5. Mieszkańcy tuneli, cz. I


 Tysiące myśli błądziło w głowie Aleksieja jak w wielkim labiryncie, nie mogąc nigdzie spotkać się i znaleźć jedno wspólne wyjście. Pojawiały się jakieś strzępki wspomnień, przebłyski tego, co wydarzyło się tuż przed uderzeniem w głowę, ale układały się w  nielogiczną i niespójną treść. Młodzieniec próbował się uspokoić, ale nie mógł; rozszalałe serce biło szybko jak galopujący po kamienistej drodze koń, którego pognał spieszący się jeździec. Drobiny potu zbierały się na całej twarzy i leniwie łączyły w większe krople, by  później w ironicznej powolności spłynąć po policzku, a potem zniknąć gdzieś w materiale nałożonym na głowę.

I tylko ciemność.

Bezkresna ciemność.

Przerażająca ciemność.

Było zbyt wiele pytań i za mało odpowiedzi. Wszystko wydarzyło się za szybko i nie miało całkowicie sensu. Był tylko jeden niepodważalny fakt: ktoś kupił Aleksieja. Kupił jak  niewolnika na targu w dawnych czasach, tylko że nie zrobił tego po to, by potem mu  służył, lecz po to, by móc go zabić. Młodzieniec wiedział, że zmiana swoich danych personalnych to dobry sposób na krótką metę – ale żeby aż tak krótką?

Kto tak bardzo pragnął jego śmierci i był tak uparty w swym dążeniu do celu?

Aleksiej westchnął w myślach. Czy to zresztą było teraz takie ważne? I tak za kilka godzin pewnie zdechnie. A potem zjedzą go robaki, tak jak każdego poległego w Zonie stalkera.

Naprawdę, łatwo lekko myśleć o śmierci, gdy się żyje. Ale gdy się stoi w jej obliczu – wszystko obraca się o sto osiemdziesiąt stopni.

Aleksiej wiedział, że od życia do śmierci dzieli go tylko jeden nabój. Jeden strzał – jedna śmierć.

Och, ile by teraz dał, żeby móc jej uniknąć.

Z zamyślenia wyrwał go dopiero cichy zgrzyt nienaoliwionych drzwi. Drgnął niedostrzegalnie, wsłuchując się w zbliżające się kroki. Ktoś zatrzymał się parę metrów od  niego i cicho ni spytał, ni stwierdził:

– Jesteś Aleksiej Łukasiewicz.

Młodzieniec milczał, nie czując potrzeby choćby przytaknięcia. Niech myśli co chce, pomyślał buntowniczo.

– Pytałem cię o coś – odezwał się ponownie czyjś baryton.

Aleksiej uparcie milczał, nie unosząc głowy w stronę głosu. Nie, nie będzie nawet pokazywał, że go słyszy.

– Rozumiem – stwierdził po chwili ciszy nieznajomy. – Nie będę od ciebie niczego wymuszał.

Aleksiej nadal nie wymówił ani słowa, choć czuł, jak wiele myśli pragnie wydostać się ustami i opowiedzieć, jak jest naprawdę. Z nieco pochyloną głową cały czas nasłuchiwał, co poczyna nieznajomy. Może za chwilę wyciągnie pistolet i po prostu go zastrzeli?

W sumie – im szybciej, tym lepiej.

Ale z drugiej strony – „spiesz się powoli".

I czemu teraz wierzyć?

Ciszę w powietrzu przerwało znużone westchnięcie nieznajomego.

– Nie będę zmuszał cię do dyskusji i widzę, że nie jesteś nawet do niej chętny – kontynuował baryton – więc przejdę od razu do sedna sprawy. Zabiłem już wiele ludzi i  dla  mnie ty jesteś ledwie kolejnym celem, który muszę zlikwidować. Tylko że wiedziałem, czego dokonali ci, których zamordowałem, wiedziałem, dlaczego muszę pozbawić ich życia, wiedziałem, za co muszą zapłacić swoją krwią... ale o tobie nic nie wiem. Czym zawiniłeś tak  mocno, by poszukiwało cię kilku specjalnie wyszkolonych w zabijaniu ludzi?

Aleksiej jeszcze przez jakiś czas milczał i ta niezręczna cisza wypełniła całe pomieszczenie.

– Nawet gdybym wiedział, to bym ci tego nie powiedział – odezwał się w końcu młodzieniec, czując, że może bardziej na jego korzyść wpłynie chęć rozmowy. Może nie za  duża, ale byleby jakaś była.

– Nie wiesz, za co masz zginąć?

Pokręcił przecząco głową, wiedząc, że nieznajomy to zobaczy.

– Kłamiesz – stwierdził po kilku sekundach mężczyzna nagle chłodnym głosem. – Musisz kłamać. To niemożliwe, byś nie wiedział, za co giniesz. Kogo zabiłeś? A może kogo zdradziłeś? Ukradłeś coś, co stanowiło wysoką wartość? Co zrobiłeś, do cholery?!

Tym razem westchnął Aleksiej.

– Niektórzy ludzie giną za niewinność – odrzekł głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Głosem pustym i beznamiętnym, który odzwierciedlał całkowite przeciwieństwo tego, co właśnie czuła i chciała przekazać jego dusza. Tak nagle zapragnął wykrzyczeć całemu światu wszystko, co czuje, co myśli... ale co by mu to dało? Chwilową ulgę?

– Nic nie dzieje się z przypadku. – Mężczyzna zrobił kilka kroków po pomieszczeniu. – Obserwowałem cię wraz z moimi towarzyszami. Śledziliśmy każdy twój ruch. Zabiłeś najemnika, ale w ramach obrony. Nie szukasz kogoś, kogo mógłbyś zabić, po prostu... żyjesz i  walczysz o przeżycie. Ale walczysz z życiem, nie z ludźmi. Walczysz ze sobą, walczysz ze  wspomnieniami, próbujesz zwalczyć siebie. Ty... ty czegoś szukasz.

Aleksiej nie odpowiedział. Bo co miałby powiedzieć? Zaprzeczyć? Potwierdzić? Nagle poczuł, że sam nie zna prawdy.

– A może to po prostu mnie się tak wydaje? Może jesteś kimś jak zombi; nie robisz nic  ze sobą, tylko robisz cokolwiek, by zaledwie zająć czymś ręce? A może coś kombinujesz?

Nieznajomy zamilkł. Aleksiej również nie rzekł ani słowa. Wiedział, co robi. Albo co  przynajmniej miał zrobić. Znaleźć swojego ojca. A jeśli on nie żyje, to zemścić się na tych, którzy przyczynili się do jego śmierci. I to było najważniejszym priorytetem. Było. Bo może za chwilę Aleksiej nie będzie miał żadnego celu, ale wtedy nie będzie już nawet jego.

– Chcę tylko znać prawdę. Nurtuje mnie, czym zawiniłeś, a ty nie chcesz mi  odpowiedzieć. Doprawdy, wolisz zabrać swoją tajemnicę do grobu?

– Zdajesz się o mnie wiedzieć więcej niż ja wiem o sobie – zaryzykował stwierdzenie młodzieniec. – Zatem sobie zadaj te wszystkie pytania i sam na nie odpowiedz.

Nieznajomy parsknął cichym, głuchym śmiechem.

– Nawet teraz, stojąc w obliczu śmierci, ośmielasz się ze mnie drwić? Powiedz mi, Aleksieju; wierzysz w coś lub kogoś?

Młodzieniec nie odpowiedział. Oto kolejne pytanie, na które znowu nie znał odpowiedzi.

– Tak myślałem – stwierdził cicho baryton. – A szkoda. Łatwiej jest umierać w  coś  wierząc, niż nie wierząc w nic.

Młodzieniec tylko pochylił głowę jeszcze niżej.

– Wy wszyscy jesteście tacy sami. Młodzi, nie myślicie o tym, co będzie potem. Żyjecie tym, co jest teraz. Nie obchodzi was jutro, liczy się dzisiaj. Nie potraficie przewidywać przyszłości i właśnie to was gubi. To przez to giniecie. Nie przez to, że  nie  posiadacie wystarczająco rozwiniętych umiejętności, tylko przez to, że nie umiecie myśleć zawczasu. Młodzieńcza głupota.

Rozmowę przerwało trzaśnięcie drzwiami, które jęknęły głośno w proteście.

– Pietro, nie powinieneś rozmawiać z naszą przyszłą ofiarą – odezwał się czyjś srogi głos. – Nie podoba mi się to.

– Dajże spokój, Strzało – odparł baryton. – Zadałem mu tylko parę pytań i  nie  odpowiedział mi na żadne z nich.

– Za dużo chcesz wiedzieć. Mam ci przypomnieć, co musi robić prawdziwy najemnik?

– Musi wiedzieć jak najmniej, pamiętam...

– Dokładnie. Tylko to, co konieczne do namierzenia konkretnego celu. I forsę. Właściwie to przede wszystkim forsę, potem cel. A może ty go...

Aleksiej nie zrozumiał, o czym dalej rozmawiali, bo nagle ściszyli głosy.

– ... mam nadzieję – mówił dalej stalker zwany Strzałą. Jego głos nadal ociekał jadem i arogancją. – Zmykaj stąd. Przyślę Toszkę, by się nim zajął. Masz wolne przez jakieś dwie godziny i stąd znikamy, zanim ktoś zacznie szukać tego chłopaka.

Pietro cicho westchnął.

– Oczywiście – odparł zamyślonym głosem.

Po chwili znowu trzasnęły jęczące drzwi.

I Aleksiej ponownie został sam.

Nawet nie zdążyło dotrzeć do niego to, co się przed chwilą stało, a już drzwi jęknęły i  ktoś w milczeniu wkroczył do środka. Nie zbliżał się, tylko stał gdzieś daleko, zachowując się, jakby Aleksieja w ogóle nie było w pomieszczeniu. Młodzieniec usłyszał dziwny szczęk i  po paru minutach poczuł w powietrzu rozchodzący się nikotynowy dym. Skrzywił się, przypominając sobie palaczy ze swojej wioski. Mówiono, że papierosy w Czarnobylu były straszliwie radioaktywne, ale i tak często je palono.

Milczenie w końcu przerwał nieznajomy stojący gdzieś w oddali.

– Gotowy na śmierć? – spytał szyderczo i sam zaśmiał się do siebie, jakby właśnie opowiedział najlepszy dowcip pod słońcem. – Nie martw się, nie będzie bolało!

Aleksiej przygryzł dolną wargę, powstrzymując się od wypowiedzenia niemiłych słów pod adresem mężczyzny. Nie chciał umierać. Przynajmniej nie teraz.

Ktoś kiedyś powiedział, że chcieć to móc...

Ten ktoś, mówiąc to, zdecydowanie nie miał na myśli takiej sytuacji, w jakiej właśnie znajdował Aleksiej. Ach, czy ktokolwiek kiedykolwiek rozważał takie szczególne przypadki?

Ot, wielcy filozofowie życia...

Aleksiej znowu zaczął ruszać rękoma, próbując wyswobodzić się z mocno oplatającego nadgarstki sznura. Miał wrażenie, że poluzowały się odrobinę, ale zdecydowanie za mało, by zwiększyć swobodę ruchu. Ciężko robić dłońmi cokolwiek, gdy ma się je za  plecami.

– Przestań się ruszać – powiedział ostrzegawczo nieznajomy. – Natychmiast!

– Pieprz się – szepnął Aleksiej na tyle cicho, by mężczyzna go nie usłyszał i na chwilę przestał ruszać rękoma, czując szybkie zmęczenie mięśni.

– Grzeczny chłopiec. Wytrzymasz jeszcze te dwie godziny.

Mówił tak ociekającym ironią głosem, że wręcz prosił się, by otrzymać kilka nieprzyjemnych uwag na swój temat, ale Aleksiej – choć czasami bywał porywczy – nie  dawał się łatwo sprowokować. Uspokoił się i zaciskając mocno zęby, ignorował drwiące komentarze nieznajomego.

– ... i wiesz, co ci powiem? Ten twój zdechły ojczulek, którego szukasz...

Wtem zdarzyło się parę rzeczy naraz. W powietrzu coś świsnęło. Nagle Toszka zamilkł, a Aleksiej zaskoczony uniósł głowę, nadal nic nie widząc przez ciemny materiał.

– C-co do... – nie dokończył zachrypniętym głosem. Coś powoli osuwało się i  z  głuchym stuknięciem spadło na posadzkę.

– To już chyba wszyscy – odezwał się czyjś głos, w którym Aleksiej nie rozpoznał żadnego z trójki mężczyzn, którzy go przetrzymywali. – Młody, żywyś?

– Jeszcze – odparł cicho i przypomniała mu się sytuacja w Barze, gdzie tak samo powiedział Barmanowi na specyficzne powitanie. Skrzywił się, czego oczywiście nie mógł zobaczyć nieznajomy. – A co, przybyła Armia Zbawienia? – nie mógł powstrzymać się od  ironicznego komentarza.

– Daj spokój, musisz uciekać.

Nieznajomy zdjął worek z głowy Aleksieja i młodzieniec mógł spojrzeć w jasną twarz chłopaka może nawet trochę młodszego od siebie. Niebieskie oczy żywo przyglądały się ciału szatyna, a wyćwiczone dłonie szybko przecięły nożem krępujące więzy.

Aleksiej wstał i przeciągnął się mocno, wzdychając z ulgą.

– Stokroć razy lepiej – mruknął, wykrzywiając usta w szczerym uśmiechu. – Dziękuję.

– Podziękujesz Barmanowi – odparł obojętnie chłopak, popychając przed siebie Aleksieja. – Uciekajmy stąd.

Rozglądając się dookoła po mrocznym pokoju, jasnowłosy młodzieniec podbiegł do  martwego ciała leżącego w powiększającej się kałuży krwi. Wyszarpnął pistolet z pasa Toszki i rzucił go Aleksiejowi, sam zaś zabrał karabin snajperski.

– Wychodź przez okno – mruknął do szatyna, wskazując głową słabe przebłyski światła na ścianie. – Jest tylko zasłonięte, nie ma w nim szyb.

Szatyn posłusznie podbiegł do wskazanego miejsca, odsunął falujące zasłony i mocno chwycił się ramy, czując, jak pozostałości po szybie boleśnie kaleczą wnętrze dłoni. Syknął cicho, ale nie zważając na ból, bez problemu wyszedł przez małe okno. Tuż za nim z  łatwością prześlizgnął się nieznajomy mu młody chłopak i wyprostował się, nie przestając patrzeć na boki. W nikłym blasku księżyca szatyn przyjrzał się delikatnej twarzy wybawcy i  jasnym oczom, które żywo przypatrywały się wszystkiemu wokoło. Wiatr pchnął kilka kosmyków przydługich włosów, ale nie na długo przysłoniły oblicze nieznajomego, gdyż ten nerwowym ruchem szybko odgarnął je z niewysokiego czoła.

– Uciekajmy, zanim się zorientują – szepnął chłopak, patrząc poważnie w oczy Aleksieja. – Być może dzisiaj mrok będzie naszym sprzymierzeńcem, o ile pozwoli na to Zona. Za mną.

Ruszył biegiem pomiędzy szarymi budynkami, które w nocy wydawały się być znacznie większe i upiorniejsze niż za dnia. Po kątach włóczyły się jakieś cienie, a  we  framugach po wybitych oknach zdawały się spoglądać zakapturzone postacie. Księżyc ponuro oświetlał okolicę i rozdawał porzuconym wrakom pierwiastki strachu, by  wykorzystały je w dogodnej chwili. Coś przemknęło szybko pomiędzy pustymi beczkami po ropie, ale Aleksiej nie zdążył się temu przyjrzeć. Jakiś spory cień pojawił się na asfalcie i  młodzieniec spojrzał na rozgwieżdżone niebo, ale nic nie leciało nad jego głową. Nie mógł powstrzymać wzdrygnięcia. Sam już nie wiedział, czy to, co widzi, było prawdą, czy  celowym oszustem zdradzieckiego umysłu. Człowiek po długim pobycie w Zonie zwyczajnie oszalał i tracił zdolność odróżniania rzeczywistości od iluzji.

Po chwili znaleźli się poza terytorium Rostoku, kryjąc się w okolicznym lesie. Tutaj zdyszani zatrzymali się na chwilę, a młody chłopak krążył pomiędzy cienkimi pniami drzew, wyraźnie czegoś szukając.

– Kim jesteś? – nie mógł powstrzymać pytania szatyn, korzystając z chwili postoju.

– Nieważne – odparł lekceważąco, kryjąc się nagle między bujnymi krzakami. – O, jest!

Aleksiej w milczeniu uniósł brew, podchodząc bliżej. Na wszelki wypadek pistolet trzymał odblokowany cały czas przy sobie.

– Wchodź do środka! – usłyszał polecenie i nagle młodzieniaszek wyprostował się, zirytowany ponaglając ręką szatyna. – Kto wie, czy nas już nie szukają.

– Co tam jest? – spytał nieufnie Aleksiej, stając nad otwartym zejściem do podziemi. Z  wnętrza emanowała tajemnicza pustka, z której już na zewnątrz czuło się przenikliwy chłód.

– Zwykły tunel, właź!

Posłusznie przełożył nogę za betonową ściankę i oparł stopę o metalowy pręt. Szarpnął drabinę, ale nawet nie drgnęła. Zręcznie zszedł na sam dół w bezkresne mroki.

– Zaczekaj chwilę. – Chłopak zaczepił się stopami o metalowe pręty i po chwili zasłonił wejście czymś ciężkim. – Teraz nie powinni nas znaleźć.

Zapalił latarkę i poświecił w twarz Aleksieja. Ten skrzywił się i odsunął z dwa kroki, zasłaniając dłonią oczy. W ciągu kilku sekund chłopak stanął obok niego i uśmiechał się z  wyraźną ulgą.

– Możesz tu spokojnie przenocować – wyjaśnił Aleksiejowi, podając mu zapaloną latarkę. – Idź cały czas prosto. Między skrzyniami przy samym końcu znajdziesz rzeczy od  Barmana, będą w jakimś plecaku czy czymś innym. Lepiej nie wychodź tą samą drogą, co  wszedłeś. Jak pójdziesz z piętnaście metrów do przodu i później skręcisz w prawo, to  pod  sam koniec powinieneś znaleźć zardzewiałą drabinkę... no, ewentualnie jej  pozostałości i jak ci się poszczęści, powinieneś żywy wyjść na terenie Magazynów Wojskowych.

Aleksiej zmarszczył z zamyśleniem czoło.

– Jak mi się poszczęści?

Chłopak wzruszył ramionami.

– Wyjście tamto było dawno nieużywane, nie wiem, co z nim zrobili wolnościowcy. Ostatecznie możesz próbować wrócić drogą, którą przyszedłeś, ale nie odpowiadam za  ewentualne kulki w łeb.

Aleksiej skinął głową.

– Gdzie jesteśmy? – spytał, zapalając latarkę i oświetlając nagie ściany tunelu.

– Gdzieś w podziemiach, które podlegają Wolności – odpowiedział, kładąc ręce na  biodrach. – Mówią, że tutaj znajduje się droga do jakiegoś laboratorium, ale nie wiadomo, czy to prawda.

– Nie zostajesz tutaj?

Pokręcił przecząco przydługimi kosmykami słomianych włosów.

– Nie mogę, Barman ma dla mnie kolejne zadania.

Już odwrócił się i zaczął wchodzić po metalowej drabince. Aleksiej nagle zamrugał oczami. Gdzie podział się karabin snajperski, który chłopak wziął ze sobą?

– Zaczekaj! Nie masz nic ze sobą? Weź chociaż pistolet Toszki!

W odpowiedzi usłyszał cichy śmiech.

– Tobie przyda się bardziej. Po co miałbym coś ze sobą brać? Żeby mi było ciężej biegać i wchodzić przez okna?

– Ale... – chciał zaprotestować Aleksiej, ale chłopak już odsuwał ciężkie, okrągłe wieko. – Ech... Dzięki za ratunek! I podziękuj ode mnie Barmanowi!

Nie miał pewności, czy młodzieniaszek to słyszał, gdyż z chwilą, gdy wypowiadał ostatnie słowa, chłopak zdążył zasunąć wieko i zapewne pobiegł przed siebie.

Aleksiej westchnął ciężko, żałując, że nie zdążył spytać nieznajomego o kilka rzeczy. Między innymi – kto go sprzedał? Choć młodzieniec sam wątpił, by jego wybawca znał na  to  odpowiedź.

I skąd właściwie Barman wiedział, gdzie szukać Aleksieja?

Zmęczony młodzieniec zrobił kilka chwiejnych kroków przed siebie, świecąc latarką po betonowych ścianach tunelu. W powietrzu unosił się dziwny smród, jakby ktoś w oddali spalił coś wyjątkowo cuchnącego. Ciężko było określić, skąd przybywała nieprzyjemna woń, gdyż rozniosła się po całym tunelu.

Szatyn przy rozwidleniach świecił w ciemność, ale mrok nie chciał ustąpić blasku i  uparcie skrywał swoje tajemnice. Panowała grobowa cisza, w której Aleksiej nie czuł się za  dobrze. Niepokoiło go coś dziwnego w atmosferze, ale nie potrafił określić, co to może być. Może po prostu wyobraźnia? Choć kto wie, co może kryć się w tunelach. Szczury, gryzonie, ewentualnie pijawki czy kontrolery. Stalkerska codzienność. Choć zwłaszcza z tymi ostatnimi nie było żartów. Kontrolery potrafiły obezwładniać umysł człowieka i  skutecznie pozbawiać go woli działania. Aleksiej nigdy nie widział czyjejś walki z tymi stworzeniami; jedynie słyszał ją z ust tych, którzy przeżyli podobne starcie. Ile jednak było prawdy w opowieściach rozpowiadanych przy ognisku, nikt nie wiedział. Każda historia stawała się coraz bogatsza i obfitsza w szczegóły z każdym wypitym kieliszkiem wódki.

Młodzieniec doszedł do samego końca tunelu i zgodnie z tym, co mówił chłopak – natrafił na kilka drewnianych skrzyń, a pomiędzy nimi leżał jakiś cienki koc i opróżniona piersiówka z przezroczystego szkła. Najwyraźniej nie jeden tutaj bywał. Aleksiej przecisnął się ostrożnie pomiędzy pudłami, prawie strącając jedno z nich na głowę i usiadł na miękkim materiale, rozglądając się po kątach. Tak jak się domyślał, po jego lewej stronie w ciemnym zaułku znajdował się nieduży, ale porządnie wypchany pakunek. Przyciągnął go szybko i  rozpiął zamek błyskawiczny plecaka, pospiesznie wykładając przedmioty znajdujące się w  środku. Jakaś podręczna latarka, zapasowe baterie, mała lornetka, różnego rodzaju amunicja, pistolet z tłumikiem, pół chleba i parę puszek z konserwą. No i oczywiście standardowy element niezbędnego wyposażenia każdego szanującego się stalkera – półlitrowa butelka czystej wódki. Aleksiej uśmiechnął się pod nosem i wysypał jeszcze rzeczy schowane w bocznych kieszeniach plecaka. Wśród nich znajdowały się między innymi leki przeciwpromienne stosowane podczas narażenia się na zbyt wysoką radioaktywność i jakieś spore, białe opakowanie bez żadnego podpisu. Gdy je otworzył, wysunęła się mała karteczka i  kantem powierzchownie przecięła młodzieńcowi skórę między palcami. Zmarszczył tylko brwi i zerknął na kilka słów zapisanych niebieskim długopisem. Jod. Zażywaj codziennie po dwie tabletki, mówią, że pomaga chronić organizm przed pochłanianiem promieniowania. Złożył kartkę, wsunął ją do opakowania i zaczął chować wszystkie rzeczy, rozglądając się jeszcze w małej kryjówce. Pochylił się i przejechał dłonią po miejscu, gdzie leżał plecak. Wyczuwając coś sporego, przysunął to bliżej siebie i uśmiechnął się. Karabinek automatyczny. Tak, to z pewnością się przyda.

Ostatni raz przejrzał cały plecak i znalazł jeszcze jedną kartkę od Barmana.

Słuchaj, pomogłem Ci, ale to nie znaczy, że wolałbym, żebyś zginął tam, gdzie zamierzasz iść. Poniżej znajdziesz kilka wskazówek, jak dojść do Liestor, ale z góry piszę – to, co zamierzasz uczynić, jest całkowicie pozbawione sensu. Chciałeś wiedzieć, czym jest projekt, w którym uczestniczył Twój ojciec. Nazywają to „Meduza" (choć słyszałem, że  podobnież zmienili nazwę) i cholera wie, skąd to się wzięło. Stworzyło go pięciu stalkerów, teoretycznie w celach czysto naukowych. Początkowo badali miejsca, w których występowały rzadko spotykane artefakty, ale to trwało może parę miesięcy, aż do podjęcia współpracy z  wojskiem. Wtedy szybko zmienili priorytety i teraz ich najważniejszą misją jest zdobycie kontroli nad całym terytorium Zony i stworzenie niezależnej enklawy. Twój ojciec nie  wiedział, jak zamierzali to zrobić i ja sam również się tego nie dowiedziałem. Artur dołączył do nich z własnej woli, gdy jeszcze oferowali pracę przy znajdywaniu artefaktów. Jednak po podjęciu współpracy z wojskiem zadania gwałtownie się zmieniły – Twój ojciec miał sprawdzać nowe tereny, obserwować różnych ludzi i zabijać mogących zaszkodzić projektowi stalkerów. Bardzo często należeli oni do którejś z frakcji i zajmowali wysokie stanowisko. Gdy Twój ojciec poznał prawdziwe priorytety założycieli projektu – szybko postanowił porzucić pracę, ale oni nie chcieli na to pozwolić. Każdy, kto raz podjął z nimi współpracę, nie miał prawa jej przerwać. Prawdopodobnie Artur został zastrzelony gdzieś w  Zonie i ktoś zakopał jego ciało, by już nikt nie mógł go odnaleźć. Sam projekt cały czas jest tajemnicą i mało kto wie o nim choćby tyle, co ja – część stalkerów zdaje sobie sprawę, że coś takiego ma miejsce w Zonie, ale nikt nie rozmawia o tym otwarcie. Szpiedzy są wszędzie. Projekt zrzeszył wielu ludzi i myślę, że to kwestia czasu, gdy przejmą kontrolę nad Zoną. Dla  Twojego własnego bezpieczeństwa – nie próbuj z kimkolwiek rozpoczynać rozmowy o  Meduzie, bo możesz szybko skończyć z kulką w głowie. Chłopcze, nie rób głupstw i porzuć to, zanim będzie za późno. Dobrej Zony. B.

Aleksiej odłożył kartkę i westchnął. Zamyślony schował wszystko z powrotem do  plecaka, pozostawiwszy puszkę z konserwą i podręczny scyzoryk. Ze zmarszczonym czołem powoli otworzył wieko i zaczął jeść mięso, które pozostawiało sobie wiele do  życzenia. Smakowało, jakby ktoś zmielił skórę z tekturą, a potem doprawił sporą ilością pieprzu i soli. Konserwa sama w sobie była mdląca, ale co innego można było jeść w Zonie? Pieczonego jak kiełbaski nad ogniskiem mutanta?

Powinien dokładnie przemyśleć sposób dalszego działania. Ci, którzy go pojmali, na  pewno do tej pory zauważyli jego nieobecność i rozpoczęli ponowne poszukiwania. Co  powinien więc zrobić? Przeczekać kilka dni w ukryciu czy też od razu wyruszyć w dalszą drogę? Nigdzie nie był bezpieczny. Pietro czy Strzała mógł bez większych problemów dostać się do tunelu, w którym przebywał młodzieniec. Szatyn z trudem przełknął spory kęs konserwy. Jeśli wyjdzie, znajdzie się w siedzibie Wolności. Nie miał pojęcia, w  którym  miejscu znajdowało się wieko. Mogło być zarówno w okolicach Magazynów Wojskowych, jak i wewnątrz nich. Aleksiej westchnął ponownie, kręcąc głową. I czego niby może się spodziewać, gdy tak nagle wyskoczy z tunelu? Oklasków? Skrzywił się zgorzkniały. Mogliby po prostu go spytać o tożsamość i pozwolić przejść dalej. A równie dobrze mogliby nie pytać go o nic, tylko uznać za szpiega z Powinności i szybko zastrzelić. Nie znał zasad, wedle których działała Wolność, ale wiedział, że wejście na ich terytorium może nie zostać mile przyjęte – zwłaszcza w okresie trwającego konfliktu zbrojnego.

Zakładając jednak, że uda mu się spokojnie przemknąć między stalkerami z Wolności, to co powinien robić dalej?

Iść do Liestor?

Ojciec pewnie nie żyje.

Pewnie. Czyli nie „na pewno". Zatem istniało minimalne prawdopodobieństwo, że  gdzieś się kryje i może tam zostawił po sobie jakiś ślad. A jeśli jest jakakolwiek nadzieja, to warto o nią walczyć do samego końca.

Przynajmniej tak cały czas zdawało się Aleksiejowi. Teraz już sam nie wiedział, co  powinien zrobić i nie widział idealnego wyjścia z sytuacji. Bez względu na to, czy wycofa się z planów czy też podąży według nich – pozostanie na celowniku najemników. W Zonie nigdzie nie był bezpieczny.

Położył się na miękkim kocu i oparł głowę na rękach, zamykając sennie oczy. Wątpił, by natłok myśli pozwolił mu usnąć, ale musiał odpocząć.

Coś zaszeleściło w okolicy i z cichym szmerem sunęło gdzieś w tunelu, to zbliżając się, to oddalając od Aleksieja. Rozległo się kilka cienkich pisków wydobytych z gardeł szczurów.

Młodzieniec zasypiając, właściwie tylko miał nadzieję, że to były szczury.

Nie wiedział, ile czasu minęło i czy w ogóle usnął, kiedy jakiś dziwny smród sprawił, że szybko się ocknął.

Tylko otworzył oczy i w ciszy spoglądał przez szparę pomiędzy drewnianymi skrzyniami. Coś pełzło obok niego w tunelu. Wstrzymał oddech i nie śmiał ruszyć nawet palcem, by nie przykuć uwagi stworzenia. Widział tylko ciemną masę sunącą przed siebie i  błagał w myślach, by to był tylko koszmarny sen. Odczekał dłuższą chwilę, pozwalając mutantowi odejść i bezszelestnie przeniósł się do pozycji siedzącej. Pochylił się, wystawiając głowę z kryjówki. Nie mógł w mroku dostrzec, co dokładnie przemknęło obok niego. Widział tylko bezkształtnego mutanta pełzającego przed siebie. Co żyło w tunelach? Słyszał o  pijawkach, ale to bynajmniej ich nie przypominało.

Z szybko bijącym sercem cofnął się do kryjówki i założył plecak. Chwycił karabinek automatyczny w dłoń i odblokował go, biorąc głęboki oddech. Odczekał jeszcze z pół godziny, cały czas nasłuchując. Nic już nie sunęło w pobliżu, ale w powietrzu nadal unosił się odór zgnilizny. Nie wyczuł go, gdy wszedł do tunelu. Co mogło tak cuchnąć?

Cholera. Że też ten młodzieniaszek nie ostrzegł go, co tutaj żyje.

Odważył się w końcu wyjść i zapalił latarkę, szybko rozglądając się dookoła. Żadnych podejrzanych śladów. Jedynie trochę ziemi na podłodze, ale to mógł przynieść na butach Aleksiej. Wziął głęboki oddech i ruszył przed siebie, chcąc czym prędzej dotrzeć to wyjścia. Pal licho poglądy Wolności, wolał zginąć szybko od kulki stalkera niż walczyć z nieznanymi mutantami!

Szybko dotarł do rozwidlenia tunelów i rozejrzał się. W którą to stronę miał iść...? Z  lewej zionęła ciemność, zaś z prawej w oddali mrugało czerwone światło. Aleksiej zmrużył oczy. Nie zauważył, wchodząc z młodzieniaszkiem do środka. Zmarszczył zamyślony brwi. Chłopak mówił, że podobno tunel prowadził do tajnego laboratorium... Czyżby znajdowało się właśnie tam?

Aleksiej nie miał ochoty dowiedzieć się prawdy. Szybko skręcił w lewo i szedł pospiesznym krokiem, co chwilę zerkając za siebie. Nie dać się panice, nie dać się panice, powtarzał sobie w myślach, cały czas mając wrażenie, że ktoś – lub coś go obserwuje. Obślizgłym wzrokiem przypatruje się idącemu ciału, czeka na odpowiedni moment do ataku.

Młodzieniec czuł, jak szybko biło mu serce i mimowolnie przyspieszył kroku. Nagle odwrócił się, obserwując dokładnie wszystko, co minął. Latarką poświecił na każdej ścianie. Przypatrywał się przez kilka sekund każdej stronie, próbując wypatrzeć podejrzany ruch. Nic. Może to znowu wyobraźnia plotła mu figla. Aleksiej nie miał ochoty na żarty i coś mówiło mu, że powinien zachować uwagę. Zaczął iść wolniej, uważnie nasłuchując. Kroczył spokojniej i już nie tak gwałtownie kierował światłem latarki.

Po jakimś czasie dotarł do końca tunelu. Ślepy zaułek. Tylko metalowa drabina pozbawiona paru prętów, która może była drogą do wolności. Śmiałkom, którzy zapędzili się w ten róg, pozostawała tylko nadzieja, że trafili do wyjścia.

Coś nagle zaszurało. Nie umknęło to wyostrzonemu słuchowi Aleksieja i młodzieniec w porę obrócił się, by czujnym wzrokiem wypatrzeć kształt błyskawicznie wycofujący się w  mrok. Chwycił mocno jedną ręką drabinę i skierował światło przed siebie, wypatrując ukrytego mutanta. Niewątpliwie tutaj był. W powietrzu unosił się znowu potworny odór gnijących ciał. Aleksiej odnosił wrażenie, że w pobliżu nie było tylko jednego mutanta. Stalkerski zmysł – tak to zwykł nazywać. Szybko zaczął wchodzić po drabinie, pragnąc pozostawić tunel za sobą.

Nagle coś mocno chwyciło go za łydkę. Aleksiej wrzasnął, wypuszczając małą latarkę z dłoni. Spadając, oświetliła głowę dziwnego stwora z maską przeciwgazową na głowie. Długie pazury mutanta wbijały się boleśnie w ciało i młodzieniec poczuł mocne szarpnięcie. Nie dał za wygraną – jeszcze mocniej chwycił się drabiny i próbował się wspinać. Wiedział już, co go złapało – snorki. Dziwne pełzające stwory, które prawdopodobnie były ludźmi przemienionymi przez wysokie promieniowanie. Te bestie skutecznie rozrywały ofiarę na  strzępki i nieraz spożywały kończyny jeszcze konających osób.

Aleksiej przełknął ciężko ślinę. Zdawał sobie sprawę, jaki los może go czekać.

Puścił się lewą dłonią i sięgnął po pistolet. Strzelił kilka razy na oślep, mając nadzieję, że trafi w potwora. Mutant zawył z bólu i uchwyt zelżał na chwilę. Młodzieniec natychmiast ją wykorzystał i zdążył wspiąć się jeszcze wyżej. Nagle szpony snorka przejechały po jego łydce, robiąc głębokie rany. Rozległ się trzask rozdzierających się spodni. Aleksiej wrzasnął z  bólu, czując spływającą po nodze krew. Nie poddawał się jednak i wspinał się uparcie w  górę. Szpony ponownie szarpnęły za spodnie, ale tym razem mutantowi nie udało się skaleczyć młodzieńca. Oderwał się tylko kawałek materiału, odsłaniając pokrytą szkarłatem łydkę.

Nagle wieko zaczęło się przesuwać i wpuszczać promienie światła. Aleksiej z trudem wspiął się parę prętów wyżej, ale nagle coś boleśnie wbiło mu się w udo. Spojrzał w dół i  dostrzegł wchodzącego tuż za nim snorka. Puste szkła maski przeciwgazowej wpatrywały się w niego tępo. Młodzieniec wrzasnął i zdrową nogą z całej siły kopnął mutanta, trzymając się dłońmi prętów. Stworzenie wyrwało szpon i zachwiało się, ale nie spadło. Aleksiej podciągnął się na pręcie i jeszcze raz kopnął mutanta wyżej, mniej więcej w miejscu, gdzie  powinna znajdować klatka piersiowa. Nagle do tunelu dostało się dużo światła i  Aleksiej już nie zobaczył, czy udało mu się strącić mutanta. Poczuł, jak ktoś mocno chwyta go za ręce i ciągnie do góry.

– Wyciągnijcie go! Wrzućcie granaty i zamknijcie wieko!

Ktoś prędko położył Aleksieja na ziemi i odszedł kilka kroków. Młodzieniec usłyszał strzały i potężny wybuch w głębi tunelu. Niezbyt przytomnym wzrokiem błądził po  widzianym obrazie, nie mogąc skoncentrować spojrzenia. Jakieś dwie sylwetki zbliżyły się do niego od strony nóg. Dwie? Może jedna? Nie potrafił skupić swojego spojrzenia. Widziany obraz chwiał się, dwoił i troił. Aleksiej miał wrażenie, jakby wypił za dużo alkoholu. Cały czas czuł piekący ból w łydce i spływającą po niej krew. Mimowolnie zgiął nogę w kolanie, zaciskając zęby z bólu. Rany na łydce? Pół biedy. Modlił się, by nie mieć uszkodzonych mięśni w miejscu, gdzie wbił się kłami pieprzony mutant.

– Opatrzcie mu rany – polecił ktoś głosem pełnym ulgi.

Ktoś ukucnął przy Aleksieju i chwycił go za ramiona, potrząsając lekko.

– Co się stało? – spytał cicho.

Młodzieniec nie odpowiedział, czując, że nie ma sił na opowiadanie wszystkiego, co  widział.

– Jak się nazywasz? – zadał kolejne pytanie. – Nie zamykaj oczu!

– Ko... Kosa... – wykrztusił z siebie, czując nagły atak mdłości. Miał nadzieję, że  jakimś cudem jednak nie zwymiotuje.

Syknął nagle, gdy ktoś dotknął jego rany na łydce.

– Nie są za głębokie – usłyszał czyjś głos. – Ale lepiej je zszyję.

Ktoś rozciął nogawkę spodni przy udzie i syknął.

– To nie wygląda za dobrze – mruknął zaniepokojony. – Przynieście moją torbę ze  sprzętem medycznym i niech ktoś pójdzie do Kutwy po spodnie dla tego chłopaka, dobrze? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top