16. Terytorium wroga, cz. II
– Wyłaź – powiedział cicho, ale wyraźnie. – Wyłaź, zanim przedziurawię ci dupę.
Nic się nie stało. Ktoś nadal kucał pod zeskokiem, pozostając niewidocznym. Kosa zbliżyłby się i sprawdził, co tam się kryło, ale gdyby to faktycznie był jakiś stalker, młodzieniec naraziłby się na śmierć. Nie wiedział, jakie zamiary miał nieznajomy, ale na pewno nie były zbyt przyjazne. Chociaż po panującym milczeniu szatyn zaczął wątpić, czy aby na pewno ma do czynienia z jakimś człowiekiem. Może to mutant?
– Co jest? – mruknął pytająco Burżuj, podchodząc do młodzieńca i spoglądając na zeskok.
Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Kosą i skinął głową. Obydwoje zaczęli iść w przeciwne strony i zgasili światło latarek, by okrążyć nieznajomego i zeskoczyć gdzieś dalej. Marysiek na wszelki wypadek stał w tym samym miejscu i nie przenosił słabego blasku. Nieznajomy znajdował się w pułapce.
Znowu siarczyste przekleństwo rozbrzmiało w kanale. Tym razem rzucone głośniej i bardziej nerwowo.
– Nie strzelajcie! – krzyknął zrezygnowany głos. – Poddaję się.
– Wyjdź i odłóż broń – polecił Kosa, powoli wracając do Maryśka. Nie zapalił latarki.
Mężczyzna położył karabin snajperski na betonie i po chwili sam wdrapał się na niego, by zrównać się ze stalkerami. Marysiek celowo świecił mu w oczy latarką, by nie mógł dobrze widzieć.
Mężczyzna w obcisłym stroju kamuflującym uniósł ręce w geście poddania. Miał zamknięte oczy i twarz przepełnioną uczuciem gorzkiej porażki. Jego usta tworzyły idealnie prostą, wąską kreskę.
– Coś ty za jeden i dlaczego za nami szedłeś? – spytał Marysiek, opuszczając światło latarki.
Mężczyzna otworzył oczy i zmrużył je, patrząc z pogardą na stalkera. Uniósł nieco podbródek i przeniósł wzrok na Burżuja. W jego bezlitosnych oczach coś błysnęło, a brwi drwiąco podjechały do góry.
– Odpowiadaj – nakazał Marysiek, ostrzegawczo celując karabinem w klatkę piersiową mężczyzny.
Kosa tymczasem zbliżył się do nieznajomego i zabrał mu broń. Chciał sprawdzić, czy szpieg nie posiada czasem jeszcze jakiegoś uzbrojenia, ale gdy tylko go dotknął, mężczyzna odsunął się gwałtownie.
– Precz z łapami! – warknął, rzucając nienawistne spojrzenie szatynowi. Wyglądał na wściekłego, ale nie na stalkerów, lecz na samego siebie.
Młodzieniec zamrugał kilka razy oczami, zamyślając się. Ten głos... Już go kiedyś słyszał...
– Mów, kim jesteś i dlaczego za nami szedłeś? – ponowił pytanie Marysiek, zbliżając się do mężczyzny.
Ten prychnął drwiąco, wzruszając ramionami i obdarowując jasnowłosego pogardliwym spojrzeniem. Nie zamierzał odpowiedzieć.
Marysiek westchnął, wymieniając spojrzenie z Burżujem i skinął głową. Po chwili Rosjanin zbliżył się do nieznajomego, chwytając go mocno za ręce. Ten szarpnął się, jakby chciał wyrwać się i uciec, ale mężczyzna syknął ostrzegawczo i wygiął mu dłonie za plecy, zmuszając do pochylenia się. Stalker wymruczał kilka przekleństw i pod wpływem siły upadł na kolana.
– Dajcie mi sznur, Maryśku – mruknął Rosjanin do swojego towarzysza. – Nasz nowy kolega jest bardzo nerwowy.
– Skąd ja ci sznur wezmę? – spytał jasnowłosy, unosząc ze zdziwieniem brwi, a Burżuj wskazał podbródkiem swój podręczny plecak. Marysiek zaczął w nim grzebać i westchnął. – Niczym w torebce mojej byłej narzeczonej... Znaleźć coś to cud...
Rosjanin pokręcił głową poirytowany i syknął ostrzegawczo do jeńca, gdy ten znowu próbował się wyrwać. Kosa zerknął z zastanowieniem na klęczącego mężczyznę. Niezbyt wysoki, szeroki w ramionach, w obcisłym pancerzu podkreślającym wysportowaną sylwetkę, z cienką kamizelką kuloodporną na wierzchu i paroma ładownicami na granaty przymocowanymi do pasa.
Gdy Marysiek obwiązywał z tyłu dłonie nieznajomego, ten obrócił głowę w stronę Kosy. Zmierzył go krótkim spojrzeniem i uśmiechnął się tajemniczo. Szatyn ze zmarszczonymi brwiami spojrzał w bezlitosne, szare oczy mężczyzny. Było w nich coś niepokojącego. Dziwne szaleństwo wymieszane z butną pewnością siebie. Mężczyzna chyba nie zdawał sobie powagi z sytuacji, w jakiej się znajdował. Jego wargi wykrzywiły się jeszcze szerzej, a młodzieniec wciąż nie miał pojęcia, dlaczego nieznajomy się uśmiechał.
Nagle brązowowłosy spojrzał z wyższością na Maryśka i zacisnął usta, aż zbielały. Wbił wzrok gdzieś w mrok i nawet przestał mrugać oczami.
– Będziesz coś mówił czy wolisz, żebyśmy cię zmusili? – spytał jasnowłosy, opierając dłoń o biodra.
Nieznajomy nie zareagował.
Marysiek uniósł brwi.
– Może chcesz, żebyśmy ci sprzedali kulkę w łeb?
– Na jego miejscu bym się cieszył, gdybym ją dostał – mruknął Burżuj, który oddalił się od Maryśka i zaczął wpatrywać się w ciemność przed sobą. – Szybka i bezbolesna śmierć.
Jasnowłosy zacmokał w zastanowieniu.
– A masz jakiś lepszy sposób, by zmusić go do gadania?
Rosjanin obrócił głowę w jego stronę, unosząc brwi i mrużąc oczy w udawanym zastanowieniu.
– Ja bym go rzucił na pożarcie chimerom.
– Skąd niby je wezmę? – westchnął jasnowłosy, kręcąc głową. – No, gadaj, póki jestem miły, nieznajomy. Później nie będzie tak zabawnie.
Kosa przemknął jeszcze raz uważnym wzrokiem po ciele klęczącego mężczyzny, który oparł się tyłkiem o pięty i nadal patrzył z zastanowieniem w mrok, jakby kalkulował, co powinien zrobić w obecnej sytuacji. Uwagę młodzieńca przykuło prawe ramię nieznajomego, a konkretniej naszywka, która się na nim znajdowała. Głowa orła, symbol najemników, ale to nie było takie ważne. Kosa wiedział od dawna, że go szukają. Bardziej interesująca była mała literka P wyszyta w dolnym, prawym kącie. Szatyn zmarszczył z namysłem brwi.
– Bawicie się z nim, Maryśku – mruknął Burżuj, nadal stojąc w oddali i wpatrując się w mrok. Z jakiegoś powodu nie chciał podejść do nieznajomego.
Nagle odwrócił się i spojrzał beznamiętnie na słomianowłosego, który wzruszył ramionami i potem przeniósł wzrok na zamyślonego Kosę. Wtem ten zamrugał oczami i podszedł do klęczącego, który nawet nie obdarował go spojrzeniem. Wpatrywał się w mrok, ale w jego szarych oczach nie połyskiwała już ta nadmierna pewność siebie. Nadal były bezlitosne, ale mężczyzna najwyraźniej zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że wszystko obraca się przeciw niemu.
– Jesteś z Prypeci – stwierdził chłodno Kosa, zakładając ręce na klatce piersiowej. – Nosisz ich symbol na ramieniu.
– To oni mają jakiś symbol? – spytał Marysiek, a młodzieniec machnął mu ręką, by się nie odzywał.
– Ale wy jesteście nierozgarnięci, Maryśku – westchnął cicho Rosjanin, kręcąc głową.
– Powiedziałem coś – syknął groźnie Kosa, patrząc na pokrytą parutygodniowym zarostem twarz mężczyzny. Wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat.
Nie zareagował.
Szatyn zrobił pół kroku do przodu i nagle chwycił mężczyznę za szczękę, zmuszając go do zwrócenia twarzy w jego stronę. Spojrzał prosto w jego szare, bezlitosne oczy, w których błysnęła tajemnicza iskra.
– To co, będziesz odpowiadał na nasze pytania? – syknął nadzwyczaj łagodnie szatyn, wbijając palce pod szczękę nieznajomego, by podkreślić, że nie żartuje.
Ku jego zdziwieniu, na pokrytej paroma jasnymi bliznami twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Kosa poczuł, jak jego serce zadrgało zaniepokojone. W tym grymasie było coś bestialskiego.
– Aleksiej Łukasiewicz – rzekł cicho, powoli sącząc słowa z ust i rozkoszując się ich brzmieniem. – Od niedawna Kosa. Jak miło mi spojrzeć ci w końcu w twarz.
Szatyn patrzył na niego bez cienia reakcji. Ten głos... Skąd go pamiętał? Niski, bezlitosny, oprószony kroplą jadu...
– Znamy się? – mruknął Kosa, puszczając szczękę mężczyzny.
Stalker wziął kilka głębokich oddechów, pochylając głowę i potem uniósł ją, by z powrotem przyglądać się twarzy szatyna. W jego oczach błyskały iskierki niemej pogardy.
– Pośrednio – odparł cicho. – Obserwuję cię już od dłuższego czasu.
– Obserwujesz? Po co?
Stalker tylko zaśmiał się krótko, szyderczo.
– Odpowiadaj!
Nieznajomy znowu zaczął wpatrywać się w mrok, po czym spojrzał przelotnie na Burżuja i Maryśka, który przysłuchiwał się rozmowie. Nie wypowiedział ani słowa.
Kosa wyciągnął pistolet z kabury. Na widok broni stalker znowu zaśmiał się drwiąco.
– Myślisz, że grożenie tą zabawką na mnie zadziała? – spytał, unosząc szyderczo brwi. – Na najemnika, który śmierć ma w swoim fachu?
W jego oczach znowu połyskiwała pewność siebie. Twarz wykrzywił szyderczy uśmiech i Kosa poczuł ogromną pokusę, by zdzielić ją w policzek. Z trudem się powstrzymał. Dlaczego był tak pewny siebie? Kto w obliczu śmierci tak się zachowuje, poza szaleńcami?
Młodzieniec tego nie rozumiał. Nie uniósł pistoletu, tylko trzymał go w opuszczonej wzdłuż ciała dłoni.
– Jesteś z Prypeci – powtórzył cicho, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Dlaczego mnie szukasz? Kim jesteś?
Odpowiedział mu szyderczy uśmiech.
– Dziwne, że do tej pory się tego nie domyśliłeś – odparł jadowitym głosem, mrużąc oczy i nawet na chwilę nie zmieniając wyrazu twarzy. – Spodziewałem się po tobie czegoś więcej, Aleksieju.
Szatyn nagle zamrugał kilka razy oczami. Przypomniało mu się miejsce, do którego został wrzucony, przypomniało mu się, jak ktoś zdjął worek z jego głowy i świecił w oczy ostrym światłem latarki.
Spojrzał na najemnika.
– Już wiem – szepnął jakby do siebie. – To ty zapłaciłeś Woroninowi za moje pojmanie. To ty i twoi towarzysze próbowaliście mnie zamordować.
– Niech im Zona lekką będzie – mruknął, spoglądając gdzieś w mrok. – Idioci, tak łatwo dali się zabić.
– Kto wam to zlecił?
Nieznajomy uniósł brwi, uśmiechając się szyderczo.
– Naprawdę wierzysz, że zdradzę swoich?
– Odpowiadaj! – wrzasnął zdenerwowany Kosa, unosząc drżącą dłoń z pistoletem.
Mężczyzna najwyraźniej nie zdawał sobie powagi z sytuacji. Spojrzał z wysoko uniesionymi brwiami na broń, a potem przeniósł wzrok na szatyna. Pochylił głowę, śmiejąc się cichym, szyderczym głosem. Po chwili uniósł ją, patrząc prowokującym wzrokiem w twarz młodzieńca.
– Pieprz się – odparł słodkim, drwiącym głosem. – A żebyś zdechł jak twój ojczulek. Zapchlony kundel.
Twarz Kosy nagle stała się bezlitosna, w oczach pojawiła się ziejąca ogniem nienawiść i gorący płomień rozpalił jego serce. Młodzieniec bez zawahania odblokował broń i przystawił krótką lufę pistoletu do głowy jeńca, aby zabić go bez skrupułów. Już trzymał palec na spuście, już chciał go nacisnąć, gdy ktoś mocno chwycił go za nadgarstek i zmusił do skierowania ręki ku górze.
– Przestań – odezwał się cichy głos i Kosa obrócił się w stronę jego źródła. Marysiek trzymał młodzieńca za rękę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Zabiję go – odparł bezlitosnym głosem emanującym nienawiścią.
– Nie rób tego – powiedział spokojnie Marysiek, spoglądając poważnie w oczy szatyna. – Nie daj się ponieść emocjom.
– Ale on właśnie...
– Chcesz się stać taki sam jak on i jego poplecznicy?
– Ale...
– Aleksieju, do cholery jasnej! – Marysiek puścił jego nadgarstek, nie kryjąc już niepokoju w szaroniebieskich oczach. – Gdzie się podziały twoje resztki człowieczeństwa?!
Kosa zamilkł, powoli opuszczając dłoń z pistoletem. Patrzył przez dłuższą chwilę na Maryśka, który brał szybkie, płytkie oddechy.
Młodzieniec spojrzał beznamiętnym wzrokiem na jeńca, a po chwili zablokował pistolet, po czym wsunął go do kabury.
– Zróbcie z nim to, co uważacie za słuszne – mruknął nagle głosem całkowicie pozbawionym emocji. – Ja... Ja już nie chcę go widzieć.
Wsunął dłonie do kieszeni, odwrócił się i bez słowa wkroczył w mrok. Marysiek odprowadzał go spojrzeniem tak długo, póki kontur jego sylwetki nie rozmył się z panującą ciemnością. Westchnął ciężko i popatrzył na nieznajomego, który przybrał nieprzenikniony wyraz twarzy i patrzył gdzieś przed siebie. Wziął kawałek leżącego na betonie sznura i skrępował nogi jeńca, który nawet nie oponował, co przez chwilę wydawało się Maryśkowi dziwne, ale wobec całej sytuacji prawdopodobnie brak oporu okazywał się najlepszą możliwą opcją.
– Żeby ci nie było za wygodnie – mruknął do niego, a ten tylko rzucił mu drwiące spojrzenie.
Marysiek odwrócił się do Burżuja.
– Co z nim zrobimy? – krzyknął do niego, a tamten wzruszył ramionami.
– Najpierw odpoczniemy, a potem go zostawimy i pójdziemy dalej – odparł beznamiętnie. – Może coś go zje w tych ciemnościach.
Marysiek skinął głową.
Tak, przez chwilę nawet sam miał nadzieję, że tego szaleńca faktycznie coś zje.
Jasnowłosy obrócił się, patrząc w mrok i bezowocnie wypatrując sylwetki Kosy. Westchnął cicho, potrząsając głową. Chwila samotności dobrze mu teraz zrobi, pomyślał i opuścił skrępowanego najemnika, idąc do Burżuja.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, ile racji było w tej myśli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top