15. Nerwowy człowiek, cz. III


– To jaki mamy plan? – spytał Marysiek, opierając się dłońmi o kości biodrowe i spoglądając to na Kosę, to na Burżuja. – Albo raczej: dokąd idziemy?

Rosjanin wzruszył szerokimi ramionami.

– Przed siebie – mruknął, wskazując podbródkiem głębię Szarego Lasu.

Słomianowłosy uniósł brwi i pokręcił niechętnie głową. Wyraźnie nie podobało mu się to miejsce.

– Czuję, że będziemy mieć kłopoty – rzekł, gdy ruszyli do przodu.

Burżuj westchnął ciężko.

– Ja już to czułem, jak byliśmy w obozie.

Przez jeszcze krótki czas próbowali złapać jakiś wątek do rozmowy, ale nic nie chciało utrzymać się na dłużej. Szary Las zdawał się dzisiaj nie akceptować żadnych dyskusji i po chwili spowili się w idealnej ciszy. Jedynie słaby wiatr czasem ją zakłócał, szeleszcząc wyschniętymi liśćmi i zmuszając martwe drzewa do cichych skrzypów. Powietrze nagle stało się ciężkie i duszące, więc Kosa szybko włożył maskę przeciwgazową, a jego towarzysze zrobili to samo. To nie pomogło. Młodzieniec wciąż czuł, że ciężko mu się oddycha, a nawet jeszcze gorzej niż przed założeniem maski. Ściągnął ją po kilku minutach i zaczerpnął parę głębokich oddechów. Kilka kropel potu spłynęło po czole, chociaż się nie zmęczył. To tylko dziwne gorąco wewnątrz organizmu zdawało się rozpalać całe ciało.

Z trudem przecisnęli się pomiędzy połamanymi konarami drzew, które były zbyt ciężkie, by je przesunąć na bok. Młodzieniec odsunął jedną z gałęzi i gdy tylko ją puścił, ta jakby w akcie zemsty natychmiast uderzyła go mocno w ramię. Potrząsnął roztargniony głową i szybko nadgonił towarzyszy.

Marysiek rozglądał się, a Burżuj wyraźnie czegoś szukał. Wyciągnął pogniecioną mapę z kieszeni i przez chwilę studiował ją w zamyśleniu, bezgłośnie poruszając wargami. Zmarszczył brwi i potrząsnął głową, patrząc dookoła siebie z niedowierzaniem, zupełnie jakby chciał powiedzieć: „to musi być gdzieś tutaj!".

Minęli małą polanę i weszli w gęsty gąszcz, do którego nie dostawało się południowe światło. Kilka gałęzi trzasnęło, gdy stalkerzy na nich stanęli, pochylając się nisko. Dłońmi odzianymi w rękawice odsuwali kolejne przeszkody, torując sobie drogę. Burżuj mruknął coś ostrzegawczo i upadł ciężko na ziemię. Zaczął się czołgać pod wyjątkowo gęstym gąszczem spróchniałych gałęzi.

Marysiek machnął ręką szatynowi, by poszedł przed nim. Ten skinął głową i z głębokim wdechem zaczął się czołgać, co nie było takie łatwe z ciążącym sprzętem i pełnym pancerzem. Widział przed sobą podeszwy traperów Burżuja i starał się być na równi z nim, ale czasem musiał przystanąć, gdy stalker nagle zatrzymywał się i nasłuchiwał. Po kilkunastu (a może kilkudziesięciu?) minutach Kosa mógł się wyprostować i rozejrzeć po małej polanie, do której dotarli. Trawa na niej była szara i wysuszona; zdawała się w ogóle nie odczuwać nadchodzącej wiosny. Pośrodku znajdowała wydeptana dziwna ścieżka, na którą młodzieniec od razu zwrócił uwagę. Wyglądało na to, że coś tutaj żyło i uczęszczało tędy całkiem często.

Marysiek podniósł się z ziemi i otrzepał ubrudzone spodnie. Zdjął maskę przeciwgazową i rozejrzał się po okolicy, marszcząc brwi. Na jego twarzy pojawiły się czerwone wypieki.

– Burżuju, do cholery, gdzieś ty nas znowu wyprowadził? – spytał, podchodząc do wydeptanej ścieżki. – Do jamy potwora?

Rosjanin potrząsnął głową, kucając przy ścieżce i dotykając dłonią pozginanych, nikłych pędów szarej trawy.

– Mówiłem wam, Marysiek, wejście jest gdzieś tutaj – mruknął. – Nie byłem tu, więc skąd mam wiedzieć, gdzie powinienem dokładnie iść?

Słomianowłosy wzruszył ramionami, rozglądając się. Podążył wzrokiem za ścieżką, która skrywała się w mroku Szarego Lasu. Przechylił zaintrygowany głowę.

– To nie wygląda za bezpiecznie – stwierdził krótko. – Może lepiej zawróćmy. Dość słyszałem o tym miejscu.

Burżuj westchnął przeciągle i ominął Maryśka, podążając wzdłuż ścieżki.

– Jesteście przesądni – mruknął do niego. – Opowiadali wam stalkerzy o Szarym Lesie i wy we wszystko wierzycie... Wątpię, by choć połowa pogłosek była prawdą.

Jakby ku zaprzeczeniu tym słowom, w głębi Szarego Lasu coś zawyło złowrogo. Słomianowłosy pokiwał głową, jednocześnie wzruszając ramionami.

– Nie, na pewno nie jest – odparł ironicznie. – Jak nas nic nie zje, to stawiam butelkę wódki, przysięgam!

– Butelkę? – prychnął Burżuj, rzucając pełne zażenowania spojrzenie Maryśkowi. – Amator.

– Wiesz, ja nie miałem wojskowego przeszkolenia w tych kwestiach.

– To was nie usprawiedliwia od picia. Wstyd nam przynosicie, Maryśku. Prawdziwy Rosjanin umie pić!

Marysiek uśmiechnął się. Wyraźnie miał ochotę się z kimś podroczyć. Machnął ręką szatynowi, by zrównał krok i razem poszli za Burżujem w mrok. Tutaj drzewa rosły gęściej niż w poprzednich partiach lasu i Kosa odniósł wrażenie, że zbliżają się do środka. Jego serce zabiło niespokojnie, a głos znikąd nakazał zachować uwagę. Nagle odwrócił głowę i powiódł czujnym wzrokiem po krzakach.

I wtedy mógłby przysiąc, że za jednym z potężnych drzew ktoś stał. Postać zlewała się z mrokiem i gdy zobaczyła wzrok młodzieńca, wycofała się, stając się niewidoczna.

– O cholera – mruknął Kosa, zatrzymując się. – Ej, Marysiek, Burżuj! Zaczekajcie!

Stalkerzy zatrzymali się i obrócili się w jego stronę. Szatyn machnął im ręką, by się zbliżyli.

– Ktoś nas szpieguje – wyjaśnił, spoglądając na nich poważnie. – Widziałem kogoś za nami. Skrył się między drzewami.

Marysiek zmrużył oczy, próbując wypatrzeć coś w oddali i ze zrezygnowaniem pokręcił głową.

– Burżuj, weź na to popatrz, niepotrzebnie rano paliłem – odezwał się i cofnął się, ustępując miejsca ciemnowłosemu. Ścieżka była za wąska, by mogły na niej stać w jednym miejscu dwie osoby.

Rosjanin zrobił parę kroków do przodu i pochylił się lekko, uważnie spoglądając przed siebie. Przez kilka długich sekund zmrużonymi oczami przyglądał się krzakom i drzewom, aż w końcu powoli przeniósł wzrok na Kosę, potrząsając głową i mówiąc:

– Wydawało wam się. Nic tam nie ma.

Szatyn otworzył usta, chcąc zaprzeczyć, ale powstrzymał się od głosu i tylko westchnął, pochylając głowę. Może Burżuj miał rację. Ostatnio bardzo często widział coś, co nie istniało. Teraz mogło być podobnie.

Tylko czy to normalne, że już drugi raz widział czyjś ruch?

Ruszył za idącymi stalkerami i po drodze jeszcze raz spojrzał za siebie.

Teraz nie mogło mu się zdawać. Jeden z krzaków wyraźnie się poruszył, a za gałęziami ktoś stał.

Przestań, skarcił się w myślach, potrząsając głową i idąc za mężczyznami. Mózgu, nie oszukuj mnie.

Szli wąską ścieżką pośród licznych gałęzi, które łamały się przy najlżejszym ruchu. Kosa starał się unikać nadepnięć na nie, by nie robić hałasu, który w tej ciszy wydawał się niebotycznie głośny, ale i tak to nie szło po jego myśli. Minęli kilka nagich pni i nagle się zatrzymali. Szatyn usłyszał cichy szczęk odbezpieczanego karabinu.

– Przyszykujcie broń – usłyszał cichy szept Burżuja stojącego z przodu. – Chyba coś słyszałem.

W powietrzu szczęknęły dwa karabiny i mężczyźni przybrali pochyloną pozycję. Po cichu skradali się, a Rosjanin na samym przodzie rozglądał się uważnie i co chwilę zatrzymywał, celując lufą w mrok.

Faktycznie, w głębi lasu ktoś coś mówił. A może śpiewał? Kosa wyraźnie słyszał czyjś głos, który brzmiał nadzwyczaj ludzko. Kto o zdrowych zmysłach mógłby tutaj żyć?

– Perunie, odezwij się! – usłyszał czyjś krzyk. – Zgładź niewiernych i przywróć światu dawną chwałę!

– Co, do cholery? – mruknął na samym przodzie Burżuj, prostując się. Zrobił jeszcze parę kroków do przodu i zatrzymał się gwałtownie. – Na matkę Rosję.

– Co się dzieje? – spytał cicho Marysiek i z trudem przecisnął się obok stalkera, po czym użył tego samego przekleństwa, co on. – Świrus z Monolitu?

Kosa zbliżył się do nich i stanął obok słomianowłosego, godząc się z gałęzią wbijającą się boleśnie pod żebra. Spojrzał na polanę przed sobą i uniósł brwi.

Sam w sobie widok poszarzałego terenu z kilkoma dużymi głazami nie był czymś nadzwyczajnym. To mężczyzna krążący wokół nich budził niemałe zainteresowanie. Odziany w podarte ubranie wyglądał jak fantastyczni czarownicy, co podobno żyli w średniowieczu. Biegał wokół głazów, skakał i wykonywał dziwne ruchy, to krzycząc, to śpiewając.

– To raczej nie jest Monolitian – mruknął Burżuj, robiąc pół kroku do przodu, by zrobić więcej miejsca dwójce pozostałych towarzyszy. – Ale świr jak najbardziej.

– Wybaw mnie, o Perunie! – krzyczał tymczasem mężczyzna z długimi, poczochranymi włosami, po czym upadł na kolana przed kamieniami i zaczął się do nich modlić. – Przybądź, mój panie, uratuj swojego sługę! Nie karz nas kolejną tragedią!

– Co on wygaduje? – spytał Marysiek, unosząc brew. – To chyba nawet mnie tak po prochach nie odbija.

– Zaraz zobaczymy, co to za jeden – odparł mruknięciem Rosjanin, wyraźnie nieprzychylnie nastawiony do dziwnego mężczyzny. – Zerknijcie, Maryśku, na detektor anomalii. Nie wykryło wam nic dziwnego?

Słomianowłosy potrząsnął głową.

– Nic z tych rzeczy.

Burżuj westchnął ciężko.

– Na groźnego nie wygląda. Idźmy dalej.

Marysiek spojrzał na Kosę i z tylko sobie znanych powodów uśmiechnął się tajemniczo, jakby wiedział coś, o czym jeszcze szatyn nie miał pojęcia. Ten grymas nie zniknął już z jego ciepłej twarzy.

Mężczyzna odziany w poszarpaną togę nagle wyprostował się i znieruchomiał, patrząc na zbliżających się stalkerów. Wyprostował chudą rękę i wskazał ich palcem wskazującym, który trząsł się jak u osoby chorej na Parkinsona.

– Wy... – powiedział dość głośno, dotykając lewą dłonią długiej, gęstej brody, która sięgała mu do klatki piersiowej. Pokręcił przy tym głową. Zapewne liczył ponad czterdzieści pięć lat, ale siwy zarost tylko dodawał mu wieku. – Wy... To wszystko wasza wina!

Rosjanin wymienił krótkie spojrzenie z Maryśkiem i uniósł zirytowany brew.

– To wszystko wasza wina! – powtórzył krzykiem, nagle wznosząc ręce ku niebu. – Ale Perun mnie wybawi i zostaniecie zgładzeni!

Burżuj postąpił kilka kroków do przodu i zatrzymał się, opuszczając broń. Z przechyloną głową przyglądał się poczynaniom dziwnego mężczyzny.

– Teraz będzie ciekawie – mruknął Marysiek do Kosy, stając obok niego.

Szatyn posłał mu pytające spojrzenie, ale ten jedynie uśmiechnął się tajemniczo, podbródkiem nakazując obserwować zaistniałą sytuację.

– O czym wy mówicie? – spytał Burżuj, opierając ręce o biodra. – Coście za jedni?

– Perun was zabije! – krzyczał mężczyzna, podchodząc do wysokiego stalkera. Skrupulatnie ignorował jego słowa. – Bo to wszystko wasza wina! Gdyby nie wy, nadal żylibyśmy w zgodzie z naturą i nie byłoby żadnej katastrofy!

Burżuj pokiwał głową i powiedział coś ironicznego, czego oczywiście mężczyzna znowu nie wysłuchał. Zrezygnowany wzruszył ramionami i zaczął krążyć wokół głazów, wyraźnie czegoś szukając. Najwidoczniej uznał, że niczego się nie dowie od tego oszalałego człowieka.

Uniósł głowę, przyglądając się wysokiemu głazowi i zaglądając w szczelinę pomiędzy nim a inną, równie dużą skałą. Zaczął ją okrążać, a tuż za nim kroczył dziwny mężczyzna, nie przestając krzyczeć.

– Zapłacicie za to! Będziecie błąkać się po świecie albo wrócicie po śmierci jako demony! Perunie, wysłuchaj mej modlitwy!

– Prawdziwy świr – mruknął Marysiek i z Kosą zbliżyli się do Burżuja. – Monolitiany są wszędzie, ale jak nazwać to coś? Neopoganie czy inna nowa sekta?

– O Perunie wielki, co...

– Zamknijcie się – warknął Burżuj, zirytowany ciągłym gadaniem mężczyzny. Przyglądał się cały czas głazom.

– ... niech twe miłosierdzie spłynie...

– Zamknijcie się – powtórzył lodowatym głosem Rosjanin, obracając się w stronę mężczyzny.

Marysiek patrzył na to wszystko ze szczerym ubawieniem. Kosa był całkowicie zdezorientowany i słomianowłosy, widząc jego nieszczęsny wyraz twarzy, przyspieszył z krótkim wyjaśnieniem:

– Burżuj nie lubi, gdy się go denerwuje.

Nie musiał już o nic pytać. Dalsze wyjaśnienia okazałyby się zbędne.

Neopoganin nadal szedł za Burżujem, spoglądając to na niego, to na niebo i wykrzykując modlitwy i błagania do Peruna. Unosił ręce i je opuszczał, z nienawiścią wskazując palcem Rosjanina.

– To jego wina, Perunie! – krzyczał ochrypniętym głosem. – Ukaż ich, albowiem wielka jest twa łaska i...

– Powiedziałem: zamknijcie się! – wydarł się rozeźlony Burżuj i odwrócił się gwałtownie.

W tej samej chwili rozległ się strzał i neopoganin zamilknął. Jego martwe ciało bezwładnie osunęło się na ziemię. Rosjanin potrząsnął zirytowany głową i schował pistolet do kabury.

– Nerwowy człowiek – mruknął Kosa z beznamiętnym wyrazem twarzy. Zerknął na zakrwawione ciało i ominął je z boku, podchodząc do wysokiego stalkera i nie będąc pewien, czy powinien się odezwać. Nie chciał również skończyć z dziurą na środku czoła.

Marysiek westchnął i podszedł do mężczyzn. Rosjanin w tym samym czasie wszedł pomiędzy sięgające ramion głazy i gwizdnął cicho.

– Wiedziałem, że to gdzieś tutaj – oznajmił, spoglądając beznamiętnie na towarzyszy i machając im ręką. – Wchodzimy.

– Jesteś pewien, że to na pewno tu? – spytał Marysiek, z powątpiewaniem spoglądając na metalowy właz przypominający wieko zakrywające drenaż. – To nie wygląda za bezpiecznie...

– Nie marudźcie – odparł Rosjanin, wzruszając ramionami i przelotnie zerkając na leżące butelki po wódce i potłuczone szkło. Gdzieniegdzie znajdowało się kilka podartych szmat i pogniecionych, aluminiowych puszek.

Kosa spojrzał na wejście i był równie sceptycznie nastawiony jak Marysiek. Wstrzymał oddech, czując ostry odór wymiocin.

Rosjanin westchnął i otworzył właz, po czym spojrzał do środka.

– Włóżcie maski i włączcie latarki – oznajmił stłumionym głosem, z głową nadal skrytą w przejściu. – Schodzimy na dół.

Marysiek westchnął, spoglądając rozmarzony przed siebie i przez chwilę patrzył, jak Burżuj schodzi po metalowych prętach. Zerknął z uśmiechem na Kosę.

– Może jest tam więcej tych świrusów – powiedział do szatyna. – Chciałbym widzieć Burżuja w ich towarzystwie! To mogłoby być naprawdę ciekawe!

– Słyszałem to – rozległ się stłumiony głos Rosjanina. – Nuże, ruszać dupska!

Marysiek tylko zaśmiał się pogodnie i po chwili zniknął z Kosą w ciemnościach.

* * *

Sasza z cichym westchnięciem odłożył papier na stale rosnącą stertę przeczytanych dokumentów i sięgnął po kolejną kartkę z drugiego stosu. W zamyśleniu potarł się po policzku i odczytywał wszystko, co kiedyś spisywał Jegorij. Mimo licznych prób koncentracji, nie potrafił się skupić na wykonywanych czynnościach. Informacje docierały do niego z trudem, mozolnie długo i w urywkach. Musiało minąć sporo czasu, by blondyn przypomniał sobie, o czym czytał i o co tak naprawdę w tym chodziło. Skończył przeglądać dokument i z roztargnieniem przez omyłkę odłożył go na stos nieprzeczytanych, po czym skrył zmęczoną twarz między dłońmi i oparł się ciężko łokciami o gładki blat biurka.

W ostatnim czasie zdecydowanie za dużo się działo. Nagłe zjawienie się Aleksieja, jego dziwne zachowanie, śmierć Jegorija i fałszywość Oksany zdawało się powoli przerastać Saszę, więc celowo szukał sobie kolejnego zajęcia, byleby tylko nie zostać sam na sam z własnymi myślami. Miał wrażenie, że to one odpowiadają za ciągłe zmęczenie. Powoli wycieńczały umysł, by później przejąć kontrolę nad coraz słabszym ciałem.

Westchnął ciężko, wsuwając dłoń do kieszeni i szukając paczki z papierosami. Wyciągnął puste opakowanie i spojrzał na nie żałośnie. Nawet nie zauważył, kiedy wypalił całą zawartość. Może w dzień, może w dwa? Tracił już rachubę czasu.

W roztargnieniu masował miejsce pomiędzy oczami, próbując otrzeźwić umysł. Ten od razu wykorzystał chwilę i zaatakował niechcianymi myślami. Sasza potrząsnął ze zrezygnowaniem głową. Prędzej czy później musiał nad tym wszystkim podumać i spróbować to zrozumieć. Wciąż jednak uważał, że wie za mało, by to pojąć. Między innymi motywy działań Oksany nadal pozostawały dla niego tematem tabu. Nie potrafił jej rozszyfrować. Na samym początku, gdy tylko zjawiła się w obozie, czuł, że będą z nią kłopoty. Nie ufał jej, starał się z nią nie rozmawiać. Czym to poskutkowało? Kobieta od razu to zauważyła i wręcz nachalnie starała się przebywać w jego otoczeniu, próbując złapać z nim kontakt. Może już wtedy próbowała wyczuć, po jakim stąpa gruncie? W którym jednak momencie Sasza popełnił błąd i jej zaufał? To stało się tak nagle... Nie zauważył, gdy zaangażował się uczuciowo i był bardzo rad z jej odwzajemnienia miłości. A teraz?

Coś w nim pękło. Piekielnie bolało. Wypalało serce, pozostawiając przykrą pustkę.

Czuł się zdradzony, wykorzystany. Oksana bez litości wytknęła mu wszystko, co robiła, nie zważając na raniące słowa. Wszystko to uknuła już w obozie przy Szarym Lesie. Rozkochanie w sobie Saszy było tylko jednym z elementów gry. Dobrze wiedziała, co robi i wykonała swoje zadanie jak perfekcjonistka.

Długowłosy nie potrafił stwierdzić, co teraz do niej czuł. Nienawiść? Złość? Może miał pretensje? Nadal odnosił wrażenie, że ją kocha. Gdy ją widział, czuł w sobie jeszcze ten gorejący płomień ognia, ale przyprószony ziarnami goryczy. Nie potrafił patrzeć na nią tak samo, jak kiedyś. Tęsknota kuła go w sercu i kazała przebaczyć, ale rozsądek podpowiadał, że teraz nie miało to już większego sensu. Co by zmieniło? Oksana nic do niego nie czuła. Wykorzystała go jak zabawkę i wyrzuciła, gdy przestał być jej potrzebny.

A teraz? Co teraz nią kierowało? Dlaczego powiedziała prawdę? Dlaczego chciała zabić Gawriła, z którym, jak sama raz przyznała, współpracowała? Jakie były naprawdę jej cele?

Westchnął ciężko, czując pieczenie w oczach. Oksana Oksaną. Co z Aleksiejem? Czy już pozostanie taki, jaki był, czy może się zmieni? Przy pożegnaniu Sasza odniósł wrażenie, że jego przyjaciel przeżywa wewnętrzną walkę, jakby były w nim dwie różne osobowości i każda próbowała przejąć kontrolę nad ciałem. Może długowłosy faktycznie za mocno naciskał słownie na Aleksieja. Może powinien okazać się bardziej wyrozumiały i mu uwierzyć. Może popełnił błąd. Tylko ile za to przyjdzie mu zapłacić? A może ceną była utracona przyjaźń?

Nie życzył Aleksiejowi śmierci. Nigdy w życiu. Czuł do niego żal, ale wierzył, że mu się uda. Cały czas. Naprawdę nie chciałby któregoś dnia dowiedzieć się, że jego przyjaciel nie żyje. Nie darowałby sobie tego, zwłaszcza po ostatnich niezbyt przyjemnych słowach, bo trudno było nazwać to pożegnanie za udane.

Kalkulując wszystko po długim czasie, Sasza uznał, że źle to się rozegrało. Już gdzieś wcześniej popełnił błąd i później wszystko się tylko kulminowało. Suma złych rozegrań zgrała się z pozostałymi wydarzeniami i powstało wielkie bagno, z którego blondyn nie potrafił się wykaraskać. Chciałby przeżyć to wszystko jeszcze raz i jakoś naprawić. Czy istniała szansa, że to kiedyś się uda?

Usłyszał głośny ryk gdzieś w podziemiach i poczuł dreszcze wstrząsające całym ciałem. Nagle przypomniał sobie tę ciemność panującą w laboratorium i czyjąś dziwną obecność w powietrzu. Dziwny, niemal namacalny wzrok, który przylepiał się do ciała. Przez chwilę poczuł to, co ostatnio przeżywał Aleksiej i zaczął go rozumieć. Szkoda tylko, że dopiero teraz.

Zerknął na dywan z wyhaftowanymi geometrycznymi wzorami, przyglądając się małej wypukłości. Powinien coś zrobić, by całkowicie zablokować dostęp do laboratorium. Najlepiej byłoby zabić to, co tam żyło, ale nie chciał ryzykować stratą ludzi. Widział, co stało się z Aleksiejem. Byłoby czystym szaleństwem posłać do podziemi jakiegokolwiek stalkera. To miejsce należało zburzyć. To prawdopodobnie było jedyne racjonalne wyjście z tej sytuacji. Tylko skąd weźmie tyle ładunków wybuchowych? A może istniał jakiś inny sposób? Nie pamiętał, by kiedykolwiek podczas przebywania w obozie działo się coś dziwnego. Jegorij wszystko trzymał w ryzach. Pogłoska o tajnym laboratorium błądziła wśród stalkerów, ale nie została potwierdzona. Aż do teraz. Skoro jednak przez tyle lat nic nie wydostało się na powierzchnię, to może to coś nie było takie groźne?

Pogrążony w myślach umysł skakał od jednego wątku do drugiego. Sasza nie potrafił skupić się na jednym i dokładnie go przemyśleć. Teraz mózg złośliwie nakazał mu dumać nad Prypecią i podróżą Aleksieja. Gdzie już był? Czy spotkał po drodze coś niebezpiecznego? A może już namierzył siedzibę Prypeci?

Wstał od biurka i przeszedł przez wąskie drzwi. Zgasił światło i szybko wyszedł na zewnątrz, gdzie padała delikatna mżawka. Kilka zbłąkanych kropel wody opadło na blond włosy i powoli spływało na plecy.

Sasza z przyjemnością wciągnął wilgotne, rześkie powietrze i uśmiechnął się. Szybko jednak uśmiech zniknął mu z twarzy i ruszył do centrum wioski, by odnaleźć Oksanę i z nią porozmawiać. Musiał jeszcze raz przepytać ją szczegółowo o Prypeć, by w jakiś sposób spróbować pomóc Aleksiejowi i przy okazji samemu to zrozumieć. Ona, jako była członkini, wiedziała niemało i teraz stała się przydatnym sojusznikiem, pomimo wcześniejszej zdrady.

Minął kilku rozmawiających stalkerów i wszedł do jednego ze starych domów, którego okna zostały zabite szerokimi deskami. Rozejrzał się po opustoszałym pomieszczeniu, szukając kobiety i zmarszczył brwi. Dziwne. Nie było jej tutaj. A co ważniejsze – nie widział jej rzeczy. Może pomylił dom? Niedawno coś mówiła o zmianie pomieszczenia na inne, bo w tym było dla niej za zimno.

Zaszedł do domu Matwieja, który mieścił się naprzeciwko. Wkroczył do gabinetu, gdzie medyk właśnie czytał skład jednego z opakowań leków otrzymanych ostatnio w dostawie z zewnątrz.

– Nie widziałeś gdzieś Oksany? – spytał Sasza, a zielonooki wyrwał się z zamyślenia i przeniósł na niego wzrok.

Zmarszczył w zastanowieniu brwi.

– Widziałem ją, ale w nocy – odparł powoli, z namysłem. – Chyba gdzieś się spieszyła.

– Spieszyła? Ale gdzie?

Medyk wzruszył ramionami.

– Nie jestem jej ochroniarzem. Była z Timką i Dimką, a potem gdzieś poszli na północ.

Sasza znieruchomiał, otwierając usta i przez chwilę otępiale patrząc przed siebie.

– A coś się stało? – spytał medyk, unosząc pytająco brew.

– Jasna cholera – rzekł cicho blondyn, po czym nagle potrząsnął głową. – Ale oni... To na pewno Dimka i Timka? To nie był ktoś inny?

– Saszka, dobrą mam pamięć do ludzi, na pewno się nie pomyliłem.

– Jasna cholera – powtórzył Sasza i gwałtownie się obrócił. – Teraz wszystko rozumiem.

– Co rozumiesz?

Ale już nie miał czasu odpowiedzieć na to pytanie. Ruszył biegiem do siedziby i przeskakiwał zejście po trzy schody naraz. Pod koniec prawie się przewrócił, ale z bólem w kostce odzyskał równowagę i opadł ciężko na fotel przed biurkiem, szybko przeglądając szuflady.

– Gdzie ja to zostawiłem? – mruknął nerwowo do siebie, drżącymi dłońmi grzebiąc wśród papierów. – No do jasnej... Jest!

Wyciągnął własne PDA i szybko wybrał połączenie z Aleksiejem. Oczekując na odbiór, szeptał pod nosem:

– Odbieraj, do cholery. Odbieraj!

Sygnał nie odpowiadał. Sasza szybko wybrał połączenie z Burżujem.

BRAK ZASIĘGU.

– Cholera! – krzyknął rozeźlony, wciskając połączenie z Maryśkiem. – Odbierajcie! Wy nie możecie tam dalej iść, to pułapka! Oksana znowu nas wszystkich oszukała!

Sygnał nadal nie odpowiadał.

Zapanowała śmiertelna cisza przerywana krótkim biiip, biiip, biiip.

A po chwili wyświetlił się komunikat: BRAK ZASIĘGU. 



______________


Tym sposobem żegnamy się już z Saszą - więcej go w DŁ nie będzie. To była ostatnia scena z tą postacią. 


DŁ dobiega końca, postanowiłam się więc wziąć za coś innego. Nadal pozostaję w obrębie science-fiction, ale tym razem wędruję do dystopii. Innymi słowy: zapraszam do swojego nowego opowiadania - Znamię bestii. Poniżej wklejam opis, zainteresowani znajdą to na moim profilu ;) 


A o czym będzie? Myślę, że wywnioskujecie to z pierwszego rozdziału. 


 "I sprawia [Bestia], że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na prawą rękę lub na czoło i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia - imienia Bestii lub liczby jej imienia. Tu jest [potrzebna] mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć." [Ap 13,16-13,18]

Chwalę się okładką, a co mi tam:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top