosy.

Obrócił się na drugi bok i z powrotem zamknął oczy. Ciemność przybyła znacznie szybciej niż by się tego spodziewał i był jej za to wdzięczny.

– Wstawajcie, towarzyszu – mruknął Burżuj nad uchem szatyna i potrząsnął lekko jego ramieniem. – Chyba że chcecie dalej spać, to mogę przeczekać wartę.

Młodzieniec otworzył oczy i spojrzał sennie na Rosjanina. Potrząsnął głową i podparł się ramionami, ziewając.

– Idź spać – odparł. – Postoję.

Burżuj spojrzał na niego niepewnie, jakby chcąc podważyć, czy Kosa nie uśnie na warcie, ale w końcu skinął głową. Wrócił do swojego zwiniętego koca, a młodzieniec wstał, przeciągając się. Popatrzył najpierw za siebie, a potem przed. Tylko ciemność i kojąca cisza.

Oparł się o ścianę, ziewając. Zerknął na skuloną postać najemnika. Mężczyzna poruszył się niespokojnie w śnie i próbował obrócić na drugi bok, ale więzy skutecznie blokowały mu tę możliwość. Kosa zmierzył jeńca pogardliwym spojrzeniem. A może powinien wykorzystać tę sytuację, gdy wszyscy śpią i go zabić? Burżuj lub Marysiek mógł mieć tłumik do pistoletu, który by pasował do tego modelu, jaki posiadał młodzieniec. A zwłaszcza coś takiego mógł mieć Rosjanin. Nosił różne przedmioty i często zmieniał elementy w swoim karabinie. Chyba lubił bawić się sprzętem i chętnie wnikliwie przeglądał po kilka razy to, co otrzymał Kosa od Majstra. Sam nawet zaczął coś grzebać przy jego karabinie, chcąc go ulepszyć, ale jego wysiłki spełzły na niczym, gdyż nie posiadał odpowiedniego sprzętu do kalibracji. Mimo to często sięgał po broń i z niemym podziwem przyglądał się konstrukcji przerobionej przez Majstra.

Młodzieniec oddalił się od śpiących stalkerów o kilka metrów i patrzył w mrok, nie chcąc cały czas spoglądać na najemnika z nienawiścią i pełną świadomością o niemożności dokonania zabójstwa. Co prawda, gdyby chciał, mógłby to zrobić, ale czuł, że popełnione morderstwo byłoby tylko egoistyczną przyjemnością drzemiącego w duszy sadysty. Przyjemnością chwilową, ulotną i uzależniającą. A potem chciałby mordować więcej i więcej. Aż w końcu, by osiągnąć całkowite spełnienie, zabiłby również siebie.

Kosa poczuł przypływ senności, więc wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze, robiąc parę kroków w miejscu. Ze znużeniem wpatrywał się w mrok i teraz, pomimo że nie trzymał zapalonej latarki w dłoni, potrafił rozróżnić kontury w najbliższej okolicy. Ale dalej? Dalej już była tylko ciemność, a szatyn nie myślał o tym, co w niej może się kryć, choć umysł starał się podsuwać mu swoje wizje. Teraz uporczywie wsłuchiwał się w ciszę i wmawiał sam sobie, że o niczym nie myśli. To pozwalało mu zachować spokój. Miał nadzieję, że wytrzyma jeszcze parę godzin i będzie mógł zająć głowę myśleniem o dalszej podróży, a wtedy umysł nie będzie miał czasu na rozważanie innych kwestii. Tak, teraz z upragnieniem oczekiwał tylko tego.

Nagle usłyszał cichy szelest za sobą. Zamrugał kilka razy oczami, nasłuchując czujnie, ale nawet nie drgnął. Nie mógł zdradzić po sobie, że coś usłyszał. Powoli obracał gałki oczu, by nagle gwałtownie obrócić się i...

Gdy już to robił, poczuł potężne uderzenie w skroń. Przed oczami pojawiły się mroczki i padł na ziemię, tracąc przytomność.

Nagle poczuł bolesne pieczenie na policzku i otworzył gwałtownie oczy, otępiałym wzrokiem patrząc na zarośniętą twarz Burżuja. Ten uśmiechnął się, kiwając głową, ale zadowolenie szybko zeszło mu z oblicza, ustępując beznamiętności.

– Co się wam stało? – spytał poważnie Rosjanin, pomagając Kosie wstać.

Młodzieniec zachwiał się, czując pulsujący ból w skroni. Odruchowo przyłożył do niej dłoń i namacał zaschnięte strupy krwi. Rozejrzał się zdezorientowany w ciemnościach, przyzwyczajając oczy do jasnego światła latarek.

– Nie wiem – bąknął, pochylając się. Spojrzał na Maryśka, który właśnie zamykał podręczną torbę w kamuflujących barwach. – Ktoś mi dał w łeb i zemdlałem.

– To już widzę – mruknął bez wzruszenia Rosjanin. – Pamiętacie, kto wam to zrobił?

Kosa wzruszył w niewiedzy ramionami i pokręcił głową, spoglądając przed siebie. Nagle dostrzegł pocięte sznury leżące w oddali i przypomniał sobie o stalkerze, którego niedawno złapali.

– Ejże, gdzie ten najemnik się podział? – spytał od razu ożywiony.

Burżuj westchnął ponuro.

– Też chciałbym to wiedzieć.

– Musiał się uwolnić i zwiał – mruknął Marysiek, podchodząc do stalkerów. – Zabrał swoją snajperkę. W sumie dziwne, że nas nie pozabijał.

– Może nie chciał przypadkiem obudzić któregoś z nas – wysunął przypuszczenie wysoki mężczyzna z zielonymi oczami. – Nas jest trójka, a on był jeden. Strzałem narobiłby sporo hałasu.

Młodzieniec westchnął, kręcąc ze zrezygnowaniem głową.

– Nawaliłem, przepraszam – przyznał się, wzruszając bezradnie ramionami. – Słyszałem go, ale za późno zareagowałem. Myślałem, że...

– Nie tłumaczcie się już, Koso – przerwał mu Rosjanin, unosząc dłoń. – Stało się. I tak nie był nam potrzebny. Musimy iść dalej.

– Czyżbyś przypomniał sobie drogę? – spytał Marysiek, uśmiechając się pogodnie. Dla niego ucieczka najemnika była najwyraźniej na rękę.

Ciemnowłosy obdarował go spojrzeniem i cmoknął z zadowoleniem.

– Ja chodzę tylko na wyczucie, Maryśku – odpowiedział. – Rzadko mnie zwodzi.

Odwrócił się i zaczął iść przed siebie. Kosa wymienił spojrzenie z jasnowłosym i ruszyli za nim, oszczędzając słowa do krótkich komend. Rosjanin kroczył śmiało obok muru, trzymając swobodnie karabin i przyglądając się okolicy. Gdzieś w oddali kapała cicho woda, zakłócając panującą ciszę. Po kilku minutach słuchania tego dźwięku okazało się, że ów odgłos idealnie synchronizuje się ze spokojnym milczeniem.

Burżuj nagle skręcił w prawo, znikając w mrocznym przejściu. Kosa pochylił się i wkroczył do wąskiego tunelu, idąc bokiem. Choć młodzieniec nie należał do bardzo wysokich osób, nie mógł wyprostować sylwetki – było na to zdecydowanie za mało miejsca. W powietrzu unosił się zapach starej rdzy i wilgotnych, spleśniałych murów.

– Jesteś pewien, gdzie idziemy? – spytał cicho Marysiek trochę zaniepokojonym głosem.

– Już blisko – odparł mruknięciem Burżuj i wyszedł z przejścia, z wyraźną ulgą prostując swoją wysoką sylwetkę. Zacmokał z zadowoleniem i pokiwał głową, machając jednocześnie ręką towarzyszom, by szli szybciej.

Szatyn stanął przy murze i rozejrzał się po kanale. Nie było w nim nic, co mogłoby go odróżniać od poprzedniego. Młodzieniec zdawał sobie sprawę, że gdyby został tu sam, szybko zgubiłby się w labiryncie licznych przejść i bocznych odnóży prowadzących do głównych kanałów. Chociaż w tej sytuacji trudno było mówić o tym, który tunel jest główny, skoro każdy wyglądał tak samo.

Rosjanin zeskoczył z betonu i zaczął iść po środkowej części kanału. Przeskoczył wnękę wypełnioną osadem po ściekach i krzyknął do towarzyszy, by nie niepokoili się o anomalie. Po chwili stali już obok niego i nie minęło kilkanaście sekund, a już z powrotem zatrzymali się na poprzednim poziomie, ale po drugiej stronie.

Burżuj zerknął najpierw w lewo, potem w prawo i zmarszczył brwi. Światło jego latarki przebrnęło nieśmiało po czerwonym murze i zatrzymało się w miejscu, gdzie pojawił się mroczny cień i nie docierał nawet słaby blask. Zaczął iść w stronę kolejnego przejścia, a Kosa z Maryśkiem w milczeniu podążyli za nim.

Znaleźli się w wąskim tunelu, którego końca nie było widać. Burżuj chyba nie zamierzał jednak szukać wyjścia, gdyż cały czas błądził światłem po ścianach, mrucząc coś w zamyśleniu pod nosem. Kosa wykrzywił minimalnie usta pod nosem. Faktycznie, Rosjanin miał w zwyczaju ze sobą rozmawiać.

– Jest – oznajmił z satysfakcją, zatrzymując jasną smugę światła na pordzewiałej drabinie, która nie wyglądała na zbyt wytrzymałą,

Podszedł do niej i chwycił mocno metalowy pręt.

– Zgaście latarki, towarzysze – polecił. – Zaraz znajdziemy się na powierzchni i będziemy całkiem blisko bazy Prypeci. Chyba jest popołudnie, ale niedaleko obok wyjścia idzie droga, z której kiedyś często korzystano i niewątpliwe, że ktoś ją kontroluje. Musimy mieć oczy szeroko otwarte. Nie strzelajcie, póki wam nie rozkażę. Zrozumiane?

– Tak jest, kapitanie! – krzyknął z szerokim uśmiechem Marysiek, salutując żartobliwie.

Burżuj westchnął, kręcąc głową, ale oszczędził sobie komentarza. Zgasił latarkę i złapał kolejny pręt, szybko się wspinając.

Pozostali również pogasili światła, ruszając za nim.

– Ciemno jak w... – Marysiek zawahał się, nie wiedząc jakiego określenia użyć.

– ... jak w dupie Tolika? – podsunął mruknięciem Rosjanin.

– Nie wiem, nie zaglądałem tam w sumie...

Burżuj zaśmiał się cicho, nie przerywając wspinaczki. Kosa wchodził jako drugi i nad sobą widział tylko ciemność. Nie miał nawet pojęcia, w którym miejscu był już Rosjanin. Czy on coś widział w tym mroku? Jeśli tu znajdowało się jakieś przejście, to najwyraźniej zostało zamknięte. Do tego miejsca nie docierała nawet słaba smuga światła.

– Poważnie, Burżuj, nic nie widzę – rzekł Marysiek. – A te pręty są jakieś...

Rozległo się ciche szarpnięcie i nagle coś spadło z głośnym trzaskiem na beton.

– Ups – mruknął jasnowłosy.

– Tak się kończy wasze gadanie, Maryśku – powiedział beznamiętnie Rosjanin i nagle nakazał się zatrzymać.

Rozległo się ciężkie szuranie i po paru sekundach do tunelu zaczęły napływać promienie popołudniowego słońca. Kosa zmrużył przyzwyczajone do ciemności oczy, czując, jak zaczynają go piec i łzawią. Zamrugał kilkakrotnie.

Po chwili leżeli już płazem na wilgotnej ziemi, skryci wśród gęstych krzewów. Czujnie wpatrywali się w gruntową drogę i rozglądali po okolicy, nasłuchując. Żadnych ruchów, żadnych podejrzanych dźwięków. Młodzieniec popatrzył na piętrzącą się roślinność i zmarszczył zaintrygowany brwi. Dlaczego to miejsce nazywano Czerwonym Lasem, skoro nie było tutaj nic dziwnego? Szary Las przy obozie zawdzięczał nazwę ponuremu wyglądowi i wielu martwym drzewom, ale co tutaj było czerwonego? A może ten teren jeszcze nie był częścią Czerwonego Lasu?

Marysiek zasunął ciężkie wejście, mrucząc coś pod nosem. Po chwili wyciągnął papierosa, a Rosjanin syknął ostrzegawczo, więc jasnowłosy schował go z powrotem do kieszeni z wyraźną niechęcią. Kosa wymienił spojrzenie z Burżujem, a ten zaczął się czołgać w stronę utwardzonej nawierzchni, która znajdowała się jakieś trzydzieści metrów przed nimi. Nagle drgnął i zatrzymał się przy drzewie, słysząc hałas.

Ciężki ryk silnika. Coś nadjeżdżało z prawej strony. Stalkerzy znieruchomieli, kryjąc się w krzakach. Nagle na drodze pojawił się oliwkowy samochód ciężarowy z przyczepą pokrytą wodoodporną płachtą z czarnego materiału. Przypominał „więźniarki" z lat wojennych. Tył auta podskakiwał na każdym kamieniu. Młodzieniec dostrzegł siedzących z przodu dwóch mężczyzn.

Wtem rozległ się dźwięk ostrego hamowania.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top