7. Na progu życia, cz. IV


 Jasne niebo umożliwiało obserwowanie horyzontu przez ciągłego patrzenia w lornetkę. Sasza przysiadł przy kilku blisko rosnących krzakach i położył swój plecak, spoglądając na obrzeża Szarego Lasu leżące może ze sto metrów dalej. Już od dawna długowłosy nie widział ani nie słyszał niczego podejrzanego dobiegającego spomiędzy drzew. Kiedy nastąpiła ta zmiana? Przed odejściem Aleksieja...? Sasza nie był już niczego pewien.

Warta może byłaby w miarę przyjemna, gdyby nie okropny odór dochodzący z niedaleka. Smród rozkładającego się ciała. Sasza cały czas trzymał rękaw kurtki przy nosie, próbując jak najrzadziej brać oddechy. Jako stalker powinien być przyzwyczajony do takich zapachów, ale prowadził osiadły tryb życia – przynajmniej tak zwali to inni – i rzadko udawał się w dalsze wyprawy, więc rzadko zdarzało mu się spotkać z czymś podobnym. A może to tak naprawdę odór jakiegoś mutanta? Cholera wie, co chodzi po Zonie, pomyślał Sasza, spoglądając znowu na Szary Las, z którego prawdopodobnie dopływał paskudny smród. Wiatr w dodatku wiał na jego korzyść i niósł brzydki zapach prosto na blondyna.

Obserwacja nie przeszkadzała Saszy w myśleniu nad zdarzeniami z ostatnich dni. Właściwie to one przejmowały kontrolę nad umysłem i sprawiały, że rozkojarzony młody mężczyzna patrzył tępo na horyzont, tak naprawdę nie wypatrując nadchodzących stalkerów albo wojska. W normalnych okolicznościach prawdopodobnie ktoś by do niego coś krzyknął, by przywołać go do rzeczywistości, ale kto mógłby to zrobić, skoro najbliższy dom znajdował się przeszło pięćdziesiąt metrów dalej?

Natychmiast przypomniał sobie o aktach leżących na biurku Jegorija. Gdyby nie zawierały niczego ważnego bądź tajnego, przywódca nie schowałby ich tak szybko. A już na pewno nie czułby się tak zakłopotany. Sasza wiedział, że w tych dokumentach musiała kryć się jakaś tajemnica. Może jakieś badania. Może jakieś raporty. A może jeszcze coś innego? Niemniej musiało być to bardzo ważne. Może papiery zawierały informacje o tym, co kryło się w wiosce i co nie pozwalało stalkerom opuścić tego przeklętego miejsca? Jeśli ktoś odchodził, Gawrił natychmiast znajdował kogoś nowego na jego miejsce... Odszedł Fiodor, odszedł Aleksiej. Pojawili się bliźniacy Dimka i Timka. Wraz z nimi był jeszcze jeden stalker, ale szybko zniknął, więc nie warto go liczyć. Później przyszła dziewczyna, a więc po krótkim matematycznym działaniu zostaje jedna osoba na plusie.

Kto tym razem miał odejść? Kogo tym razem miał na celowniku Gawrił?

Sasza nie zdziwiłby się, gdyby głównym celem był właśnie on. Nie wiedział dużo, ale jednym z pretekstów do pozbycia się go wystarczyło samo szpiegowanie i podsłuchiwanie. Możliwe, że któryś ze stalkerów już na niego doniósł. Blondyn nie wiedział, komu może ufać w tym obozowisku, więc nie ufał nikomu. Nawet do siebie nie żywił pełnego zaufania, ale wolał milczeć, niż mówić cokolwiek.

Ostatnimi czasy Kleszcz stwierdził, że Sasza bardzo się zmienił. Z chętnego do picia i zabawy stalkera stał się posępnym, zamyślonym indywidualistą. Samotnikiem. Sasza wtedy odpowiedział, że wydoroślał, choć to nie miało ze sobą żadnych powiązań.

Niewątpliwie w obozie działo się coś niepokojącego. Jakaś mroczna sylwetka w nocy obserwowała wioskę i znikała z patrolu wczesnym rankiem, zanim zaczynało wschodzić słońce. Zupełnie jakby kogoś szukała. Sasza nie miał pojęcia, kim lub czym mogła być ta postać. Bestią z Szarego Lasu? Ale wszystko ucichło już parę tygodni temu, nie działo się nic niepokojącego... aż do dziś.

Gdy Sasza wszedł do siedziby dowódcy i rozmawiał z Jegorijem, rozległ się dziwny huk w podziemiach. Nie, nie w głębi mieszkania. W podziemiach. Tego Sasza był pewien. Słyszał kiedyś plotki o tajnym laboratorium pod wioską, ale nigdy nie wierzył w ich prawdziwość. Mimo wszystko nic nie bierze się z niczego. W każdej opowiastce kryło się ziarnko prawdy. To ono sprawia, że ludzie – chcąc zainteresować słuchacza – dopowiadają zmyśloną resztę. Tylko ile w tym wszystkim było prawdy?

Ten hałas nie mógł być tylko wytworem wyobraźni blondyna. Gdyby tak było, Jegorij nie zareagowałby na dziwny huk. Tymczasem tamten nagle stał się zakłopotany, zaczął się denerwować i wyraźnie unikał wymiany spojrzenia z młodym mężczyzną. Na pierwszy rzut oka było widać, że coś ukrywa.

A może akta „Prypeć" dotyczyły właśnie tego, co znajdowało się w podziemiach wioski?

Temu wszystkiemu należało się lepiej przyjrzeć. Sasza postanowił, że odtąd będzie zwracał jeszcze większą uwagę na wszystko, co będzie działo się w wiosce. A już szczególnie będzie obserwował Gawriła. Ten z pewnością wiedział najwięcej i umiejętnie skrywał prawdę. Świetny kłamca, w dodatku groźny i nieprzewidywalny człowiek, a to już śmiertelnie niebezpieczne połączenie.

Sasza koniecznie musiał się dowiedzieć, kto był szpiegiem w obozie. Dimka i Timka – z pewnością, ale kto jeszcze? Blondyn cały czas odnosił wrażenie, że szpieg znajdował się blisko niego i mógł być właściwie każdym. Tylko że od dłuższego czasu Sasza nie utrzymywał z nikim zażyłych relacji i wszelkie rozmowy dotyczyły raczej tematów lekkich, nigdy nie poruszały kwestii poglądów bądź opinii o dowódcy i jego zastępcy. Teoretycznie bezpieczny grunt dyskusji.

Blondyn odnosił wrażenie, że wszystko stawało się coraz bardziej zagmatwane. Wyglądało to na swoistą układankę z brakującymi elementami, bez których rozwiązanie nie może zostać poznane. Sasza wiedział, kto miał te elementy. Albo raczej gdzie się znajdowały. Tylko nie miał pojęcia, jak mógłby je odnaleźć, nie poświęcając przy tym własnego życia.

Doprawdy, znacznie łatwiej byłoby po prostu zbiec i zaszyć się w starym domu na obrzeżach Zony, pomyślał posępnie, zerkając przez lornetkę na coraz ciemniejszy horyzont. Żadnych ruchów pośród rozmazanych konturów krzaków i drzew. Wojsko przejmujące Wysypisko? Też coś! Sasza jeszcze nie słyszał, by coś takiego miało miejsce. Wierząc ostatnim plotkom, armia nadal zajmowała Kordon, ale jeszcze nie dotarła do granicy z Wysypiskiem. A gdyby to zrobiła, to czy nie spotkałaby się z nagłą reakcją Powinności? Sasza śmiał wątpić, by dowódca frakcji odpuścił sobie Wysypisko i pozwolił tam grasować armii. To był cenny punkt strategiczny. Gdyby pozwolił wtargnąć tam nieprzyjacielskim siłom, samotnicy nie mogliby przynosić artefaktów do Baru. Powinność straciłaby jedno ze źródeł dochodów.

Pomijając już kwestie czysto finansowe, Wysypisko leżało bardzo blisko Rostoku. Przyjąwszy, że wojsko zajęłoby tereny Wysypiska, Powinność znalazłaby się w poważnych tarapatach. „W ciemniej dupie Zony", zwykli mawiać stalkerzy. Z jednej strony wspierana przez państwo armia, z drugiej – mutanty nadbiegające z Dziczy, a z jeszcze innej – Magazyny Wojskowe, gdzie podobno tymczasowo znajdowała się siedziba Wolności. Wrogowie z każdej strony. To mogłoby oznaczać nieuchronną klęskę, zwłaszcza gdyby sprawdziło się stare porzekadło: „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem", choć Sasza szczerze wątpił, by wolnościowcy przystąpili do sojuszu z wojskiem. To było niemożliwe, choć... czy w Zonie było coś niemożliwego? Już bardziej prawdopodobną wersją byłoby przedłużenie zawieszenia broni między frakcjami i zjednoczenie sił w celu wygnania wojska z nie swojego terytorium, ale wtedy Wolność ryzykowałaby nagłą zdradą Powinności, skutkiem czego mogłaby stracić wiele swoich członków... Wniosek cały czas nasuwał się ten sam: wojsko nie mogło dostać się na Wysypisko. Chyba że tak naprawdę armia zamierzała przejąć zupełnie inne tereny...

Sasza pokręcił głową, mrucząc coś pod nosem. Gawrił musiał kłamać, ale jaki miałby w tym interes? Po co słałby w odległy zakątek blondyna? Może zamierzał zrobić coś pod jego nieobecność? Tylko czy naprawdę Sasza tak bardzo mógłby mu przeszkodzić w planach? Kilka gramów metalu skutecznie unicestwiłoby przeszkodę Gawriła. Jedna kulka. Parę rubli. To naprawdę niski koszt, a ile przy tym zysku!... Albo strat. W przypadku bruneta byłby tylko zysk. On chyba niczego nie robił z myślą o stratach. Bezwzględny, z determinacją dążył do celu i nic nie mogło stanąć mu na drodze. Zresztą, nikt nie śmiałby mu się postawić.

Słońce zdążyło już zajść, ćwiartka jasnego księżyca wisiała już nad nieboskłonem, a Sasza siedział sztywno przy krzakach i powolnie żuł duży kęs kiełbasy smakującej jak zmielona tektura z odpadami z wieprzowiny, przegryzając wszystko stęchłym chlebem. Wziął solidny łyk rozgrzewającej wódki i odetchnął głęboko, przez chwilę czując ogień w gardle. Chociaż alkohol zabijał niedobry smak starego jedzenia i pozwalał znieść różne nieprzyjemności, jego częste picie okazywało się znacznie zdrowszym wyborem od picia wody. Ta pierwsza przynajmniej była przyrządzana w miarę odpowiednich warunkach, a druga... Sasza wolał o tym nawet nie myśleć. Nie zdziwiłby się, gdyby sprowadzana woda ze względów oszczędności była wodą pobieraną z napromieniowanej rzeki przepływającej blisko elektrowni jądrowej. Ale cóż, jakoś należało sobie radzić. Skoro każdy to pił i jakoś żył, to nie było to chyba takie złe. Każdy człowiek, który choć raz wypił w swoim życiu wodę, prędzej czy później umarł, pomyślał ponuro Sasza.

Minęło już kilka godzin i blondyn zaczął odczuwać zmęczenie w mięśniach i kościach. Potwornie chciało mu się spać, ale okropny smród nadchodzący z okolicy nie pozwalał na drzemkę. Sasza przez jakiś czas potrafił go ignorować, trzymać cały czas rękaw przy nosie, ale w końcu i to stało się mało skuteczne. Miał wrażenie, że jego ubranie przesiąkło okropnym odorem zgnilizny i poczuł, że odpoczynek na materacu będzie musiał sporo poczekać, dając pierwszeństwo porządnemu obmyciu w zimnej wodzie.

Sasza wstał i ziewnął potężnie, rozciągając mięśnie. Rozluźnił się i zrobił kilka kroków do przodu, ze znużeniem wpatrując się w horyzont. Wyciągnął kolejnego papierosa z papierowego opakowania. Kiedy w końcu Gawrił zamierzał przysłać kogoś na zmianę? Chyba że chciał, żeby blondyn umarł na wciąganie odoru zgnilizny...

Zupełnie jakby ktoś czytał w jego myślach, nagle jak na zawołanie rozległ się czyjś głos za plecami długowłosego:

– Cześć, Sasza!

Mężczyzna obrócił się powoli, puszczając szary dymek z ust.

– O, cześć – mruknął beznamiętnie do Oksany.

– Dlaczego stoisz tak daleko od wioski? – spytała ładna kobieta z długimi blond włosami przeplatanymi ciemniejszymi pasemkami.

Sasza wzruszył obojętnie ramionami, odwracając się w stronę niebieskookiej.

– Skoro mi tu stać kazali, to stoję – odparł, niezbyt chętnie reagując na pytania blondynki, która prawdopodobnie była w jego wieku.

Promienny uśmiech wykrzywił jej kształtne wargi.

– To nie ma sensu – odrzekła pogodnie, nie zrażając się drętwymi odpowiedziami Saszy. – Chłopaki w obozie już piją, robią głupoty...

– Nic nowego – mruknął ni do siebie, ni do niej, z powrotem spoglądając na horyzont.

– Słyszałam, że podobno też kiedyś lubiłeś sobie wypić – kontynuowała szczupła kobieta, opierając się na biodrze dłonią o długich paznokciach. Uniosła pytająco kształtną brew poprawioną ciemną kredką.

– Podobno – powtórzył beznamiętnie Sasza.

Rozmawiał już kilka razy z Oksaną i każda dyskusja wyglądała bardzo podobnie. Nie chciał dać się sprowokować, bo sądził, że to Gawrił nakazał jej pozyskać jak najwięcej informacji od ludzi obozu. Jej, jako kobiecie, przyszłoby to znacznie łatwiej, gdyż mężczyźni spotykając możliwe jedyną osobę płci przeciwnej w całej Zonie, szybko próbowali pozyskać jej uznanie. Blondyn nie miał zamiaru dać się zmanipulować.

– Widzę, że znowu nie masz humoru. – Niezbyt wysoka kobieta poprawiła kosmyk kręconych włosów, który nasunął jej się na czoło i nagle płytko wciągnęła kilka razy powietrze, krzywiąc się. – Co tu tak śmierdzi?

Sasza po raz kolejny wzruszył ramionami, nie odpowiadając. Obojętnym spojrzeniem przyglądał się poczynaniom Oksany.

– Mutant tu zdechł czy co? – drążyła temat, próbując odnaleźć źródło zapachu w powietrzu.

Po krótkiej chwili wzruszyła ramionami i zaczęła iść w stronę Szarego Lasu, cały czas rozglądając się po bokach.

– Na twoim miejscu bym tam nie szedł – rzekł ostrzegawczo Sasza, unosząc brwi. – Tam może nie być zbyt... bezpiecznie.

Oksana jednak zignorowała jego słowa i dalej śmiało brnęła przed siebie, cicho stawiając kroki małych stóp. Blondyn jeszcze przez chwilę przyglądał się kobiecie odzianej w czarne bojówki opinające zgrabne nogi i kurtkę luźno wiszącą na ramionach, po czym przyspieszonym krokiem ruszył za nią.

– Czekaj! – krzyknął, przerzucając ciężką dubeltówkę do lewej ręki, by łatwiej biec. – Zatrzymaj się!

Szczupła postać z włosami sięgającymi łopatek nie zamierzała go posłuchać. Śmiałym krokiem weszła do Szarego Lasu, znikając pośród gęstych, nagich krzaków i suchych korzeni wystających z ziemi.

Sasza zaklął siarczyście w myślach i wyrzucił połowę zapalonego papierosa, biegnąc za Oksaną. Ignorując coraz silniejszą woń zgnilizny, z trudem przecisnął się pomiędzy martwymi gałęziami i syknął cicho z bólu, gdy uderzył w konar jakiegoś drzewa, które jak na złość zdawało się wyrosnąć specjalnie na tę okazję. Wyciągnął krótki nóż i ostrym ostrzem przeciął kilka kolejnych gałęzi, nawołując imię Oksany. Klął w myślach jak szewc, wiedząc, że jeśli coś stanie się tej młodej kobiecie, to właśnie on musiałby za wszystko odpowiadać.

Nagle usłyszał cichy gwizd kilka metrów przed sobą. Zaniepokojony kopnął w badyle i z paroma cienkimi ranami na twarzy przecisnął się do pochylającej się szczupłej postaci, która oświetlała małą latarką leżące ciało.

– Niech mu Zona lekką będzie – mruknęła smutno Oksana, patrząc na gnijące zwłoki człowieka.

Sasza w milczeniu stanął obok kobiety, spoglądając na trupa wygiętego w nienaturalnej pozycji. Gwizdnął cicho, zauważając brak lewej ręki i rozdarte spodnie. Widok nie należał do ciekawych – obślizgłe, białe robaki zajmowały całą powierzchnię oczu i ust, a z prawej dłoni odpadało mięso z rozszarpanych ran. Parę metrów dalej leżał zniszczony kałasznikow nowej generacji i garść rozsypanych łusek, błyszczących ponuro w świetle księżyca.

Młoda kobieta spojrzała szklistymi oczami na Saszę, nie mówiąc ni słowa. Ten w milczeniu oparł lewą dłoń na ramieniu sporo niższej od siebie blondynki, by ją w jakiś sposób pocieszyć, jednocześnie z powrotem przeniósł pusty wzrok na leżące ciało. Nawet nie zauważył, kiedy jasnowłosa przytuliła się do jego klatki piersiowej, szczupłymi dłońmi dotykając pleców na wysokości żeber.

Przez chwilę stał zdezorientowany, po czym w milczeniu odwzajemnił ciepły uścisk, uznając, że młoda kobieta najwyraźniej nie była przyzwyczajona do czegoś, co zwykli stalkerzy widzieli w Zonie na co dzień. To faktycznie mogło nią wstrząsnąć. Przez kilka sekund wciągał zapach kwiatowych perfum i, choć musiał przyznać, że to było miłe doświadczenie, z trudem wysunął się z delikatnych objęć, poprzednio lekko klepiąc parę razy kobietę w plecy. Zaskoczony przejawem własnej niechęci, drgnął prawie niezauważalnie i natychmiast kucnął przy cuchnących zwłokach, odwracając twarz. Nie chciał, by kobieta zauważyła walkę emocji z ciałem na jego twarzy. Wyciągnął podręczny pistolet.

– Co ty robisz? – spytała niezmiernie zdziwiona kobieta, potrząsając burzą pofalowanych włosów.

– Upewniam się, czy na pewno jest martwy – odparł cicho, celując w brzuch trupa.

– Ślepy jesteś?!

– Mało to zombiaków po Zonie chodzi?

Odblokował pistolet i nagle poczuł mocne pchnięcie w bok. Odsunął się mimowolnie parę kroków, spoglądając ze zmarszczonymi brwiami na zbulwersowaną kobietę.

– On jest martwy! – krzyknęła Oksana, patrząc z niedowierzaniem na beznamiętną twarz Saszy. – Chcesz bezcześcić czyjeś ciało?!

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– W Zonie to działanie profilaktyczne – odrzekł obronnie, ale zablokował pistolet i z powrotem przymocował do pasa. – Jego dusza i tak już złączyła się z Monolitem, to co go interesuje, co się dzieje z jego ciałem? W końcu nie żyje, czyż nie?

– Dziwne macie zachowania – stwierdziła, kręcąc kilka razy głową.

Wstrzymując oddech, Sasza w milczeniu kucnął przy śmierdzącym ciele i włożył dłoń pod ubrania na klatce piersiowej trupa. Powstrzymując obrzydzenie, namacał chłodny kawałek metalu i szarpnął mocno, wyciągając dwa nieśmiertelniki oblane szkarłatną krwią. Wziął trochę śliny na lewą dłoń i palcami rozmazał zaschniętą ciecz, rozczytując wybity napis. Nagle wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze, opuszczając dłonie. Na jego twarzy zagościła mieszanina szoku i niedowierzania.

– Co znalazłeś? – spytała Oksana, patrząc poważnie na Saszę. – Kto to był?

– Stalker, któremu być może wiele zawdzięczamy – odparł pustym głosem, mrugając nagle kilka razy oczami. Odwrócił głowę, patrząc gdzieś w bok. Nagle zapiekły go oczy. – Weźmy jego ciało i pochowajmy, lecz nie tutaj.

Kobieta skinęła głową.

– Ale kto to był? – powtórzyła uparcie pytanie.

Sasza kucał już przy martwym ciele.

– Czy to teraz ważne? – odparł dziwnym, zachrypniętym głosem. – Może kiedyś ci to wytłumaczę.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top