1. Szepty umarłych, cz. III
Pozwól, że opowiem ci pewną historię...
Data wybuchu w elektrowni jądrowej jest ci dobrze znana. Wiesz również, że promieniowanie objęło teren ponad setki tysięcy kilometrów kwadratowych, przy czym najgorzej było w najbliższej okolicy. Zmutowały się zarówno zwierzęta, jak i rośliny, ludzie zaczęli uciekać, przyjeżdżały auta, które ewakuowały zagrożonych i pojawiły się helikoptery z ochotnikami próbującymi zapobiec dalszej katastrofie... To też zapewne wiesz. To miejsce nie znajduje się bardzo daleko od elektrowni. Radioaktywność skaziła tutejszy las i tak naprawdę nikt nie wie, co stało się w jego środku. Z dnia na dzień zaczęły spadać zeschnięte liście, zwierzęta, które żyły w okolicy wioski, zdychały, a tutejsi mieszkańcy czuli się coraz gorzej. W końcu to miejsce stało się martwe. Zamarło na mniej więcej piętnaście lat.
W tym czasie do wioski przybyła trzyosobowa grupa podróżników. Chcieli przejść przez las, by na skróty dostać się do elektrowni jądrowej. Zapewne chcieli tylko zobaczyć, co tam się tak naprawdę stało, ale to nie jest ważne. Przeszli spokojnie przez wioskę, nie napotykając żadnych wtenczas zapewne nieznanych mutantów. Weszli w końcu do tego gąszczu i zaginęli. Mieszkańcy okolicznych wiosek, którzy przez kolejne parę dni chodzili niedaleko tego miejsca, twierdzili, że godzinami słyszeli ich przeraźliwe jęki bólu i błagania o pomoc. Zwłaszcza w nocy.
Jakby na potwierdzenie tych słów, coś ryknęło potężnie daleko przed nimi. Aleksiej znowu poczuł niemiłe ciarki przechodzące przez plecy, a jego serce zabiło niespokojnie. Słońce już prawie zaszło, ciemnogranatowe chmury zwisały nad niebem, zwiastując deszcz. W lesie znowu zaczęło coś przeraźliwie wyć, długo i żałośnie, jakby nieudolnie próbowało zaśpiewać lament. Ten odgłos przyprawiał o dreszcze na skórze i wpraszał niepokój do serc, próbując zawładnąć ciałem. Młodzieniec przełknął ciężko ślinę, starając się uspokoić szybki puls.
– Zginęli – przerwał w końcu uciążliwą ciszę Aleksiej i poczuł ulgę, słysząc swój własny głos.
– Kto wie – westchnął Fiodor, opuszczając spojrzenie. – Każdy, kto zapuścił się w głąb tego lasu, już nigdy nie wrócił. Próbowałem kiedyś dowiedzieć się, czy mieszka tam jakiś niebezpieczny mutant, czy to może dziwna anomalia albo kontroler – jednak nic z tego.
Aleksiej znowu przygryzł z nerwów dolną wargę. O kontrolerach słyszał tylko z opowieści, ale to wystarczyło, by nigdy nie chciał się z nimi spotkać twarzą w twarz. Sama myśl o tym, samo wyobrażenie sobie tych potworów przyprawiało go o ciarki na plecach.
– Te głosy, które dochodzą z lasu, to pośmiertne krzyki zmarłych – wyjaśniał dalej i zrobił krok do przodu, składając ręce na klatce piersiowej. – Jęki dusz błąkających się między drzewami. Pieśni zaginionych. Niektórzy mówią, że te drzewa zamieszkują dusze zmarłych i że to te duchy sprawiły, iż wszystko poumierało. – W lesie coś znowu żałośnie zawyło i rozległ się głośny szelest; w powietrze wzbiło się kilka dużych ptaków. – Przerażają nawet najbardziej zuchwałych stalkerów. – Doświadczony mężczyzna spojrzał przy tym na Aleksieja, jakby czegoś oczekiwał.
– Słyszałem je – szepnął, starając sobie nie przypominać dziwnych myśli, które docierały do jego głowy jeszcze nie tak dawno temu. Odejdź...
Fiodor skinął głową w wyrazie zrozumienia.
– Każdy je słyszy – mówił dalej, przyglądając się znowu nagim krzakom. Słońce już schowało się za horyzontem, przekazując niebo we władanie nocy. – Niektórych doprowadzają do szaleństwa, u innych wywołują ból, ale przeważnie tylko straszą. – Zerknął kątem oka na skrzywioną twarz młodzieńca. – Podszedłeś za blisko.
Wargi Aleksieja wykrzywiły się w wymuszonym uśmiechu.
– Myślałem, że za chwilę sam do nich dołączę – powiedział. – Odchodziłem od zmysłów. – Zamilkł na krótką chwilę. – Fiodorze, wierzysz w to, że to naprawdę dusze zmarłych?
Mężczyzna bez słowa patrzył na zlewające się w spójną całość drzewa. Co jakiś czas mrużył oczy i powoli obracał głowę w każdą stronę, wypatrując czegoś w gęstniejącym mroku. Gdy już młodzieniec stracił nadzieję na uzyskanie odpowiedzi, usłyszał cichy głos:
– Myślę, że to jakiś rodzaj anomalii, który wpływa na mózg i odpowiada za psionikę. Pewnie ci, którzy wchodzą w głąb tego lasu, wariują i giną.
– Jak w takim razie wytłumaczysz te żółte ślepia? – spytał Aleksiej, unosząc pytająco brwi.
Fiodor w zamyśleniu opuścił głowę.
– To widziałem już dawno temu – rzekł ciszej, jakby obawiając się czegoś. – Niebezpiecznie mówić o wilku, gdy jest obok, ale... myślę, że to może być jakiś potwór, nieznany mutant. Przeważnie widziałem jego ślepia naprawdę daleko, ale od dłuższego czasu to coś zaczyna zbliżać się do wioski. Nie podoba to mi się. Wtedy, kiedy ty również zauważyłeś te ślepia, niemal poczułem lepkie spojrzenie bestii na swoich plecach. Miałem nawet wrażenie, że czuję jego odór. – Skrzywił się ze wstrętem i drgnął. Aleksiej poczuł dziwny chłód na skórze. – Może nam zagrażać niebezpieczeństwo. Kiedyś, pomimo historii tej trójki zaginionych w lesie stalkerów, co jakiś czas znajdowali się śmiałkowie, którzy wkraczali w głąb i próbowali odkryć tajemnicę tego miejsca. Nie muszę chyba mówić, co się z nimi stało. – Spojrzał poważnie na Aleksieja i uniósł nieco brwi. Z aprobatą przyjął jego kręcenie głową. – Od kilku miesięcy nikt się tam nie zapuszcza. A te ślepia to, przysięgam, to nie wygląda mi na zaburzenie psioniczne. To nie może być paranormalne zjawisko. Coś się tutaj czai. Czuję to. Czuję jego śmierdzący oddech na swojej skórze, tylko nie wiem, co to, do cholery, jest.
Młodzieniec wysłuchiwał słów w zamyśleniu i nie odzywał się, analizując każde zdanie. Słaby wiatr powiał ze wschodu, przynosząc chłodne masy powietrza, które delikatnie muskały skórę szatyna, wywołując nieprzyjemny dreszcz. To tylko potęgowało nie swoje uczucie niepokoju i mimowolnego obudzenia strachu po usłyszanej opowieści.
– Aleksieju, nie miej mnie za szaleńca – szepnął mężczyzna i pochylając się trochę, oparł ciężką dłoń o bark szatyna, patrząc w jego brązowe oczy pełne niepewności. – Jestem doświadczonym stalkerem. Dużo widziałem, wiele mutantów zabiłem i nie przerażają mnie zwykłe bestie. Ale to... – Przeniósł wzrok nad głowę Aleksieja, spoglądając na las i wzdychając ciężko. – ... tego się boję.
Młodzieniec nadal nie potrafił wykrztusić z siebie ani słowa. Za dużo informacji jak na niecałą godzinę. Nie mógł w tym miejscu uspokoić swoich myśli i wszystkiego rozważnie przeanalizować, by potem wyciągnąć racjonalne wnioski. Gęstniejąca ciemność i chłodny wiatr sprawiały, że mimowolnie stawał się zaniepokojony. W duszy zaczął budzić się niechciany strach, a dłonie drgały niemal niedostrzegalnie.
Mężczyzna najwyraźniej dostrzegł walkę emocji w ciele Aleksieja i wyprostował się, ściągając solidny karabin z pleców.
– Zmykaj. Będę tutaj patrolował, wolę mieć ten las na oku – mruknął Fiodor, popychając lekko młodzieńca w stronę budynków.
* * *
Aleksiej nie potrafił zasnąć tej nocy. Siedział samotnie przy pozbawionym szyby oknie i wsłuchiwał się w uderzające w drewniany dach ciężkie krople deszczu. W oddali co jakiś czas niebo przecinał jasny piorun, a po kilku sekundach do uszu docierał potężny grzmot, co oznaczało, że szalejąca burza znajduje się przynajmniej parę kilometrów od obozowiska. Patrzył na piętrzący się przed nim Szary Las, który wydawał mu się znacznie straszniejszy niż ostatnim razem. Czy to możliwe, że kiedyś zginęli tutaj stalkerzy? To prawdziwa historia czy zwykły mit? A może Fiodor chciał go zwyczajnie nastraszyć?
Wpatrywał się w czarne rysy martwych drzew. Czy to faktycznie promieniowanie sprawiło, że roślinność przestała tutaj rosnąć? Czy może naprawdę w tych pniach mieszkały dusze zaginionych?
Nagle na tle mrocznego lasu przebiegł nieco jaśniejszy cień wielkości dorosłego niedźwiedzia, który z niebywałą zręcznością wykonał potężny sus i zniknął pośród cmentarnych gąszczy.
Aleksiej zamrugał kilka razy i przetarłszy oczy, pochylił się do przodu, próbując wypatrzeć coś jeszcze. Żadnego poruszenia. Żadnych hałasów. Tylko ciche uderzenia kropli deszczu o dach i chłodne powiewy wschodniego wiatru. Czyżby ten cień to tylko jedna z gier, jakie chciała przeprowadzić z młodzieńcem zdradziecka wyobraźnia?
– Nie możesz usnąć? – szepnął ktoś zaspanym głosem obok niego i usiadł ciężko przy oknie.
Młodzieniec pokręcił przecząco głową, zerkając na zmęczonego Saszę. Parę lat starszy od niego przyjaciel z blond włosami o słomianym odcieniu ziewnął potężnie, patrząc się na bardzo ciemne niebo i piętrzący się Szary Las.
– Coś się tu dzieje niedobrego – mruknął po chwili Aleksiej, patrząc zamyślony przed siebie. – Robi się niebezpiecznie.
– Masz na myśli tego potwora, co czai się w lesie?
Młodzieniec spojrzał na niego nieco zaskoczony.
– Skąd wiesz...
– Chyba każdy go widział – odparł, nie czekając, aż przyjaciel dokończy pytanie. – Tyle że nikt o tym otwarcie nie mówi. Temat tabu. Nikt nie chce siać paniki. Mówiono o tym już Jegorijowi, ale ten odrzekł, że panuje nad sytuacją. – Westchnął ciężko. – Nie byłbym tego taki pewien.
– To coś zbliża się – szepnął Aleksiej, opierając się ramionami o parapet. Kujące drzazgi wbijały mu się w skórę, a niebo przecięła kolejna błyskawica. – Fiodor sądzi, że może zaatakować w najbliższym czasie.
– Fiodor? – Sasza zamknął na chwilę oczy i skrzywił się, próbując coś sobie przypomnieć z wyraźnym wysiłkiem. – To ten, który kiedyś współpracował z wojskiem i prowadził biznes z bandytami?
Aleksiej nie odpowiedział, tylko bez słowa patrzył się na przyjaciela, nie dając po sobie niczego poznać.
* * *
Stanie na warcie stanowiło jedną z najmniej interesujących rzeczy, jakie były do zrobienia w całym obozie. Godzinami należało patrzeć się wokół siebie i wypatrywać wyimaginowanego wroga, który nie nadchodził. Niestety, ta praca była konieczna i każdy musiał przynajmniej parę razy w tygodniu odbyć kilkugodzinną straż. Aleksiej już od dwóch godzin ze znużeniem wpatrywał się w jeden przypadkowy punkt wiele metrów przed sobą. Nawet gdyby teraz stamtąd wybiegł jakiś mutant, minęłaby długa chwila, zanim młodzieniec uświadomiłby sobie, że coś mignęło mu w oddali. Oparł się wygodnie plecami o chropowatą korę wysokiego drzewa, którego liściasta korona chroniła przed ostrymi, południowymi promieniami słonecznymi. Od niechcenia spojrzał na krzątających się w wiosce mężczyzn, każdego zajętego własnymi sprawami. Pobieżnie zerknął na zniszczone budynki, próbując wypatrzeć w nich coś bardziej interesującego od pustki.
Nawet nie zauważył chwili, w której podszedł do niego Gawrił odziany jak zwykle w ciemny pancerz mocno podkreślający wysportowaną sylwetkę. Miał karabin przewieszony przez plecy. Bezlitosne, szare oczy zmierzyły chłodno szatyna od stóp do głów i sam ten wzrok sprawił, że młodzieniec wyczuł padający za chwilę ironiczny komentarz.
– Aleksieju, czyżbyś zapominał, że powinieneś odbywać swoją wartę? – odezwał się zimno, składając ręce na klatce piersiowej. Na jego zawziętej twarzy zagościł lekko szyderczy uśmiech, którym obdarowywał każdego, kogo miał ochotę słownie skarcić. – Chcesz, byśmy zginęli z twojej winy?
Młodzieniec burknął coś niezrozumiałego pod nosem i obrócił się z powrotem w stronę rozległych pustkowi. Nie pokazując, jak zirytowały go słowa mężczyzny, patrzył beznamiętnie na teren pokryty krótką trawą, której łagodną zieleń przygaszał delikatny nalot ponurej szarości. Gdy Gawrił oddalił się, Aleksiej odetchnął z ulgą, patrząc wymijająco na czysty błękit nieba.
– Aleksieju! – krzyknął ktoś z daleka i młodzieniec obrócił się z uśmiechem na twarzy, słysząc głos Saszy. Długowłosy przyjaciel po chwili stanął obok niego. – Fiodor chciał, żebyś przyniósł mu kilka granatów ze schowka.
– Nie mógł zlecić tego komuś innemu? – spytał, unosząc zdziwiony brwi. – Nie mogę teraz porzucić warty. Już Gawrił się zdenerwował, bo nie byłem zbyt uważny.
– Fiodor stanowczo nalegał, byś ty to zrobił – odparł Sasza, wzruszając bezradnie ramionami i rozkładając ręce. – Znajdziesz go przy wejściu na cmentarz. Obejmę za ciebie wartę.
Młodzieniec skinął głową w podzięce i przeszedł szybko przez pół wioski, kierując się w stronę domu obitego deskami i przykrytego strzechą, który był wyższy niż większość budynków w obozowisku. Z daleka znacznie bardziej przypominał stodołę albo magazyn niż dawne mieszkanie. Przed wejściem rosło kilka pojedynczych krzaków z bujnie rozwiniętymi gałązkami. Aleksiej szybko minął powybijany w wielu miejscach płot i zniknął za pokrytą rudawą rdzą żelazną furtką, która skrzypnęła głośno, gdy ją popchnął.
Otworzył ze zgrzytem nienaoliwione drzwi i wszedł do środka, rozglądając się po zagraconym pomieszczeniu. Skrzywił się, depcząc po stłuczonym szkle po butelkach od wódki. Kilka prymitywnych kieliszków z metalu przewróciło się i zaczęło leniwie jeździć po podłodze. Aleksiej przeszedł parę kroków i spojrzał przelotnie na każdą z drewnianych i stalowych skrzyń, zastanawiając się, w której z nich znajdzie granaty. Wyjął i zapalił latarkę, oświetlając wnętrze. Jedyne okno w pomieszczeniu od strony południa, zostało solidnie zabite deskami, by nikt nieproszony przypadkiem nie mógł dostać się do arsenału. Po prawej stronie znajdował się wybudowany wiele lat temu komin z cegły, który również wypełniono pomniejszymi pojemnikami. Z ścian już dawno odeszła farba, na podłodze znajdowały się zardzewiałe metalowe pręty i potłuczone szkło; wyglądało na to, że magazynu w ogóle nie sprzątano. Młodzieniec zaczął przeszukiwać każdą skrzynię i co jakiś czas wymrukiwał z dezaprobatą parę niezrozumiałych słów. Ciężkie pudła otwierały się z tępym zgrzytem, a w środku znajdował się przeważnie jakiś karabin lub zapas amunicji do broni palnej. Niektóre pojemniki były puste i czekały na przyjazd karawany z dostawą. W końcu Aleksiej zaczął tracić cierpliwość i z nerwów kopnął drewnianą skrzynię, a coś za nią pisnęło głośno i uciekło. Mysz albo szczur, pomyślał zirytowany, marszcząc czoło i drapiąc się po skroni.
Omiótł ponurym spojrzeniem pomieszczenie, zastanawiając się, gdzie jeszcze może znaleźć granaty. Podszedł do komina i przyjrzał się małym pojemnikom schowanym w otworze. Zdjął parę z nich i potrząsnął nimi lekko – już po głuchym dźwięku poznał, że w nich znajdowała się jakaś amunicja. Sięgnął po następną skrzynkę, która wyglądała tak samo jak pozostałe, ale była znacznie cięższa. Nagle usłyszał cichy szczęk, coś przemknęło mu przed twarzą i spadło na podłogę, rozbijając się z trzaskiem. Aleksiej zaklął siarczyście, gdy jakiś ostry kawałek poleciał w górę i płytko przeciął mu skórę na policzku. Skrzywił się, patrząc na stłuczoną butelkę po wódce. Piją nawet tutaj, pomyślał z niesmakiem, przesuwając butem większość szkła bliżej komina, by na nie przypadkiem nie nadepnąć.
Jego noga nagle zawisła nieruchomo w powietrzu, gdy dostrzegł coś wystającego spomiędzy potłuczonej butelki. Poświecił latarką pod stopy, wpatrując się w cieniutki rulonik z pożółkłymi końcówkami. Ostrożnie go wyciągnął, starając się nie pokaleczyć szkłem dłoni i delikatnie rozwinął papier. Pobieżnie spojrzał na niechlujnie zapisaną treść. Nie potrafił wszystkiego rozczytać. Gdzieniegdzie znajdowały się plamy po jakichś napojach; poszarpany koniec sprawiał wrażenie, że osoba, która to pisała, bardzo się spieszyła, ale mimo wszystko pierwszy rzut oka na kartkę sprawił, że Aleksiej nagle poczuł niemiłe ukłucie w żołądku. Ten charakter pisma poznał od razu. Przełknął ciężko ślinę i z zapartym tchem zaczął wnikliwie czytać. Dopiero za trzecim albo czwartym razem skupił się na tyle, by zrozumieć treść zapisaną na pożółkłej kartce.
Do Czarnego.
Nie wiem, po co tak właściwie do Ciebie piszę. Może nie czytaj tego, lecz od razu wyrzuć list i wypij za mnie kieliszek wódki, tak jak ja robię to w tej chwili. Już wiem, że zginę. Dostałem samobójczą misję. Ale powiedz mi, Czarny, co mam robić? Mówiłem Ci, Oni kazali mi zejść do tego przeklętego laboratorium i odkryć (...) Mam iść do Liestor, tam, skąd (...). Nie chciałbym, ale muszę. Cholera, muszę! Oni powiedzieli, że jeśli tego nie zrobię, to zabiją Aleksieja i (...)! Czarny, nie myliłeś się, Oni mają za dużą władzę. Za dużo mogą. (...) Są wszędzie. Nie jestem bezpieczny i Ty również nie. Niepotrzebnie się z nimi zadawałem, miałeś rację. To nie był dobry pomysł. A teraz... teraz muszę zapłacić za błędy popełnione w przeszłości. Ale nie mogę nic (...) Muszę tam iść... sam. Czarny, póki możesz, uciekaj stąd ile sił w nogach. Nie mów o tym mojemu synowi, bo (...) Miej na niego oko, dobrze? Pilnuj, by się nie wpakował w to samo gówno, co ja, proszę.
Co do tego planu, o którym z Tobą rozmawiałem... Nie pozostało mi już (...), muszę spróbować. To być może ostatnia deska ratunku. Będę udawał, że robię wszystko po Ich myśli.
Nie wiem, co mógłbym jeszcze napisać... To prawdopodobnie mój ostatni list. Jak przeżyję, to (...) Spal wszystkie listy, jakie Ci wysyłałem. Tak będzie dla Ciebie bezpieczniej.
Żegnaj, byleby nie na wieki wieków.
Czapla
Aleksiej powoli złożył kartkę i schował ją do kieszeni. Rozejrzał się jeszcze dookoła, by upewnić się, że jest całkowicie sam. Usiadł na drewnianej skrzyni i skrył twarz w drżących dłoniach. Poczuł tylko, jak gorące łzy spływały ciurkiem po chłodnych policzkach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top