7. Na progu życia, cz. II


Pietro ze znużeniem kopnął złamaną gałąź, która zrobiła kilka obrotów w powietrzu i zatrzymała się parę metrów dalej. Małe ognisko już prawie zgasło, przeżarłszy chrust i garść pożółkłych ze starości papierów.

– No i gdzie on jest? – rzucił zirytowany do Strzały, który siedział nieruchomo na ziemi i patrzył na żarzące się kawałki gałęzi. – Czyżby Kabel się mylił?

– On nigdy się nie myli – odparł spokojnie najemnik, opierając się dłońmi w skórzanych rękawiczkach o swoje kolana. – Chłopak zjawi się tu prędzej czy później.

Pietro pokręcił kilka razy głową, przestając w końcu krążyć wokół pozostałości po ognisku.

– Dlaczego góra tobie przekazała, że mamy nie zabijać Kosy, a ja do tej pory nie dostałem żadnej informacji? – wyrzucił z siebie nurtujące od długiego czasu pytanie. – Jesteśmy na równi z rangą, powinienem również otrzymać wiadomość.

– Może przejrzeli na oczy i odkryli, że jesteś idiotą? – Strzała przeniósł na niego spojrzenie szarych oczu, które były przepełnione drwiną i arogancją. – Ja na ich miejscu też bym cię nie informował.

Jasnowłosy mężczyzna zamilknął, mierząc uważnym spojrzeniem szatyna, który właśnie wyciągnął kromkę czerstwego chleba i spożywał go beznamiętnie.

– Coś kombinujesz – mruknął Pietro, marszcząc brwi i mrużąc oczy. – Okłamujesz mnie.

– Ach, ty i te twoje spiskowe teorie – burknął znużony Strzała, nawet nie zaszczycając kompana spojrzeniem. – Wszędzie widzisz spisek, zwłaszcza tam, gdzie go nie ma. Nadawałbyś się z tym do Związku Radzieckiego.

Szczupły mężczyzna zacisnął dłoń lewą dłoń w pięść, a prawą mocniej ścisnął karabin. Rozejrzał się dookoła, szukając zbliżających się osób na horyzoncie. Jak zresztą przeczuwał – nikt nie szedł w tę stronę.

– Po cholerę mamy siedzieć w tym Jantarze? – spytał Pietro, spoglądając na leżący paręset metrów dalej budynek otoczony metalowym płotem, wokół którego krążyło kilka postaci z opuszczoną u boku bronią. – Przy zombich?

– Zadajesz za dużo pytań, zaczynasz mnie tym irytować – odparł Strzała, wyciągając wódkę z podręcznego plecaka i parę zabrudzonych kieliszków. – Chciałeś zostać w Martwym Mieście? Łeb cię napieprzał na samych obrzeżach, do środka nie dałbyś rady wejść. No to grzecznie siedzimy sobie tutaj i czekamy, aż nasza ofiara sama do nas przypełznie.

– Nie myślałeś, że on tam po prostu zginie?

Strzała uśmiechnął się tajemniczo.

– Zapewniam cię, że tak nie będzie. Siadaj. – Wskazał miejsce naprzeciw siebie. – Napijesz się trochę i przestaniesz wygadywać bzdety.

Pietro niechętnie wykonał polecenie. Mimo wszystko perspektywa wypicia wódki wydawała mu się ciekawsza od nużącego stania w oczekiwaniu na przyjście Kosy.

W Zonie często powiadano, że alkohol jednoczy stalkerów i rozplątuje języki. Może było w tym ziarnko prawdy, które warto wykorzystać w dalszej perspektywie.

Strzała nalał do kieliszków gorzałkę nieznanej Pietrowi marki i odłożył ją na bok, podając mężczyźnie szkło z przezroczystym płynem.

– Jeszcze się trochę naczekamy, zatem wypijmy za... – Najemnik zamilknął, zamyślając się. Po chwili wzruszył lekceważąco ramionami. – A to zawsze musi być jakaś okazja do picia?

* * *

Aleksiej poczuł ogromny ból w głowie i miał wrażenie, że wszystko zaczynało się od nowa. Zmarszczył brwi i rzucił w myślach kilka przekleństw, próbując z powrotem powrócić do otchłani mroku. Jak na złość sen nie chciał przyjąć go ponownie w swoje ramiona i młodzieniec krzywiąc się, otworzył oczy i prawie w tej samej chwili zamknął je, oślepiony mocnym blaskiem słońca. Odruchowo uniósł dłoń nad czoło, a ktoś zagwizdał blisko niego i czyjś cień zakrył twarz młodzieńca.

– A jednak – mruknął nieznajomy niskim głosem wyrażającym zainteresowanie. – Przeżyłeś. No, młody, masz mocny organizm, ciesz się.

– Co się dzieje? – wychrypiał całkowicie zdezorientowany, uchylając powieki.

– Pamiętasz coś w ogóle? – spytał od razu nieznajomy, nie udzielając odpowiedzi na pytanie młodzieńca.

Aleksiej zamilknął na chwilę, próbując sobie przypomnieć zdarzenia z ostatnich dni – a może kilku godzin? Przed oczami miał jakieś zniszczone miasto, włóczące się wszędzie rozmazane postacie, czyjeś martwe ciało na ziemi i dwójkę zakapturzonych stalkerów... Kim oni właściwie byli?

– Nie za bardzo – westchnął po dłuższej chwili, spoglądając na około czterdziestoletniego stalkera. Krótki, ciemny zarost łagodził ostre rysy kanciastego podbródka. – Szedłem gdzieś z dwójką facetów, znalazłem czyjeś ciało, a potem... – Pokręcił słabo czupryną brązowych włosów, co wywołało kolejną falę bólu. – Nie mam pojęcia.

Mężczyzna pokiwał kilkakrotnie, ściągając szarobrązowy kaptur z głowy i odsłaniając krótko przystrzyżone włosy z siwymi pasemkami przy skroniach.

– Dobre i to – mruknął w miarę usatysfakcjonowany, opierając stalową lufę karabinu o bark. – Majaczyłeś trochę.

Aleksiej uniósł pytająco brwi, patrząc na stalkera i opuszczając bezwiednie prawą dłoń. Klapnęła cicho o klatkę piersiową.

– Że kogoś pozabijasz... Coś chyba o swoim ojcu... – Mężczyzna potarł w zamyśleniu brodę, spoglądając ze zmarszczonymi brwiami gdzieś w niebo. – I o Meduzie. Albo raczej jakiejś operacji „Meduza" czy coś w tym stylu.

Młodzieniec przez dłuższą chwilę spoglądał w milczeniu na nieznajomego, wszystko sobie powoli przypominając. Bez pośpiechu przeniósł się do pozycji półsiedzącej, ignorując pulsujący ból w głowie. Nagle zamglił mu się wzrok, więc szybko przetarł zaczerwienione oczy rękawem brudnej kurtki.

– Taaak – mruknął do siebie ledwo słyszalnie. – Kryptonim „Meduza".

Nieznajomy nadal stał za młodzieńcem, rzucając duży cień szczupłej sylwetki.

– Jakim kryptonimie? – spytał zaciekawiony, a Aleksiej z posępnym wyrazem twarzy powoli obrócił głowę w jego stronę.

– To raczej bez znaczenia – odparł beznamiętnie, wycierając zapocone dłonie o spodnie w barwach moro.

– Hej, możesz mi to powiedzieć. Może też coś o tym wiem.

Młodzieniec ze zrezygnowaniem pokręcił przecząco głową.

– Jak chcesz – odparł nieznajomy niezrażonym głosem, siadając blisko Aleksieja i ściągając spory plecak. Wyjął kawałek kiełbasy i parę kromek chleba, po czym dał je młodzieńcowi. – Zjedz to, pewnie jesteś głodny.

Miał rację. Dopiero po tych słowach Aleksiej zwrócił uwagę ssanie w żołądku, który z cichym burczeniem domagał się pożywienia. Szatyn skinął w podzięce głową i odgryzł duży kęs kiełbasy, powoli go przeżuwając. Przeciętna, nie za dobrze doprawiona, z mocno zmielonym mięsem niczym nie różniła się od innych kiełbas w Zonie. Aleksiej nie rozumiał, co stalkerzy widzieli apetycznego w suchym prowiancie – nieraz był noszony przez wiele dni, czasem trzeba było jeść chleb pokryty zielonkawą pleśnią, wszystko przepijać wodą z metalicznym posmakiem, a gdy jej nie było, używało się wódki, ale to nie był dobry sposób na dłuższą metę. Organizm przyzwyczajał się do wysokiej dawki alkoholu i żądał coraz więcej. Aleksiej często spotykał stalkerów, którzy pili tak dużo, że na trzeźwo nie potrafili dobrze strzelać z karabinu.

Nikt tak naprawdę nie wiedział, co było gorsze – picie skażonej radioaktywnością nieprzegotowanej wody czy uzależniającej wódki. Alkohol miał jedną cenioną przez stalkerów zaletę – odbierał pamięć. Pozwalał na chwilę uwolnić się od bólu i natłoku myśli. Sprawiał, że każdy mógł przez parę godzin oderwać się od rzeczywistości i przestać się zamartwiać. Szkoda tylko, że później wszystko wracało ze zdwojoną siłą.

Młodzieniec przeżuł ostatni kęs chleba, nagle czując znajomy skurcz w żołądku. Wziął głęboki oddech i wstrzymał oddech, modląc się w duchu, by nie zwymiotować. Nieznajomy tymczasem obchodził małe obozowisko, patrząc zamyślony gdzieś przed siebie i wzdychając co jakiś czas. Szatyn w milczeniu przyglądał się szczupłej sylwetce odzianej w ciemnozielony pancerz z licznymi kieszeniami, która stanęła na chwilę, spoglądając w stronę sporej budowli położonej kilkaset metrów przed nimi. Aleksiej zmrużył oczy i dostrzegł kilka smętnie poruszających się punktów, ale z takiej odległości nie potrafił rozpoznać, czy były to mutanty, czy też ludzie.

Z trudem podniósł się z pokrytej szarozieloną trawą ziemi i wolnym krokiem zbliżył się do nieznajomego stalkera, widząc mroczki przed oczami. Zacisnął zęby i stanął parę metrów za mężczyzną, mrugając kilka razy.

– Dziękuję za pomoc – odezwał się w końcu, a stalker obrócił głowę w jego stronę, wyrywając się z zamyślenia.

– Nie masz za co dziękować – odparł cicho, powoli z powrotem spoglądając na budowlę w oddali. – Dobrze jest czasem spotkać kogoś, komu Zona jeszcze nie poprzewracała do końca w głowie.

Aleksiej zmarszczył brwi i zamrugał zdezorientowany oczami, po czym postawił parę kroków do przodu, równając się z ciemnowłosym mężczyzną. Byli podobnego wzrostu, ale nieznajomy posiadał bardziej imponującą sylwetkę.

– Jak cię zwą? – spytał młodzieniec, przenosząc wzrok na budowlę. Teraz dostrzegł wysoki mur otaczający ciemny prostokąt.

Mężczyzna minimalnie zmarszczył brwi, nie zmieniając wyrazu twarzy.

– Duch – odrzekł beznamiętnie. – Po prostu Duch.

Szatyn powolnie skinął parę razy głową.

– Zdaje się, że coś przykuło twą uwagę – zaczął ostrożnie Aleksiej, próbując wyczuć grunt, na który właśnie wchodził. Stalker obrócił się w jego stronę i uniósł nieco brew. – Ten budynek.

Mężczyzna wzruszył niezbyt szerokimi ramionami.

– Muszę się tam przejść – wyjaśnił pokrótce. – Będziemy musieli się rozstać. Wiesz w ogóle, gdzie jesteśmy?

Aleksiej rozejrzał się po okolicy i powoli pokręcił przecząco głową.

– W Jantarze – dopowiedział stalker, jakby w ogóle nie zwracając uwagi na młodzieńca. – Stąd do obozu przy Szarym Lesie krótka droga, będziesz tylko musiał przejść koło Agropromu i potem przez Wysypisko. Chyba że wolisz iść przez Dzicz, ale to nieciekawa okolica.

– Skąd wiesz, że...

– ... że tam będziesz iść? – Duch uniósł jedną brew. – Mówiłem ci, majaczyłeś.

Aleksiej westchnął.

– Gadałem jeszcze jakieś bzdety?

Duch pokiwał na boki głową.

– Głównie o jakiś stalkerach, tej Meduzie i... – zamyślił się na chwilę. – Jakimś Gawrile? Albo jakoś tak nazwałeś tego człowieka.

Aleksiej westchnął jeszcze raz, przeciągle. Pokręcił w zamyśleniu głową i mruknął coś niezrozumiałego do siebie, spoglądając na budynek leżący w oddali. Małe punkciki cały czas krążyły wokół muru.

– Wyjaśnisz mi w końcu, o co chodzi?

Młodzieniec przeniósł ciężkie spojrzenie na Ducha, który oparł dłonie o boki i przechylił zaciekawiony głowę.

– Powiedzmy, że muszę namierzyć członków pewnej organizacji i dowiedzieć się jednej rzeczy.

– A owa organizacja kryje się pod nazwą „Meduza", tak?

– Tak myślę.

– Czego zamierzasz się dowiedzieć?

– Chcę odnaleźć tych, którzy przyczynili się do śmierci mojego ojca.

– Czym na nią zasłużył?

Aleksiej wzruszył ramionami.

– Też chciałbym to wiedzieć – odparł krótko. – Może za dużo wiedział.

Stalker pokiwał kilkakrotnie głową, patrząc z namysłem na Aleksieja, jakby go właśnie oceniał w myślach. Badawcze spojrzenie parę razy przebiegło od stóp do głów młodzieńca, przeszywając go na wskroś.

– A ten Gawrił... Kto to jest?

– Zastępca przywódcy w wiosce przy Szarym Lesie – mruknął beznamiętnie młodzieniec. Po chwili znowu westchnął. Czy powinien powiedzieć temu nieznajomemu stalkerowi o swoich przypuszczeniach?

– I?

Zaryzykuję.

– I podejrzewam, że mój ojciec zginął między innymi przez niego. I że sam Gawrił może mieć coś wspólnego z tą całą Meduzą, czymkolwiek ona jest.

Duch skwitował wszystko cichym westchnięciem.

– Obawiam się, że masz rację – podsumował to i nagle na jego pokrytej płytkimi zmarszczkami twarzy zagościło zmęczenie. – Wiem, o kim mówisz i czym jest ta „Meduza", a właściwie „Prypeć". Tylko się zastanawiałem jakie masz z nią powiązania i czy czasem nie jesteś jednym z nich.

– Z nich?

Mężczyzna przytaknął.

– Słyszałeś coś o Prypeci?

Aleksiej zaprzeczył szybkim ruchem głowy.

Stalker westchnął, znowu się zamyślając.

– Ciężko tak naprawdę określić, co za organizacja kryje się pod tym kryptonimem – zaczął tłumaczyć, a Aleksiej nieco pochylił się, wsłuchując się uważnie w wypowiadane słowa. – Jestem na ich tropie już jakiś czas i wiele się nie dowiedziałem.

Wziął głęboki oddech i kontynuował, rozglądnąwszy się poprzednio po okolicy, jakby wypatrywał niechcianych ludzi w promieniu kilkudziesięciu metrów.

– Oni chcą przejąć kontrolę nad całą Zoną i z czasem utworzyć niezależną enklawę. Jednym z ich członków jest Gawrił, tego mogę być pewien. Parę razy widziałem jak... Nieważne. – Pokręcił głową i podrapał się po skroni. – Współpracują z wojskiem, to dlatego ostatnio tyle spotyka się żołnierzy po obrzeżach Zony. Chcą nas otoczyć z zewnątrz i zaciągnąć w pułapkę. Wtedy każdemu stalkerowi pozostanie wybór: życie jako jeden z nich albo śmierć. Już powoli przejmują tereny, bodajże ktoś niedawno widział ich przy Czerwonym Lesie... Ale to też jest nieważne. – Mężczyzna spojrzał poważnie jasnozielonymi oczami na młodzieńca. – Kosa, ich plany są szalone. Jeśli twój ojciec faktycznie miał z nimi jakieś powiązania, nie powinieneś ich szukać. Zabiją cię przy najbliższej okazji.

– Muszę to zrobić – odparł Aleksiej, mrużąc minimalnie oczy. – Trzeba ich powstrzymać.

– Mówisz tak teraz, bo kieruje tobą zemsta i żądza krwi, nie altruizm – rzekł Duch, machając ręką jakby odganiał uciążliwą muchę. – A to najgorsze połączenie, uwierz mi.

Młodzieniec nie odpowiedział, wytrzymując ciężar spojrzenia szczupłego mężczyzny.

– Sam spróbuję ich powstrzymać – powiedział w końcu stalker. – Choć przypuszczam, że mnie również szukają... Ale wątpię, by wiedzieli, że chcę ich namierzyć. Można to dobrze wykorzystać...

Złożył dłonie, powoli obracając głowę w stronę budynku leżącego w oddali.

– Odpowiedzi są na wyciągnięcie ręki – mruczał do siebie, jakby nagle zapominając o obecności Aleksieja. – W podziemiach przy Szarym Lesie... Gawrił wie wszystko... a nawet jeszcze więcej...

Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze, odwracając się z powrotem w stronę młodzieńca, który całkowicie zdezorientowany patrzył tępo przed siebie.

– Kryj się, póki możesz – poradził mu Duch, robiąc krok w jego stronę. – Nikt nie jest już bezpieczny. Nikt nie wie, kto jest zapisany na ich liście celów do likwidacji.

Młodzieniec przeniósł spojrzenie na stalkera, który włożył dłonie do kieszeni. Chmury na niebie na chwilę przysłoniły słońce i niebo ściemniało.

– A co ty zrobisz? – spytał cicho.

– Teraz pójdę do laboratorium. – Machnął ze znużeniem dłonią w stronę budynku. – Muszę coś zrobić dla naukowców.

– A potem?

Stalker uniósł brwi, marszcząc czoło.

– A potem zajmę się tym, co należy.

Zrobił kilka kroków do przodu i uścisnął krótko dłoń Aleksieja.

– Żegnaj, Koso, miło było cię poznać – rzekł cicho i nasuwając kaptur na głowę, skierował się w stronę leżącego w oddali budynku.

Młodzieniec jeszcze przez parę minut patrzył, jak sylwetka mężczyzny powoli zmniejsza się, maszerując miarowym krokiem przed siebie. Zmarszczył brwi i odwrócił się, spoglądając za siebie. Na ziemi leżał zagmatwany koc, a obok niego karabinek szturmowy, otwarty plecak i spleśniała skórka od chleba.

Westchnął ciężko, wiedząc, że nie ma dużo czasu. Musiał szybko podjąć decyzję.

Prędko podszedł do małego obozowiska i spakował kilka rzeczy do plecaka, po czym złapał mocno kałasznikow, uśmiechając się pod nosem. Miło było znowu poczuć chłód metalowej lufy.

Odwrócił się i zaczął biec w stronę odchodzącego Ducha.

– Zaczekaj! – wykrzyczał z trudem. – Pójdę z tobą!

Stalker zrobił jeszcze kilka kroków i przystanął, obracając się w stronę Aleksieja. Jego poważna twarz nie wyrażała żadnych emocji, a zamyślone oczy zmierzyły krótko sylwetkę biegnącego szatyna.

– To nie jest dobry pomysł, Koso – odparł spokojnie, gdy młodzieniec zatrzymał się obok niego. – Odejdź.

– Nie możesz mi niczego zabronić – odrzekł Aleksiej, wzruszając ramionami. – Uratowałeś mi życie. Pozwól teraz mi tobie pomóc.

Duch w milczeniu patrzył na rozgrzaną twarz młodzieńca. Na blade policzki wstąpiły czerwone rumieńce od wysiłku. W końcu ze zrezygnowaniem westchnął, kręcąc głową i zerkając wymijająco na niebo.

– Ale tylko teraz – powiedział. – Potem sam zajmę się Prypecią.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top