12. Już nie ten sam, cz. II
Otworzył oczy i niedobudzony rozejrzał się po małym pokoju. Marszcząc brwi, spojrzał na krzesło leżące przy łóżku, a potem przeniósł wzrok na kilka szafek różnej wielkości i regał z jakimś metalowym sprzętem. W kącie pokoju znajdowało się niewielkie biurko, przy którym siedział długowłosy mężczyzna i spał na blacie. Obok jego złożonych rąk leżał niewielki kubek i kilka położonych byle gdzie papierów, zaś od strony ściany stała niewysoka lampka, świecąca słabo na związane włosy śpiącego.
Młodzieniec zdezorientowany potrząsnął głową i spojrzał na otwarte okno, skąd dochodził czyjś śpiew i śmiech. Powoli podniósł się do pozycji półleżącej i po chwili wstał, czując nagłe zawroty głowy. Na wszelki wypadek chwycił się stojącego obok krzesła, ale mroczki szybko ustąpiły.
Co ja tu robię?, zadał sobie pytanie w myślach, z powrotem spoglądając na śpiącego mężczyznę. Zmarszczył brwi. Gdzieś już go widział, skądś znał, ale kto to był? Nie potrafił sobie przypomnieć.
Poczuł dopływający z otwartego okna chłód, więc cicho ściągnął cienki koc z łóżka i otulił nim ramiona. Jeszcze raz zerknął na mały gabinet. To miejsce również nie wyglądało na obce. Tutaj także kiedyś musiał już być.
Starając się nie obudzić śpiącego, stawiał ostrożnie kroki, wychodząc z pokoju. Zerknął na długi korytarz wykładany szorstkimi panelami. Skądś pamiętał to miejsce. Po raz kolejny poczuł, że kiedyś tutaj musiał być, ale nie mógł sobie przypomnieć niczego konkretnego. Coś kazało mu iść najpierw prosto, minąć parę zamkniętych drzwi i następnie skręcić w prawo. Potem raz w lewo i wtedy stanął przed uchylonymi drzwiami, skąd dobiegał chłód nocnego powietrza. Westchnął cicho i wyszedł na zewnątrz, rozglądając się dookoła.
Kilka drzew pokrytych niewielkimi liśćmi, powykrzywiany drewniany parkan, szeroka droga gruntowa prowadząca gdzieś w głąb. Trochę dalej kilka budynków z podniszczonymi dachami i powybijanymi oknami. Za nimi dojrzał czyjąś sylwetkę, stojącą sztywno na tle ciemności. Po raz kolejny zmarszczył z zastanowieniem brwi, przechylając głowę.
To wszystko było tak bardzo znajome...
Powiew północnego wiatru wtargnął pod cienki koc i dotknął nagiej klatki piersiowej, swym chłodem wywołując nieprzyjemny dreszcz na bladej skórze. Młodzieniec zadrżał i szczelniej otulił się moherowym materiałem. Zerknął na kilka niewysokich schodów przed sobą i zrobił parę kroków, po czym na nich usiadł, wpatrując się z zamyśleniem w pokrytą zieleniejącą trawą ziemię. Kilka małych kropelek rosy leniwie spływało po wątłych pędach. Nagle wiatr potrząsnął nimi, pozwalając wodzie na zawsze spocząć w ziemi.
Szatyn oparł szczupłe ręce o kolana i w zamyśleniu skrył połowę twarzy między cienkim kocem. Skąd znał to miejsce? Musiał tu kiedyś być... Ale kiedy i po co? W głowie pojawiło się kilka obrazów ze śmiejącymi się stalkerami i jakimś pogodnym blondynem, ale nie przynosiły ze sobą nic sensownego.
Był tu... Musiał tu kiedyś być. Nawet to miejsce, w którym leżał... Ono było takie znajome. Gdyby tam nigdy nie był, to skąd by wiedział, jak stamtąd wyjść?
Pokręcił w zamyśleniu głową, na chwilę zamykając oczy. Niedaleko rozległ się gromki śmiech kilku mężczyzn, a ktoś przestał grać na gitarze i śpiewać.
Skup się, powtarzał sobie w myślach. Czuł, że odpowiedź jest na wyciągnięcie ręki. Była bardzo blisko, a jednocześnie bardzo daleko. Niemal namacalna, ale nieosiągalna.
W jego głowie nagle pojawiły się tajemnicze obrazy. Jakiś mężczyzna stojący w mroku, jasne światło latarki w zupełnej ciemności, malutka dziewczynka... Wtem wszystko zniknęło i już widział pokój, w którym się obudził. Po nim krążyła dwójka stalkerów, a trzeci stał w drzwiach. Zobaczył, jak sam próbował uciec z tego pomieszczenia, ale go powstrzymano. Potem mocny ból z tyłu głowy i znowu ciemność.
Poczuł, jak jego serce delikatnie przyspieszyło. Ale nic poza tym. Czuł się dziwnie pusty, wyprany z emocji, zupełnie tak, jakby ktoś nagle pozbawił go wszelkich uczuć.
Umysł po chwili przedstawił kolejne sceny. Pobudkę w łóżku, w tym samym gabinecie, mocny uścisk blondyna i gdzieś dalej chodzącego ze strzykawką mężczyznę. Potrząsnął głową, przypominając sobie ich wygląd. Te twarze... One również były znajome. Kojarzył tych ludzi. Ale kim oni byli i co się wtedy stało?
Przypomniał sobie, że wtedy strasznie się bał. Ale czego albo kogo? Coś mówił... Tylko co? Oni również coś mówili, ale nie zapamiętał żadnego słowa.
Pochylił głowę i potarł skórę między oczami. O czym oni wtedy rozmawiali...?
Spojrzał na własną dłoń. Była pokryta drobnymi rankami i otarciami, a przy nadgarstku widniał duży, fioletowy siniak. Na chwilę spojrzał pod koc na własne ciało. Połowa klatki piersiowej zakryta białym bandażem, a na reszcie spora ilość różnokolorowych sińców i skaleczeń. Mimo tylko ran, nie czuł żadnego bólu. Znowu zmarszczył brwi i pokręcił głową.
Co się stało?
Przeniósł wzrok na budynki, patrząc się w nieprzenikalny mrok panoszący się w oknach i pozostałościach po drzwiach. Ta ciemność... ona coś kryła. Nie czuł teraz żadnego niebezpieczeństwa ani strachu, ale coś mu mówiło, że tam coś się chowało. Może niekoniecznie tutaj, ale było gdzieś w pobliżu. Niemal w powietrzu czuło się czyjś zapach, czyjąś obecność.
Zerknął na granatowe niebo, gdzie prezentowała się istna plejada różnorodnych gwiazd. Sierp księżyca wisiał wysoko, słabo oświetlając okolicę. Kolejny podmuch wiatru potrząsnął małymi liśćmi na drzewach i nagle zrobiło się jeszcze zimniej. Szatyn przysunął nogi do klatki piersiowej, ale nie wrócił do budynku.
Z powrotem wbił wzrok w ziemię. Pamiętał te wszystkie miejsca. Pamiętał, że kiedyś gdzieś tutaj chodził. Gdyby chciał, trafiłby do środka tej wioski, ale to było zbyteczne. Ta wiedza była niepotrzebna. On chciał tylko wiedzieć, co się stało i jak tu trafił, i...
... i kim właściwie był kiedyś? Kim byli ci, których znał?
Pogrążone w otchłani ciemności dawne ja krzyknęło coś, ale gęsty mrok pożarł słaby głos i nie pozwolił mu przedrzeć się do zabłąkanej osoby, która szła ze świeczką w dłoni, palącą się nikłym płomieniem. Ta odwróciła się na chwilę, zerkając z niepewnością za siebie, ale po chwili potrząsnęła głową i pochylona powróciła do mozolnego brnięcia w ciemnościach.
Szatyn chciał zatrzymać się i odkrzyknąć, przywołać to, co ginęło pożerane przez mrok, ale coś mu na to nie pozwalało, łapiąc brutalnie niewidzialnymi szponami i przezroczystą dłonią zatykając usta.
To nie było tak, że niczego o sobie nie wiedział. Wiedział, kim był i tak naprawdę wiedział całkiem sporo. Ale obrazy, które potwierdzały jego tożsamość, w niczym nie pokrywały się z tym, co teraz podsuwał umysł. Dziwne wydarzenia z przeszłości, o których zapomniał. Czuł, że to kiedyś przeżył, ale coś zakazało mu pamiętać. Zamgliło je i bezczelnie podsuwało swoją wersję wydarzeń. Tylko... która w końcu z tych wersji była prawdziwa? W którą uwierzyć, a którą odrzucić?
Westchnął ciężko i w tym samym czasie usłyszał czyjeś szybkie kroki. Zapewne ten mężczyzna, co spał na blacie biurka, obudził się i zaczął czegoś szukać. Coś spadło na panele i potłukło się z głośnym trzaskiem. Szatyn skrzywił się, słysząc nieprzyjemny hałas, który wręcz ranił uszy, przebijając się brutalnie przez gładką taflę ciszy.
Nawet się nie poruszył. Po paru sekundach przestał zwracać uwagę na głośne dźwięki, ale zmarszczył czoło, przysłuchując się szybkiemu krokowi. On również wydawał się znajomy...
Nagle w jego głowie pojawił się wysoki mężczyzna uśmiechnięty od ucha do ucha, nalewający wódkę do pustych kieliszków. Opowiadał coś pogodnie i wolną dłonią zmierzwił długie blond włosy.
Szatyn podrapał się po skroni. Tak, pamiętał go. Nawet kiedyś wiedział, jak się nazywa. Takie popularne imię... Potrząsnął głową. Odpowiedź nie nadchodziła.
Drzwi za nim skrzypnęły nieśmiało.
– Ach, tu jesteś – odezwał się czyjś miękki głos. – Narobiłeś mi stracha.
Siedzący młodzieniec nawet nie drgnął. Wpatrywał się cały czas w źdźbło trawy i w myślach analizował usłyszane słowa. Ten głos... Pamiętał go. On należał do tego samego blondyna, którego widział w swojej głowie. Tego samego, którego kiedyś znał. To był ten sam mężczyzna, co spał przy biurku. Jak on się, do cholery, nazywał?
Poczuł czyjąś rękę na swoim barku. Zamrugał tylko kilka razy oczami, nie ruszając głową.
– Dobrze się czujesz? – spytał z niepokojem ten sam głos.
Szatyn nie odpowiedział. Skąd on go znał...?
Nagle przypomniał sobie czyjś głos, który coś krzyczał w ciemnościach... Młodzieniec pamiętał, że szedł w jego stronę. Szedł i... strzelał?
– Pamiętam twój głos – odezwał się w końcu cicho, nadal patrząc na trawę. – To ty wtedy coś do mnie krzyczałeś w podziemiach.
– Próbowałem się upewnić, czy to byłeś faktycznie ty, Aleksieju – odpowiedział po chwili namysłu tamten.
Szatyn zamrugał kilka razy oczami. Przekręcił odrobinę głowę, zerkając kątem oka na stojącą za nim postać.
– To ty mnie uratowałeś, prawda?
Głos znowu przez chwilę milczał.
– Połowicznie – westchnął w końcu.
Szatyn skinął głową i obrócił ją do poprzedniej pozycji. Chłodny wiatr połaskotał go po bladych policzkach.
– Dziękuję – wyszeptał po chwili, ściskając dłońmi koc.
Tamten nie zareagował, a szatyn już po kilku sekundach sam nie był pewny, czy w ogóle coś powiedział.
– Co tam się wydarzyło? Tam w podziemiach?
Mężczyzna westchnął ciężko.
– Liczyłem, że ty mi na to udzielisz odpowiedzi, Aleksieju.
Szatyn słabo pokręcił głową.
– Nie jestem tym, za którego mnie uważasz – sprzeciwił się cicho. – Nie nazywam się Aleksiej. Jestem po prostu Kosa.
– Kosa? – padło pytanie rzucone dziwnym głosem. – Kosa? Jesteś Aleksiej!
Młodzieniec znowu pokręcił głową.
– Nie. Nazywam się Kosa.
Przez chwilę panowało milczenie, w którym było słychać tylko krótki, przerywany oddech mężczyzny. Zrobił parę kroków w miejscu, a szatyn zakrył spierzchnięte usta cienkim kocem.
– Co tam się stało, do jasnej cholery!? – spytał w końcu zdenerwowany mężczyzna. – Czy ty naprawdę nie pamiętasz, kim jesteś!?
– Jestem Kosa – odparł nienaturalnie wypranym z emocji głosem. – Tego jestem pewien – dodał po chwili, ale głos nie poświadczył tych słów.
– Nie jesteś Kosa, tylko Aleksiej! – krzyknął mężczyzna. – Do cholery jasnej! Byliśmy przyjaciółmi, nie pamiętasz tego!?
Pokręcił słabo głową.
– Zupełnie nic? – W tym głosie pobrzmiewała nuta rozrywającego smutku. W tej kropli dało się wyczuć wszystkie targane mężczyzną emocje. Rozpacz, niedowierzanie, ból, złość...
Szatyn pochylił głowę.
– Pamiętam twój głos – odpowiedział po długiej chwili nerwowego milczenia. – Pamiętam twoją twarz. Czuję, że już kiedyś się spotkaliśmy. Musiałem cię kiedyś znać, ale tego nie pamiętam...
Usłyszał kilka rzuconych pod nosem przekleństw.
– Znaliśmy się aż za dobrze – usłyszał gorzko wypowiadane słowa. – Razem siedzieliśmy od samego początku w tej pieprzonej Zonie. A znaliśmy się jeszcze przed jej pojawieniem, zanim twój ojciec tutaj przyszedł.
Twój ojciec, usłyszał jeszcze raz w głowie. Twój ojciec. Umysł zaczął podsyłać różne obrazy, ale Kosa zepchnął je natychmiast na dalszy plan. To musiało zaczekać.
Westchnął ciężko i powoli wstał ze schodów, obracając się w stronę mężczyzny. Ten opierał się o drzwi i wyraźnie zaciskał szczękę, uciekając spojrzeniem przed wzrokiem młodzieńca. Blondynem tak mocno targały emocje, że aż drżał na całym ciele.
Młodzieniec opuścił wzrok, patrząc na klamkę drzwi. Poprawił cienki koc, by szczelniej zakrywał mu ramiona.
– Cały czas widzę różne obrazy – rzekł po długiej chwili zastanowienia, gdyż nie wiedział, czy powinien to powiedzieć temu mężczyźnie. Jego słowa wydawały się szczere aż do bólu. – Dziwne sceny, może to było coś, co spotkało mnie w przeszłości... Często w nich również jesteś ty i zastanawiam się, skąd cię znałem. Myślałem, że to może wyobraźnia podsuwa mi takie obrazy, ale ty naprawdę żyjesz. Istniejesz, egzystujesz. To, co sobie przypominam, najwyraźniej nie jest do końca fikcją, ale nie pokrywa się z tym, co sam wiem o sobie.
Mężczyzna milczał.
– Co wiesz? – spytał, a jego głos stał się beznamiętny.
Odchylił drzwi, nakazując dłonią wejść młodzieńcowi do środka. Ten jednak nie ruszył się w miejsca.
– Wiem tyle, że na pewno mnie w tym miejscu nigdy nie było – odpowiedział. – Jednocześnie pamiętam tę wioskę, pamiętam te domy, nawet pomieszczenia. Nie za dokładnie, ale na tyle, by móc pomiędzy nimi chodzić. A to... to zaprzecza temu, jakoby mnie tu nie było. Ja... ja już sam nie wiem, w co powinienem wierzyć.
Blondyn skinął głową, znowu powstrzymując się od słowa.
– Wybacz mi, Saszo – rzekł Kosa ciszej, pochylając głowę – ale ja naprawdę już nie jestem niczego pewien.
Mężczyzna podniósł na niego swoje zmęczone spojrzenie.
– Pamiętasz moje imię – stwierdził, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się cienka kreska.
Młodzieniec nie odpowiedział, tylko po dłuższej chwili bez słowa wkroczył do domu.
* * *
Sasza wszedł do pokoju i nacisnął włącznik światła, ziewając potężnie. Spojrzeniem ogarnął pobieżnie wszystkie meble w siedzibie dawnego dowódcy, drapiąc się po głowie. To miejsce bez Jegorija wydawało się dziwnie puste.
Podrzucając w dłoni kluczyki od wejścia, usiadł na obdrapanym fotelu przed biurkiem i wyprostował nogi, patrząc na leżące przedmioty. Kilka porozrzucanych papierów, długopis z niebieskim wkładem, po prawej stronie niewysoki regał z radiotelefonem bazowym i małym telewizorem... Nic ważnego, pomyślał Sasza, marszcząc brwi i znowu ziewając. Był cholernie zmęczony, ale nawet gdy próbował spać, nie potrafił usnąć. Wypił więc parę porządnych kaw i cały czas szukał czegoś do roboty, byleby znaleźć zajęcie, które nie będzie pozwalało na chwilę dumania. Coś, co będzie wymagało skupienia i odsunie wszystkie niechciane myśli.
Od razu przejrzał papiery leżące na jasnym blacie biurka, ale nie wyczytując z nich niczego ciekawego, złożył je w stertę i odłożył na bok. Zaczął otwierać szuflady. W pierwszej z nich znalazł jakiś scyzoryk, kilka pętli różnych kluczy, nóż i parę naboi do pistoletu. W następnych znajdowały się różne dokumenty, które od razu przykuły uwagę blondyna. Wyciągnął kilka grubych plików, patrząc ze zmarszczonymi brwiami na tytuł. „Prypeć".
– Ciekawe – mruknął do siebie, unosząc brwi.
Wyjął z teczki kilkanaście kartek, w większości zapisanych drukiem. Gdzieniegdzie jedynie było napisane coś odręcznie, zazwyczaj jakiś podpis albo przypis. Odłożył parę pozostałych teczek na bok i zaczął czytać dokument, próbując się skupić. Musiał po kilka razy przeglądać to samo, gdyż długi brak snu powodował ogólną dekoncentrację. Mimo to Sasza analizował papiery, niewiele z nich rozumiejąc, jednak to, co odczytywał, było zastanawiające.
Według dokumentów „Prypeć" to tajna organizacja, którą założyło kilku mężczyzn w 2009 roku, pierwotnie pod nazwą „Meduza". Dopiero rok później zmieniono nazwę i pod nowym kryptonimem pracują do dziś.
Blondyn odwrócił stronę, spoglądając na górny przypis. Najnowszy dokument pochodził z czerwca ubiegłego roku. Dawno, pomyślał, marszcząc brwi.
Przeglądał dalej papiery, ale w większości nie dostarczały takich informacji, jakich potrzebował. Zawierały głównie jakieś raporty i polecenia od osób, których Sasza w ogóle nie znał. Mimo to wszystko to, co mężczyzna wyczytał, już pozwalało wysunąć pewne wnioski.
Blondyn zerknął do szuflad. Znajdowało się w nich więcej teczek z różnymi dokumentami. Być może zawierały także inne informacje. Będzie się trzeba temu przyjrzeć, pomyślał, znowu ziewając.
Obraz lekko chwiał mu się przed oczami. Zmęczony na chwilę oparł głowę o ręce, przymykając powieki. Wziął kilka głębokich oddechów.
Nagle rozległ się dziwny huk w podziemiach. Sasza błyskawicznie ocknął się, czując kołatanie serca. Rozejrzał się z niepokojem dookoła i od razu zaczął żałować, że nie wziął ze sobą chociaż strzelby. Będę musiał porozmawiać z Majstrem, może mi znajdzie jakiś karabin, pomyślał, spoglądając na dywan, pod którym było ukryte zejście do podziemi.
Przez chwilę sobie wmawiał, że ten huk był tylko sennym urojeniem. Nie miał pojęcia, jak długo drzemał, ale niewątpliwie przysnął. Gdy jednak dziwny hałas powtórzył się i Sasza poczuł ciarki na plecach, rozwiały się wszelkie wątpliwości. Coś złego działo się w podziemiach. To tego wystraszył się Jegorij, przemknęło mu przez głowę, gdy przypomniał sobie o spotkaniu z dowódcą wioski przed jego śmiercią. Wtedy również coś huknęło i mężczyzna wyraźnie się spłoszył. Mimo wszystko Sasza miał nadzieję, że to coś, co siedziało w tym miejscu, nie wypełznie na zewnątrz.
Jeszcze raz spojrzał w dokumenty, które czytał przed przyśnięciem, próbując znaleźć jakąkolwiek wzmiankę o podziemiach w obozie przy Szarym Lesie. Niestety, nic z tego. Większość raportów opisywała akcje o różnych kryptonimach, które niewiele mówiły blondynowi. Czym jest ta cholerna Prypeć i jakie Jegorij z Gawriłem mieli z nią powiązania?, pomyślał zaintrygowany i jednocześnie potrząsnął głową. Z pewnością nie chodziło o teren położony blisko elektrowni. Nie było tutaj żadnej wzmianki o tym wymarłym mieście. O co więc chodziło?
Chciał wstać i udać się do pokoi osobistych Jegorija, mając nadzieję znaleźć tam coś przydatnego, ale nagle usłyszał czyjeś lekkie kroki na schodach. Zamarł na fotelu, obracając głowę w stronę wejścia. Po chwili pojawiła się w nich długowłosa blondynka w obcisłych spodniach moro i krótkiej koszulce, która podkreślała jej wydatny biust. Uśmiechnęła się promieniście, spoglądając na mężczyznę pocierającego podkrążone oczy.
– Chłopaki właśnie mówili, że cię tu znajdę, Saszka – odparła i śmiałym krokiem podeszła do biurka, a jej twarz nagle spoważniała. – I jak się sprawy mają? Widzę, że z tobą nie jest za dobrze.
Sasza westchnął ciężko, przejeżdżając dłonią po długich włosach związanych w kucyk.
– Może o tym nie rozmawiajmy. Coś się stało?
Oksana pokręciła głową, opierając dłonie o krągłe biodra.
– Mów – nalegała, ale blondyn tylko westchnął w odpowiedzi. – Coś z Aleksiejem jest nie tak, prawda?
Wzruszył ramionami i pochylił głowę, zamykając oczy. To zdecydowanie nie był temat, o jakim chciał rozmawiać z kimkolwiek. Widział, co się działo z jego przyjacielem i to go tylko przerażało. Okropnie czuł się z tym, że nie mógł mu w żaden sposób pomóc. I on jeszcze nikogo nie pamięta, mruknął posępnie w myślach. Nawet jego. Czy mógł mieć jeszcze nadzieję, że któregoś dnia Aleksiej odzyska pamięć?
– Gada od rzeczy, prawda? – kontynuowała blondynka, opuszczając ręce i patrząc z troską na Saszę.
Ten w końcu przytaknął, kiwając głową.
– Kto ci mówił? – spytał, unosząc lewą brew.
Wzruszyła lekceważąco ramionami.
– Burżuj.
Sasza na chwilę uniósł zdumiony brwi i od razu je opuścił.
– Według mnie Aleksiej ma jakieś przywidzenia – rzekł po chwili milczenia, decydując się w końcu na ujawnienie części prawdy. – Nie wiem, co go spotkało podczas podróży, ale to mocno wpłynęło na jego psychikę. To już nie jest ten sam człowiek, którego znałem.
– Może to wina psychotropów? Różnie się po nich ludzie zachowują.
Blondyn jeszcze bardziej pochylił głowę i westchnął ciężko.
– Matwiej mówił, że to mało prawdopodobne – odparł. – Zresztą, późniejsze zachowanie Aleksieja świadczyło o tym, że te leki właśnie mu pomagają... Ale ja już sam nie wiem. Martwię się o niego. On w każdej chwili może zrobić coś głupiego.
Oksana ze zrozumieniem pokiwała głową, patrząc z troską na blondyna. Nagle przeniosła wzrok na leżące papiery i zerknęła na duży nagłówek, minimalnie marszcząc brwi w zastanowieniu, ale niemal od razu z powrotem spojrzała na mężczyznę.
– Nie możesz cały czas się o niego bać – powiedziała cicho, przechodząc przez drzwi i stając obok Saszy. Usiadła na jego kolanie i pogładziła długie włosy. – Saszka, widzę, że z tobą też jest źle. Kiedy ty ostatnio spałeś?
Wzruszył ramionami, nie podnosząc wzroku.
– No właśnie, nie śpisz prawie w ogóle – kontynuowała, nie przestając gładzić jego włosów. – Nie możesz tak dalej robić. Wykańczasz się.
– Dam radę – mruknął beznamiętnie. – Bywało gorzej.
Prychnęła, delikatnie klepiąc go w głowę.
– Faceci – rzuciła nieco pogardliwie pod nosem. – Wy zawsze myślicie, że możecie wszystko przeżyć i ignorujecie własne zdrowie. To głupota!
Wzruszył ramionami, po chwili z powrotem czując delikatne gładzenie po włosach. Smukła dłoń powoli wędrowała po głowie, kierując się w stronę policzków.
– Idź trochę odetchnij – szepnęła cicho, patrząc na niego z troską. – Przestań udawać nieśmiertelnego. Wytrzymałość ma swoje granice.
– I tak nie mogę spać – odparł, podnosząc na nią wzrok i zatapiając się w głębi jej oczu. – To wszystko mnie przerasta.
Uśmiechnęła się tajemniczo, wędrując długim palcem po nieogolonej szczęce i wymownie zerkając na spierzchnięte usta. Sasza poczuł przyjemny dreszcz na ciele.
– Mogę ci pomóc – odpowiedziała szeptem, co nadało głębszego wyrazu wypowiadanym słowom. – Tylko musisz robić to, co zechcę.
Brwi pomknęły pytająco ku górze. Mężczyzna przechylił jednocześnie odrobinę głowę w stronę Oksany, a ona w tym samym czasie uniosła palcem jego podbródek i wpiła się w usta, na początku składając tylko niewinny pocałunek. Nie chcąc od razu odrywać się od Saszy, zadziornie przygryzła dolną wargę mężczyzny, na koniec delikatnie ją muskając. Odsunęła głowę, odgarniając falujące włosy i spojrzała w oczy blondyna, czekając na reakcję.
– Może być? – spytała, posyłając pożądliwe spojrzenie.
Sasza zrobił zmieszaną minę, czując, jak zrobiło mu się gorąco. Sam nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Nagle odczuł, że ta sytuacja stała się bardzo niekomfortowa i poczuł wewnętrzną walkę organizmu. Pojedynek cielesnej chęci z psychicznym „nie" narzucanym przez usiłujący racjonalnie myśleć mózg. Delikatnie chwycił nadgarstki kobiety i odsunął je niepewnie. Zastanów się, mówił głos w jego głowie. To będzie błąd. Nie powinieneś jej ufać!
To zachowanie najwyraźniej nie satysfakcjonowało Oksany, która nagle z uśmiechem wpiła się w usta Saszy. Uścisk nadgarstków nagle zelżał, więc wyswobodziła dłonie i zatopiła je w jego włosach. Nie minęła sekunda, a ręka mężczyzny już podróżowała po długich blond lokach, jednocześnie stanowczo przysuwając głowę kobiety do siebie.
Nagle skórzany fotel zakręcił się i obydwoje upadli na posadzkę w gorącym uścisku. Blondynka nie kryła zadowolenia; zaśmiała się promieniście i spojrzała w błyszczące pożądaniem oczy Saszy.
– To jak będzie? – Uniosła pytająco brew, wsuwając dłoń pod koszulkę mężczyzny i przejeżdżając nią wymownie po brzuchu, kierując się coraz niżej.
Nie padła żadna odpowiedź. Oczy mówiły wszystko za siebie.
Wszelkie opory nagle zniknęły, zapraszając na swoje miejsce cielesną rozkosz uwolnionych instynktów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top