9. Poza świadomością, cz. V


 Gdy się ocknął, nadchodził świt.

Z początku nic nie czuł. Dopiero po chwili pojawił się potworny ból głowy. Promieniał gdzieś ze skroni, utrudniając rozjaśnienie umysłu. Aleksiej niezbyt przytomnym wzrokiem powiódł po okolicy, nie za bardzo pamiętając, co się stało w ostatnim czasie. Przeniósł spojrzenie na metalowe drzwi pokryte szkarłatną krwią i zmrużył oczy, marszcząc brwi w zamyśleniu. Syknął cicho, gdy ból znowu zaatakował i odruchowo przystawił dłoń do  skroni. To tylko wywołało kolejne cierpienie i zdezorientowany spoglądnął na  zakrwawione ręce, potrząsając głową.

Aleksiej był cały umorusany w posoce. Wybrudzony, pokryty zaschniętym szkarłatem, z poobdzieranymi dłońmi i licznymi przetarciami na odzieży. Patrzył w zamyśleniu to  na  leżący parę metrów dalej kałasznikow, to na własne ręce i powoli w jego głowie pojawiały się obrazy z ostatnich kilku godzin.

Wszystko pamiętał doskonale do chwili, gdy zszedł w głąb laboratorium i zobaczył dziwne urządzenie. Potem nagle wszystko zniknęło. Pozostała mroczna nicość.

Z roztargnieniem przeniósł wzrok na pokryte krwią drzwi. Co się tam działo?

Aleksiej pamiętał, że z kimś szedł. Widział w głowie czyjąś zamazaną sylwetkę. Pamiętał również dziwnego potwora leżącego na podłodze. A potem mnóstwo krwi.

Stalker, mutant, krew...

Snorek... To na pewno był snorek...

Ale kim był ten stalker?

Zamknął na chwilę oczy, usiłując sobie to przypomnieć. Przytknął prawą dłoń do  skroni i wziął kilka głębokich oddechów, by uspokoić zaniepokojone serce. Średniego wzrostu mężczyzna z krótkimi włosami, kilkudniowym zarostem, posępnym spojrzeniem...

Duch.

Młodzieniec nagle szeroko otworzył oczy.

Duch. To na pewno był on. Szedł z nim do laboratorium, a tam ich coś zaskoczyło. Aleksiej pamiętał, że poczuł ogromny ból i czyjś głos kazał mu zabić tego stalkera. Potem wszystko stało się zamazane i młodzieniec tylko przypominał sobie, że ktoś – lub coś – wyrzuciło go z pomieszczenia.

Powędrował dłonią po policzkach w stronę szyi i namacał jakiś cienki kabelek. Przesunął po nim aż do ucha i dotknął małego urządzenia. Takie ustrojstwo, przypomniał sobie słowa Ducha. Powoli wyciągnął je z uszu i spod zakrwawionej, obszarpanej koszuli, po  czym położył przed sobą.

Takie ustrojstwo.

Pojawiły się kolejne obrazy w głowie Aleksieja, a ten tylko coraz szerzej otwierał oczy, uświadamiając sobie, co się stało.

Duch nie żyje.

Pochylił głowę, kręcąc nią z niedowierzaniem. To niemożliwe. Jakim cudem mężczyzna, który przetrwał w Martwym Mieście i uratował młodzieńca, mógł polec w walce ze zwykłym mutantem? Aleksiej nie potrafił w to uwierzyć, ale z jednego zdawał sobie sprawę. Gdyby Duch tego nie zrobił, szatyn by zginął. A może zginęliby obydwaj, gdyby  młodzieniec stracił resztki kontroli nad swym ciałem i posłuchał tajemniczego głosu. Duch to wiedział. Przeczuwał. Musiał podejrzewać, co się dzieje z Aleksiejem i jak się to  skończy. I znowu uratował go przed śmiercią, tym razem poświęcając własne życie.

Szatyn czuł mocne uderzenia serca, które biło nienaturalnie spokojnie wobec tego, co  przeżywał w duchu. Spojrzał jeszcze raz na urządzenie trzymane w dłoniach.

To właśnie uchroniło Ducha przed emisjami psionicznymi.

Aleksiej pochylił głowę, wyszeptując parę słów podziękowań poległemu.

– Niech ci Zona lekką będzie – mruknął pod nosem, spoglądając na wejście do  laboratorium.

Przez chwilę chciał tam wejść, odnaleźć ciało Ducha i go godnie pochować, ale bał się. Bał się tego, co tam siedziało. Bał się czegoś, co tak łatwo przejmowało kontrolę nad  ciałem i kazało zabijać. Aleksiej powoli bał się również samego siebie. Może ten głos nie pochodził znikąd, lecz... z własnego serca? Z mrocznych zakamarków umysłu? Może był tylko jego częścią?

Przeniósł wzrok na własne ciało i skrzywił się z bólu, dopiero teraz odczuwając rany i  liczne obicia. Wcześniej, skupiony myślami nad czymś innym, skrupulatnie ignorował cierpienie. Nie mógł robić tego długo. Okaleczenia należało czym prędzej opatrzyć.

Zdjął plecak, po czym z trudem ściągnął impregnowaną zakrwawioną kurtkę i  skrzywił się, patrząc na jej zniszczenia. Brakowało kawałka materiału na lewym barku, z  przodu widniało kilka równych cięć, jakby coś wyryło je pazurem, a poza tym cała tkanina była pokryta zaschniętym szkarłatem. Odłożył ją na bok i zdjął koszulkę, która zachowała się w niewiele lepszym stanie, a następnie wyciągnął kilka środków medycznych z plecaka. Sięgnął po substancję odkażającą i polał nią lewy bark, nie do końca widząc ranę. Cichy syk i  piekący ból po zetknięciu się spirytusu ze skórą sprawił, że Aleksiej wiedział, iż trafił do  okaleczeń. Rozerwał swoją poszarpaną koszulkę i zwinął kawałek, przystawiając go do  rany i delikatnie oczyszczając ją z krwi oraz zabrudzeń. Krzywił się przy tym z bólu, ale  nie przestawał kontynuować. Polał okaleczony bark alkoholem jeszcze parę razy i  w  końcu odłożył doszczętnie nasączoną szkarłatem szmatę. Wiedział, że nie miał żadnych ubrań na zmianę. Ale na razie to musiało wystarczyć. Przy odrobinie szczęścia zdąży zajść do  najbliższej wioski i coś kupić od okolicznych handlarzy. To jednak musiało poczekać.

Wyciągnął biały opatrunek i parę bandaży. Nie miał bladego pojęcia, jak opatrzyć ranę w tym miejscu, więc działał intuicyjnie. Przyłożył jasny materiał do rany i przymocował bandażem, przejeżdżając nim kilka razy pod lewą pachą i nad barkiem. Pod koniec przyczepił końcówkę materiału stalową agrafką, wzdychając ciężko. Na jakiś czas powinno wystarczyć.

Nie chcąc już odrywać kolejnych fragmentów koszulki, wyjął przedostatnią paczkę jałowej gazy i zwilżył ją czystą wodą z butelki. Przejechał kilkakrotnie po ramionach i  brzuchu, ale szczęśliwie nie znalazł już żadnej rany. Jedynie trochę otarć. Przez chwilę chciał jeszcze obejrzeć nogi, ale nie czując żadnego bólu dolnych kończyn, porzucił tę myśl. Ubrał się powoli i pochował medykamenty do plecaka, a wyciągnął kawałek zaschniętego chleba i kiełbasy. Zjadł bez apetytu parę kromek i przepił wodą, po czym otarł zwilżone wargi, biorąc kilka głębokich oddechów. Westchnął ciężko.

Co teraz?

Wziął do dłoni pistolet, który jakimś cudem cały czas był schowany w skórzanej kaburze. Pokręcił głową, patrząc na pusty magazynek i szybko wymienił go na nowy. Odblokował na chwilę broń i strzelił w ziemię. Pistolet działał, a to było najważniejsze.

Przeniósł wzrok na leżący parę metrów karabinek automatyczny. Powinien przeładować również jego, choć nie był pewny, czy miał jeszcze odpowiednią amunicję. Westchnął po raz kolejny, spoglądając na rozjaśniające się niebo. To wszystko mogło jeszcze zaczekać.

Z trudem wstał i ciężkim krokiem przeszedł się po zamroczonym lesie. Wziął kilka grubszych gałęzi, które były w miarę proste i rzucił je na miejsce, w którym siedział. Przeszedł się wzdłuż laboratorium i pośród licznych śmieci składanych kilkanaście metrów dalej, wyciągnął kawałek cegły i ciężkiej rury. Wrócił do swojego poprzedniego miejsca i  usiadł. Spośród drewna wybrał długi i krótki kawałek, oba o mniej więcej podobnej średnicy. Położył je na szerokiej cegle i przykładając jeden ze znalezionych gwoździ, zaczął go przybijać ciężką rurą. Wykorzystał jeszcze trzy inne, mocując je w różnych miejscach. Szarpnął lekko krótszą gałęzią. Trzymało się.

W zastanowieniu zerknął do plecaka. Wyciągnął mniejszy nóż, który służył mu do  celów spożywczych i jakiś stary marker. Z prymitywnym krzyżem i paroma innymi rzeczami pod ręką z powrotem wkroczył do lasu. Nie przeszedł wielu metrów; szybko zatrzymał się blisko laboratorium i wykopał w ziemi wąski, ale głęboki dół. Wsadził do niego drewniany krzyż i zakopał niezręcznymi ruchami. Nożem spożywczym obdarł krótszy kawałek gałęzi z kory i, chuchając poprzednio kilkakrotnie na pędzel starego markera, napisał czarnym kolorem: Duch. Pod spodem umieścił przybliżoną datę śmierci.

Westchnął cicho i odsunął się od krzyża, przez chwilę podziwiając swoje dzieło. Przeżegnawszy się, rzucił w ciszy:

– Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić.

Chciał już iść, ale nagle zatrzymał się i obrócił, spoglądając na to, co przed chwilą uczynił. Nawet nie mógł wykopać dołu i pogrzebać ciała. Nie miał dość odwagi, by wrócić do  laboratorium i odnaleźć martwego Ducha. Zacisnął mocno zęby, kręcąc głową. Nagle jego  oczy stały się szkliste i kilka gorących łez spłynęło po brudnych policzkach.

Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić, powtórzył w myślach.

Tylko tyle.

Pokręcił przecząco głową i nagle ruszył do miejsca, w którym pozostawił plecak i  broń. Szybko przerzucił torbę przez plecy i chwycił kałasznikow, przeładowując go. Broń szczęknęła cicho, akceptując porcję pocisków. Aleksiej ścisnął w ręce jeszcze jeden magazynek. W sumie około sześćdziesiąt naboi. Tyle musiało wystarczyć.

Duch chciał odnaleźć i zniszczyć Prypeć zaraz po wyjściu z laboratorium, ale nie przeżył, oddając życie za Aleksieja. Młodzieniec czuł, że tym samym znowu stał się jego  dłużnikiem, bez względu na to, czy stalker żył, czy już nie.

Dług należało spłacić.

Organizacja Prypeć musi zostać zlikwidowana. Musi zniknąć z powierzchni Zony. Jeśli tak się stanie, Aleksiej spłaci dług i jednocześnie pomści własnego ojca. Duch zginął, ale  jego cel był wciąż żywy. Zmienił tylko właściciela.

Karabinek automatyczny Kałasznikowa cicho szczęknął w powietrzu.

I Aleksiej już wiedział, gdzie powinien zacząć szukać Prypeci.



________

(przypis aut.)

Oficjalnie przekroczyliśmy połowę. Właściwie dopiero teraz zaczną się rozdziały, które (nawet) lubię. 

Od jutra po maturach, można więc powiedzieć, że powracam do normalnej publikacji. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top