3. Cena życia, cz. I
Nocą Zona była znacznie bardziej przerażająca niż w czasie dnia. Każdy krok dłużył się i zdawał się tworzyć niewyobrażalnie wielki hałas. Aleksiej z sercem w gardle stawiał ostrożnie stopę, zerkając co chwilę z niepokojem za siebie, próbując wypatrzeć gdzieś w ciemnościach czającego się Gawriła z karabinem. Z przewieszoną przez plecy bronią szedł skulony, co jakiś czas kryjąc się pośród wysokich traw i nasłuchując przez kilka długich sekund. Gdy znajdował się już spory kawałek drogi od obozowiska i lokalny cmentarz dawno się skończył, stanął za jednym z grubych drzew i wyjrzał zza pnia, wertując dokładnie wszystko, za czym mógłby schować się tropiący go mężczyzna. Pusto. A pustkę wypełniała cisza, w której leśne owady odgrywały nocny koncert, budzący strach w sercu młodzieńca.
Przylgnął plecami do szorstkiej kory i zamknął oczy, skupiając się całkowicie na słyszeniu. Żadnych podejrzanych odgłosów, choćby najmniejszego szelestu, który byłby niepodobny do wszystkich innych w najbliższej okolicy. Wziął głęboki oddech i ośmielił się po raz ostatni spojrzeć za siebie. Żadnego cienia. Nikogo nie było w pobliżu. W głębi duszy Aleksiej cieszył się, że księżyc od dłuższego czasu krył się wśród ciężkich chmur na niebie; to utrudniało Gawriłowi odnalezienie go, ale jednocześnie nie pomagało w szybkiej ucieczce. Szatyn z tęsknotą spoglądnął w stronę małego, jaskrawego punktu w oddali, wiedząc, że prawdopodobnie nigdy nie będzie mógł tam wrócić. Wszyscy uznają, że zginął, że jego już nie ma, że był po prostu kolejnym wyrostkiem, który ośmielił się wyjść poza bezpieczne terytorium i padł, nie mając żadnej osłony ani doświadczenia. Skrzywił się, czując dziwne ukłucie w sercu i przetarł szybko zwilżone oczy. Nie miał już domu. Musiał stawić czoła prawdziwemu życiu. Koniec chowania się po kątach i unikania odpowiedzialności za swoje czyny - ten czas dobiegł końca.
Ze spuszczoną głową odwrócił się od wioski i uniósł podbródek, patrząc przymrużonymi oczami w dal. Gdzieś tam był jego cel. Gdzieś tam znajdzie swojego ojca. Gdzieś tam być może znajdzie nowy dom.
Westchnął przeciągle i postawił pierwszy krok. Nagle poczuł, że nogi ma jak z waty. Nie, nie teraz czas na bzdury, pomyślał stanowczo, marszcząc czoło. Ściągając karabin z pleców i biorąc go w dłonie, poszedł przed siebie, nadal wzdłuż lasu, wsłuchując się w odgłosy natury. Powoli przyzwyczajał się do monotonnego koncertu nielicznych świerszczy i odpędzał złaknione krwi komary, które uporczywie latały mu przy twarzy bądź zagorzale próbowały przebić się przez kurtkę do skóry. Tutaj, na obrzeżach Zony, jeszcze można było spotkać leśne owady, ale w jej głębi nie żyły nawet karaluchy. W tych ciemnościach Aleksiej szybko tracił poczucie czasu - teraz jedynym wyznacznikiem był księżyc schowany za ciemnymi chmurami, przez które w niektórych miejscach przebijał się słaby blask.
Młodzieniec poczuł kilka gorących łez spływających po policzkach. Nie wiedział, że tak ciężko będzie mu odejść z obozu, pozostawiając wszystkich bez pożegnania. Ale tego wymagało życie stalkera. Ciągłych zmian decyzji, ciągłej gotowości, ciągłego bycia przygotowanym na każdą sytuację. Aleksiej przełknął ciężko ślinę, czując, że tym razem udało mu się odsunąć krążące wokół niego widmo śmierci. Tylko na jak długo? Ile minie, zanim spotka mutanta, który go zabije? Albo zostanie zamordowany przez bandytów? Życie w wiosce przy Szarym Lesie nie nauczyło go stalkerstwa. Nie powiedziało mu, co robić, by przetrwać. Tam zwyczajnie było zbyt bezpiecznie.
Pokręcił głową, czując, jak tysiące myśli próbuje przebić się do zagmatwanego umysłu. Gawrił, ucieczka, planowane zabójstwo, kartka, ojciec, Sasza... O co w tym wszystkim chodziło? Kim był Czarny? W co zaplątał się ojciec Aleksieja? Kim są „Oni"? Jakie powiązania mógłby mieć z tym Gawrił i dlaczego miałby chcieć zabić młodzieńca?
Bełkot, to tylko i wyłącznie czysty bełkot. Bzdury - szeptał pogardliwie głos w jego głowie. Aleksiej skrzywił się, wiedząc, że nie zdoła uporządkować wszystkich myśli, zanim znajdzie miejsce, w którym mógłby spokojnie odpocząć. Wysoki skok adrenaliny bardzo pobudzał, ale w końcu zmęczenie zaczynało wygrywać krótkotrwały pojedynek. Młodzieniec rozejrzał się w poszukiwaniu kryjówki, w której mógłby choć na chwilę zatrzymać się i przespać, jednak w tym pustkowiu nie widział niczego poza wysokimi drzewami rosnącymi pojedynczo i nierównomiernie. Mógłby jeszcze spróbować odpocząć w Szarym Lesie, ale to zdecydowanie byłoby za duże ryzyko.
Po raz kolejny się skrzywił. Nie może spać na otwartej przestrzeni. To zbyt niebezpieczne. Rozejrzał się jeszcze raz dookoła i w oddali po swojej lewej stronie zauważył dziwny, prostokątny kształt, który nie przypominał żadnej rośliny ani skały. Miał zbyt regularne kształty. Aleksiej ruszył w jego stronę i poczuł ulgę, stopniowo oddalając się od Szarego Lasu, który samą swą bliskością siał nutkę niepokoju w strwożonym sercu.
Gdy już doszedł do celu, odetchnął z ulgą. Dziwnym prostokątnym kształtem okazał się porzucony autobus z powybijanymi szybami i oderwanymi siedzeniami. Aleksiej z odblokowanym karabinem w dłoni zajrzał przez zwisające na jednym zawiasie drzwi i poświecił wewnątrz latarką, sprawdzając, czy gdzieś nie kryje się zmutowany potwór. Przyjrzał się dokładnie pordzewiałym prętom po siedzeniach i potłuczonemu szkłu po szybach, na którym osadziła się gruba warstwa kurzu. Ktoś urwał kierownicę, pozostawiając jedynie kawałek metalu. Spomiędzy zniszczonych kontrolek wystawał spiralny kabel po CB-radiu, a w miejscu siedzenia dla kierowcy leżała jakaś pordzewiała blacha. Miejsce sprawiało wrażenie całkiem bezpiecznego, gdyby nie odpychający smród zgnilizny dopływający gdzieś z samego końca. Młodzieniec nie mógł wypatrzeć, co było przyczyną tego nieprzyjemnego zapachu - świecił latarką po autobusie, nie mogąc znaleźć niczego zwracającego uwagi.
Zmęczony usiadł pod metalową blachą niedaleko wejścia i położył odblokowany karabinek automatyczny obok siebie, wzdychając ciężko. Przysunął nogi zgięte w kolanach i luźno oparł na nich ręce, patrząc przymkniętymi oczami przed siebie. Gawrił planował go zabić, ale dlaczego? Jaki zysk przyniosłaby mu śmierć Aleksieja? Czy to przez tę ostrą wymianę zdań? A może kryło się pod tym coś zupełnie innego? Co się stanie z Saszą, gdy Gawrił dowie się, że pomógł mu uciec? I najważniejsze pytanie: co powinien teraz zrobić Aleksiej?
Nawet nie zdał sobie sprawy, kiedy otworzyły się wrota snu i zaprosiły go do środka.
Wtem rozległ się dziwny hałas. Otworzył nagle oczy i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po wnętrzu autobusu. Serce młodzieńca biło niespokojnie, a organizm posłał dawkę adrenaliny. Aleksiej nie zauważył niczego podejrzanego, jednak coś kazało mu wziąć karabin, wstać i uciekać. Złapał broń w ręce i z lufą skierowaną przed siebie powoli wyszedł z autobusu, uważnie rozglądając się dookoła. Coś się nie zgadzało. Znalazł się w lesie pełnym gęstych krzewów bez liści i wysokich, nagich drzew. Zamrugał kilka razy i obrócił się nagle, patrząc z powrotem na autobus.
Autobus? Jaki autobus? Nie przywidziało mu się wcześniej? To był wagon pociągowy.
Potrząsnął gwałtownie głową i znowu spojrzał w głąb lasu. Poznawał te przerażające drzewa, martwość atmosfery i ciszę w ciemnościach. Przełknął ciężko ślinę i nagle spostrzegł to, czego się obawiał. Ogromne, żółte ślepia, wpatrujące się w niego nieruchomo. Wycelował drżącą lufę karabinu w ich stronę. Wtem usłyszał mrożący krew w żyłach ryk niepodobny do niczego, co znał. Opuścił dłonie, nie potrafiąc odwrócić się i uciec. Nieprzyjemne dreszcze pełzły po ciele, kolana miękły z nerwów. Nagle młodzieniec upadł na chłodną trawę. Czuł, jak zrobiło mu się potwornie zimno, jak ogarnia go paraliżujący strach. Patrzył tylko, jak żółte ślepia powoli stawały się coraz większe. Bestia zbliżała się. Już słyszał jej miękkie kroki, już słyszał łamiące się gałęzie, ale nadal nie potrafił się ruszyć. Coś pozbawiło go kontroli nad własnym ciałem.
Nagle na niebie pojawił się ogromny cień i Aleksiej zdążył tylko spostrzec, jak bestia z Szarego Lasu leciała wprost na niego z żądzą krwi w połyskujących ślepiach.
Ocknął się zlany lodowatym potem i z szybko bijącym sercem sięgnął po karabin, celując przed siebie. Nie wiedział, czy to, co teraz widzi, jest kolejnym snem czy już faktycznie się obudził. Znieruchomiał gwałtownie, czując potworny odór zgnilizny przed sobą. Z sercem w gardle ośmielił się spojrzeć wyżej, prosto na przerażające ślepia ogromnego potwora.
Nie, to z pewnością nie mógł być sen, chyba że jakiś cholernie realistyczny koszmar. Czworonożna bestia powoli podnosiła się na tylne kończyny, patrząc szkarłatnymi oczami na swoją ofiarę. Dyszała śmierdzącym oddechem w twarz młodzieńca. Mimo że Aleksiej nie zapalił latarki, dostrzegł w ciemnościach błysk upiornie białych kłów. Wtem usłyszał ciche warknięcie, czując jednocześnie wilgotne ciepło na swym obliczu. Od razu przypomniał sobie o stworach podobnych do wilkołaków z opowiadań i niewiele myśląc, wycelował karabinem przed siebie. Z zamkniętymi ze strachu oczami nacisnął spust. Rozległ się głośny dźwięk długiej serii pocisków, a powietrze przeciął głośny jęk bólu. Dopiero gdy Aleksiej usłyszał szczęk broni domagającej się nowego magazynku, ośmielił się otworzyć oczy.
Krwawiący potwór wygiął się do tyłu i nagle upadł pozbawiony życia. Szatyn wstał i opierając się mocno plecami o blachę, przyjrzał się wielkiemu truchłu leżącemu pośród pozostałości siedzeń. Kałuża posoki powoli rosła. Aleksiej zapalił latarkę i spojrzał na włochate ciało bestii z licznymi dziurami w tułowiu. Zrobił krok do przodu i oświetlił pysk przypominający łeb wilka. Skrzywił się ze wstrętem i czym prędzej wyszedł z autobusu.
Bezpiecznie miejsce? To auto na pewno nim nie było. Młodzieniec musiał udać się dalej, nie mógł spokojnie spać w takim autobusie. Jeśli nie zginie od kuli, to zabije go wściekły mutant. Czy śmierć naprawdę czyhała na każdym kroku? Brakowało już tylko śmiercionośnych anomalii, które gęstniały z każdym krokiem w głąb Zony.
Na różowoniebieskim niebie pojawiły się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Za parę godzin nastanie poranek. Aleksiej westchnął ciężko i wyjął z wojskowego plecaka mapę. Przyjrzał się różnym liniom i wielu niezbadanym terenom, po czym ruszył na północny zachód, w stronę Wysypiska, nie patrząc już ani razu za siebie.
* * *
- Zwiał - oznajmił krótko Gawrił, siadając ciężko na krześle, które skrzypnęło pod jego ciężarem. Położył ulepszony karabin z celownikiem na kolanach i potarł dłonią gładko ogoloną brodę.
- Jak to: „zwiał"? - spytał zdziwiony Jegorij, marszcząc czoło. Nagle przestał jeść niewielkie ciastko i odłożył połowę na mały talerz z licznymi szlaczkami.
- Normalnie - wzruszył tamten ramionami, prostując nogi i składając palce u dłoni, jednocześnie patrząc się beznamiętnie na nalaną twarz dowódcy.
- Każdego bez problemu załatwiałeś, a nie potrafisz dorwać takiego wyrostka?!
Gawrił zmierzył go chłodnym spojrzeniem, mrużąc niebezpiecznie oczy. Wyglądało na to, że chciał wygłosić jedną ze swoich kąśliwych uwag, ale wyjątkowo powstrzymał się od ironicznego komentarza.
- Ktoś musiał mu powiedzieć, że go szukam - mruknął zamyślony, gładząc czarną lufę karabinu. - Jesteś pewien, że nikt nas nie podsłuchiwał?
Jegorij pokręcił przecząco głową, prostując się na miękkim fotelu.
- Pewnie uciekł szukać swego martwego ojca - rzekł Gawrił po chwili, patrząc bez cienia zainteresowania na metalowe skrzynie pod ścianą. Pokręcił nagle głową i oparł podbródek o dłoń.
- W takim razie może zginie - stwierdził z bladym uśmiechem Jegorij i przełknął łyk chłodnej kawy. - Zabiją go bandyci lub coś zje go po drodze.
Po raz kolejny Gawrił chłodno zmierzył otyłego mężczyznę, mrużąc niebezpiecznie oczy. Jegorij nienawidził tego spojrzenia godnego największych zbrodniarzy, jacy istnieli na świecie. Ten wzrok zabijał w człowieku każdą emocję i skutecznie wywoływał poczucie strachu albo przynajmniej nieprzyjemny dreszcz na ciele.
- Zawsze należy rozważać najgorszy scenariusz - syknął niemal ze złością, patrząc prosto w zielone oczy dowódcy. Ten drgnął prawie niezauważalnie. - A w najgorszym przypadku - zaczął mówić słodkim głosem, jakby tłumaczył coś idiocie - Aleksiej przeżyje, dojdzie do którejś z większych frakcji i postanowi odnaleźć ojca. Powiedzie mu się, postanowi węszyć dalej, a wtedy będzie po nas. Coś jeszcze?
Jegorij zamilknął, opuszczając głowę. Nie mógł zaprzeczyć słowom młodszego towarzysza, więc wbił wzrok w trzymaną szklankę w połowie wypełnioną kawą. Nerwowo zaczął bawić się łyżeczką trzymaną w lewej dłoni.
- Chyba wiesz, co powinieneś zrobić - stwierdził po chwili beznamiętnym głosem Gawrił i na jego twarzy znowu zagościł ten ironiczny uśmiech, z którym żył jak z najlepszym przyjacielem.
Wstał i oparł lufę karabinu o swój bark, spoglądając przelotnie na obdarte krzesło z niebieskim siedzeniem wypłowiałym od częstego używania.
Jegorij skinął głową z nachmurzonym wyrazem twarzy.
- Trzeba też dowiedzieć się, który z chłopaków pomógł mu uciec - powiedział, patrząc poważnie na przystojną twarz Gawriła. Wykrzywił ją jeszcze szerszy uśmiech przepełniony drwiną.
- Brawo - mruknął ironicznie, wzruszając ramionami. - Czyżbyś zaczął myśleć? To niewiarygodne, Jegoriju. Ty i mózg. Ty i myślenie. Chyba będę musiał to gdzieś zapisać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top