7. Na progu życia, cz. III
Picie wódki ze Strzałą okazało się niezbyt dobrym pomysłem. Zwłaszcza że Pietro w głębi duszy żywił nadzieję, że alkohol rozplącze język najemnikowi i może uda mu się coś z niego wydusić. Niestety, wyszło to, co zawsze – nici z planów i rozmazany obraz przed oczami. Pomijając fakt, że Pietro zapewne jeszcze mówił jakieś głupoty, choć próbował się kontrolować. Wolał już nie myśleć, co takiego rzekł Strzale i miał jedynie nadzieję, że nie było to nic związanego z jego podejrzeniami.
Samo działanie alkoholu dało się przeżyć. Znacznie gorsze było to, że ktoś pojawił się na horyzoncie i Pietro, patrząc przez lornetkę, nie potrafił rozszyfrować zbliżających się postaci. Ich kontury rozpływały się na tle szaroburych drzew, a o przyjrzeniu się twarzom nieznajomych mógł zapomnieć.
– To on? – spytał cicho Pietro, leżąc z odblokowaną snajperką przy krzaku rosnącym parę metrów od prymitywnego obozowiska. – Miał być tylko jeden – dodał już mniej pewnym głosem, przypuszczając, że widok dwóch postaci być może był tylko wytworem jego upojonego alkoholem umysłu.
– Mówiłem, Kabel się nie myli – odparł całkiem trzeźwym głosem Strzała skryty pod innym krzakiem. – A obecność tego drugiego jest mi na rękę.
– O czym tym razem nie wiem?
Najemnik westchnął ciężko.
– Tym facetem miałem się zająć sam, ale w późniejszym terminie – odparł zirytowany, jakby nie chciał przyznać się do niezrobionego zadania, zupełnie jak dziecko, które kłamie rodzicom, by nie zostać ukaranym. – To Duch. Ten towarzysz Striełoka, czy jak on się zwał.
– Czym zawinił?
– Zapominasz się.
Tym razem to Pietro westchnął ciężko, przeklinając Strzałę w myślach.
– Podpadł górze, wystarczy? – dodał po chwili milczenia leżący nieruchomo najemnik.
– Nic nowego – mruknął Pietro ni do siebie, ni do Strzały. – Jak każdy. To co robimy?
– Proste – odparł mężczyzna, na chwilę kucając i spoglądając przez lornetkę. – Zabijamy.
Pietro skrzywiwszy się, naszykował karabin snajperski do strzału.
– W tym momencie nie jest to dobry pomysł – zauważył, biorąc pod uwagę skutki wypitego alkoholu. – Ryzykujemy spudłowaniem.
– Ty ryzykujesz – poprawił go nagle cichym, chłodnym głosem.
Powraca stary Strzała, przemknęło Pietrowi przez głowę. Alkohol najwyraźniej nie miał wpływu na jego zachowanie. Albo wypił go za mało.
Pietro oparł się wygodnie o ziemię i przystawił karabin snajperski do ramienia, pochylając nieco głowę i spoglądając przez lufę na dwójkę idących mężczyzn. Byli maksymalnie trzysta metrów od nich. Z takiej odległości bez problemu dało się w normalnych warunkach dokonać morderstwa, ale najemnik zaczął mieć obawy przed trafieniem do celu, zważywszy na buzujący w żyłach alkohol. Przeklął po raz kolejny samego siebie i własną głupotę. A mówili: „nie pij podczas misji; jeśli już ją wykonasz, chlaj, ile zechcesz"...
– To jak będzie? – odezwał się Pietro, mierząc raz to na Kosę, to na Ducha, choć już sam nie wiedział, który ze stalkerów jest który. – Którego mam ustrzelić?
Odpowiedziała mu cisza. Słyszał tylko własny oddech i bicie serca. Żadnej odpowiedzi.
– Strzała?
Usłyszał cichy szelest za sobą i obrócił się, czując nagłe przyspieszenie bicia serca.
– Może zaczniemy od ciebie? – spytał stojący nad nim Strzała, celując pistoletem z długim tłumikiem w klatkę piersiową leżącego najemnika. Ten wytrzeszczył zdumiony oczy.
– Co ty, do diabła...
– Lepiej zacznij się już modlić do swojego Boga.
I strzelił.
Pietro wydał z siebie cichy jęk i osunął głowę na ziemię, przystawiając dłoń do klatki piersiowej. Próbował skierować przerażone spojrzenie na beznamiętne oblicze Strzały.
– Jak... jak... mogłeś... – chrypiał najemnik i nagle jego ciało z bólu wygięło się w idealny łuk. – Byliśmy...
Strzała zacmokał z niezadowoleniem, postawszy krok do przodu.
– Jakieś ostatnie życzenie? – spytał ironicznie, unosząc brew do góry.
Pietro próbował coś wychrypieć, ale nie dało się już zrozumieć jego charkotu. Strzała westchnął.
– W ramach podzięki za towarzyszenie mi w pracy cię dobiję – mruknął od niechcenia. – Chociaż raczej mi przeszkadzałeś. Jednak coś jestem ci winny.
I strzelił drugi raz. Zakrwawione ciało opadło bezwładnie i leżało już nieruchomo.
Najemnik z beznamiętnym wyrazem twarzy jeszcze przez chwilę przyglądał się martwemu Pietrowi, czując jedynie chłodną pustkę. Ani odrobiny żalu, ani przyjemności. Czuł to, co zawsze, likwidując zaledwie pachołki. Przyjemność sprawiało tylko zabicie głównego celu. Wtedy morderstwo przynosiło chłodną satysfakcję.
Obrócił się i spojrzał w stronę idącej dwójki stalkerów. Na twarzy Strzały zagościł bezlitosny uśmiech.
Cel był bardzo blisko i teraz już nikt nie stał mu na przeszkodzie w wykonaniu zadania.
Ale najpierw trzeba je było trochę zmodyfikować...
Strzała uśmiechnął się jeszcze szerzej. Miał własne plany i póki co wszystko szło zgodnie z jego myślą.
* * *
Długowłosy blondyn nie miał najmniejszej ochoty iść do zastępcy przywódcy w obozie i słuchać jego rozkazów. Zdecydowanie wolał otrzymywać je poprzez pośredników. Spotkanie się twarzą w twarz z Gawriłem nie było niczym miłym, a zwłaszcza przyjemnym. W dodatku zazwyczaj gdy ów brunet upraszał – choć to określenie zdecydowanie do niego nie pasowało – o spotkanie w cztery oczy, nie wróżyło to niczego dobrego. Sasza powoli zaczął uważać, że lepiej byłoby, gdyby poszedł wraz Aleksiejem i nie wrócił do wioski – po jego odejściu pozmieniało się zdecydowanie za dużo.
A może on sam się zmienił, zaś wszystko pozostawało takie samo?
Schodząc po zabłoconych schodach prowadzących do siedziby przywódcy wioski, związał długie włosy w luźny kucyk i zaczesał za ucho zabłąkany blond kosmyk. Nagle zatrzymał się, słysząc czyjś głos wewnątrz pomieszczenia.
– Przyjąłem – rozległ się baryton znudzonego Jegorija.
Znowu zapomnieli zamknąć drzwi, przemknęło Saszy przez głowę. Stał jeszcze chwilę, oparty o obdarte, poszarzałe ściany i nasłuchiwał. Żadnej rozmowy. Tylko kilka ciężkich kroków i zgrzyt odsuwanego mebla.
Sasza westchnął cicho i wszedł do środka, ogarniając pomieszczenie krótkim spojrzeniem. Brudne krzesło w zaciemnionym kącie, kilka pordzewiałych skrzynek, spalona żarówka na nagim suficie, a w powietrzu jak zwykle unosił się smród starego potu i spalenizny. Zerknął na jasne od ciągłego wycierania dłońmi biurko. Na obdartym blacie leżały jakieś papiery. Zrobił krok do przodu, zerknąwszy na duży napis i zmrużył oczy. W tej samej chwili rozległ się głos i Sasza drgnął wystraszony, cofając się pół kroku.
– Dobrze, że już jesteś, Gawrile – mówił Jegorij, z trudem przeciskając swoje potężne cielsko w wąskim korytarzu. – Przed chwilą odebrałem wiadomość. Kolejne zmiany. Tym razem mamy...
Nagle zamilknął z otwartymi ustami, patrząc całkowicie zdezorientowany na oblicze zamyślonego młodzieńca, który tylko pytająco uniósł brew. Przywódca potrząsł głową i przetarł od niechcenia oczy, marszcząc zdziwiony czoło.
– Coś nie tak, Saszo? – spytał, zasiadając w pokrytym zniszczoną skórą fotelu, który jęknął pod wpływem naciskającego ciężaru. – Czegoś wam brakuje?
Zerknął na leżące przed nim papiery i jakby od niechcenia schował je pod blat biurka, nie dając po sobie nic poznać. Złożył dłonie w piramidkę i oparł się łokciami o wytarte drewno, przywołując na nalaną twarz sztuczny uśmiech.
– Nie ma tu Gawriła? – odparł Sasza, spoglądając w jasne oczy Jegorija, z których zdradliwie emanowało zakłopotanie.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
– Wróci pewnie niedługo – odpowiedział i wtem coś huknęło potężnie.
Obydwaj drgnęli zaskoczeni, a Jegorij od razu zerknął niepokojąco za siebie i nagle zaczął szybciej oddychać. Na jego czole pojawiły się drobinki potu, a na policzki wstąpiły blade rumieńce.
Sasza z niewzruszonym wyrazem twarzy patrzył zamyślony gdzieś w bok.
– Cholera, chyba zostawiłem gotujące się jajka – rzekł zdenerwowany Jegorij i uśmiechnął się zakłopotany, po czym wstał od biurka i szybko zniknął w ciemnym korytarzu po prawej stronie blondyna.
Gotujące się jajka, ironicznie powtórzył w myślach Sasza. Ciekawe.
Nie zabrzmiało to ani trochę wiarygodnie. Ale postanowił udawać, że uwierzył w to żałosne usprawiedliwienie.
Hałas nie dobiegł z głębi pomieszczenia, tylko z podziemi...
Nie zastanawiał się jednak nad tym długo. Jegorij szybko wrócił na poprzednie stanowisko i otarł spoconą twarz materiałową chusteczką z kolorowym obszyciem, z powrotem uśmiechając się sztucznie.
– Myślę, że... – zaczął, ale na schodach już rozległy się czyjeś kroki.
– Czego znowu... – odezwał się wchodzący Gawrił i zamilknął, zobaczywszy Saszę. – A ten po co to przyszedł? – spytał, spoglądając znużony na przywódcę wioski.
– Chciałeś się ze mną spotkać – przyspieszył z odpowiedzią Sasza, unosząc wysoko brwi z zażenowania. Westchnął w duchu, szybko przywołując beznamiętny wyraz twarzy. Wolał nie pogrywać z wysokim brunetem, który spoglądał na niego i marszczył czoło. Szare oczy chłodnie mierzyły go badawczym spojrzeniem.
– No tak – przytaknął w końcu, skinąwszy głową. – Wyjdź na zewnątrz, zaraz do ciebie przyjdę.
Sasza posłusznie wykonał polecenie, ale zatrzymał się na schodach w miejscu, z którego mężczyźni nie mogli go zobaczyć i przywarł plecami do ściany, nasłuchując. Już kilka razy zdarzyło mu się podsłuchiwać rozmowy przywódcy z zastępcą, ale często było to utrudnione lub niemożliwe, bo Gawrił rzadko zapominał o zamknięciu ciężkich drzwi.
– O co chodzi? – rozległ się zirytowany głos bruneta. – Mam nadzieję, że miałeś jakiś sensowny powód, by mnie wzywać.
– Góra nadała przekaz. Wygląda na to, że masz zadanie do wykonania.
– Znowu? – warknął nagle zirytowany Gawrił. – Niech w końcu sami ruszą do tego tłuste dupska! Nie jestem ich chłopcem na posyłki!
– Ciszej, Gawrile, ciszej. Jesteś ostatnio strasznie nerwowy, przydałyby ci się leki uspokajające.
– Jak mam...
– Zamknij drzwi. Sasza zapewne stoi przed wejściem.
Powietrze przecięło niewiele ciszej rzucone przez Gawriła przekleństwo.
Nagle rozległ się szmer zamykanych drzwi i cichy szczęk zasuwanego rygla. Młody mężczyzna szybko stanął przed wejściem i rozejrzał się po okolicy. Panowała przyjemna cisza kontrastująca z rosnącym napięciem w atmosferze. Słaby wiatr poruszał gałęziami z rozwijającymi się pędami i marnymi liśćmi, a na czystym niebie zachodziło słońce, powoli przekazując władzę pojawiającym się gwiazdom i wschodzącej ćwiartce księżyca. Zanosiło się na piękną noc, jakich w Zonie było naprawdę mało. Zwłaszcza wiosną.
Sasza zaczął chodzić w kółko z zamyślenia, bezwolnie patrząc zamyślony na rosnącą trawę. Na dokumentach leżących na jasnym blacie biurka Jegorija znajdował się duży tytuł: „AKTA", pod nim mniejszymi literami: „Prypeć #21", a jeszcze niżej jakaś data.
Blondyn zatrzymał się na chwilę. Co to mogło znaczyć? Czy były to jakieś badania nad miastem leżącym blisko elektrowni jądrowej? A może dotyczyły samego Sarkofagu? Sasza zawsze podejrzewał Jegorija i Gawriła o pracę w tajnych organizacjach albo projektach, ale...
Prypeć? Cały czas chodziło tylko o Prypeć?
To brzmiało zdecydowanie zbyt niewinnie. Sasza przyzwyczajony do nieciekawych sytuacji już teraz czuł, że pod tą nazwą musiało kryć się coś innego. Bardzo prawdopodobne, że dotyczyło właśnie Prypeci. Tylko czego konkretnie? Badań nad miastem? Badań nad elektrownią? Poszukiwań siedziby Monolitu, która prawdopodobnie właśnie gdzieś tam się znajdowała?
A może obydwaj mężczyźni pragnęli znaleźć sposób dostania się do Prypeci bez poprzedniego prania mózgu przez Mózgozwęglacz?
Długowłosy pokręcił głową i mruknął coś do siebie, biorąc głęboki oddech. Powinien kiedyś zakraść się do siedziby dowódcy i poszukać czegoś, co mogłoby przybliżyć temat tej sprawy. Tylko jak mógłby to zrobić, skoro Jegorij praktycznie nie opuszczał tego miejsca, a nad wszystkim czuwał niedający się rozszyfrować Gawrił?
Jegorija jeszcze dałoby się oszukać, pomyślał Sasza. Miał już swoje lata i choć nie był głupi, niektóre rzeczy z pewnością uszłyby przy nim płazem. Ale Gawrił? To był już zupełnie inny człowiek. Ironiczny, chłodny, pogardliwy i nieprzewidywalny był całkowitym przeciwieństwem dowódcy obozowiska. Sasza podejrzewał, że to właśnie on stał za nagłymi zaginięciami niektórych stalkerów. Często znikał i pojawiał się w różnych miejscach o różnym czasie. A podobnież szpiegów miał wszędzie. Wierząc jednej z podsłuchanych rozmów, Sasza powoli zaczął się domyślać, kto może być jednym z nich.
Trzasnęły metalowe drzwi i po chwili na zewnątrz wyszedł Gawrił, trzymając za sobą ręce. Krótki płaszcz podobny do wojskowych podkreślał jego szczupłą sylwetkę.
– Chodź – rzucił od niechcenia Saszy, idąc zamyślony na skraj wioski.
Blondyn bez słowa podążył za mężczyzną, patrząc na na przemian zaciskające się i rozluźniające dłonie Gawriła. Wyglądał na zdenerwowanego, ale wyraźnie próbował to ukryć. I dobrze. Sasza nie miał ochoty widzieć naprawdę zdenerwowanego Gawriła. Wolał nawet nie myśleć, jak on mógł wtedy wyglądać.
Lata doświadczenia najwyraźniej zrobiły swoje i brunet bardzo szybko powrócił do wyprostowanej sylwetki i luźno zwisających u boku dłoni. Ani trochę nie przypominał tego samego mężczyzny sprzed chwili, którym był. W mgnieniu oka uspokoił targające ciałem emocje i oczyścił umysł, przywołując na twarz beznamiętny wyraz.
Zatrzymał się na południowo-wschodnim skraju wioski, jakieś pięćdziesiąt metrów od najbliższego budynku i machnął dłonią odzianą w pozbawioną palców rękawiczkę, wskazując horyzont.
– Jak zobaczysz kogoś podejrzanego, to natychmiast daj mi znać – rzucił rozkaz i powoli ściągnął karabin z pleców, z którym chyba nigdy się nie rozstawał. – Nawet nie czekaj, tylko od razu biegnij do mnie. Nawet jak ci mutant nogi zeżre albo ktoś cię postrzeli – nie obchodzi mnie, jak do mnie dotrzesz, ale masz to zrobić. Zrozumiałeś?
– Jasne – burknął Sasza, spojrzawszy na czysty horyzont. – A właściwie po co mam pilnować tego miejsca?
– Pozwoliłem ci zadawać pytania? – uciął chłodno Gawrił, ściskając kolbę karabinu. Nagle Sasza poczuł, jak serce staje mu w gardle i zaczął żałować wypowiedzianych słów. Lepiej nie drażnić niedźwiedzia...
Brunet ku zaskoczeniu – i uldze – Saszy westchnął ciężko i rozluźnił uchwyt, obdarowując znużonym spojrzeniem blondyna.
– Po prostu stój tu i rób, co ci każę – mruknął. – Podobno wojsko z Kordonu przedostaje się na Wysypiska. Kto wie, czy nie zachcą nas odwiedzić przy okazji.
Odwrócił się na pięcie i stanowczym krokiem wrócił do wioski, a Sasza odetchnął z nieskrywaną ulgą. Musiał przyznać, że Gawrił potrafił naprawdę dobrze panować nad swoimi emocjami. Blondyn jeszcze nigdy nie widział zdenerwowanego bruneta. Nawet gdy w wiosce pojawiały się nie lada problemy, ten trzydziestoparoletni mężczyzna nie dawał po sobie nic poznać. Chłodne oczy badawczo spoglądały na każdą sytuację, a usta nieraz rzucały pełen ironii komentarz. Blondyn nie widział nigdy Gawriła w roli przywódcy, ale cały czas odnosił wrażenie, że to właśnie on miał w tej wiosce znacznie większy wpływ i to on sterował poczynaniami Jegorija. Czy tak było naprawdę? Tego nikt nie wiedział. Może to wszystko było spowodowane wyobraźnią, która postanowiła ująć nietypowy charakter bruneta na cel główny swych rozważań i w końcu doczepiła do niego własne wymysły.
______
Znowu beznadziejnie urwane, ale nie kryjmy się - długie rozdziały ciężko się czyta.
Z ciekawostek: właśnie zauważyłam, że na Wattpadzie została już opublikowana jedna trzecia całości "Deszczu łusek". Jak dobrze pójdzie, to całość umieszczę na Wattpadzie do końca tego roku. Zobaczymy, jak to się "rozłoży" w rzeczywistości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top