7. Na progu życia, cz. I
Wolny oddech i miarowe bicie serca. Błogostan wypełniający ciało i łagodzący ból. Dziwna pustka wymieszana ze szczęściem i poczuciem spełnienia. Przeszkadzały tylko strzępki tysięcy myśli błądzących po głowie, które nie potrafiły odnaleźć swojej drugiej połówki. Obce słowa setek różnych umysłów, które odeszły i pozostawiły po sobie cienie dawnej świadomości. Każde z nich chciało przejąć kontrolę nad ciałem i powrócić do życia. Nie potrafiły się zjednoczyć, ale walka o władzę wciąż trwała.
Niech walczą dalej. Niech robią to, co chcą. Któreś z nich kiedyś wygra i odbierze główną nagrodę. Nowe życie.
Aleksiej szybko odkrył lekarstwo na potworny ból głowy. Wystarczyło nie myśleć. To myślenie sprawiało ból. Oczyszczony z własnych myśli umysł łagodził cierpienie, bo innym świadomość własnego ja przeszkadzała. Należało ją uciszyć, przydusić. Pozwolić działać innym.
Zezwolenie łagodzi ból. Zezwolenie przynosi poczucie szczęścia. Wystarczy oddać swą świadomość, by poczuć się lepiej – czyż nie było to lepsze od walki z własnym ciałem i przyprawianiem sobie kolejnych bólów?
Z opuszczonym kałasznikowem u boku młodzieniec chodził po pustym placu, mijając wypalone promieniowaniem auta, zrujnowane budynki i szarą, wysuszoną roślinność. Słowa w jego umyśle cały czas przekrzykiwały się i toczyły zażartą wojnę.
Nie trzeba było ich słuchać. Wystarczyło się do nich przyzwyczaić. Prędzej czy później zamilkną. Tylko co wtedy? Już stawały się coraz cichsze, ale nadal żaden głos nie dominował nad pozostałymi.
Kosa wszedł do jednego z budynków i z trudem popatrzył na różne kształty rysujące się w słabym świetle zachodzącego księżyca. Jakieś puszki, drewniane skrzynki, butle po paliwie, porzucona ciężarówka...
Dziwny odgłos rozległ się w jednym z pomieszczeń. Ciężkie kroki zbliżały się ku Aleksiejowi, który pustym wzrokiem wpatrywał się we własne buty, nie zdając sobie sprawy, że lekko chwiał się na boki.
Nie myśl. Tak jest lepiej.
Przeniósł otępiałe spojrzenie na opartego w drzwiach człowieka, który z przechyloną głową przypatrywał się młodzieńcowi. Wydawał z siebie nieartykułowane dźwięki i machał w powietrzu jakąś strzelbą. Zdawał się coś mówić do szatyna, a ten tylko pokiwał głową, nie próbując rozszyfrować dziwnych odgłosów. Ciało powoli odwróciło się i chwiejnym krokiem wycofało w głąb pomieszczenia.
Aleksiej nie miał pojęcia, dlaczego człowiek nie zaczął do niego strzelać. Dlaczego on...?
Potrząsnął czupryną włosów, czując ciche ukłucie bólu w głowie. Nie męcz się...
Wyszedł z budynku.
Pusty plac, opuszczone budynki, wraki aut, mnóstwo śmieci i pośrodku stojący pomnik Lenina. Aleksiej był tak samo samotny jak on.
Wokół nie kręciły się chłeptokrwije. Ani snorki. Nie było nic. Był tylko on, Aleksiej, zagubiony w Zonie samotnik.
Wszystkie zdarzenia z ostatnich dni zdawały się odchodzić, zlewać ze sobą, porzucać części i tracić sens...
Młodzieniec nie potrafił już rozróżnić snu od rzeczywistości. Ale wiedział jedno.
Teraz było mu dobrze. I tak mogłoby już pozostać.
Na zawsze.
Oparł się plecami o gładką podstawę pomnika i powoli osunął na kamienne stopnie. Położył kałasznikow na ugiętych kolanach i patrzył w milczeniu na metalową lufę.
Minęła chwila. Godzina. Może trzy. Może skończyła się noc. A może minął już cały dzień i trwała kolejna noc?
Z niknącą świadomością odchodziła rachuba czasu.
Znowu rozległy się kroki. Ale nie ciężkie, nie szurające. Te były pewne siebie, ale ostrożne. Mocne, ale jednocześnie ciche. Stanowcze, ale nie zakrawające na ignorancję.
Ten dziwny krok sprawił, że Aleksiej podniósł głowę i wstał, słabymi rękoma ujmując karabin. Wyszedł na spotkanie idącemu stalkerowi, który ostrożnie rozglądał się wokół siebie, trzymając cały czas palec niedaleko spustu. Był może z pięćdziesiąt metrów od Aleksieja i nagle stanął, patrząc się na młodzieńca. Przez chwilę pokręcił lufą, zdając się celować, ale trochę ją opuścił, postępując powoli naprzód. Cały czas otwór karabinu był skierowany wprost na klatkę piersiową szatyna, który w milczeniu patrzył otępiały na odzianego we wzmacniany pancerz mężczyznę. Sam ani nie uniósł, ani nie opuścił broni, czekając na reakcję. Gdy chciał zrobić krok naprzód, stalker zatrzymał się i uniósł nieco wyżej lufę, krzycząc stłumionym przez maskę przeciwgazową głosem:
– Stój!
I Aleksiej zatrzymał się. Ale nie dlatego, że posłuchał rozkazu. Przystanął tylko po to, by spróbować zrozumieć, co powiedział do niego mężczyzna.
Zmarszczył brwi i zmrużył oczy, patrząc na szkiełka maski przeciwgazowej, w których odbijały się promienie wzeszłego słońca.
Co on...?
Poczuł pełen buntu i sprzeciwu ból w głowie, ale jedynie zmrużył oczy, skupiając myśli.
Stój.
Jeszcze przez krótką chwilę powtarzał sobie to słowo w umyśle, aż w końcu ostrożnie ściągnął karabin i odrzucił go na ziemię parę metrów przed siebie, powoli cofając się ze dwa kroki.
Stalker nie opuszczając broni, zbliżył się i położył lewą nogę odzianą w ciężki but na leżącym kałasznikowie. Z nieco przechyloną głową patrzył na Aleksieja, który trzymał ręce na wysokości klatki piersiowej.
– Zombiaka to ty nie przypominasz – mruknął martwym głosem. – Chyba że jesteś jakąś nowoczesną formą oszukującą ludzi, co?
Młodzieniec milczał, analizując słyszane słowa. Ból głowy szybko wzrastał i atakował ze zdwojoną siłą, próbując rozproszyć myśli, ale szatyn nie zamierzał się poddać.
– Aha, czyli jednak jesteś zombiakiem – powiedział po krótkiej chwili ciszy i westchnął głucho. – No cóż, wszyscy jesteście równie przymuleni.
Przeniósł palec na spust.
– Nie jestem – wykrztusił w końcu ochrypniętym głosem Aleksiej, kręcąc głową. – Ja...
– Hę? – Lufa karabinu nieco się obniżyła.
Znowu zamilknął, opuszczając głowę. Zamknął oczy z bólu i zmarszczył czoło, wypełniając płuca ciężkim powietrzem.
– Ja rozumiem, że gadatliwy z ciebie człek i pewnie dużo myślisz, ale streszczaj się, jeśli chcesz mnie odwieść od myśli sprzedania ci kulki w łeb – ponaglił go pozbawionym przez maskę przeciwgazową emocji głosem.
Aleksiej westchnął ciężko, przenosząc wzrok na stalkera.
– Ja już nic nie wiem – bąknął cicho.
Nieznajomy pokiwał głową.
– To miało mnie przekonać?
Kolejna fala bólu zalała umysł młodzieńca, rozmywając widziany obraz.
– Jak się zwiesz?
Powietrze znowu wypełniła cisza. Jak się nazywał? Na pewno nosił jakieś imię. Albo pseudonim. Ale jaki?
Gdyby tylko tak strasznie nie bolała go głowa...
– Nie pamiętam – rzekł, wzruszając w niewiedzy ramionami. – Nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć.
Nieznajomy znowu pokiwał kilkakrotnie głową.
– Kac morderca nie ma serca – skomentował krótko stalker i opuścił nieco karabin. – Ileś ty wypił, że aż tutaj cię przygnało, co?
– Ja nic...
– Tak, tak – rzucił beznamiętnie. – Brałeś zioło od Wolności? Młody, od nich towaru się nie bierze...
Aleksiej poczuł kolejny przypływ bólu i nie usłyszał już dalszej wypowiedzi stalkera. Po krótkim ataku potrząsnął głową i rozejrzał się wokół, czując nagłe przyspieszenie bicia serca.
Otworzył szeroko oczy, wpatrując się w coś za nieznajomym. Ten cofnął się parę kroków i pokręcił lufą karabinu.
– Pijawa – rzucił krótko młodzieniec. – Tam jest pijawa...
– Hę?
Nieznajomy obrócił się, a Aleksiej wykorzystał tę chwilę, by chwycić za leżący karabin i odblokować go. Stanął blisko stalkera i rozejrzał się pełnym szaleństwa wzrokiem wokół siebie.
– Nic tu nie ma...
– Po prawej, przy wraku czerwonego auta, właśnie stoi snorek i się na nas patrzy – mamrotał przerażonym głosem Aleksiej, puszczając krótką serię w widzianego potwora.
– O czym ty mówisz?
– Nibyolbrzym... Tam jest nibyolbrzym!
– Młody, kiedy ty brałeś te prochy czy piłeś, co?
– Nic nie brałem!
Nagle Aleksiej zamilczał i cofnął się parę kroków do tyłu, przerażonym wzrokiem patrząc w jedno z pustych okien zniszczonego budynku.
– Ko...kole-ejna... pi-i...ja-awka...
Stalker obrócił się w stronę Aleksieja i chwycił go mocno za ramiona, zmuszając do puszczenia broni.
– Tu nic nie ma! – wrzasnął zdenerwowany, potrząsając ciałem zdruzgotanego młodzieńca. – Masz jakieś cholerne urojenia!
– Mylisz się, ja widziałem... – szeptał, kręcąc głową.
– Tutaj nic nie ma oprócz tych pieprzonych zombiaków i ty sam zachowujesz się jak...
Nagle urwał i przestał trząść młodzieńcem.
– ... zombiak – dokończył pozbawionym emocji głosem i spojrzał to na pomnik Lenina, to na młodzieńca. – Zombiaki... Jak głupi mogłem o tym zapomnieć... To by wiele wyjaśniało...
– Co wyjaśniało?! – Aleksiej niczego nie rozumiał, a ból w jego głowie chciał całkowicie odebrać mu świadomość.
– Że ty... nie, ty jeszcze nie jesteś jednym z nich... jeszcze... tylko widzisz te... A to oznacza, że...
Puścił młodzieńca i nagle mocno chwycił swój karabin.
– Będziesz mi za to wdzięczny – rzucił krótko, wykonał nagły ruch i młodzieńca pochłonęła ciemność.
* * *
Również i ten wieczór niczym nie różnił się od pozostałych w wiosce przy Szarym Lesie. Ognisko, litry wódki, trochę podrobionej kiełbasy w smaku przypominającej tekturę i kromki starego chleba na przegryzkę, a wszystko to przy rzępoleniu na gitarze samozwańczych muzyków i stalkerskich opowieści z głębi Zony.
No, prawie niczym się nie różnił.
Dzisiaj wyjątkowo żaden z mężczyzn starał się nie spijać w nieprzytomność. Większość próbowała zachować jasność umysłu, racząc się jedynie słuchaniem okolicznych plotek i wieści ze stalkerskiego świata. Powód tego wręcz irracjonalnego zachowania był prosty – każdy pragnął zrobić dobre wrażenie na przybyłej do obozu stalkerce. W istocie rzadko zdarzało się, by jakakolwiek kobieta została dopuszczona w odrąb strefy zamkniętej; jeśli już, to najczęściej miała znajomości wśród którejś z frakcji lub należała do wojska, ale tak nie było z Oksaną – ona była całkowicie niezależna i dostała się tu dzięki własnemu sprytowi lub dzięki sporej ilości gotówki w kieszeni. Prawdy nikt nie znał.
Gawrił siedział po turecku na pozostałościach dachu spalonego budynku i wpatrywał się w postacie gawędzące przy ognisku. Siergiej, Sasza, Matwiej, Kleszcz... Mógł wymienić wszystkich z imienia i nazwiska. Pamiętał każdego, kto zjawił się w wiosce i wiedział o nim nieraz więcej, niż ktokolwiek inny mógłby się spodziewać. A wszystko zawdzięczał temu, że swoje oczy i uszy miał wszędzie, zwłaszcza wśród stalkerów. Znajomości – mają w zwyczaju nazywać tak to ludzie, ale Gawrił nie skłaniał się zbytnio do tego określenia. Na znajomościach można było się przejechać. On chciał mieć pewne informacje, dlatego wolał porządnie zapłacić.
Wyjątkowo nie wziął swojego karabinu, tylko zostawił go w siedzibie Jegorija, przez co czuł się jak pozbawiony prawej ręki. Żeby nie irytować się brakiem ulubionej broni, zaczął bawić się podręcznym pistoletem, podrzucając go lekko. W milczeniu obserwował polewanie wódki wśród stalkerów i kilku mężczyzn żartujących sobie na uboczu z Oksaną. Chłodne, szare oczy przeczesywały tereny i nagle zatrzymały się na stojącym samotnie młodemu mężczyźnie z długimi blond włosami. Gawrił niemal niedostrzegalnie przymrużył oczy. Sasza Michajłowicz. Przyjaciel Aleksieja. Niegdyś uwielbiający zawody w piciu alkoholu, a obecnie ponury, stroniący od wieczornych ognisk. Niewątpliwie wiedział więcej niż się przyznawał. Tego brunet był stuprocentowo pewny. Nauczony latami pracy bez problemu rozpoznawał kłamców i prawie zawsze wiedział, na kogo należało zwrócić szczególną uwagę. Sasza Michajłowicz akurat do tych osób zdecydowanie należał.
Szczupły blondyn odwrócił się i wypuścił dymek z ust, rzucając niedopałek papierosa na ziemię. Przydeptał go i poszedł do śmiejących się przy ognisku stalkerów, mijając bez słowa Oksanę, która przez dłuższą chwilę patrzyła się na niego. Gdy był już parę metrów od niej, spytała o coś podpitych mężczyzn, z którymi rozmawiała, a ci spojrzeli się na Saszę i coś odpowiedzieli, uśmiechając się promiennie.
Gawrił na chwilę przestał podrzucać pistolet, spoglądając na opierającego się o pordzewiałą butlę po ropie blondyna, który z zamyślonym wzrokiem patrzył na pomarańczowe płomienie ognia pochłaniające suche drewno. Cały czas odnosił wrażenie, że ten młody mężczyzna coś kombinował. Już dawno zauważył, że Sasza coraz częściej błąkał się po okolicy wioski i przechodził obok siedziby dowódcy, zupełnie jakby próbował coś podsłuchać, ale na to nie miał co liczyć – na szczęście ściany kwatery nie odbijały za dobrze dźwięku, a poza tym były prawie zawsze zamykane.
– Patrzcie, lis wyszedł ze swojej jamy na wieczorne polowanie – usłyszał za sobą czyjś pogodny głos, bez cienia drwiny. – Na kogo tym razem padnie, Gawrile?
– Widzę, że jak zwykle nie tracisz na czujności – odparł beznamiętnie, nie odwracając się. – Jak się sprawy mają?
– Teoretycznie spokojnie, a jak jest w praktyce, to sam widzisz – westchnął mężczyzna i usiadł obok na nieco wilgotnych deskach. – Oksana robi na stalkerach całkiem dobre wrażenie.
Gawrił mruknął coś niezrozumiałego pod nosem.
– Taka już jest – skomentował krótko, wzruszając ramionami. – Pewnie teraz nie będzie miała życia wśród tylu samotnych mężczyzn.
Siedzący obok zaśmiał się cicho.
– Poradzi sobie – zapewnił go. – To dla niej żadna nowość.
– Wiem. – Skinął głową i obrócił ją w stronę ciemnowłosego mężczyzny, który właśnie pocierał dłonią parudniowy zarost. – Dimka gdzie?
– Leczy kaca po wczorajszym piciu – odparł, przenosząc spojrzenie szaroniebieskich oczu na Gawriła.
Są niesamowicie do siebie podobni, przemknęło przez myśl mężczyźnie, gdy przyglądał się twarzy Timki. Pomimo wielu lat i pracy w różnych warunkach uroda tych bliźniaków nie zmieniła się zbytnio i nadal byli do siebie bardzo podobni. Różnili się tylko tym, że Dimka miał małą bliznę po potyczce z mutantami na szyi, a Timka w czasach młodości zrobił sobie tatuaż na klatce piersiowej. Żeby nie utrudniać sobie pracy z innymi stalkerami, nosili inne pancerze, a ponadto każdy z nich preferował odmienną broń. Dimka zawsze chodził z tą samą dubeltówką, a Timka zdecydowanie wolał korzystać z klasycznych typów poczciwego kałasznikowa.
– Dowiedział się chociaż czegoś od Saszy? – spytał Gawrił, nie mogąc powstrzymać pobłażliwego uśmiechu. – Mówiłem, że to nie będzie łatwa sprawa.
Timka rozłożył ręce.
– Przykro mi, nic a nic – mruknął, kręcąc głową. – Jedynie nabawił się niezłego rozwolnienia i już pół dnia siedzi w latrynie.
Gawrił zaśmiał się cicho.
– A nie chciał mnie słuchać, gdy mu mówiłem, by lał Saszy czysty spirytus – powiedział cicho, kręcąc trochę zażenowany głową. – Ale Dimka jak zawsze zdaje się wiedzieć więcej.
– To dopiero początek – zapewnił go Timka, machając ze znużeniem ręką. – Procenty jednoczą stalkerów. Jeszcze kilka razy Dimka to powtórzy i mu się uda wszystkiego dowiedzieć.
Gawrił tylko pokręcił głową, z powrotem przenosząc wzrok na Saszę, który właśnie rozmawiał z mężczyzną trzymającym gitarę akustyczną.
– Spójrz – powiedział po chwili Dimka, szturchając mężczyznę w ramię. – Tam, na wejście do wioski. Ktoś idzie.
Gawrił spojrzał tam, gdzie mu polecił mężczyzna i zmrużył oczy. Po chwili uśmiechnął się tajemniczo.
– To ten Aleksiej, którego potrzebujesz?
Brunet nie odpowiedział. Zamiast tego uśmiechnął się jeszcze szerzej, z tylko sobie znanych powodów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top