9. Poza świadomością, cz. I


Aleksiej opierał się o framugę metalowych drzwi prowadzących do budynku naukowców, w milczeniu przyglądając się kilku pordzewiałym rurom o co najmniej metrowej średnicy. Westchnął cicho i przeniósł wzrok na bramkę z drucianej siatki, za którą chodziła dwójka żywych trupów, mamrocząca coś pod nosem. Zombi obrócili głowę w stronę stojącego stalkera i nie widząc żadnej reakcji, poczłapali powłóczystym krokiem przed siebie. Zmęczony szatyn przetarł opuchnięte, pociemniałe oczodoły, po czym wsunął ręce do kieszeni, spoglądając na leżący parę metrów dalej magazyn z dachem wykonanym z metalowej blachy. W niektórych miejscach prześwitywały drewniane belki, a na ciężkich drzwiach widniały ślady po strzałach i długie wgłębienia powstałe zapewne wskutek ataku rozwścieczonych mutantów. Młodzieniec znowu westchnął, spoglądając z uniesionymi brwiami na niebo, na którym słońce powoli chyliło się ku zachodowi, oblewając pomarańczowo-złotym blaskiem podłużne chmury.

Pustka. Cisza. No i zombiaki. Tak w skrócie mógł Aleksiej określić Jantar, mimo że wyobrażał go sobie zupełnie inaczej. Gdzie to wielkie jezioro, o którym wszyscy tak mówili? Zapewne znajdowało się gdzieś w okolicy, ale wysoki mur otaczający kilka budynków po magazynach skutecznie nie pozwalał na zobaczenie czegokolwiek, jednocześnie utrudniając żywym trupom dostęp do wnętrza. W powietrzu unosił się zapach starego, rdzewiejącego metalu, wymieszany z odorem gnijących ciał.

Szatyn opuścił głowę, zerkając na szarego szczura, który na chwilę zatrzymał się przy czerwonej beczce po ropie, spoglądając paciorkowatymi oczkami na młodzieńca. Stanął na tylnych łapkach, kręcąc nosem, po czym nieśmiało próbował zbliżyć się do Aleksieja, przystając co parę sekund i czekając na reakcję.

Ale Aleksiej nie zamierzał się ruszyć. Zaintrygowane zwierzę podeszło już bardzo blisko; młodzieniec mógł przyjrzeć się kilku jasnym plamom na grzbiecie i żebrom wystającym spod wypłowiałej skóry. Cholernie wygłodzony, pomyślał, gdy szczur ośmielił się stanąć tuż przy jego nodze i zaczął nerwowo obgryzać podeszwy butów.

– Odczep się – mruknął młodzieniec, ostrzegawczo szturchając stopą gryzonia. Zwierzę cofnęło się parę kroków, zaintrygowane spojrzało przekrwionymi oczkami na twarz szatyna i powróciło do swojej czynności. – Co za...

Zirytowany w końcu kopnął wychudłego szczura i przez chwilę patrzył na kręcące się w powietrzu ciało, które z głośnym piskiem uderzyło w pordzewiałe rury od kanalizacji i zniknęło gdzieś pomiędzy nimi. I nie wracaj, pomyślał Aleksiej, z powrotem opierając się o framugę. Obrócił głowę w stronę siatkowej bramy i natychmiast znieruchomiał, spoglądając na zombiaka, który nagle przystanął, patrząc na niego z szeroko otwartymi ustami. Z zapadłych oczodołów emanowała śmiertelna pustka. Żywy trup wydał z siebie niezrozumiały okrzyk i zaczął ciężkim krokiem brnąć w stronę szatyna, powoli unosząc dubeltówkę.

Aleksiej chwycił karabin, mocno przystawiając go do prawego ramienia. Cholera, chyba jednak wolał szczura. Nie, poprawka. Zdecydowanie wolał towarzystwo szczura.

Nim młodzieniec puścił krótką serię, żywy trup zdążył oddać pierwszy wystrzał ze swojej strzelby. Zaskoczony szybkim jak na zombiaka ruchem Aleksiej odskoczył i nagle krzyknął wystraszony, gdy pocisk wbił się w drzwi dosłownie pół metra od niego.

– Stary, nie gniewaj się tak – ironicznie mruknął pod nosem młodzieniec, biegiem chowając się za metalową beczką po ropie. – To tylko szczur...

Natychmiast zamilknął, gdy jak na zaprzeczenie kolejny pocisk z dubeltówki uderzył obok niego. Aleksiej uniósł brwi, błyskawicznie wstając i puszczając kilka kolejnych pocisków w żywego trupa. Zombi nie powinien już mieć żadnych naboi w magazynku. Łuski wystrzeliły z karabinu, błyskając w powietrzu i zaraz zniknęły wśród szarozielonej trawy.

Żywy trup zachwiał się i padł jak długi na ziemię, wypuszczając broń z przegniłych dłoni. Aleksiej na wszelki wypadek oddał jeszcze dwa strzały w głowę zwłok, nie chcąc, by ciało wstało. Paroma długimi krokami zbliżył się i stopą odsunął dubeltówkę od zombiaka, mówiąc pod nosem:

– To raczej nie będzie ci już potrzebne.

Pewny własnego bezpieczeństwa, odwrócił się od leżącego ciała, spoglądając jeszcze raz na wejście do laboratorium naukowców. Czysto, przynajmniej na razie. Westchnął cicho, robiąc kilka kroków w stronę metalowych drzwi.

– Ach, nie chce mi się nawet z tobą dyskutować! – usłyszał krzyk zdenerwowanego Ducha i nagle metalowe drzwi otworzyły się z głośnym zgrzytem nienaoliwionych zawiasów. – To...

Umilkł, spoglądając na Aleksieja. Nagle mężczyzna wytrzeszczył oczy i chwycił swój karabin, zatrzymując się. Zanim zdezorientowany młodzieniec zdążył zareagować, poczuł, jak coś mocno chwyciło go za kostki i pociągnęło do siebie. Z krzykiem upadł twarzą na ziemię, boleśnie obijając sobie szczękę. Poczuł, jak lufa broni boleśnie wbija mu się w brzuch. Jęknął cicho, nagle zdając sobie sprawę, że nie zablokował karabinu. Spanikowany odsunął przedmiot, próbując się obrócić, ale wtedy usłyszał nad głową głośny jęk. Padło kilka strzałów. Uchwyt zelżał i Aleksiej natychmiast przewrócił się na bok. Nagle wytrzeszczył oczy, widząc ogromne cielsko spadające prosto na niego. Młodzieniec poczuł zawroty głowy i nawet nie zauważył, kiedy przed oczami zrobiło się zupełnie czarno. Odór rozkładającego się ciała błyskawicznie gdzieś zniknął.

– Młody, zdrowy chłopak z ciebie, ocknij się! – usłyszał głos nad swoją głową i ktoś mocno uderzył go w twarz.

Zbudzony piekącym bólem na policzku natychmiast odzyskał świadomość, mrugając kilka razy oczami. Mocniej się nie dało?, rzucił gniewnie pytanie w myślach, ale nie zadał go stojącemu mężczyźnie. Powoli usiadł na twardej ziemi, spoglądając na leżące obok śmierdzące truchło zombiaka.

– Wytrzymałe bydlę – mruknął do siebie, pocierając miejsce uderzenia.

Stalker zaśmiał się dziwnie, jakby z wymuszeniem.

– Z taką ostrożnością za długo w Zonie nie pożyjesz – rzucił do Aleksieja, pomagając mu wstać.

Młodzieniec otrzepał zabrudzone spodnie, z obrzydzeniem patrząc na zakrwawione ciało niegdyś żywego trupa. Splunął siarczyście za siebie.

– Zeżarł z dziesięć naboi i jak widać, jeszcze mu było mało – odparł zirytowany, odsuwając się od zombi.

Duch wzruszył ramionami, pocieszająco klepiąc Aleksieja w bark.

– Z tym ścierwem nigdy nie wiadomo – rzekł, siląc się na pogodny ton, ale nie wychodziło mu to za dobrze. Szatyn widział ślady zdenerwowania w oczach mężczyzny.

– Coś nie tak z okularnikami? – spytał młodzieniec, przypominając sobie zdarzenia na chwilę przed omdleniem. – Wyszedłeś strasznie zbulwersowany.

Stalker lekceważąco machnął ręką.

– Inteligenci zawsze tacy są – odparł mruknięciem, kręcąc głową. – Brak im praktycznego doświadczenia i bełkoczą sporo teoretycznych głupot.

Aleksiej uśmiechnął się blado.

– To co robimy?

– Ja idę do laboratorium, a ty sobie poczekasz albo raczej zrobisz to, co chcesz – odparł, wzruszając ramionami.

– Nie ma mowy, idę z tobą! – zaparł się Aleksiej, marszcząc czoło.

Duch parsknął głuchym śmiechem.

– Młody, ty nie wiesz, co tam siedzi – natychmiast spróbował ostudzić jego zapał. – Pomijając możliwe ewentualności, na przykład mutanty wszelkiej maści, nie masz szans tam wytrzymać dłużej niż pół minuty.

Aleksiej uniósł pytająco brew.

– W laboratorium prawdopodobnie znajduje się jakiś ośrodek emisji psionicznych – kontynuował Duch, opierając karabin o swoje udo. – A sądząc po tym, jak świrowałeś przy pomniku Lenina, nie będziesz w stanie tam długo funkcjonować.

Niezrażony młodzieniec wzruszył ramionami.

– Prawdopodobnie – powtórzył wychwycone słowo i uśmiechnął się zwycięsko. – Czyli nie na pewno. Idę z tobą.

Duch westchnął ciężko, kręcąc kilka razy głową.

– Nie ma mowy! – zaprzeczył, unosząc dłonie w geście protestu. – Nie po to ratowałem ci tyłek, żebyś teraz umierał!

– Nie umrę – zapewnił Aleksiej, kręcąc głową.

– Młody, Zona może na razie mrugnęła ci okiem, ale to nie oznacza...

– Daj spokój. Uratowałeś mi życie, więc coś ci jestem winien. Pozwól mi iść z tobą.

Duch znowu westchnął, po raz któryś z rzędu kręcąc głową i z zażenowaniem patrząc na Aleksieja.

– Nie odpuścisz, prawda? – spytał z ledwie wyczuwalnym zirytowaniem, opierając lewą rękę o kość biodrową i przybierając dość nonszalancką pozę. Młodzieniec z uśmiechem pokręcił głową. – Jesteś cholernie uparty.

– Nie pierwszy raz to słyszę.

Stalker odwrócił się, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. Machnął dłonią Aleksiejowi, pozwalając mu ze sobą iść, ale młodzieniec był niemal pewny, że mężczyzna cały czas myśli, jak się go szybko pozbyć. Udając, że niczego się nie domyśla, ruszył za Duchem, szybko go doganiając. Nie wyszli tą samą bramą, którą wchodzili, tylko udali się za budynek naukowców, szukając tylnych wrót. W milczeniu minęli parę betonowych rur, z których wydostawał się bardzo nieprzyjemny zapach. Szatyn kątem oka dostrzegł mały strumień kolorowych ścieków przypominających rozcieńczoną w kałuży benzynę.

Gdy tylko przekroczyli ciężką bramę z grubego metalu, Aleksiej mógł w końcu spojrzeć na jezioro Jantar, o którym tak często słyszał w stalkerskich opowieściach. Szybko stwierdził, że były mocno podkoloryzowane i wzbogacone wymysłami mówców. Wbrew pozorom radioaktywna woda nie rozlewała się w promieniu kilkuset metrów, jak rozpowiadano w legendach i historiach; młodzieniec mógłby przysiąc, że drugi koniec jeziora nie znajdował się dalej niż sto metrów od niego.

Ale w pewnych kwestiach stalkerzy mówili prawdę. Gdy Aleksiej szedł brzegiem jeziora, mógł spokojnie przyjrzeć się zgniłozielonej wodzie pełnej glonów i szczątek zdechłych zwierząt. Ciecz cuchnęła, a nad nią unosiła się bladozielona mgiełka okalająca wysokie trawy, które jako jedyne przetrwały wysokie skażenie radioaktywnością. Szatyn zerknął na dozymetr. Wysoki poziom skażenia. Właściwie aż za wysoki. Zbliżył dłoń z urządzeniem do wody, a czarna wskazówka na białym ekranie gwałtownie przesunęła się w prawą stronę, do coraz wyższych wartości mikrosiwertów.

– Przestań się tak wiercić – skarcił go cichym głosem Duch, nawet nie obracając głowy w stronę Aleksieja. – Nie zwracaj na siebie uwagi zombiaków.

Młodzieniec wyprostował się, przypinając żółty licznik Geigera do skórzanego pasa z wyraźnymi śladami użytkowania.

– Wiedzą, że tu jesteśmy – stwierdził krótko, wzruszając ramionami.

– Och, jak będziesz się tak kręcił, to na pewno się dowiedzą – uciął ironicznie stalker, kręcąc głową. – Opuść łepetynę i zachowuj się jak zombi, to nic się nie stanie.

Aleksiej wydał z siebie niezrozumiały pomruk, marszcząc czoło. Duch westchnął przeciągle.

– Jeśli chcesz przeżyć w tym miejscu, to musisz zapamiętać jedno, młody. – Stalker obrócił głowę w jego stronę. – Zona nie lubi obcych. Jeśli chcesz w niej żyć, musisz dostosować się do jej prawowitych mieszkańców. Nie możesz z nią walczyć, bo wtedy ona zniszczy ciebie. Musisz się przyporządkować innym i znaleźć swoje miejsce. Nie jesteśmy władcami Zony. Jest zupełnie na odwrót; to Zona rządzi nami.

Młodzieniec skinął głową, zerkając na przyglądającą im się dwójkę zombiaków. Mruczały coś niezrozumiałego pod nosem, kierując puste oczodoły to na stalkerów, to gdzieś na Jantar. Aleksiej zgodnie z poleceniem Ducha odwrócił spojrzenie i powłóczystym krokiem szedł przed siebie, luźno dzierżąc karabin w lewej ręce. Kątem oka cały czas zerkał na żywe trupy. Te po chwili jęknęły coś i ruszyły w przeciwną stronę, gdzieś w zaciemnioną otchłań pomiędzy martwymi drzewami.

Faktycznie, Duch miał rację. Wystarczyło zachowywać się jak zombi, by te uznały obcego za swojego. Aleksiej zaintrygowany uniósł brew, pogrążając się w myślach.

Szli w milczeniu jeszcze jakieś kilkanaście minut. Wokół Jantaru cały czas krążyło kilkadziesiąt żywych trupów stalkerów, którzy przed laty podróżowali po tym miejscu, chcąc odnaleźć bardzo rzadkie artefakty, ale ich chciwość wzięła górę nad rozsądkiem i zgubieni własnymi żądzami przeistaczali się w bezmózgie zombi. Winą była ogromna dawka promieniowania, które wypalało mózg, czy też emisje psioniczne? Prawda najpewniej leżała gdzieś pośrodku. Albo całkowicie poza wszystkim.

Aleksiej z ciekawością spoglądał kątem oka na martwe drzewa, których kontury ostro rysowały się w blasku zachodzącego słońca. Żadnej żywej roślinności. Zwykłe drzewo pozbawione blasku, podobnie jak większość terenów położonych bliżej centrum Zony. Szaro, buro, nijako. Smutno i posępnie. Ponury obraz totalnego zniszczenia.

Postawił kolejny krok, wdeptując w gęstą wydzielinę o smolistej konsystencji i ciemnozielonej barwie. Płyn zabulgotał, a młodzieniec z trudem wyciągnął stopę z dziwnej pułapki, klnąc siarczyście pod nosem. Z trudem przeszedł parę metrów i nagle zatrzymał się, patrząc na swojego buta.

Zielona barwa dziwnej cieczy przybrała rdzawy odcień. Aleksiej wziął kawałek starej szmaty i przetarł wojskowego trapera, rzucając pod nosem mniej kulturalny synonim najstarszego zawodu świata. Nagle z przerażeniem opuścił materiał, który gwałtownie kurczył się z tajemniczym sykiem. W mgnieniu oka uświadomił sobie, co teraz z pewnością działo się z jego butem i zapominając o skażeniu, wskoczył do wody, bez opamiętania kręcąc stopami i rozchlapując zgniłozieloną ciecz dookoła.

Duch nagle zatrzymał się, wybity z zamyślenia głośnymi pluskami. Obrócił się powoli, spoglądając spod zmarszczonych brwi na Aleksieja.

– Co ty... – zamilknął od razu, kręcąc głową. – Chyba nie wdepnąłeś w to chemiczne gówno?

– To było pytanie retoryczne? – spytał zirytowany szatyn, wychodząc po chwili z wody i ze złością patrząc na nadżartego przez kwas trapera. Na szczęście but był solidnie wykonany i żrąca ciecz nie zdążyła przedrzeć się do stopy.

Stalker westchnął ciężko, spoglądając z zażenowaniem w niebo.

– Wiedziałem, że to nie będzie dobry pomysł... – Usłyszał jego głos.

Miał jeszcze ochotę powiedzieć kilka niezbyt przyjemnych i kulturalnych słów, ale w ostatniej chwili słusznie ugryzł się w język. Mógł tego wszystkiego uniknąć, gdyby choć odrobinę uważał, a nie cały czas chodził rozkojarzony. Westchnął w myślach, klnąc na siebie.

Powoli skręcili w krętą ścieżkę, na którą spadały ogromne cienie martwych drzew. Silniejszy podmuch wiatru porwał kilka zeschniętych liści, unosząc je wysoko i nie pozwalając im spokojnie opaść. Aleksiej, choć nadal zły na swoje ciągłe roztargnienie, na chwilę przestał patrzeć na trapery i z dziwnym niepokojem w sercu rozejrzał się dookoła.

Ścieżka różniła się od innych z okolic Jantaru. Nie była mocno wydeptana, wszędzie porastały ją ostre badyle niskich krzaków pozbawionych liści, a gdzieś dalej powietrze falowało pod wpływem tajemniczej anomalii. Suche drzewa rzucały upiorne cienie na drożynę, w oddali zawyło cierpiące zwierzę. Po granatowym niebie leciał jakiś ogromny ptak, przez chwilę zataczał duże koła i nagle runął jak strzała ku ziemi, niknąc gdzieś za drzewami. Przynajmniej młodzieniec miał nadzieję, że to był tylko ptak. Aleksiej wstrzymał oddech i po kilku sekundach wypuścił powoli powietrze, rzucając spojrzenie na Ducha, który był już dobre dziesięć metrów przed nim. Szybko przedarł się przez zarośla, tnąc na lewo i prawo ostrym nożem o błyszczącym ostrzu i drewnianej klindze, i spoglądając tym razem pod nogi, kilkoma susami zręcznie zrównał się ze stalkerem. Kilkadziesiąt metrów przed nimi piętrzyło się jakieś zamroczone wzgórze.

– Może jednak zrezygnujesz? – spytał z cichą nadzieją Duch, przerywając milczenie.

Aleksiej pokręcił przecząco głową. Mężczyzna westchnął ze zrezygnowaniem.

– Najpierw Kieł, potem Striełok, teraz ten... – mruknął cicho do siebie, ale młodzieniec zdołał usłyszeć te słowa.

– Mam wolną wolę i nie możesz mi zabronić ci pomóc – odezwał się szatyn, nie przerywając miarowego kroku. – Pomogę ci i będziemy kwita.

– W tym się zgodzę, Aleksieju – odparł ze skrywanym smutkiem Duch – nie mogę ci tego zabronić. Ale tu nie chodzi o to, żebyś dla mnie narażał życie.

– Zrobiłeś dla mnie to samo parę dni temu.

– To była inna sprawa.

– Ale zrobiłeś to.

– Sugerujesz, że powinienem tego żałować?

Aleksiej spojrzał na niego poważnym wzrokiem.

– Nie – odrzekł po chwili nerwowego milczenia. – Nic takiego nie sugeruję.

Duch pokręcił głową, nie odpowiadając.

Po paru minutach drogi znaleźli się przed ogromnym budynkiem, który z daleka przypominał Aleksiejowi zwykłe wzgórze. Piętrzył się co najmniej kilka metrów w górę i kończył na równi z wierzchołkami martwych drzew. Był nagi, pokryty jedynie szarym tynkiem i nabytym przez lata brudem. Nie licząc niewysokich drzwi pokrytych metalową blachą, na której znajdowały się szkarłatne plamy i bynajmniej nie wyglądały na rdzę.

Aleksiej odruchowo mocniej chwycił za karabin.

– Co to za miejsce? – spytał cicho, robiąc krok do przodu. Przy drzwiach znajdowało się małe urządzenie domagające się wpisania kodu.

– Laboratorium – odparł krótko Duch. Podszedł do metalowego przedmiotu przypominającego pudełko i wcisnął kilka kolorowych przycisków, po czym nagle zatrzymał prawą dłoń nad czerwonym klawiszem. – Jest jeszcze jedna sprawa.

Aleksiej przez chwilę patrzył na rękę stalkera, dostrzegając brak trzeciej części serdecznego palca. Po chwili potrząsnął głową i uniósł pytająco brew, przenosząc wzrok na Ducha niewzruszonego postawą młodzieńca.

– Jak tylko poczujesz ból głowy, to masz natychmiast stąd wyjść – odparł, nadal trzymając dłoń nad urządzeniem. – Nie masz żadnego prototypu, który chroniłby cię przed emisjami psionicznymi, a sądząc po twoim świrowaniu, nie jesteś na nie odporny. Jak tylko zobaczysz, że coś się z tobą dzieje, wychodzisz. Rozumiemy się?

Szatyn pokręcił głową, chcąc zaoponować, ale Duch nie pozwolił mu dojść do słowa.

– Nie chcę się ciebie pozbyć – zaprzeczył na niewypowiedziane pytanie, machając nerwowo ręką. – Po prostu nie chcę cię zabijać, gdyby coś wypaliło ci mózg. To jak będzie?

– Zgoda – westchnął po chwili Aleksiej, kiwając głową.

Duch uśmiechnął się blado i nacisnął czerwony przycisk, mocno chwytając kałasznikow w dłonie. Metalowe drzwi z głośnym zgrzytem otworzyły się, ukazując nieprzenikalny mrok pustki.

– Chronisz tyły – rzucił polecenie Duch, stając w wejściu. – Nawet nie próbuj wysuwać się na przód. Jak będę kazał ci uciekać, to uciekasz i nie zwracasz na mnie uwagi. Biegniesz i się nie zatrzymujesz, póki nie znajdziesz się na zewnątrz.

Aleksiej w wyrazie zrozumienia ponownie skinął głową, wiedząc, że dyskusja na ten temat nie miała większego sensu.

Stalker zrobił to, co zwykle. Westchnął.

– Idziemy.

I zniknął w mroku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top