11. Podziemne laboratorium, cz. I


 Wziął głęboki oddech i przystanął, opierając się ciężko o wilgotną korę wątłego drzewa. Właśnie kończył się dżdżysty dzień i bynajmniej nie zanosiło się na jakąkolwiek poprawę w nocy. Nadal mżyło i wszystko wskazywało na to, że za parę godzin z powrotem zacznie padać rzęsisty deszcz.

Aleksiej spojrzał umęczonym wzrokiem na obóz przy Szarym Lesie. Westchnął, czując ukłucie tęsknoty w sercu. Chciałby wrócić i napić się ze stalkerami, poopowiadać różne historie swoim starym znajomym, posłuchać, co zdarzyło się podczas jego nieobecności, ale nie mógł. Nie mógł dać się rozpoznać, o ile ktoś jeszcze go pamiętał.

Poza Saszą. On jeden na pewno o nim nie zapomniał i może nawet na niego czekał. A może już nie wierzył, że Aleksiej kiedyś wróci. Ile minęło czasu, od kiedy uciekł z obozowiska? Miesiąc? Dwa? A może pół roku?

Znowu westchnął. Zmienił dane osobowe po to, by zmylić najemników. Przez to nie mógł już posługiwać się dawnym imieniem, o którym do tej pory prawie zapomniał. Ten Aleksiej, który kiedyś mieszkał w obozie przy Szarym Lesie, już nie istniał. Zaginął. A może już był martwy. Młodzieniec nie zdziwiłby się, gdyby na cmentarzu przy Szarym Lesie znalazł krzyż ze swoim imieniem. Stalkerów, którzy nagle znikali i już nigdy nie wracali, zawsze uważano za martwych. Tak zapewne zrobiono również ze mną, pomyślał ponuro, pochylając głowę.

Najlepiej byłoby w ogóle nie pojawiać się w wiosce. Mógł co prawda zrobić to, co zamierzał i odejść, ale dokąd? Gdzie się skryć? Nie miał już domu. Nie było żadnego miejsca, w którym mógłby bezpiecznie mieszkać. Czy pozostała jedynie wieczna ucieczka i modlitwa, by przeżyć choć jeszcze jeden dzień? By dożyć do następnej wiosny?

Z daleka dostrzegł parę osób stojących na warcie. Nie dałby rady przejść tak, by nikt go nie spostrzegł. Pozostała nadzieja, że nikt się nim nie zainteresuje. W końcu z daleka wyglądał pewnie całkiem normalnie, a często zdarzało się, że Jegorij przyjmował wizyty nieznanych osób w wiosce stalkerów. Miał szerokie znajomości zarówno w Zonie, jak i poza nią.

Przesunął karabinek szturmowy tak, by nie krępował mu ruchów i wyciągnął pistolet. Powoli go odbezpieczył i wycelował w leżący niedaleko kamień. Przymknął lewe oko, udając, że celuje, po czym opuścił broń. Potrząsnął rękoma, kilka razy ścisnął dłonie w pięści i je rozluźniał, rozgrzewając mięśnie palców. Można ruszać, pomyślał, mając nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Powoli zbliżał się do wejścia prowadzącego do siedziby przywódcy. W deszczowe dni często zastanawiał się, czy czasem nie zalewa tego miejsca, ale skoro Jegorij nie przeniósł swojej siedziby do innego budynku, to wszystko widocznie nie przepuszczało wody. Aleksiej nerwowo zerkał to na obóz, to na otwór w niewielkim pagórku. Serce młodzieńca biło spokojnie, miarowo, nie dając się porwać nawałnicy emocji.

Od tej strony dziś nikt nie patrolował wioski. Nie zdziwiło to zbytnio szatyna. Pamiętał, że rzadko tutaj stawiano warty, bo okolica była dość bezpieczna. Zawsze największą uwagę zwracano na cmentarz i graniczący z nim Szary Las. To stamtąd przeważnie przychodziły potwory.

Nagle usłyszał śmiech kilku stalkerów dobiegający z wnętrza wioski. Zapewne właśnie siedzieli przy rozpalonym ognisku i opowiadali sobie różne historie, popijając wszystko litrami wódki.

Westchnął ciężko. Chciałby wrócić do tych dobrych, bezpiecznych czasów, ale to było niemożliwe. Aleksiej już nie istniał. Był tylko epizodem, rozdziałem z wolnym zakończeniem, który nie mógł liczyć na kontynuację.

Postawił pierwszy krok na schodach prowadzących do wnętrza siedziby i poczuł nagłe zawroty w głowie. Skrzywił się i zatrzymał, czekając, aż widziany obraz odzyska ostrość. Nagle zrobiło mu się strasznie gorąco i rozpiął kurtkę do połowy, chcąc schłodzić rozgrzane ciało. Piekący ból odezwał się w ranach po ukąszeniu snorka i Aleksiej skrzywił się mimowolnie. Już od dłuższego czasu miał gorączkę i powinien wziąć jakieś leki na jej zbicie. To jednak musiało zaczekać.

Otarł z czoła pot – a może skroploną mżawkę? – i starał się wejść do środka spokojnym, pewnym krokiem. Zatrzymał się przy metalowych drzwiach i ścisnął mocno pistolet w prawej dłoni, po czym przystawił ucho do framugi. Żadnych odgłosów. Drzwi słabo przepuszczały dźwięk, ale Aleksiej dałby radę usłyszeć czyjąś rozmowę. Czyżby wewnątrz nikogo nie było?

Nacisnął klamkę i pchnął drzwi do środka, trzymając pistolet w gotowości. W każdej chwili mógł nagłym ruchem w kogoś strzelić. Nie czuł żadnych oporów przed dokonaniem morderstwa.

Nadal cisza. Zszedł jeszcze niżej, starając się stawiać cicho kolejne kroki. Już widział światło palące się wewnątrz pomieszczenia. Ktoś tam musiał być.

Ale nadal żadnych odgłosów rozmowy. Nawet ściszonego szeptu.

Nie zatrzymuj się, mówił sobie w myślach, próbując dodać otuchy.

Czy pomagało? Nie zauważył. Czuł, że się bał. Strach powoli ogarnął jego ciało, ale serce szybko rozprowadziło porządną dawkę adrenaliny we krwi, zmuszając do walki z samym sobą. Mózg pracował na najwyższych obrotach.

Jeszcze tylko kilka kroków...

Mimowolnie przystanął przy ostatnim skręcie. Jeśli postawi kolejny krok, bez dwóch zdań stanie się widoczny. Nie mogą się ciebie spodziewać, powiedział jakiś głos w głowie Aleksieja, próbujący dodać otuchy. Zapewne myślą, że nie żyjesz.

Nie byłbym tego taki pewien, odparował sobie w myślach, ale postawił kolejny krok. Szybko zaczął schodzić po ostatnich kafelkowych schodach, wystawiając się na widok i mocno ściskając odblokowany pistolet. Nagle usłyszał dziwne szuranie i to właśnie sprawiło, że odruchowo przeskoczył przez ostatnie stopnie i wylądował w kucnięciu przed biurkiem, celując pistoletem prosto w siedzącego mężczyznę.

Nawet nie wiedział, co się wtedy stało. Rozległ się strzał. W powietrzu zaczął unosić się zapach prochu. Jegorij siedzący za biurkiem patrzył szeroko rozwartymi oczami na Aleksieja. Jego usta ułożyły się w idealną literę „o". Z rany postrzałowej na klatce piersiowej szybko wypływała jasna krew, zabrudzając prążkowany podkoszulek.

Mężczyzna dopiero po chwili jęknął z bólu, kręcąc z niedowierzaniem głową. Powoli przystawił lewą dłoń do miejsca przebitego kulą. Najwyraźniej nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co się stało.

– Ty... – wychrypiał, patrząc z przerażeniem na młodzieńca. – Kim... kim jesteś?!

Aleksiej nie odpowiedział, tylko szybko wstał, rozglądając się dookoła. Rzucił spojrzenie na puste krzesło stojące w zaciemnionym rogu pomieszczenia.

– Gdzie on jest? – rzucił bezwzględnym głosem, spoglądając chłodno na Jegorija.

Ten tylko spojrzał na swoją ranę, a potem na zakrwawione ręce i wytrzeszczył przerażony oczy. Próbował podnieść się ze starego fotela, ale przewrócił się na posadzkę, zakrwawiając pokrytą kurzem podłogę.

Aleksiej rzucił przekleństwo pod nosem. Rozejrzał się dookoła i nie widząc nikogo, pchnął mocno drzwi rozdzielające pokoje Jegorija od wejścia do siedziby. Spojrzał na krwawiące ciało leżące twarzą w dół. Mężczyzna dyszał ciężko i próbował sięgnąć ręką do szuflady w biurku. Szatyn przechylił zaintrygowany głowę i stopą otworzył ją, po czym uniósł brwi w wyrazie zrozumienia. Wewnątrz leżał stary pistolet.

Odepchnął nogą wyciągniętą dłoń Jegorija i wyjął broń z szuflady, przyczepiając ją do swojego pasa. Zrobił kilka kroków do przodu i nagle zatrzymał się w wąskim przejściu, które prowadziło do jakiś pomieszczeń. Zerknął za siebie, kładąc rękę na szarej od brudu ścianie. Duch mówił, że odpowiedź znajduje się w podziemiach, przypomniał sobie i zmarszczył brwi. W podziemiach... Kiedyś słyszał, że podobno w obozie przy Szarym Lesie przed laty coś znajdowało się głęboko pod ziemią. Plotka głosiła, że wejście znajdowało się u siedziby dowódcy... Tylko gdzie?

Spojrzał w zamyśleniu na wzorzysty dywan i zmarszczył brwi. Spojrzał na Jegorija, który patrzył przerażony w jeden punkt przed sobą. Aleksiej zmrużył oczy, wiodąc za wzrokiem konającego mężczyzny.

W jednym miejscu na posadzce dywan wyraźnie odstawał na parę centymetrów. Coś, co znajdowało się pod nim, wypychało materiał do góry, tworząc niewysoką wypukłość.

Aleksiej chwycił końcówkę dywanu i pociągnął go do siebie, cofając się kilka kroków, po czym uśmiechnął się ponuro. Ktoś celowo zakrył gładki właz z malutkim uchwytem.

Rozejrzawszy się jeszcze raz, szybko zbliżył się do ciężkiego metalu i pociągnął za uchwyt, po czym przesunął solidny kawał żelastwa, kładąc go obok siebie. Spojrzał w dziurę ziejącą ciemnością. Nie mógł w niej nic zobaczyć. Światło lamp w siedzibie sięgało jedynie do paru metalowych prętów od drabiny. Szybko wyciągnął z plecaka latarkę i odbezpieczył karabin, po czym podparł się na zimnej podłodze, kładąc stopę na metalowym zejściu do podziemi.

– Nie idź tam – wychrypiał ledwie zrozumiale Jegorij, patrząc na poczynania Aleksieja. Ten na chwilę zatrzymał się, spoglądając na niego pytająco. W oczach mężczyzny pojawiło się przerażenie, które wyraźnie nie wynikało z tego, że zdawał sobie sprawę ze swej rychłej śmierci. – Tam... Tam jest...

– Co tam jest? – ponaglił go, gdy zamilknął.

Wąskie usta poruszały się bezgłośnie, ale nie doczekał się odpowiedzi. Jegorij wyzionął ducha i patrzył już na niego pustymi, martwymi oczami zastygłymi w wyraźnie bezbrzeżnego przerażenia.

Aleksiej spoglądał na niego jeszcze przez chwilę, po czym pokręcił głową i zaczął schodzić po metalowej drabinie, zapalając po drodze podręczną latarkę. Oświetlił wąski tunel i skierował światło ku dołowi, ale gęsty mrok nie dawał się rozproszyć.

Niezrażony schodził powoli, spoglądając to w dół, to w górę i nasłuchując. Żadnych podejrzanych odgłosów. Nieskazitelna cisza.

Nagle metalowa drabinka skończyła się i Aleksiej zeskoczył na dół. Upadł ciężko, kucając i szybko omiatając okolicę jasnym światłem latarki. Gęsty mrok zdawał się trochę rozproszyć, pozwalając dostrzec najbliższe kilka metrów.

Młodzieniec wstał, powoli przesuwając odbezpieczony karabin do prawej ręki. Chwycił mocno kolbę, starając się trzymać lufę mniej więcej na wysokości swojej klatki piersiowej, choć, musiał przyznać, nie było łatwo utrzymać ważącą parę kilogramów broń w jednej dłoni.

Znajdował się w niewielkim pomieszczeniu. Omiótł światłem ściany i podłogę, na której znajdowały się zwinięte w rulon resztki schodzących z tynku tapet. W grubej warstwie kurzu były odbite czyjeś stopy, bez wątpienia należące do człowieka. Ktoś tutaj wcześniej był, pomyślał Aleksiej, marszcząc brwi. Sądząc po nowej warstwie pyłu, która zdążyła już pokryć stare ślady, musiało to zdarzyć się prawdopodobnie parę miesięcy temu.

Ten ktoś prawdopodobnie stał pół metra od Aleksieja i zrobił kilka kroków w miejscu. Kolejne ślady prowadziły gdzieś pod ściany i ginęły w gęstym mroku.

Młodzieniec zaczął iść wzdłuż odbić czyiś stóp. Co chwilę nerwowo rozglądał się dookoła, próbując wypatrzeć nieznane niebezpieczeństwo. Nienawidził ciszy. Już wolał, gdy coś hałasowało, niż gdy nie było niczego słychać. Cisza zawsze zwiastowała coś niebezpiecznego.

Poświecił latarką po ścianach, z których gdzieniegdzie odpadał tynk albo odstawała płatami niegdyś biała farba. Chwycił jedną z suchych warstw i skruszył ją w dłoni, pozwalając drobinkom opaść w chmurze pyłu na ziemię. Wziął kilka głębokich oddechów, próbując wyczuć jakiś podejrzany zapach. Nic szczególnego. Tylko stęchlizna i duszący kurz.

Zrobił krótkie obejście wokół ścian i zatrzymał się przy uchylonych drzwiach wykonanych ze starego drewna, które już dawno przeżarły wygłodzone korniki. Geometryczne wzory wyryte w deskach były już ledwie widoczne, a metalowe zawiasy pokryły się rdzą pod wpływem upływającego czasu. Ktoś urwał klamkę, po której została jedynie spora dziura. Młodzieniec zaczął otwierać stopą drzwi, podejrzliwie wyglądając zza nich i próbując wypatrzeć coś w gęstym mroku. Nienaoliwione zawiasy jednak zdradziecko skrzypiały tak głośno, że pewnie każdy potwór bez problemu wychwyciłby ten dźwięk w czystej ciszy.

Szatyn zaklął pod nosem i szybko odchylił do końca drzwi, minimalizując skrzypienie. Dłoń z latarką przystawił do karabinu, by trochę wyżej trzymać broń w pewniejszym uścisku. Zrobił parę kroków do przodu i natychmiast przywarł do ściany, wstrzymując oddech. Poświecił po zakurzonej podłodze, a następnie po ścianach, które zapewne kiedyś miały wyrazistą, zieloną barwę, ale po latach straciły ją na rzecz wyblakłego, poszarzałego odcienia.

Ostrożnie postawił krok do przodu, starając się nie naruszyć ciszy panującej wewnątrz pomieszczenia. Przez chwilę omiatał światłem ścianę, na której wyraźnie odcisnęła się sylwetka Aleksieja, po czym powoli przesunął się w kierunku drzwi, napotykając po drodze mały włącznik. Nacisnął go wierzchem dłoni i natychmiast się odwrócił.

Usłyszał głośny trzask i niektóre lampy zamieszczone na suficie zaczęły się zapalać, a parę z nich tylko błysnęło i zgasło na dobre. Stare żarówki wyraźnie straciły na mocy, ale żółtego światła z pewnością nie można było zaliczyć do bardzo słabego. Wystarczyło na tyle, by Aleksiej mógł przyjrzeć się długiemu korytarzowi z szeregiem paru drzwi po obu stronach i przejściem na samym końcu, które prowadziło do gęstego mroku.

Postąpił parę kroków do przodu, przeliczając szybko liczbę drzwi. Sześć. Sześć pokoi albo innych pomieszczeń do obejrzenia. Większość z przejść była pouchylana, jakby ktoś kiedyś już tam zaglądał albo wychodził z niego w pośpiechu, zapominając je domknąć.

Zgasił latarkę i schował ją za pas, stwierdzając, że powinien oszczędzać baterie. Idąc w kierunku najbliższych drzwi po swojej prawej stronie, przyglądał się poszarzałym ścianom, na których ktoś kiedyś wymalował dziwne obrazy. Niektóre z nich przestawiały człowieka, inne odzwierciedlały jego wewnętrzną anatomię; jeszcze dalej znajdowały się podobne malunki, ale przedstawiające budowę różnych mutantów. Młodzieniec rozpoznał wśród nich mięsacza, pijawkę i snorka, ale pozostałe pięć stanowiło dla niego całkowitą tajemnicę.

Spojrzał na wymalowane przy najbliższej ścianie postacie kobiety i mężczyzny z uwzględnieniem ich wewnętrznej budowy ciała. Ktoś ciemnym markerem porobił strzałki przy niektórych organach i napisał coś niedbałym stylem, a pod spodem w nawiasie dodał jakieś dziwne oznaczenia. Aleksiej zmarszczył brwi, próbując rozczytać niechlujne pismo, ale literki zdawały się rozpływać na ścianie. Potrząsnął głową, czując przypływ gorąca. Gorączkował i przeklinał w myślach brak tabletek na wysoką temperaturę. Rozpiął jeszcze bardziej kurtkę i potrząsnął kołnierzem, biorąc kilka głębokich oddechów. Rana na lewym barku piekła niemiłosiernie, ale szatyn nie miał czasu, by zdjąć bandaż i zobaczyć, co ją podrażniało. Wyciągnął z kieszeni w spodniach listek z tabletkami i zażył dwie jednocześnie, czując nieprzyjemną suchość w gardle. Wyjął z torby małą butelkę wody i zaczerpnął niewielki łyk, oszczędzając życiodajną ciecz. Schowawszy ją i chwyciwszy mocno karabin, podszedł do uchylonych drzwi i delikatnie złapał za chłodną klamkę, powoli przysuwając ją do siebie. Tak jak się spodziewał, wejście otworzyło się z głośnym skrzypem. Poczekał kilka sekund przy drzwiach, nasłuchując uważnie. Żadnego poruszenia. Żadnego podejrzanego syku czy choćby przypadkowego hałasu. Nadal panowała nieskazitelna cisza. Śmiertelna cisza.

Coś dziwnego przez chwilę ścisnęło w gardle Aleksieja, ale minęło równie szybko, jak przyszło. Na ugiętych w kolanach nogach wkroczył do środka, znowu napotykając gęsty mrok. Na ślepo wymacał mały przełącznik przy drzwiach i nacisnął go z cichym pstryknięciem, nie przestając bacznie rozglądać się dookoła. Lampa wisząca nisko na suficie zapaliła się, słabym blaskiem oświetlając kilka wysokich szafek ze szklanymi drzwiami, parę starych łóżek i masywne biurko umieszczone w kącie pokoju. Aleksiej upewniwszy się, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa, wyprostował się i cichym krokiem zbliżył się do pokrytego grubą warstwą kurzu biurka. Przyjrzał się poobdzieranym krawędziom i chwycił za okrągły uchwyt małą szufladę. Wysunął tak każdą po kolei, ale nie znalazł niczego przydatnego. Jedynie jakieś pordzewiałe nożyce, szare opakowanie po opatrunkach, kilka pożółkłych kartek bez jakichkolwiek zapisów i długopis pozbawiony tuszu.

Zamknął je i zbliżył się do łóżek z materacami pogryzionymi przez mole albo myszy. Zerknął pobieżnie po metalowych prętach i zdziwił się, widząc ciężkie kajdany zwisające przy jednej ze stalowych nóg. Podszedł do szafek i próbował je otworzyć, ale ktoś zdążył je pozamykać na klucz. Przez matową szybę przyjrzał się opustoszałym półkom i wypatrzył jakąś pustą butelkę, ale nie był w stanie rozczytać dużego napisu na białej, odklejającej się naklejce. Zaczął iść do drzwi, ale nagle zatrzymał się przy jednym z trzech łóżek, dostrzegając dziwną plamę na ciemnoniebieskim materacu. Zrobił parę kroków i pochylił się, pocierając ciemne zabrudzenie. Na chwilę wyjął latarkę i oświetlił przebarwienie. Wyraźnie zachował się odcień szkarłatu. To była krew.

Z niepokojem zerknął przez swoje ramię, ale w pustym pomieszczeniu nie było żadnego niebezpieczeństwa. Coś jednak sprawiło, że cienki sznurek strachu zaczął zacieśniać się na sercu Aleksieja. Nie chcąc dłużej przebywać w tajemniczym miejscu, zgasił światło i jak najszybciej wyszedł na korytarz, dokładnie zamykając za sobą drzwi.

Spojrzał na pobrudzone kurzem dłonie, a potem przemknął wzrokiem po korytarzu, w którym przy nie za dobrym świetle znikąd pojawiły się tajemnicze cienie. Zdawały się żyć własnym życiem, poruszać się w jedynie chwilach, gdy młodzieniec na nie nie patrzył. Urojenia, próbował siebie przekonać. Tylko urojenia. Wytwory chorej wyobraźni.

Zbliżył się do drugich drzwi, nie będąc zbytnio pewien, czy chce do nich zajrzeć. Zerknął na ścianę. Na tej tym razem ktoś z wyjątkową starannością przedstawił sylwetkę mięsacza, odzwierciedlając każdy, nawet najmniejszy szczegół budowy. Pomarszczona skóra pozbawiona włosów, ogromny, płaski łeb połączony z masywnym tułowiem, wątłe, ale umięśnione kończyny i malutki ogon zakręcony jak u świni. Ślepia czarne jak noc zdawały się patrzeć centralnie na Aleksieja niezależnie od tego, w którym miejscu stał. Przełknął ciężko ślinę i kręcąc głową, otworzył kolejne drzwi, bardzo podobne do poprzednich. Tak jak wcześniej odczekał kilka sekund, na wypadek gdyby w środku znajdował się jakiś mutant, a dopiero później wkroczył do środka i namacał włącznik. Dwie lampy umieszczone przy ścianach błysnęły i trzasnęły buntowniczo, natychmiast tracąc światło. Cholera, pomyślał młodzieniec, czując przyspieszony puls serca. Wyciągnął latarkę i zapalił ją, szybko omiatając światłem cały pokój.

Z początku zdawał się nie wyróżniać od poprzedniego. Jedynie przy ścianach ktoś nakleił postery z różnymi częściami ludzkiego ciała, bardzo dokładnie omówionego. Zaznaczone było każde ścięgno, każdy nerw i każdy mięsień. Pod ścianą leżało kilka pustych strzykawek i porozrzucanych igieł, a gdzieś dalej słuchawki medyczne bez metalowej końcówki. Gabinet lekarski?, spytał Aleksiej sam siebie w myślach, robiąc parę kroków do przodu. Oświetlił biurko wykonane z jasnego dębu, również pokryte grubą warstwą kurzu. Na jasnym blacie znajdowała się książka z zieloną okładką, a drukowany tytuł wyraźnie głosił: Anatomia. Część III: układ nerwowy. Młodzieniec otworzył ją, pobieżnie zerknął na drobny druk i kilka schematycznych obrazków, po czym zamknął, odkładając na poprzednie miejsce. Pootwierał wszystkie szuflady, ale w nich również nie znalazł niczego przydatnego. Większość była zwyczajnie pusta.

Podszedł do łóżka stojącego przy ścianie. Obok niego znajdował się stojak z pustą kroplówką, a przy nogach kilka pogniecionych strzępków kartki. Aleksiej zrobił jeszcze jeden krok i nagle zamarł w miejscu, wytrzeszczając zdumiony oczy.

Na obskurnym, w połowie zwiniętym materacu leżał ludzki szkielet. Nie sztuczny. Prawdziwy.

Przez chwilę serce młodzieńca przestało bić. Czoło oblał zimny pot, a wewnątrz organizmu pojawiło się kontrastujące z nim tajemnicze ciepło. Szybko rozpłynęło się po wszystkich żyłach, zmuszając serce do wzmożonej pracy. Szatyn opuścił trochę niżej karabin, który trząsł się w drżących rękach. Pożółkły ludzki szkielet był wygięty w nienaturalnej pozie. Jedna noga została zgięta w kolanie i przesunięta gdzieś w bok, a w drugiej brakowało piszczela. Czaszkę coś podziurawiło, w szczęce zaginęło kilka zębów. Puste oczodoły zionęły ciemnością. W klatce piersiowej brakowało dwóch ostatnich żeber, a kręgosłup był złamany nad miednicą.

Aleksiej oświetlił szkielet, zastanawiając się, co mogło dziać się w tym pomieszczeniu. Kości leżały tu niewątpliwie długo, być może jeszcze w czasie, kiedy to tajemnicze miejsce tętniło życiem.

Przyjrzał się obszarpanemu materacowi z licznymi dziurami. Wokół szkieletu znajdowało się kilka zgniecionych strzępków żółtych kartek. Aleksiej oparł się o pręty trzymające materac i nagle odsunął dłoń, czując coś pod palcami. Pochylił głowę i odgiął gruby materiał. Złożona w małą kostkę karteczka wysunęła się spomiędzy prętów i powoli opadła na wykładaną kafelkami posadzkę. Młodzieniec podniósł ją i ostrożnie otworzył. Na małej karteczce wyrwanej z bloku ktoś bardzo niewyraźnie napisał po rosyjsku: POMOCY.

Szatyn trzymał ją jeszcze parę sekund, czując nieprzyjemny dreszcz biegnący po plecach. Wziął kilka głębokich oddechów i wtedy coś nagle trzasnęło. Odwrócił się gwałtownie, zwalając przy okazji stojak z kroplówką, który spadł z głośnym hałasem, i wymierzył lufą karabinku szturmowego przed siebie. Szybko przeczesał mrok, ale niczego nie dostrzegł w ciemnościach. Wyobraźnia, powtarzał sobie w głowie, uspokajając rozszalałe serce. Za dużo myślisz.





_____

okej, anonki, jest sprawa

Jeśli zobaczycie, że gdzieś brakuje (Waszym zdaniem) fragmentu zdania/akapitu, to koniecznie to zaznaczcie i skomentujcie. Osobiście tego nie wypatrzyłam, ale właśnie zauważyłam, że mam dwie wersje DŁ na komputerze i jedna ma 322 stron, a druga równie 300. Nie wiem, czy to wina formatu, czy faktycznie mi ucięło, także jeśli coś zobaczycie - koniecznie o tym wspomnijcie w komentarzu. Postaram się naprawić. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top