2. Niebezpieczna wiedza, cz. II
Może przesadziłem, stwierdził w myślach Aleksiej, sięgając po małą skrzynkę z granatami. Wziął ją pod pachę i wyszedł z domu, kierując się w stronę cmentarza, gdzie, miał nadzieję, spotka Fiodora patrolującego teren. Może faktycznie nigdzie nie wysłali jego ojca. Może naprawdę zginął na Wysypisku. Młodzieniec pokręcił w zamyśleniu głową. Nie, to niemożliwe. Coś musiało się za tym kryć. A jeśli ktoś podrobił tę kartkę lub zmusił jego ojca do jej napisania? W takim razie po co kryłby ją w butelce po wódce? I kim był Czarny?
Z opuszczoną głową szedł przez wioskę i nawet nie reagował na powitania znajomych stalkerów. Słońce już skryło się za horyzontem, jednak niebo pozostawało idealnie czyste i Aleksiej mógł podziwiać pojawiające się tysiące gwiazd, w które zawsze uwielbiał się wpatrywać każdej pięknej nocy. Dziś nie zwracał na to szczególnej uwagi; chciał tylko odnaleźć Fiodora i jak najprędzej ponownie porozmawiać z Saszą. Może jego przyjaciel miał rację. Po co miałby iść na misję, która nie miała sensu?
Doszedł do końca wioski i rozejrzał się dookoła. Pusto.
Znowu go nie ma, pomyślał posępnie, ale coś kazało mu pójść dalej. Minął kilka grobów zarośniętych wysoką trawą i za jednym z nich zauważył klęczącego mężczyznę, który grzebał zagorzale w sporym plecaku w kamuflujących barwach wojskowych.
– Dobrze, że jesteś – powiedział Fiodor, nawet się nie odwracając. Aleksiej zdziwiony uniósł nieco brwi, ale nie wnikał, po czym mężczyzna go rozpoznał. Zapewne słyszał jego kroki i go zidentyfikował po charakterystycznym dla każdego człowieka specyficznym stawianiu stopy.
– Dokąd się wybierasz?
Młodzieniec stanął tuż obok klęczącego, patrząc na dziwny pancerz, w jaki odziany był Fiodor – znacznie mocniejszy i grubszy od poprzedniego, bardzo ciemny, z solidnymi rękawicami i nogawicami. Przypominał nieco znacznie lepszą wersję kombinezonów noszonych przez starszych rangą wojskowych. Ciężkie buty wyglądały na nie do zdarcia.
– Masz granaty? – odparł Fiodor, nie odpowiadając na jego pytanie. Zapiął suwakiem plecak i przewiesił go przez plecy, po czym powoli wstał i przeciągnął się, biorąc głęboki oddech.
Aleksiej skinął głową i wręczył mężczyźnie skrzynkę z bronią.
– Świetnie – mruknął z zadowoleniem, wkładając granaty do ładownic i mocując je do szerokiego pasa, przy którym znajdowały się jeszcze zapasowe magazynki i żółty licznik Geigera odbijający się jaskrawą barwą na tle ciemnej szarości. Poklepał się dłońmi po wypełnionych kieszeniach i rozejrzał dookoła.
– Gdzie się szykujesz? – po raz kolejny spytał Aleksiej, zaciekawiony poczynaniami Fiodora.
Ten uśmiechnął się blado, wkładając ciemnozieloną maskę przeciwgazową, jeden z nowszych modeli bez prążkowanej rury prowadzącej do pochłaniacza. Wziął solidny karabin szturmowy z wyraźnie wprowadzonymi modyfikacjami, na którym Aleksiej wypatrzył krótki napis M16A2. Zmarszczył minimalnie brwi, próbując sobie przypomnieć, czy widział już kiedyś podobną broń i przeklął w myślach swój brak znajomości w arsenale wojennym. Nigdy nie zwracał na niego szczególnej uwagi. Fiodor nagle odblokował karabin i strzelił w drzewo, sprawiając, że młodzieniec drgnął zaskoczony i odruchowo zsunął z pleców swój kałasznikow.
– No, działa – usłyszał zadowolony głos stłumiony przez maskę.
Fiodor zrobił parę kroków w stronę Szarego Lasu i zatrzymał się, obracając się w stronę Aleksieja.
– Pytałeś mnie, co zamierzam zrobić – zaczął. – Idę zapolować na wilka, zanim on pożre nasze obozowe owieczki. Niech wie, że tutaj czai się duży niedźwiedź. – I parsknął cichym śmiechem, w którym szatyn wyczuł niepasującą do tego mężczyzny nutkę niepokoju.
– Zamierzasz na niego iść w nocy? – spytał zdumiony Aleksiej, patrząc na rosłego mężczyznę.
Ten podszedł do niego i stanął twarzą w twarz. Ściągnął maskę i obdarował go bacznym spojrzeniem swych tajemniczych oczu.
– Prawdopodobnie nie spotkamy się w najbliższym czasie, a może już nigdy – rzekł – ale zapamiętaj to, co ci teraz powiem. Być może to nieraz uratuje ci życie. Zona nie jest bezpiecznym miejscem dla ludzi. Tutaj, jeśli chcesz przeżyć, musisz zachowywać się jak zwierzęta. Musisz być zwierzęciem, zwierzęciem, jakim od zawsze był człowiek. Musisz usłyszeć zew natury, obudzić w sobie pierwotny instynkt przetrwania. Tylko to może zapewnić ci przeżycie. Zwykle ludzie podróżują za dnia, ale w tym miejscu zasady się zmieniają. Tutaj noc jest przyjacielem prawdziwego stalkera. Noc jest dniem dla łowcy.
Młodzieniec milczał, a mężczyzna włożył z powrotem maskę przeciwgazową. Chwycił mocno dłoń Aleksieja i uścisnął ją krótko, klepiąc szatyna przyjacielsko po plecach.
– Do zobaczenia, chłopcze – powiedział, prostując się. – Czeka cię ciężkie życie i trudne wybory. Pozwól Zonie mówić, wsłuchaj się w jej słowa, odpowiedz na zawołania, a gdy poczujesz ją w sobie, odkryjesz życie prawdziwego stalkera.
Nie czekając na słowa pożegnalne, Fiodor odwrócił się i po chwili zniknął wśród gąszczy Szarego Lasu. Aleksiej wpatrywał się jeszcze przez chwilę w miejsce, w którym zniknął mężczyzna. Czeka cię ciężkie życie i trudne wybory... Czyżby wiedział coś o tym, co młodzieniec znalazł w butelce po wódce? Usłyszał coś o tym, co planował zrobić? Może to Sasza mu o tym opowiedział?
Pokręcił głową i odwrócił się, by wrócić na swoją wartę. Nagle poczuł mocne uderzenie w klatkę piersiową i cofnął się zdezorientowany parę kroków, unosząc odruchowo ręce na wysokość barków.
– Aleksieju, jak dobrze, że cię znalazłem! – wykrztusił nerwowo długowłosy blondyn, chwytając łapczywie powietrze. – Nie możesz tutaj dłużej być. Uciekaj jak najprędzej.
– Spokojnie, Saszka, co się stało? – spytał zaskoczony młodzieniec, klepiąc parę razy przyjaciela w bark. Poczuł od niego słaby zapach alkoholu.
– Musisz uciekać – bełkotał szybko i niezbyt wyraźnie. – Oni cię zabiją!
– Kto? Co? – nie mógł pojąć Aleksiej i chwycił Saszę za ramiona, zmuszając go do wyprostowania się i spojrzenia w oczy. Młodzieniec dostrzegł w nich przerażenie, które jak za sprawą magii zaczęło się na niego przenosić.
Blondyn trząsł się i nerwowo rozglądał wokół siebie.
– Gawrił – odparł niewiele spokojniejszym głosem; jego wypowiedzi nadal były strasznie chaotycznie. – Na hektolitry rosyjskiej wódki, wiedziałem, że coś odwalisz! Domyślałem się, że mnie nie posłuchasz i pójdziesz do Jegorija. Nie opowiadaj mi, co mu powiedziałeś, tylko uciekaj stąd jak najprędzej, zanim Gawrił dorwie cię i zabije. On jest nieobliczalny!
– Dlaczego miałby to zrobić? – zdziwił się Aleksiej, wypuszczając przyjaciela z uścisku.
– Nie wiem – pokręcił przecząco głową – ale chodził po obozie i pytał się, gdzie będziesz miał wartę. Odsyłali go do twojego pokoju, ale upierał się, że musi się z tobą spotkać na osobności. Wybacz mi, ale powiedziałem mu, gdzie będziesz! – Złapał się dłońmi za głowę, a jego twarz wykrzywił grymas bólu. – Całe szczęście, że przypomniałem sobie o Fiodorze i przybiegłem tutaj. Nie wracaj do obozu, uciekaj. Jeśli wrócisz, ktoś cię zauważy i zaraz pójdzie po Gawriła.
Sasza szybko ściągnął z siebie plecak i zdjął pas z uzbrojeniem podobny do tego, który posiadał Aleksiej. Wysypał jego zawartość na ziemię.
– Włóż wszystko do swojego plecaka i uciekaj – rozkazał, mocując własne granaty do paska Aleksieja. – Zdążyłem zabrać trochę rzeczy, które ci się przydadzą. – Spojrzał pobieżnie na swoją pracę. – Chyba wszystko. A nie, jeszcze dozymetr. – Zdjął żółte urządzenie i przymocował je do paska.
– Nie, nie, czekaj, powiedz mi to wszystko jeszcze raz – powiedział w końcu całkowicie zdezorientowany młodzieniec, kręcąc głową i chwytając blondyna za ramiona, by przez chwilę stał w miejscu. – Nie mogę cię zrozumieć!
– Nie ma czasu – uciął szybko zdenerwowany Sasza i widząc, że Aleksiej nie przymierza się do pakowania własnego plecaka, sam wrzucił mu wszystko do środka, po czym popchnął w stronę Szarego Lasu. – Uciekaj.
– Oszalałeś?!
Złapał go za ramię i spojrzał poważnie w brązowe oczy przyjaciela.
– Zaufaj mi – rzekł cicho. – To nie jest już twój dom. Wejście do obozu byłoby wsadzeniem kija w mrowisko. Każdy mógłby cię wydać, bo nikt nie wie, po co szuka cię Gawrił.
– Sasza, przysięgam, pewnie znowu za dużo wypiłeś...
– Nic dzisiaj nie piłem, do jasnej cholery! – zdenerwował się w końcu Sasza, który zawsze miał skłonność do picia wysokoprocentowych trunków. Jego słowom zaprzeczał mocny zapach etanolu. – Przyjaźnimy się od tylu lat, a ty nie chcesz mi uwierzyć?! Myślisz, że żartowanie o planowanym zabójstwie jest śmieszne?! Nie jest, do cholery! Ale skoro chcesz zginąć – to proszę bardzo, zostań!
Aleksiej otworzył usta i zamilknął zszokowany, nie spodziewając się usłyszeć od przyjaciela tak ostro wypowiedzianych słów. Długowłosy blondyn zwiesił głowę.
– Przepraszam – wydusił z siebie po chwili. – Trochę mnie poniosło.
– Wierzę ci – powiedział w końcu Aleksiej, stawiając wszystko na jedną kartę. – I tak miałem iść szukać ojca, to jedynie przyspieszy moje plany. O ile przeżyję.
Sasza po przyjacielsku uścisnął go mocno i popchnął lekko do przodu, pozwalając odejść. Aleksiej zrobił już kilka kroków, gdy za nim rozległ się ściszony głos:
– Zaczekaj!
Odwrócił się i spojrzał na podbiegającego Saszę. Ten wyjął skórzany portfel i wyciągnął wszystkie pieniądze, jakie w nim miał.
– Bierz – powiedział, wciskając ruble w jego dłonie. – Tobie przydadzą się bardziej niż mnie.
– Dzięki wielkie – odrzekł Aleksiej, chowając banknoty za lekki kombinezon ochronny. – Dupę mi ratujesz. A co z tobą? Gawrił domyśli się, że to ty pomogłeś mi uciec.
Sasza uśmiechnął się blado.
– To już mój problem – odparł pogodnie. – Nie zniósłbym myśli, że wydałem cię Gawriłowi i dobrowolnie pozwoliłem mu cię zamordować. – Nagle spoważniał. – Kiedy mam zacząć się o ciebie martwić?
Aleksiej rozejrzał się dookoła, patrząc po raz ostatni na wszystkie zniszczone budynki i płonące ognisko w centrum wioski, przy którym prawie codziennie zasiadał, słuchając opowieści starszych stalkerów. Coś ukuło go w sercu, coś, co czuje każdy, gdy wie, że na zawsze żegna się z rodzimym domem i nigdy więcej do niego nie wróci.
– Daj mi miesiąc, może dwa – stwierdził bez przekonania. – Do tej pory powinni uznać, że zginąłem.
Sasza skinął głową.
– Niech tak będzie – zgodził się. – Trzymaj się, stary.
* * *
Ostrym nożem szybko przeciął wijące się gałęzie gęstych krzaków, które rosły na każdym kroku. Z trudem przedarł się pomiędzy kującymi badylami, a te z łatwością przyczepiały się do ciężkich spodni. Nie miał jednak czasu, by zajmować się takimi błahostkami. Z szybko bijącym sercem brnął przed siebie, nie wiedząc nawet dokąd idzie bądź w którą stronę. Zdawał sobie sprawę tylko z jednego – zabłądził. Już dawno stracił orientację w terenie, nie wspominając o rachubie czasu. Gęstego mroku nie potrafiła przebić żadna smuga światła i gdyby nie zielony obraz w noktowizorze, Fiodor mógłby już dawno zwariować. Od dawna czuł narastające zmęczenie, ale był w zbyt niebezpiecznym miejscu, by móc na chwilę przystanąć i odetchnąć. Czuł na karku spojrzenia czyhających w zaroślach mutantów, czuł rosnący strach w sercu, który siała grobowa cisza, a jednocześnie czuł, że zbliża się do celu. Tylko co nim było?
Oparł się zmęczony o drzewo, dotykając grubą rękawicą szorstkiej kory. Chwytał łapczywie powietrze, pochylając jednocześnie głowę. Ulżyć tylko na chwilę, tylko na sekundę i iść dalej...
Nagle rozległ się niezwykle wysoki pisk podobny do sygnału, który słychać przy utracie łączności w radiu. Fiodor krzyknął zaskoczony i w pełni pobudzony otworzył oczy, nagle zdając sobie sprawę, że leży na ziemi. Musiał przysnąć. Ale skąd dobiegł ten dźwięk?
Czując błyskawiczny przypływ adrenaliny we krwi, przywarł plecami do drzewa, powoli okrążając je i ze zwiększoną czujnością przypatrując się każdemu zakamarku widzianemu w zielonym obrazie. Noktowizor obejmował tylko czterdzieści stopni rzeczywistości. Ludzkie oczy widziały sto osiemdziesiąt, ale kadr nie potrafił tyle ująć w urządzeniu. Właśnie przez to Fiodor musiał co chwilę zerkać na boki, by nic nie umknęło jego uwadze. Lepsze czterdzieści niż nic, pomyślał posępnie.
W lesie nadal panowała grobowa cisza i wręcz święty spokój.
Urojenia, pomyślał mężczyzna, kręcąc głową. To przez brak snu.
Nie mogąc jednak pozostać dłużej w tym miejscu, ruszył dalej, przedzierając się przez gęstniejące krzaki. Wiedział, że w każdym z nich mógł czaić się potwór, dlatego w jednej dłoni trzymał pistolet maszynowy, a drugą, dzierżącą solidny nóż, odsuwał przeszkody. Pewność, że jest coraz bliżej celu, w jednej chwili prysnęła.
Znowu zaczął słyszeć dziwne głosy w swojej głowie, przekrzykujące się nawzajem. Stawały się coraz głośniejsze i nagle Fiodor skrzywił się, czując ostry ból w głowie. Złapał się dłońmi za maskę przeciwgazową i jęknął głośno, zamykając oczy. Krzyki zdawały się drążyć dziurę w umyśle, rozpraszając każdą myśl i nie pozwalając, by połączyła się w całość z jakąkolwiek inną. Niespodziewanie mężczyzna rozwarł szeroko oczy, patrząc tępo przed siebie.
– Przestań myśleć – zdołał wyszeptać cicho, próbując oczyścić umysł z pozostałości urwanych zdań. Chciał pozbyć się słyszanych głosów, które niczym wirusy mnożyły się i przejmowały kontrolę nad ciałem.
Nie potrafił się jednak uspokoić. Niezrozumiałe wrzaski w głowie sprawiały coraz dotkliwszy ból i Fiodorowi wydawało się, że z każdym krokiem stawały się głośniejsze.
– To tylko... tylko anomalia... – wykrztusił słabym głosem, upadając na kolana.
Wodząc za dziwnym uczuciem czyhającego niebezpieczeństwa, ściągnął bezmyślnie karabin z pleców, odblokowując zamek. Wiedział, że nikomu i niczemu nie może ufać. Nawet swojemu ciału. Ale intuicji mógł powierzyć swoje życie. Nigdy się nie myliła.
Nagle wśród gęstych krzaków Fiodor dostrzegł cień ogromnego potwora, który paroma susami przemknął obok niego i skrył się w mroku. Mężczyzna zmrużył oczy, oddychając coraz szybciej. Para powoli pokrywała przezroczyste szkiełka maski przeciwgazowej, ale nie miał teraz czasu, by je przetrzeć. Przykucnął niczym drapieżnik szykujący się do skoku i wycelował przed siebie lufę, czekając na zjawienie się mutanta. Był już doświadczonym myśliwym, potrafił wyczuć niebezpieczeństwo... Co jednak tutaj żyło? Było zgoła inne od wszystkiego, co spotkał w życiu...
Nagle krzyki w głowie Fiodora osiągnęły apogeum. Całkowicie zagłuszyły otępiały umysł i niespodziewanie karabin sam zaczął strzelać w każdą stronę, szybko marnując naboje w magazynku.
Nie... On sam nie strzelał. To Fiodor wcisnął spust i nie potrafił go puścić.
Mężczyzna wrzasnął i z szeroko rozwartymi oczami trząsł głową, jakby wierząc, że szybkie ruchy wyrzucą pasożyta z ciała. Co się dzieje?!
Wtem w krzakach pojawiły się jaskrawe oczy, które stawały się coraz większe. Bestia zbliżała się.
Fiodor przewrócił się na bok w gwałtownych drganiach, kopiąc nogami w każdą stronę. Nie wiedział nawet, czy trzymał jeszcze karabin, czy też może jego dłonie znajdowały się na masce przeciwgazowej, próbując ją ściągnąć. Nagle spostrzegł ogromny cień, który zakrył prawie cały obraz w noktowizorze. W tej samej chwili straszliwe krzyki zamieniły się w niesamowicie wysoki pisk, który wstrząsnął całym ciałem mężczyzny.
Co do cholery?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top