4. Trochę bliżej celu, cz. III
– W takim razie udziel mi odpowiedzi na to, na co jesteś w stanie odpowiedzieć.
Barman przysunął swoją potężną sylwetkę bliżej Aleksieja, opierając się łokciami o blat i splatając dłonie.
– Na parę z tych pytań mogę udzielić ci odpowiedzi. Ale to nie ten czas i to miejsce, bym mógł o tym bezpiecznie mówić.
– Bezpiecznie?
Skinął głową, ukazując przy tym niewielki placek łysiny.
– Twój ojciec... odradzałem mu tego, oczywiście... brał udział w pewnym projekcie. Wielkim projekcie, zrzeszającym dziesiątki, jeśli nie setki ludzi. Oni mają na celu... No, w każdym razie, mają wielkie cele... Ja...
– Cele? Jakie cele? Jacy oni?
– Ja... nie mogę tutaj o tym rozmawiać.
– Ale dlaczego? – mimowolnie Aleksiej podniósł o ton swój głos i dwaj stalkerzy stojący blisko odruchowo odwrócili ku niemu głowę, przyglądając się przez chwilę z uniesionymi brwiami.
Barman syknął ostrzegawczo i udając, że nie prowadzi dalszej konwersacji, nalał tylko wódki do kieliszka. Dopiero gdy obaj mężczyźni odwrócili wzrok i powrócili do dyskusji, odezwał się:
– Jak już ci mówiłem, nie jest bezpieczne o tym rozmawiać. Nie wiesz, gdzie oni mają swoje uszy i gdzie są ich oczy. Nie jestem głupi, Aleksieju. Nie chcę zginąć. Nie powiem ci tego w tym miejscu. Spotkamy się kiedyś i opowiem ci wszystko, ale nie dziś. Lecz możliwe, że sam poznasz odpowiedzi na swe pytania, zanim ja ich udzielę.
– Czy oni...
– Masz zamiar skończyć czy nie wyraziłem się zbyt jasno?
Młodzieniec skrzywił się i w końcu porzucił nurtującą go kwestię. Po dłuższej chwili namysłu pokręcił przecząco głową i jego wargi wykrzywił uśmiech pełen zażenowania.
– Nie, nie, to niedorzeczne – mówił ni do siebie, ni do Barmana. – Najpierw mówisz mi, że nie powinienem interesować się laboratorium w Liestor. Nie wspominasz przy tym, że znałeś mojego ojca. A teraz nagle twierdzisz, że znałeś go od dawna! Nie udzieliłeś mi żadnej konkretnej odpowiedzi na którekolwiek z moich pytań. Dzisiaj zaś... – zamilknął w końcu, zauważając, że trzyma dłonie kilkanaście centymetrów nad drewnianym blatem. Westchnął i opuściwszy je, spoglądnął na mężczyznę, który cały czas unosił brwi. – Nieważne. Powiedz mi, dlaczego miałbym ci wierzyć?
– A dlaczego miałbym kłamać?
Obydwaj zamilkli, patrząc na siebie twardym spojrzeniem. Nie, Aleksiej zdecydowanie nie widział w tych szaroniebieskich oczach cienia kłamstwa. Wydawały się być szczerze. A podobno oczy to odzwierciedlenie duszy. Jednak pozory mogą mylić...
– Aleksieju, nie chcę twojej śmierci – przerwał milczenie Barman. – Twój ojciec prosił mnie, bym próbował odwlec cię od samej myśli ruszenia jego śladem. Ale nie mogę tego zrobić, bo masz własną wolę i jesteś równie uparty, jak on. Dobrze, odpowiem ci na jedno pytanie. Powiem ci coś więcej o tym wielkim projekcie, będąc w pełni świadom, że narażam przy tym życie moje i twoje. Ten projekt to...
– Dostanę w końcu swoje cholerne piwo? – przerwał zdenerwowany stalker o podchmielonym oddechu, ponaglająco uderzając pięścią o blat. Aleksiej spojrzał na mężczyznę, który akuratnie stał tuż obok niego. – A ty na co się gapisz? Co ja jestem, wystawa w muzeum?
Młodzieniec uniósł nieco brwi, nie odwracając spojrzenia.
– Mam ci przyłożyć czy w końcu przestaniesz się tak bezczelnie gapić?!
Aleksiej odwrócił posłusznie spojrzenie, nie chcąc wdawać się w bójkę z pijanym mężczyzną. Kątem oka zauważył, jak nagle wzrosło zainteresowanie jego osobą wśród pozostałych stalkerów przebywających w pomieszczeniu. Przestali pić wódkę, jeść konserwy czy grać w karty. Muzyka z radia nagle stała się nienaturalnie głośna wobec ciszy. Nawet parę mężczyzn przecisnęło się pomiędzy innymi, by przyjrzeć się całemu zajściu. Zapewne skrycie liczyli na rozpętanie się potyczki z agresywnym stalkerem. A agresja połączona z alkoholem to całkiem ciekawe połączenie. Przynajmniej dla niektórych.
– Oto twoje piwo, człowieku – rzekł beznamiętnie Barman i ze znużeniem podał mężczyźnie kufel z ciemnym trunkiem.
– Wreszcie, kurwa. Ile można czekać...
I rzucając pod nosem tysiące przekleństw, przecisnął się pomiędzy innymi stalkerami, również wyzywając ich od najgorszych.
– Moczymorda – mruknął z pogardą Barman, marszcząc brwi. – Na czym to ja...?
Powiedziałby zapewne coś więcej, ale zamilkł, gdy nagle w pomieszczeniu pojawiła się dwójka rosłych mężczyzn w czarnych kominiarkach na twarzy i w pancerzu Powinności. Z karabinami szturmowymi trzymanymi w górze rozejrzeli się szybko po pomieszczeniu i przecisnęli się pomiędzy mężczyznami, podchodząc do lady. Wyraźnie kogoś szukali.
Z nieznanych nawet sobie powodów Aleksiej poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła.
Szli w jego stronę. I wszyscy patrzyli się prosto na niego. Tylko czego mogliby od niego chcieć?
– Wstawaj albo ci pomożemy – usłyszał nad sobą złowrogie burknięcie i odwrócił głowę, drgając nagle. – No ruszaj się, bo nie będę powtarzał!
– O co chodzi, panowie? – spytał całkowicie zdezorientowany i wstał z szybko bijącym sercem, czując na sobie skupiony wzrok wszystkich stalkerów.
– Pójdziesz za nami. Jesteś podejrzewany o zabójstwo Panasa Selwesiuka. Wszystkiego dowiesz się na miejscu.
– Ale ja... – próbował tłumaczyć się młodzieniec, ale został tylko brutalnie szarpnięty.
– Zamknij się i ruszaj za mną!
Wiedząc, że nic nie wskóra, podążył za nimi narzuconym szybkim krokiem. Wyszedł z Baru, odprowadzany przez każdego wzrokiem. Teraz na pewno go zapamiętają. Aleksiej zacisnął mocno zęby, klnąc w myślach. Oto Kosa, zabójca Panasa Selwesiuka! Cholera wie, kim był ten Bogu ducha winny człowiek, ale w Barze jest morderca! Najnowsza sensacja dla wszystkich stalkerów...! Mogło być gorzej?
Pozostała jedynie nadzieja, że jakoś uda mu się wyjaśnić nieporozumienie. Podczas drogi próbował rozpocząć rozmowę z dwoma stalkerami, ale ci tylko uciszali go ostrymi słowami i po kilku podejściach szatyn się poddał. Skręcił za nimi w pustą, obskurną uliczkę, do której najwyraźniej nikt nie zaglądał. Dlaczego? Nie było czasu, by nad tym myśleć.
Nagle mężczyźni zatrzymali się.
– Dokąd mnie zaprowadzacie? – spytał zniecierpliwiony Aleksiej, odruchowo kładąc dłonie na pistoletach umocowanych przy pasie, jednocześnie klnąc w myślach na swoją głupotę. Pozostawił karabin w schowku w jednym z budynków, gdyż nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Ale czymże niby jest pistolet wobec broni, którą mieli ludzie z Powinności?
– To nie powinno cię interesować – odparł niemiłym głosem jeden z nich i zbliżył się gwałtownie do młodzieńca. – Stań na chwilę i nie ruszaj się. Nawet nie próbuj wyjąć broni, bo przysięgam, mój towarzysz zastrzeli cię szybciej niż zdążysz to zrobić!
Aleksiej pojednawczo skinął kilka razy głową, starając się jakoś załagodzić sytuację.
– Tylko powiedzcie mi...
– Milcz!
– Ale...
– Powiedziałem: milcz, do cholery! – I wymierzył mu siarczysty policzek.
Młodzieniec wziął nagle głęboki oddech i z trudem utrzymał równowagę, czując piekący ból na twarzy. Każdego tak traktujecie?, przemknęło mu przez głowę, ale nie miał już odwagi wygłosić tego ironicznego pytania, przeczuwając, czym to by się skończyło.
– No, widzę, że się dogadaliśmy. A teraz zrobimy to, co do nas należy. Nie martw się, gdy się obudzisz, będziesz już tam, gdzie powinieneś.
Szatyn uniósł pytająco brew, nie wypowiadając ani słowa.
– Dowiesz się na miejscu – odpowiedział na nieme pytanie jeden ze stalkerów. – Nie będzie bolało.
Mężczyzna wykonał gwałtowny ruch i nagle Aleksieja pochłonęła ciemność.
* * *
Pieprzony kłamca, przeszło przez głowę Aleksiejowi. Bolało, a miało nie boleć!
Wziął głęboki oddech, natychmiast porzucając poprzednią myśl. Czuł, że właśnie znalazł się w nie lada kłopotach i akurat to, że uderzenie go bolało, było niczym wobec tego, co dopiero miało nastąpić.
Spróbował poruszyć dłońmi za plecami, ale coś mocno krępowało mu nadgarstki, wbijając się boleśnie w skórę. Chciał zrobić to samo z nogami, ale i to spełzło na niczym. Ktoś go związał i mało tego – nałożył jakiś worek na głowę, by Aleksiej nie mógł nic widzieć. Młodzieniec wyginał się w każdą stronę, próbując wyjąć scyzoryk z tylnej kieszeni spodni, kiedy nagle poczuł, że nie ma ze sobą żadnej broni. Ktoś pozbawił go ładownic z granatami i amunicją, o kaburze z pistoletem nie wspominając. To samo zrobił z jego plecakiem i kurtką, w której również znajdowało się kilka cennych rzeczy, w tym list od ojca.
Cholera, pomyślał zrezygnowany Aleksiej, z przygnębieniem. Chyba jestem w ciemnej dupie.
Albo raczej: na pewno.
Usłyszał jakieś hałasy daleko przed sobą i krzyknął, by ten ktoś przyszedł i go uwolnił. Rozpoznał cztery rozmawiające ze sobą głosy mężczyzn, którzy powoli się zbliżali. Krzyknął więc jeszcze głośniej, mając nadzieję, że w końcu ktoś zainteresuje się jego losem.
– Chyba coś słyszałem – powiedział ktoś.
– Ocknął się – odparła inna osoba.
– Jesteś pewien, że to on? – spytał jakiś mężczyzna.
– Zobaczycie – stwierdził krótko czwarty z rozpoznanych głosów.
Mogłem nie krzyczeć, pomyślał Aleksiej i skrzywił się, rozluźniając napięte mięśnie ciała.
Ktoś otworzył drzwi i kilka osób stanęło bardzo blisko leżącego młodzieńca.
– Zdejmij mu to coś z głowy.
– Daj latarkę...
– Po cholerę ci moja latarka?
– Nie interesuj się, tylko dawaj...
Ktoś mocnym szarpnięciem ściągnął z głowy Aleksieja worek. Szatyn natychmiast otworzył oczy, chcąc zobaczyć, kto go złapał i uwięził, ale nieznajomi okazali się szybsi – jeden z nich od razu oślepił go światłem z latarki przystawionej tuż przed twarzą. Młodzieniec zdążył tylko dostrzec otaczający go mrok i natychmiast zamknął oczy, nie mogąc dłużej patrzeć się w źródło mocnego blasku.
Jeden z nieznajomych zaśmiał się.
– To on – odezwał się ten sam.
– Świetna robota, Woroninie – pochwalił któregoś z nich inny głos.
– Robota robotą – odezwał się ten zwany Woroninem – dawajcie forsę i będziemy kwita.
– Oczywiście. – Coś zaszeleściło i w tym samym czasie któryś z mężczyzn nałożył z powrotem worek na głowę Aleksieja. – Należą ci się.
– Wiadome – odparł zirytowanym głosem Woronin. – Ale żeby nie było niedomówień: piśniecie choćby jedno słowo, że on zniknął za moim pośrednictwem, a przysięgam, że wystrzelę was wszystkich i rzucę na pożarcie snorkom. Rozumiemy się?
Rozległy się jakieś pomruki oznaczające zgodę.
– Dobrze z tobą ubijać interesy – mruknął zadowolony jeden z nieznajomych. – Nawet nie wiesz, jak bardzo nam pomogłeś.
– Nie obchodzi mnie, co z nim zrobicie, ale powtarzam: jedno słowo i moi chłopcy was zniszczą.
– Dobrze, już dobrze – burknął znużonym głosem jeden z nich. – Głupi nie jesteśmy albo przynajmniej nie ja. To już koniec naszych interesów.
Kroki powoli oddalały się.
– I mam nadzieję, że to były nasze ostatnie – mruknął pod nosem Woronin, który najwyraźniej nadal stał blisko Aleksieja.
– Mówiłeś coś?
– Nieważne – odparł w końcu i poszedł za nimi. – Mam inne sprawy na głowie.
Rozległo się już tylko trzaśnięcie drzwiami i całe pomieszczenie wypełniła głucha cisza.
Aleksiej próbował przybrać wygodną pozycję, ale nie było to zbytnio możliwe. Jego myśli wirowały jak oszalałe i przekrzykiwały się nawzajem. Wszystkie w końcu prowadziły do jednego wniosku, który cały czas chodził młodzieńcowi po głowie.
Na Zonę, wiedziałem, że coś jest nie tak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top