11. Podziemne laboratorium, cz. III
Sasza czekał do trzeciej w nocy, siedząc przy oknie i przez jakiś czas obserwując gawędzących przy ognisku stalkerów. Już po północy z ciemnogranatowych chmur na niebie wytrysnął rzęsisty deszcz, przez co ugaszono ogień i większość mężczyzn szybko rozeszła się do miejsc odpoczynku, a z przymusu pozostali tylko wartownicy.
Gdzieś w oddali niebo zagrzmiało nisko, błyskawica przecięła sklepienie i słabo oświetliła budynki, nadając im ponurego wyglądu. Sasza wychylił głowę przez otwarte okno, spoglądając na domy i patrolujących. Pusto. O tej godzinie prawie wszyscy spali głębokim snem.
Odwrócił się, po czym podszedł do skrzyni leżącej pod ścianą i odłożył swoją poczciwą dubeltówkę, a następnie wyjął jeden z lepszych pistoletów. Wziąwszy parę ładownic z zapasowymi magazynkami, przypiął wszystko do pasa i skierował się stronę drzwi. Błyskawica przecięła niebo, na ułamek sekundy mocno oświetlając pusty pokój, nadawszy mu ponurego charakteru.
Sasza nasunął kaptur grubej bluzy na głowę i wyszedł po cichu z domu, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Przemknął ostrożnie między płotem i okrążył sąsiadujący budynek rzadziej używaną ścieżką, chcąc oddalić się od wioski i wyjść z pola widzenia przysypiających wartowników. Kilka kropli deszczu padło mu na twarz i spłynęło szybko po szczupłych policzkach. Mężczyzna rozejrzawszy się dookoła, prędko podszedł do wejścia do siedziby dowódcy wioski. O tej godzinie Jegorij powinien już spać, więc wystarczyło trochę pomęczyć się przy otwieraniu metalowych drzwi, aby później po cichu można było przejrzeć biurko przywódcy i poszukać czegoś interesującego. Czegoś, co być może przybliżyłoby Saszy to, czego szukał Gawrił i gdzie tak naprawdę pracował.
Zszedł po mokrych schodach i nagle przystanął, widząc światło wypływające z głębi pomieszczenia. Zmarszczył zaciekawiony brwi. Czyżby Jegorij nie spał? Co mógł robić o tak późnej porze?
Najbardziej rozsądnym rozwiązaniem byłoby po prostu stąd odejść, jednak nieobecność Gawriła w tym przypadku była Saszy bardzo na rękę.
Po cichu przeszedł przez metalowe drzwi i ukucnął przy zakręcie, nasłuchując. Nie słyszał niczego poza rytmicznym uderzaniem kropli deszczu w kafelkowane schody. Dziwne, pomyślał Sasza i postąpił kilka kroków na przód. Teraz Jegorij z pewnością mógłby zobaczyć jego nogi, jeśli spojrzałby się na wejście.
Ale nadal nic nie było słychać. Nawet szurania przeciążonego fotela.
Sasza zrobił jeszcze kilka kroków i nagle stanął w wejściu, patrząc zdziwiony na mebel za biurkiem. Przechylił zaintrygowany głowę. Ani śladu Jegorija. Poszedł spać, zostawiając zapalone światło? To do niego niepodobne.
Zerknął na puste krzesło stojące w kącie, a potem przeniósł wzrok na kilka stojących szafek z zamkniętymi drzwiczkami. Spojrzał na blat biurka, na którym leżały jakieś papiery i rzucony byle jak długopis. Wszystko wyglądało tak, jakby Jegorij nagle przerwał pracę i gdzieś wyszedł. Za tą teorią stały jeszcze nieco uchylone drzwi, które były postawione między biurkiem a ścianą, blokując wejście do pokojów prywatnych dowódcy.
Sasza spojrzał na wszystko jeszcze raz i przechylił odrobinę głowę na bok. Dziwne. Odnosił wrażenie, że coś tu się niedawno stało.
Zbliżył się do uchylonych drzwi i pchnął je delikatnie. Na szczęście były naoliwione i nie skrzypnęły złowrogo. Zrobił krok do przodu i nagle stanął jak zamurowany, otwierając szeroko oczy i rozchylając wargi.
Na zakrwawionej podłodze leżał Jegorij, patrzący pustymi oczami na jakiejś zejście przed siebie. Trzymał wyciągniętą rękę w stronę otwartej do połowy szuflady, a pod jego klatką piersiową znajdowała się spora kałuża przyschniętego szkarłatu.
Sasza wytrzeszczył oczy i z niepokojem rozejrzał się dookoła, odruchowo wyciągając pistolet. Podszedł do Jegorija i dotknął jego zimnej szyi. Trup jak nic, pomyślał blondyn i pokręcił w zamyśleniu głową. Kto mógł tutaj przyjść i go zabić? Dlaczego? Po co? Gdyby tu leżał Gawrił, to byłoby zrozumiałe, ale Jegorij?
Zerknął na otwór w podłodze ziejący ciemnością. Światło lampy sięgało jedynie do paru metalowych szczebli drabiny. Mężczyzna przeniósł wzrok na leżący obok żelazny właz i zwinięty w korytarzu dywan. Czy właśnie to krył Jegorij z Gawriłem? Sasza przypomniał sobie ogromny huk, jaki kiedyś usłyszał, gdy został wezwany na rozmowę. Wyraźnie dobiegał z podziemi. To wejście musiało do nich prowadzić.
Zerknął na martwego Jegorija, a potem na przekręcony fotel. Na nim również znajdowało się kilka kropel zaschniętej krwi. Sasza spojrzał zdezorientowany na leżące ciało. Kto to mógł zrobić?
Odbezpieczył pistolet i cichym krokiem wszedł do prywatnych pokoi martwego dowódcy wioski. Spojrzał pobieżnie po meblach, szukając wroga, który mógł się gdzieś tutaj kryć, po czym wrócił do korytarza, nie czując się ani trochę bardziej bezpieczny.
Ktoś, kto tutaj był, musiał zejść do podziemi. Tylko po co?
Dobrze byłoby powiadomić o tym wszystkim pozostałych stalkerów, ale nie było na to czasu. Zabójca Jegorija cały czas gdzieś tu przebywał i mógł wyjść w każdej chwili. Nikt nie wiedział, jakie miał cele i po co przyszedł. Należało działać jak najszybciej.
Odczepił przymocowaną do pasa latarkę i przerzucił ją do lewej dłoni, po czym zaczął schodzić do podziemi, oświetlając niezbyt szeroki tunel. Gęsty mrok odstąpił na chwilę, ale zaraz zaatakował z podwójną siłą, nie chcąc zdradzać krytych tajemnic. Nagle metalowa drabinka skończyła się i Sasza zeskoczył, ale szybko wyczuł stopami podłogę. Poświecił na stalowe, pordzewiałe pręty. Brakowało trzech ostatnich. Około pół metra pustki.
Poświecił latarką po pomieszczeniu, trzymając cały czas pistolet przed sobą. Pokój był całkowicie pusty, więc Sasza skierował światło na podłogę. Wyraźne ślady stóp prowadziły najpierw przed siebie, potem szły gdzieś w bok i ginęły w gęstym mroku. Mężczyzna zrobił kilka kroków, po czym poświecił przed siebie. Parę metrów przed nim znajdowały się ciężkie, stalowe drzwi, a pod nimi ślady stóp.
Sasza natychmiast otworzył je i, zgaszając na chwilę latarkę, zerknął do środka.
Pusto. I cholernie ciemno. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Sasza wsunął się do środka i delikatnie przymknął drzwi. Wyraźnie czuł czyjąś obecność w powietrzu. Coś tutaj się kryło.
Zrobił krok do przodu, nie wiedząc, czy powinien zapalić latarkę, czy lepiej nie naruszać tajemniczego spokoju panującego w pomieszczeniu. Miał dziwne wrażenie, że światło mogłoby zakłócić delikatną strukturę specyficznego klimatu i zwrócić niepotrzebnie na siebie uwagę.
Tylko w tych ciemnościach naprawdę nie było niczego widać. Dotknął ściany i zaczął po niej przesuwać dłonią, szukając jakieś włącznika prądu. Namacał coś malutkiego i nacisnął, ale nic się nie stało. Trzeba by włączyć zasilanie awaryjne, pomyślał, opuszczając rękę.
Postawił jeszcze kilka kroków do przodu i nagle zamarł, słysząc coś w nieskazitelnej ciszy. Kroki. To były czyjeś kroki i na pewno nie należały do niego. One również nagle zamarły, jakby wyczuwając, że nieproszony gość je namierzył.
Sasza rozejrzał się dookoła, czując strach ściskający gardło. Próbował jakoś go powstrzymać, ale na nic zdały się te marne próby. Serce od razu przyspieszyło, rozprowadzając solidną dawkę adrenaliny we krwi.
Mężczyzna otworzył szerzej oczy i starał się brać jak najmniejsze oddechy. Czuł czyjąś obecność w powietrzu. Czuł, że ktoś tutaj był. Tylko gdzie?
Zrobił kolejny krok, a potem następny i jeszcze jeden. Czyjeś kroki znowu się pojawiły i znowu zamarły niemal na równi z krokami Saszy. Blondyn miał wrażenie, że ten ktoś go widzi i stara się zsynchronizować z jego ruchami. Ale gdzie on był?
– Wiem, że tu jesteś – odezwał się i w tym samym momencie usłyszał, jak bardzo trząsł mu się głos. – Pokaż się!
Te słowa tylko zostały rzucone w pustkę. Nawet nie przebiły gładkiej tafli ciszy. Gęsty mrok pożarł je bezlitośnie. Nic oczywiście się nie odezwało.
A może mi się zdaje? – pomyślał Sasza i pokręcił głową. Nie, to niemożliwe. Tutaj na pewno coś było. Czuł czyjąś obecność. Tylko czyją?
Nagle poczuł przypływ lodowatego chłodu i zadrżał. To z pewnością nie był wiatr. Może gra emocji?
Czy jeszcze coś innego?
Chciał postawić kolejny krok, ale wtedy znowu to usłyszał. Czyjeś kroki. Ktoś tutaj chodził i zbliżał się.
Sasza drgnął. Co robić? Gdzie się schować? A może lepiej zacząć strzelać na oślep?
Nie, to nic nie da, skarcił się w myślach. Trzeba poczekać.
Nagle zobaczył słabe światło w drugim końcu pomieszczenia. Omiotło ściany i skierowało się prosto na Saszę, jednak było za daleko, by móc go oświetlić.
Mężczyzna odruchowo zrobił krok do tyłu. Zdradzić się z obecnością i zapalić latarkę, czy lepiej czekać? Cholera wie, jakie ten ktoś mógł mieć intencje... O ile faktycznie to był człowiek. A w Zonie akurat w to należało wątpić.
Nie, to musiał być człowiek. Światło wyglądało na takie, jakie było używane w latarkach, tylko że już słabe i trochę mrugające. Baterie najwyraźniej były na wyczerpaniu.
Co robić?
Światło w drugim końcu korytarza drżało, a nieznajomy brnął ciężkim krokiem przed siebie.
– Nie kryj się! – usłyszał słaby głos wołający z daleka. – Słyszałem cię!
Sasza wytrzeszczył oczy, nie dowierzając własnym uszom. Czy to...
– Aleksiej? – wyszeptał najpierw pod nosem, a potem potrząsnął głową. – Aleksieju! To ty?!
Nagle nieznajomy zaczął strzelać. Sasza natychmiast padł na ziemię, wypuszczając latarkę z ręki.
– Pokaż się! – krzyczał słabym głosem mężczyzna, a kolejne strzały przecinały powietrze. – Nie uciekniesz mi!
Sasza poczuł, jak mocno bije mu serce. Co robić?! To... to musi być głos Aleksieja!
– Nie strzelaj! – ryknął z podłogi blondyn, trzymając w prawej dłoni pistolet. – Nie mam wrogich zamiarów!
– Kim jesteś?! – wykrzyknął mężczyzna i nagle przerwał ostrzał. Głos miał coraz słabszy. – Lepiej uciekaj, zanim cię zabiję!
Sasza podniósł głowę i rzucił krótkie spojrzenie na idącą postać. Nieznajomy wyraźnie chwiał się na boki, a światło stawało się coraz ciemniejsze.
– Aleksieju, to ja! – postanowił wrzasnąć blondyn, ośmielając się kucnąć. – To ja, Sasza!
– Nie znam żadnego Saszy – odparł słaby głos i kilka strzałów znowu przecięło powietrze. Parę z nich blisko minęło leżącego mężczyznę.
Ten pokręcił głową. Niemożliwe, pomyślał. Niemożliwe, by to mi się wydawało!
Spojrzał w stronę stalkera i raczej usłyszał, niż zobaczył, jak karabin upada na ziemię, a nieznajomy wraz z nim.
– Aleksieju! – wydarł się Sasza i odruchowo wstał, po czym pobiegł w jego stronę, ignorując wszelkie zahamowania.
To musiał być on!
Mężczyzna już nie strzelał.
Sasza podbiegł do leżącego ciała i ukucnął. Było całe brudne we krwi, odziane w poszarpane ubrania. Z ran na klatce piersiowej wypływała świeża krew.
Blondyn wyszeptał coś niezrozumiałego i złapał za głowę stalkera. Szarpnął mocno za czuprynę gęstych włosów i lewą ręką złapał latarkę, po czym skierował słabe światło na twarz mężczyzny. Była brudna, pokryta zaschniętą krwią i kilkoma głębokimi ranami, ale mimo tego...
Tak, to na pewno był Aleksiej!
– Stary, w co ty się wpakowałeś – wyszeptał Sasza, dotykając rozpalonego czoła młodzieńca. – Wiedziałem, że będzie z tego bagno. A ty, draniu, mnie jak zwykle nie posłuchałeś!
Pokręcił głową, po czym chwycił ciało Aleksieja i przerzucił je przez ramię. Było zadziwiająco lekkie. Sasza rozejrzał się w ciemności i nagle poczuł lodowaty podmuch.
Coś tutaj jeszcze było. Ewidentnie czuł czyjąś obecność, ale inną. Nie tę samą, co na początku. Coś jeszcze kryło się w tym gęstym mroku i czekało. Ale na co?
Z oddali dobiegał cichy płacz dziecka...
Sasza potrząsnął głową. Nie, wydawało mu się. Na pewno. Mimo to nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach. Nagły przypływ adrenaliny sprawił, że poczuł w sobie siłę i pobiegł z ciałem Aleksieja w stronę wyjścia. Namacał na ślepo solidną klamkę i przemknął przez drzwi, po czym mocno nimi trzasnął, by na pewno się domknęły. Chwycił żelazne pręty drabiny i spojrzał w górę, w stronę światła. Najtrudniejsze kilka metrów. Ciężko będzie wejść na górę, trzymając ciało na plecach. Tunel był na to za wąski.
Zdjął ciało Aleksieja z pleców i złapał je pod pachami prawą ręką, po czym lewą dłonią chwycił za pręty i z trudem stanął na pierwszym szczeblu. Szatyn nadal sporo ważył, ale wciąganie nie okazało się być tak trudne. Ciało bezwładnie zwisało, a Sasza z mocno zaciśniętymi szczękami uparcie wchodził coraz wyżej. Jeszcze kilka prętów, powtarzał w myślach, czując spływający po czole pot. Jeszcze kilka prętów...
Dotknął w końcu posadzki i siadając na niej, wyciągnął ciało Aleksieja. Ten majaczył coś niezrozumiałego pod nosem i kręcił głową. Sasza poczuł przypływ niepokoju i dotknął rozpalonego czoła swojego przyjaciela. Miał wysoką gorączkę.
Potrząsnął głową i znowu przerzucił jego ciało przez plecy. Musiał czym prędzej zanieść Aleksieja do medyka.
Przecisnął się przez wąskie drzwi i pognał po schodach, przeskakując po dwa naraz. Po paru sekundach już stał na rzęsistym deszczu, dysząc ciężko.
Aleksiej jęknął cicho i znowu zaczął mówić coś niezrozumiałego pod nosem.
– Trzymaj się, stary – mruknął Sasza ni do siebie, ni do niego.
Westchnął ciężko i z trudem pobiegł w stronę wioski. Minął przechadzającego się mężczyznę, który nagle podniósł głowę i rzucił mu pytające spojrzenie. Blondyn to zignorował i nogą otworzył drzwi do niewielkiego budynku, w którym przeważnie siedział Matwiej i opatrywał rannych stalkerów. Z trudem przecisnął się przez wąskie przejście i wparował do pokoju, w którym spał medyk.
Ten drgnął na łóżku i błyskawicznie obrócił się w stronę wejścia, obudzony nagłym hałasem.
– Wybacz, że tak późno, ale musisz mi pomóc – powiedział błagalnie Sasza, patrząc szeroko otwartymi oczami na zaspanego stalkera.
Ten potrząsnął głową i od razu wstał, marszcząc czoło i mrużąc oczy.
– Co się stało? – spytał zmęczonym głosem i nakazał ręką blondynowi zbliżyć się, jednocześnie masując się lewą dłonią po skroni.
– Znalazłem rannego – odparł, dysząc ciężko. – To jeden z naszych.
Matwiej rzucił spojrzenie na trzymane przez Saszę ciało i machnął mu ręką, nakazując iść w głąb pomieszczenia.
– Zanieś go na łóżko do mojego gabinetu – powiedział i podszedł do szafki, wyciągając coś.
Sasza nie czekając na stalkera, natychmiast poszedł w głąb pomieszczenia i wszedł do sporego pokoju, po czym położył Aleksieja na pustym łóżku. Ciało szatyna z bólu wygięło się w idealny łuk i opadło bezwładnie.
Matwiej przyszedł parę sekund później, wkładając lateksowe rękawiczki na dłonie. Gwizdnął pod nosem, spoglądając na leżącego stalkera.
– Gdzie go tak załatwili? – spytał, rzucając pytające spojrzenie Saszy.
Ten wzruszył ramionami, kręcąc głową.
– Cholera wie – odparł, patrząc, jak Matwiej przygląda się ranom na twarzy Aleksieja.
– Nie są bardzo głębokie, pewnie zostaną blizny, ale... – przerwał, przechylając swoją głowę w bok. – Chwileczkę. Ja go skądś znam. Przecież to...
– Tak, to Aleksiej – potwierdził Sasza, nie czekając, aż stalker dokończy wypowiedź. Cały czas bał się o życie swojego przyjaciela.
– Gdzie go poniosło? – mruknął do siebie Matwiej, rozcinając kurtkę Aleksieja. Ten drgnął we śnie i znowu zaczął majaczyć.
– Sasza, kogo wy tam z rana przynieśliście, co? – rozległo się pytanie i nagle w wejściu do gabinetu stanął wysoki stalker. Rzucił spojrzenie na leżące ciało i skrzywił się. – Nie wygląda to dobrze.
– Też tak myślę – mruknął Matwiej i rozpruł poszarpaną koszulkę Aleksieja. Spojrzał na prymitywnie założony bandaż i uniósł brwi. – Coś wcześniej musiało go dorwać.
Sasza ścisnął dłonie w pięści, zaciskając szczęki.
– Dasz radę go wyleczyć?
Medyk przechylił kilkakrotnie głowę na boki, patrząc na głębokie rany na klatce piersiowej szatyna, z których cały czas wypływała szkarłatna krew.
– Jeśli się nie wykrwawi, to jakieś mam szanse.
Nagle Aleksiej szeroko otworzył oczy i pokręcił głową, rzucając szaleńcze spojrzenie na Matwieja. Wrzasnął przerażony i odsunął się, uderzając w ścianę plecami.
– Zostaw mnie! – wydarł się, patrząc przerażony na Matwieja. – Zostaw mnie, powiedziałem!
– Aleksieju, uspokój się! – krzyknął medyk, łapiąc szatyna za ręce.
Ten natychmiast się wyszarpał i podniósł z łóżka, mocno odpychając Matwieja. Ten upadł na ziemię, w ostatniej chwili podpierając się łokciami o podłogę.
Zakrwawiony młodzieniec rzucił opętańcze spojrzenie na stojącego w drzwiach stalkera, a potem na leżącego medyka. Natychmiast ruszył w stronę wyjścia, próbując odsunąć Rosjanina, ale ten mocno go złapał, nie pozwalając mu wyjść.
– Puszczaj mnie, do cholery! – wydarł się szatyn, wyrywając się z mocnego uścisku postawnego stalkera. – Wy wszyscy nie istniejecie! Zostawcie mnie!
Sasza patrzył na to oniemiały, szeroko wytrzeszczając oczy. Pomógł wstać Matwiejowi z ziemi, spoglądając przerażony na Aleksieja. Ten nagle chwycił nożyczki leżące obok łóżka i trzymał je w górze, jakby chciał je w kogoś wbić.
– Nie dostaniecie mnie żywcem! – krzyknął, odwracając się w stronę Matwieja.
Nagle spojrzał na Saszę i wytrzeszczył szeroko oczy, opuszczając drżącą dłoń z narzędziem.
– Nie... – wyszeptał, kręcąc głową. Nożyczki wyślizgnęły mu się z dłoni i spadły głucho na podłogę. – Nie... to niemożliwe! Przecież ty nie żyjesz! Widziałem, jak umierasz!
Blondyn spojrzał na niego dogłębnie zdumiony i pokręcił głową, po czym podszedł do szatyna i mocno go chwycił za ramiona.
– Uspokój się, Aleksieju! – powiedział stanowczym, opanowanym głosem. – Masz gorączkę. Połóż się do łóżka i pozwól Matwiejowi się opatrzyć!
– Jak tak dalej pójdzie, to on się wykrwawi – rzucił medyk, grzebiąc w szafce. – Zaraz znajdę tu coś na uspokojenie...
Ale Aleksiej nie miał zamiaru chociaż na chwilę się uspokoić. Zaczął wiercić się w uścisku Saszy i kopnął go kilka razy brzuch, zmuszając do rozluźnienia uścisku, aż w końcu sam upadł ciężko na podłogę.
– Nie żyjesz – wyszeptał pewnym siebie głosem i wstał, ściskając ręce w pięści. – Widziałem, jak umierasz.
Sasza pokręcił głową, odruchowo przystawiając dłoń do bolącego brzucha.
– Aleksieju...
– Nie jestem żadnym Aleksiejem. – Szatyn nagle obrócił się w stronę Rosjanina i zamachnął się do uderzenia go z pięści.
Stalker odskoczył na bok, odsłaniając przejście i tylko na to czekał szatyn. Natychmiast ruszył biegiem do wyjścia.
Sasza krzyknął i skoczył za nim. Matwiej już aplikował jakąś substancję do przezroczystej strzykawki. Nagle Rosjanin z zadziwiającą prędkością z powrotem stanął w drzwiach, zderzając się z Aleksiejem. Szczupły szatyn odbił się od niego i cofnął odruchowo parę kroków, po czym gwałtownie obrócił się w stronę Saszy i Matwieja, kręcąc głową.
– Nie zatrzymacie mnie – powiedział słabszym głosem, spoglądając szaleńczym wzrokiem na okna. – Nie uda...
Sasza nagle skoczył do niego i złapał go mocno za ramiona, uniemożliwiając ruch.
– Matwieju, wbijaj mu tę strzykawkę! – krzyknął, ściskając szatyna. Ten z powrotem zaczął się wiercić i kopał blondyna po nogach, próbując jednocześnie uderzyć go głową i oszołomić.
Nagle stojący w drzwiach Rosjanin zbliżył do Aleksieja i z całej siły uderzył go kolbą karabinu w głowę. Młodzieniec wydał z siebie cichy jęk i w tej samej chwili Sasza trzymał już tylko bezwładne ciało.
– Trzeba było tak od razu – mruknął stalker, unosząc brwi. – Nie musicie dziękować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top