3. Cena życia, cz. II


Droga przez pustkowie nie była tak straszna, jak sobie Aleksiej wcześniej wyobrażał. Przez długi czas szedł ostrożnie i nie napotkał żadnego zagrożenia czyhającego pośród krzewów. Słońce wisiało już nad horyzontem, gdy prawie dotarł do Wysypiska - albo tak mu się przynajmniej wydawało. Piętrzące się odpady wszelkiej maści i wszechobecny nieład upewniały młodzieńca, że dotarł do celu. Stanął i bezmyślnie patrzył się na najtrudniejszą przeszkodę w swojej dzisiejszej wędrówce - anomalie. Mnóstwo anomalii. Ciężko zrobić krok, by samemu nie zostać w nią porwanym do śmiertelnego tańca.

Zmarszczył brwi, patrząc na falujące powietrze. Zmienił kałasznikow na pistolet i wziął w lewą dłoń kilka sprężyn, które w zastępstwie za śrubki używał do lokalizacji anomalii - podobnie czyniła większa część stalkerów. Tylko głupcy wędrowali przez Zonę, nie mając nic do wykrycia zabójczej pułapki.

Nagle usłyszał głośny ryk niedaleko siebie i obrócił szybko głowę, mrużąc oczy. Jakiś zdziczały pies wbiegł w środek anomalii i już unosił się w małym wirze kilka metrów nad ziemią. Po chwili rozległ się donośny trzask i zwierzę wybuchnęło, a jego krwawe wnętrzności utworzyły mały okrąg wokół dziwnego zjawiska. Anomalia grawitacyjna, stwierdził w myślach Aleksiej, krzywiąc się zniesmaczony. Anomalie grawitacyjne prawdopodobnie były najczęstszym paranormalnym zjawiskiem występującym w Zonie. Śmierć w nich często stanowiła skutek nieostrożności podróżujących stalkerów. Łatwo dało się ją wykryć, ale gdy już się weszło w jej środek - wyjście stawało się niemal niemożliwe.

Młodzieniec ostrożnie ruszył do przodu, rozrzucając wokół siebie sprężyny, które anomalia pochłaniała z głośnym trzaskiem. Parę z nich uniosło się i po głośnym huku uderzyło prosto w ramię Aleksieja. Ten skrzywił się ledwie zauważalnie i zmrużył oczy. Stawiał kroki na wyczucie, starając się nie zostać złapanym przez śmiercionośną pułapkę. W myślach torował sobie bezpieczną trasę i co najmniej dwa razy upewniał się, czy postawienie stopy w danym miejscu jest bezpieczne. Przejście byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby anomalie grawitacyjne nie znajdowały się tak blisko siebie. Wysypisko zawsze słynęło z paranormalnych zjawisk i bogactwa artefaktów, pomyślał Aleksiej, robiąc kolejny krok.

Nagle zachwiał się, czując, jak coś brutalnie szarpie jego nogę. Przerażony wyskoczył błyskawicznie do przodu i upadł ciężko na twardą drogę, obijając się o duże odłamki skał. Z dłonią na klatce piersiowej i wbijającą się boleśnie w bok lufą karabinu odetchnął z ulgą, ciesząc się w myślach, że cudem uniknął porwania przez anomalię. Gdyby w Zonie znajdował się czynny kościół, mógłby od razu iść zamawiać mszę w podzięce za swoje życie.

Wstał i ponownie rozrzucił wokół siebie sprężyny, jednak nie widząc żadnego podejrzanego zjawiska w najbliższej okolicy, ruszył przed siebie, kierując się w stronę ogrodzonego metalową siatką terenu z kilkoma porzuconymi wrakami aut. Przeszedł cicho przez chwiejącą się bramę i zmienił podręczny pistolet na karabinek automatyczny, nie wiedząc, co może tutaj spotkać. Obserwował uważnie okolicę, zwracając szczególną uwagę na zniszczone samochody pozbawione kół i drzwi, wewnątrz których mogło czaić się coś złego. Równie często zerkał na korony wysokich drzew, na wypadek gdyby przesiadywał tam jakiś mutant. Nie wyczuł jednak niczego podejrzanego ani nie usłyszał czegoś, co powinno zwrócić jego uwagę - ale ta pozorna cisza, zakłócana jedynie cichym trzeszczeniem detektora anomalii, nie oznaczała bezpieczeństwa. Była tajemnicza, mroczna, rozsiewała ziarna strachu w duszy każdego człowieka i czekała, aż z małych nasion wyrosną potężne chwasty, które same przejmą kontrolę nad ciałem.

Aleksiej uniósł nieco wyżej głowę i zacisnął zęby, nie pozwalając niepokojowi przeobrazić się w panikę. Próbował być pewny siebie, ale pewność była kolejną rzeczą, która zgubiła wiele stalkerów. W Zonie niczego nie można było być pewnym. Zwłaszcza jutra.

Odetchnął w głębi duszy z ulgą, widząc w oddali pomiędzy rosłymi drzewami punkt promieniujący jaskrawością. Ognisko. To przynajmniej świadczyło o tym, że tutaj są ludzie. A spotkać żywego człowieka w takim zarośniętym miejscu to bardzo dobra wiadomość. Chyba że to wojskowy albo bandyta. To już lepiej trafić na stado wygłodniałych mutantów.

Przykucnął za złamanym w połowie pniem potężnego drzewa i wyciągnął z ubrudzonego ziemią plecaka czarną lornetkę. Spojrzał przez nią na małe obozowisko i uśmiechnął się lekko pod nosem. Piątka osób rozmawiająca o czymś przy ogniu nie wyglądała na rozbójników, a tym bardziej nie na wojskowych żołdaków. Schował przedmiot do plecaka i bardziej śmiałym krokiem ruszył w ich stronę, nie chowając jednak odbezpieczonego karabinu. Ostrożności nigdy za wiele.

Nagle w małym obozowisku nastąpiło gwałtowne poruszenie. Parę osób wstało i ściągnęło z pleców karabiny, chowając się za rosnącymi drzewami, inni przygotowali strzelby i ukucnęli za wrakiem autobusu, a dwójka siedzących przy ognisku mężczyzn przyczołgała się do rosłego krzaka, chowając się suchymi badylami.

- Stać! - usłyszał głośny krzyk i szczęk odbezpieczanych karabinów, których lufy szybko skierowały się w jego stronę. - Ani kroku dalej!

Posłusznie zatrzymał się, mocniej zaciskając dłonie na kałasznikowie.

- Odłóż pukawkę i ręce do góry! - krzyknęła ta sama osoba i Aleksiej posłusznie zabezpieczył broń, przesuwając ją na plecy. Zgodnie z rozkazem spokojnie ustawił dłonie mniej więcej na wysokości swojej głowy.

Stalker w jasnozielonym kombinezonie, który wyglądał na dowódcę, skinął głową na stojącego obok mężczyznę w ciemnobrązowej kurtce i obaj powoli podeszli do młodzieńca, nie przestając celować karabinem w jego klatkę piersiową. Aleksiej zdawał sobie sprawę, że każdy nagły ruch może kosztować go życie, ale o dziwo nie bał się - widok żywych ludzi właściwie go uspokoił, a skierowane w jego stronę lufy nie budziły w nim strachu, tylko nieadekwatną do sytuacji ulgę. Nawet serce zdawało się bić wolniej niż zwykle. Szatyn zmarszczył minimalnie czoło, dziwiąc się reakcji swojego organizmu. Normalny człowiek powinien się w takiej sytuacji choć trochę bać, a nie ze spokojem czekać, aż przypadkiem dostanie kulkę w łeb.

Dwójka mężczyzn zatrzymała się parę metrów przed Aleksiejem i ten w jasnozielonym pancerzu rozkazał krótko:

- Włącz PDA.

Faktycznie, jak mógł o tym zapomnieć. PDA. Przenośne urządzenie, które odpowiadało przede wszystkim za kontakt z innymi stalkerami. Zawierało kilka przydatnych informacji na temat Zony i - w zależności od zainstalowanego oprogramowania - opisy co niektórych miejsc. Tutaj PDA służyło jako przenośny dowód osobowy; jeśli był włączony, dało się go namierzyć już z odległości około stu metrów, co stanowiło zarówno plus, jak i minus. Nie zawsze wiadomości z tego urządzenia były wiarygodnym źródłem informacji, ale większość stalkerów polegała na nich i jakoś radzili sobie w Zonie.

Aleksiej wsunął dłoń do kieszeni i wyciągnął PDA, naciskając włącznik. Ekran zajaśniał i po chwili się uruchomił. Wyglądający na dowódcę mężczyzna zerknął na swoje urządzenie i skinął głową, opuszczając karabin. Za jego śladem podążył także drugi stalker, który nie przestawał rzucać nieufnych spojrzeń Aleksiejowi.

- Nie widziałem cię wcześniej - mruknął mężczyzna w jasnozielonym kombinezonie, przewieszając karabin przez plecy. Oparł odziane w grube rękawice dłonie o kości biodrowe. - Masz szczęście, że nie władowałem ci od razu kilku kulek w łeb. Tutaj ciągle przychodzą do nas bandyci.

Aleksiej uśmiechnął się blado, opuszczając dłonie.

- Nie zauważyłem żadnego podczas swojej drogi - odparł, uścisnąwszy wyciągniętą rękę stalkera.

- I miejmy nadzieję, że dzisiaj żaden się do nas nie przybłęda - mruknął cicho, marszcząc krzaczaste brwi. - Co cię tu przygnało?

- Muszę udać się do Baru „100 radów" - odparł spokojnie. - Mam parę interesów do załatwienia.

Stalker skinął parę razy głową i od niechcenia zerknął na grupkę osób siedzących przy niewielkim ognisku.

- W takim razie nie zatrzymuj się - odrzekł, przenosząc wzrok na Aleksieja. Potarł kilkudniowy zarost.

Młodzieniec skinął w zgodzie głową i ruszył za wracającym do ogniska dowódcą. Rozejrzał się dookoła, przyglądając się paru starym wrakom aut, z których ktoś wyciągnął już chyba wszystko, co można było sprzedać bądź przerobić. Przeszedł obok obozowiska po trzeszczącym przy każdym kroku potłuczonym szkle, pozdrawiając rozmawiających między sobą stalkerów. Po chwili zniknął za pordzewiałą bramą, ledwie trzymającą się w zawiasach i przemknął obok czuwającego na warcie postawnego mężczyzny, który uparcie wpatrywał się w jakiś punkt daleko przed sobą. Idąc wydeptaną ścieżką polną, skierował się w głąb Wysypiska, mrużąc ze zmęczenia oczy. Spojrzał na duży budynek w oddali i poszedł wzdłuż asfaltowej drogi w jego stronę, zamierzając znaleźć miejsce do snu. Mógłby dojść do Baru, ale nie chciał ryzykować, że przez zmęczenie nie zauważy czegoś niebezpiecznego i zginie.

Trzymał w dłoniach zablokowany karabin i przez całą trasę wypatrywał pośród stert śmieci jakiegokolwiek zagrożenia, jednak tutaj co najwyżej groziło mu wpadnięcie w anomalie czyhające na każdym kroku. Co jakiś czas słyszał głośne trzaski i ryki bólu rannych zwierząt błąkających się po Wysypisku. Aleksiej wiedział, że to miejsce jest zagłębiem popularnych artefaktów - tak przynajmniej głosili stalkerzy przebywający w obozowisku przy Szarym Lesie. Ale do tej pory szatyn nie zauważył niczego, co wyróżniałoby się czymkolwiek spośród licznego złomu leżącego na stertach śmieci. Młodzieniec wolał nie wchodzić pomiędzy ogromne zwały odpadów, widząc niebezpiecznie rosnącą liczbę mikrosiwertów na dozymetrze i szybko przesuwającą się czarną wskazówkę. Nie uśmiechało mu się ginąć przez chorobę popromienną, na którą często cierpieli stalkerzy podróżujący po wysoce radioaktywnych terenach Zony. Ich śmierć była... Aleksiej nie chciał nawet myśleć, jak wielkie musieli znosić katusze.

Skierował się w stronę żelaznej bramy po swej lewej stronie, opuszczając długi pas drogi wyłożonej asfaltem, który po latach nieużytku popękał i pozwolił wyrosnąć w szczelinach lichym pędom szarozielonej trawy. Wsunął ręce do kieszeni, zerkając na stojących w oddali mężczyzn i ominąwszy zręcznie kilka anomalii, próbował przyjąć pogodny wyraz twarzy.

- Kolejny zabłąkany stalker! - parsknął śmiechem jeden z wartujących przy wejściu do budynku. - Co cię przygnało w to odludzie?

- Potrzeba odpoczynku, bracia, odpoczynku - odpowiedział głośno Aleksiej, również uśmiechając się do ciemnowłosego stalkera, który do niego krzyknął. - Czy znajdzie się u was miejsce?

- Trafiłeś na dobrych ludzi, ale w złą okolicę - rzekł niższym głosem drugi ze stalkerów, nie podzielając entuzjazmu młodego mężczyzny, z którym stal na warcie. - Możesz tutaj zostać, ale radzę ci szybko uwijać się gdzieś indziej.

- Stary, tutaj roi się od mutantów i bandytów - wyjaśnił ciemnowłosy, zanim Aleksiej zdążył go o to spytać. - Nie ma dnia, by coś nas nie zaatakowało.

- Nie lepiej będzie, jeśli opuścicie to miejsce?

- Powinność nam płaci - odparł, wzruszając ramionami starszy mężczyzna. - Jakoś żyć trzeba. Pracy się nie wybiera: jak dają, to się bierze i nie narzeka. Gdybyśmy opuścili to miejsce, to stąd mogłoby przychodzić nowe niebezpieczeństwo do Baru, a tamci chłopcy mają już dość roboty na głowie.

Aleksiej skinął głową i uścisnął dłonie obu mężczyzn na powitanie.

- Skąd przybywasz? - zagadnął z ciekawości ciemnowłosy, nie przestając odsłaniać w uśmiechu lekko pożółkłych zębów z małymi ubytkami.

- Z wioski przy Szarym Lesie.

- To blisko - odparł pogodnie stalker, unosząc nieco brwi. - I pewnie kierujesz się do Baru. Jak każdy.

Aleksiej skinął głową, nie mogąc powstrzymać się od ziewnięcia.

- Michaił, dajże młodemu spokój, niech się wyśpi - skarcił ciemnowłosego starszy mężczyzna, marszcząc brwi. Opuścił lufę starego modelu karabinku automatycznego, trzymając go w jednej dłoni. - Nie widzisz, że jest zmęczony?

Stalker zwany Michaiłem mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, potrząsając głową, a Aleksiej skinął z wdzięcznością w stronę jasnowłosego mężczyzny i wszedł do budynku pozbawionego drzwi. Powitał czwórkę wesoło gawędzących ludzi przy ognisku, siadając kilka metrów od nich. Wyciągnął puszkę konserwy i kromkę chleba, przysłuchując się rozmowie prowadzonej przy złotych płomieniach. Palące się drewno trzaskało wesoło, wyrzucając w górę roztańczone iskierki ognia.

- Jeszcze kilka takich ataków i nikt tam nie przeżyje - zadudnił któryś ze stalkerów niskim głosem. - Po cholerę zrobili sobie bazę przy laboratorium? Nie wiedzą, że przy takich miejscach kręcą się snorki i inne bestie?

- Iwan, a co nas to interesuje? - odrzekł inny i nagle kichnął gwałtownie. - Oni to nie my. Zginą, to zginą, to nie nasz problem. My powinniśmy się martwić, czy utrzymamy to stanowisko. Bandyci robią się coraz bardziej cwani.

- Mamy dobre miejsce - mruknął jeszcze ktoś inny. - Można się gdzieś schować.

- Najlepiej byłoby wysadzić ten budynek, by nikt nie mógł tędy przejść, ale Powinność się na to nie zgodzi - burknął ponuro stalker zwany Iwanem. - Zwłaszcza gdy prowadzą wojnę z Wolnością.

Wolność, Powinność - Aleksiej próbował sobie przypomnieć cokolwiek, co słyszał o tych frakcjach, ale jak na złość pamięć nie chciała niczego odkryć zza czarnej kurtyny. Przełknął ostatni kęs suchej kanapki i wyciągnął koc, przysuwając się bliżej otynkowanej ściany. Stalkerzy zamilkli, wpatrując się zamyśleni w języki ognia pożerające kawałki drewna.

- Chcecie papierosa? - odezwał się któryś z nich, wyciągając białą paczuszkę z czarnym paskiem. Mężczyźni pokręcili głową, a tamten westchnął przeciągle, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem.

- Tylko szkodzisz płucom - stwierdził cicho Iwan.

W powietrzu Aleksiej wyczuł zapach taniego tytoniu, a po chwili widział już rozpływający się szary dymek. Oparł się jednak wygodniej o ścianę i przymknął oczy, próbując usnąć.

Ten, który częstował papierosami pozostałych, znowu burknął coś niezrozumiałego i po chwili młodzieniec usłyszał wesoły śmiech stalkerów, który ucichł równie szybko, jak się pojawił.

Szatyn obudził się w mrocznym pomieszczeniu, w którym nie mógł dostrzec nawet swoich rąk. Próbował wypatrzeć coś pośród czeluści, ale wzrok nie potrafił przebić się przez gęstą ciemność. Aleksiej wstał powoli i trzymając dłonie przed sobą, zrobił kilka kroków.

Cisza. Mrok. Pustka. Gdzie się znajdował? Lewą dłonią przejechał po pasie i przełknął ciężko ślinę. Nie miał broni. Okradli go i wrzucili do jakiegoś miejsca, skazując go na śmierć.

Serce zabiło nerwowo. Aleksiej przeklął w myślach i wyprostował się, próbując jeszcze raz wypatrzeć coś pośród ciemności. Po dłuższej chwili zauważył słabe, ale stałe światło niedaleko siebie. Zaczął powoli zbliżać się do niego, nie chcąc niepotrzebnym hałasem wzbudzić czyjejś niepożądanej uwagi. Stąpał ostrożnie po kamiennej posadzce nagimi stopami, czując, jak kanciaste skały boleśnie wbijają się w skórę. Prawą dłonią namacał chłodną ścianę i przylgnął do niej plecami, unosząc nieco podbródek. Wziął głęboki oddech i ciągle znajdując się przy murze, ruszył w kierunku światła, które powoli zaczęło przybierać kształt prostokąta. Niczym niezmącona cisza przyspieszała bicie serca, jednocześnie siejąc w duszy coraz więcej kiełkujących ziaren strachu. Aleksiej chciał odzyskać broń i uciec - ale teraz przede wszystkim się stąd wydostać. W Zonie nie dało przeżyć się bez choćby pistoletu, ale może trafiłby na kogoś, kto by się nad nim ulitował.

Stanął przy otwartych drzwiach, z których wychodziło światło i nasłuchiwał. Nic. Kompletnie nic. Tylko i wyłącznie przeklęta cisza. Powoli sam nie wiedział, co było bardziej przerażające - ona czy szelest świadczący o czyjejś obecności? Przeklinając w duchu wszystkich stalkerów, którzy opowiadali o mutantach zamieszkujących tajne laboratoria i opuszczone budynki, ośmielił się wyjrzeć zza drewnianej futryny. Dostrzegł sosnowe biurko, na nim komputer, parę papierów, stary fotel i kilka pordzewiałych, metalowych skrzyń po lewej stronie. Skądś znał to miejsce... Tylko skąd?

Nie widząc niczego podejrzanego, wszedł do środka, od razu spoglądając na kąt po prawej stronie, którego nie mógł zobaczyć, stojąc za drzwiami. Dostrzegł tylko dużą skrzynię zamkniętą solidną kłódką na klucz. Wszedł głębiej i minął drewniane biurko, na którym włączony komputer pokazywał jakieś dziwne cyferki i litery o zielonej barwie. Aleksiej próbował je rozczytać, lecz te zdawały się rozmazywać, zmieniały miejsce, ciągle pokazywały coś zgoła innego...

Nagle na fotelu dostrzegł mały przedmiot z plastikową obudową. Wziął go ostrożnie i nacisnął na czarny przycisk, trzymając rzecz dość daleko od swej twarzy. Pojawiła się smuga jasnego światła i Aleksiej uśmiechnął się w duchu, ściskając mocniej latarkę. Przyjrzał się szarej ścianie za obszarpanym fotelem, na której ktoś zawiesił mnóstwo pozapisywanych karteczek o różnych kolorach i nakleił kilka czyichś zdjęć. Nie skupiając się na żadnym z nich, dotknął ściany i zapukał cicho. Ku własnemu zdziwieniu, usłyszał tylko głuchy odgłos. Płyta gipsowa? Drzwi? To z pewnością nie była murowana ściana. Przejechał dłonią po całej przeszkodzie, szukając czegoś, co pomogłoby mu ją przesunąć. Mógł ją co prawda zniszczyć, ale nie chciał robić zbędnego hałasu. Za kilkoma kartkami przyczepionymi bardzo blisko siebie wyczuł dziwną szparę, przez którą w sam raz mogła przecisnąć się dłoń. Chwycił płytę-drzwi czterema palcami i ostrożnie przesunął, rozglądając się jednocześnie dookoła z szybko bijącym z podniecenia sercem. Coś się tutaj znajdowało. Tylko co?

Oświetlił wąski korytarz światłem z latarki, jednak jasna smuga szybko zginęła w gęstym mroku, wątle rozjaśniając jedynie pierwsze parę metrów. Aleksiej oparty lewą dłonią o ukryte drzwi, ruszył przed siebie, dalej stąpając po kamiennej posadzce. Nagle wdepnął w coś mokrego i poczuł, jak serce staje mu w gardle. Z przerażeniem oświetlił swoje nogi, bojąc się, tego co zobaczy. To na pewno śluz mutantów albo...

Ale to nie był śluz. To było coś szkarłatnego, o słodkawym zapachu i...

Po raz kolejny ciężko przełknął ślinę. Krew. Najprawdziwsza krew. W głębi duszy Aleksiej miał nadzieję, że nie należała do człowieka.

Z każdym krokiem coraz bardziej obawiał się, czy pójście w to miejsce było racjonalnym wyborem. W każdej chwili miał ochotę zawrócić i wybiec z tego mrocznego korytarza, nawet jeśli miałby obudzić hałasem wszystkich wartowników lub potwory możliwie zamieszkujące to miejsce.

Nagle usłyszał dziwny, głuchy odgłos z oddali, jakby coś upadło na kamienną posadzkę. Zatrzymał się, kierując wyżej światło latarki i wstrzymał oddech, szeroko otwierając oczy.

Kap. Kap. Kap.

Aleksiej próbował sobie wmówić, że to na pewno tylko krople wody, ale wyobraźnia uparcie odsuwała mu znacznie gorsze warianty.

Powoli wypuszczając powietrze, zaczął z powrotem brnąć przed siebie, ciągle wpatrując się w nieprzenikniony mrok. Nagle potknął się i prawie by upadł, gdyby nie zdążył chwycić się szorstkiej ściany. Poświecił latarką pod stopy i nagle krew odeszła mu z twarzy.

Zakrwawione ciało mężczyzny, dłonie leżące bezwładnie na podłodze, długie, jasne włosy okalające bladą twarz z wysokimi kośćmi policzkowymi, wytrzeszczone z przerażenia oczy i usta rozwarte w niemym okrzyku, charakterystyczna blizna po nożu na szyi...

Młodzieniec nawet nie zauważył, gdy w pomieszczeniu rozległ się głośny wrzask mieszaniny bólu i strachu, który wydostał się z jego gardła. Niemożliwe, on nie mógł umrzeć! Nie on! Nie Sasza! Uklęknął na drżących kolanach, dotykając trzęsącymi się dłońmi ciała swojego przyjaciela. Rzucił latarkę obok siebie i próbował palcami wyczuć choćby słaby puls, który świadczyłby o tym, że może jakimś cudem Sasza jednak żyje...

- Nie, nie, nie... - mamrotał przerażony, potrząsając z nerwów głową i przejechał bezradnie dłonią po swoich krótkich włosach.

Nie miał pojęcia, co strasznego mogło dopaść jego przyjaciela i go tak bestialsko zamordować. Na zakrwawionym pancerzu nie mógł dopatrzeć się śladów po kuli ani ran po ataku mutanta.

- Nie zabłąkałeś się czasem, chłopczyku? - rozległ się cichy, szyderczy głos zza jego plecami.

Aleksiej wstał i chwycił latarkę, oświetlając twarz przybysza. Mężczyzna skrzywił się, mrużąc oczy i skierował lufę karabinu w jego stronę.

- Nie należy wtrącać się w nie swoje interesy - syknął zimnym głosem Gawrił i tylko drwiący uśmiech wykrzywił jego wargi, gdy nacisnął spust i puszczał krótką serię, posyłając Aleksieja w wieczny mrok.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top