10. Jeszcze żywy, cz. I
Jegorij podrapał się po kępkach rudych włosów przy skroni, po czym przesunął dłonią po błyszczącej łysinie, po raz kolejny czytając jeden z raportów. Co jakiś czas kręcił głową i przewracał strony, a to krzywiąc się, to marszcząc z zastanowieniem brwi. Sięgnął po kubek zimnej kawy i upił solidny łyk, po czym otarł zwilżone usta. Westchnął cicho, podpisując się pod jednym z papierów i odłożył go na bok. Przeciągnął się na fotelu i ziewnął potężnie, patrząc na gruby plik raportów i rozkazów leżący w aktówce. Masa nużącej pracy, pomyślał Jegorij i upił kolejny łyk kawy.
Nie mógł co prawda narzekać, że było źle. Właściwie nawet cieszył się, że w końcu sytuacja trochę się uspokoiła. Raporty, które otrzymywał od zaufanych pośredników nie przynosiły żadnych ostrzeżeń i wszystko zdawało się iść zgodnie z planem. Wracało na dawne tory.
Jegorij czasem czuł chęć zostania stalkerem, ale zdawał sobie sprawę, że na to już za późno. Miał swoje lata i boleśnie odczuwał je w kościach. Dość w życiu zrobił. Teraz pozostała tylko robota przy papierach, choć dusza cały czas chciała podróżować. Na przygody było jednak już za późno.
Z ociąganiem wziął kolejny raport i westchnął, czytając tytuł. Nawet nie spoglądając w treść, od razu przełożył kartki na ostatnią stronę i złożył podpis. I po co im te papiery? To nie jest organizacja rządowa, myślał znużony. Przeklęta biurokratyzacja.
Nie miał pojęcia, ile już czasu spędził przy wszystkich raportach. Siedział nad tym przynajmniej od paru dni i czuł, że to syzyfowa praca. Nikt tak naprawdę tego nie odbierał, a on musiał to czytać tylko po to, by zorientować się w sytuacji i aktualnych wydarzeniach. Na co było mu to potrzebne, skoro wszystkich informacji dostarczał Gawrił?
Gdy po jakimś czasie czytane literki zaczęły się rozmazywać przed oczami i zamieniać miejscami, Jegorij ze znudzeniem i cichym westchnięciem złożył papiery, włożył je do grubej teczki i schował do biurka. Zaczął stukać palcami o wytarty blat, rozluźniając skurczone mięśnie dłoni.
Nagle rozległ się głośny trzask. Coś mocno uderzyło w zewnętrzne drzwi. Jegorij z niepokojem spojrzał na wejście, odruchowo sięgając po leżący w szufladzie pistolet. Starając się nie robić żadnego hałasu, chwycił za stalową kolbę i czekał, powoli odblokowując broń.
Usłyszał czyjś syk bólu. Nagle drzwi trzasnęły głośno. Coś spadło i potoczyło się po niskich schodach. Pistolet.
Jegorij zmarszczył brwi, czując, jak jego serce nagle przyspiesza. Wtem coś uderzyło w ściany i nie minęła sekunda, a zdenerwowany mężczyzna wparował do środka, trzymając się za obficie krwawiące ramię.
– Nie patrz się na mnie jak idiota, tylko dawaj bandaże! – krzyknął Gawrił, rzucając rozeźlone spojrzenie Jegorijowi.
Ten szybko cofnął się do pomieszczenia za sobą, szukając czegoś pomiędzy pudłami. Ukucnął, przesuwając pełne kartony i szukając apteczki. Gdzieś tu powinna być...
– Pospiesz się! – syknął mężczyzna, na chwilę odrywając dłoń od lewego ramienia i szybko ściągając z siebie zakrwawioną kurtkę. Z użyciem tylko prawej ręki szło mu to wyjątkowo topornie.
– Co ci się stało? – spytał Jegorij, znalazłszy apteczkę. Szybko przecisnął się przez wąskie przejście i otworzył metalowe drzwiczki.
Mężczyzna prychnął i brał głębokie oddechy, próbując się uspokoić. Jegorij musiał przyznać, że brunet i tak był w miarę opanowany. Wyraźnie tłumił wściekłość i próbował zawładnąć nad emocjami. Chwała mu za to, pomyślał starszy mężczyzna, patrząc na rannego, który usiadł na drewnianym krześle. Nie chciał zobaczyć go wściekłego. Naprawdę tego nie chciał. Nigdy w życiu.
Gawrił ściągnął koszulkę z zakrwawionym rękawem i wyciągnął piersiówkę wypełnioną wódką.
– Ktoś próbował mnie zabić – odpowiedział ze śladami zdenerwowania w głosie. – Jakby miał snajperkę, to byłbym już martwy.
– Mów od początku – rzucił Jegorij, chwytając lewą rękę mężczyzny i przyglądając się ranie. Mruknął coś pod nosem i wziął jałowy wacik, po czym nasączył go środkiem odkażającym.
– Nie byłem daleko od obozu, chodziłem po obrzeżach – mówił i nagle syknął z bólu, gdy Jegorij zaczął pocierać ranę na ramieniu. Otworzył piersiówkę i zaczerpnął solidny łyk wódki. – Nikogo właściwie nie zobaczyłem, ale jakiś skurczysyn błąkał się po okolicy.
– Co dalej? – Jegorij skrzywił się, przyglądając się ranie. Pocisk zdarł skórę aż do mięśnia. Mężczyzna nie mógł być pewien, czy czasem nie uszkodził również jego i nie miał wiedział, czy czasem odłamki naboju nie znajdowały się w ranie. Cały czas wypływała z niej krew i ciężko było coś dostrzec.
– Musiał mnie poznać. Nie wierzę, by próbował mnie zastrzelić, bo mu się tak podobało. Ktoś go na mnie nasłał.
– Może to bandzior?
Zaczął grzebać w apteczce i wyciągnął parę opatrunków, kręcąc głową.
– Bandyta na neutralnym terenie? Jeden na całą wioskę? – zaczął szydzić Gawrił, po czym wypił do końca zawartość piersiówki, krzywiąc się. Jegorij uśmiechnął się pod nosem, czego mężczyzna nie mógł oczywiście zobaczyć. Jeśli Gawrił już drwił, to nie było z nim tak źle.
Jegorij westchnął cicho.
– Różne typy się tutaj trafiają.
Przemył jeszcze raz ranę Gawriła, oczyszczając ją ze świeżej krwi.
– Nie, to pewnie był najemnik – mówił mężczyzna, marszcząc czoło w zastanowieniu. Szare oczy wpatrywały się w jakiś punkt przed sobą. – Albo jakiś stalker. Ktoś, kto ma ze mną na pieńku.
– A jest ktoś, kto nie ma?
Gawrił zmroził Jegorija spojrzeniem i ten natychmiast pożałował swojego ironicznego pytania. Brunet powstrzymał się od szyderczego komentarza, przywódca obozu czuł, że jeszcze pożałuje swoich słów. I to na pewno w najmniej oczekiwanym momencie.
– Chodziłem po okolicy i coś nagle kazało mi się odwrócić. No to tak zrobiłem i poczułem coś na ramieniu. W tej samej chwili rozległy się strzały, to padłem na ziemię. Cholera, że też nie wziąłem swojego karabinu! Podziurawiłbym temu człowiekowi dupę i by mu się odechciało strzelania...
Jegorij kiwał głową, przykładając grubą warstwę opatrunku do rany i obwiązując go białym bandażem. Krzywił się co jakiś czas, widząc, jak szkarłat przecieka przez materiał, ale krwawienie wyraźnie ustawało.
– Nie od razu zauważyłem, że mnie zranili – kontynuował Gawrił, cały czas bez mrugnięcia okiem patrząc gdzieś przed siebie. – Dopiero to spostrzegłem, jak chciałem wyjąć pistolet. Bolało jak cholera. Doczołgałem się do jakiegoś drzewa, a nad głową cały czas świstały mi pociski.
– Zobaczyłeś, kto to był?
Gawrił pokręcił głową, mimowolnie pocierając twarz zakrwawioną dłonią.
– Nie rozpoznałem go. Było za ciemno, a nie wziąłem lornetki. Facet chyba potem zgłupiał, bo zaczął strzelać wszędzie, więc się wycofałem i tu wróciłem.
– Wszędzie, powiadasz... – Jegorij wstał, zamykając apteczkę. – To może zombi?
Gawrił zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
– Zombi? Tutaj? – prychnął. – Jesteśmy za daleko od Jantaru i Czerwonego Lasu. Jak chodziłem po okolicy, to raz mi się zdawało, że widziałem kogoś łażącego pomiędzy drzewami, ale wtedy pomyślałem, że to był jakiś mutant albo jeden z naszych. A teraz wiem, że to pewnie był ten facet. Już z daleka musiał mnie rozpoznać.
– Komu mógłbyś podpaść tak bardzo, by cię próbował zabić przy wiosce pełnej stalkerów?
Gawrił kręcił głową i nagle wyciągnął swoje PDA.
– Szczerze? – Rzucił beznamiętnie spojrzenie Jegorijowi. – Każdemu. W całej Zonie znajdziesz masę stalkerów, którzy przy najbliżej okazji sprzedaliby mi kulkę w łeb. Wystarczyłby im tylko pretekst, by mnie zabić. I uwierz mi na słowo, nikomu nie byłoby mnie żal. A tym bardziej nikt nie ruszyłby tyłka, by mnie ratować.
– Komuś jednak musiałeś podpaść na tyle, by pofatygował się z przyjściem aż tutaj.
– To nie musiał być ktoś z zewnątrz.
Jegorij uniósł pytająco brew.
– Czyli to mógł być któryś z naszych chłopaków?
Gawrił nie odpowiedział. Wpatrywał się w PDA i wciskał różne przyciski, próbując coś znaleźć.
– Możliwe – odparł po chwili milczenia, nie odrywając spojrzenia od urządzenia. – Słyszałeś, co mówił nam kiedyś szpieg. Sporo jest tu takich, którzy w odpowiednim momencie strzeliliby nam w łeb, by przejąć władzę.
– Ale mówił, że stalkerska starszyzna jest temu przeciwna i...
Gawrił przerwał mu machnięciem ręki.
– Kiedyś się dowiem, kto to zrobił – odparł, naciskając coś na PDA. – Na razie już mam tego wszystkiego dość. Czas podjąć odpowiednie działania.
– Działania? Co ty znowu kombinujesz?
Mężczyzna nie odpowiedział, tylko rozejrzał się po pomieszczeniu i szeptem nakazał Jegorijowi stanąć przy wejściu.
– Dmitrij? Tu Gawrił – odezwał się do PDA.
– Serwus, brachu.
– Odwołuję spotkanie. Rób to, co ci kazałem.
– Coś się stało? – spytał zaniepokojony głos Dmitrija.
– Drobne komplikacje zawodowe, ale...
– Ech, Gawrił, ty to się zawsze w coś wpakujesz.
– Nie denerwuj mnie, dość jestem wkurzony...
– To już zauważyłem – odparł bezczelnie i Jegorij, choć nie widział Dmitrija, mógłby przysiąc, że ten w tej chwili się uśmiechnął.
– Daleko jesteś od naszego obozu?
– Będę może za dwie godziny.
– Dobrze, rób więc to, co wcześniej ci kazałem
– W porządku. Porozmawiamy przy najbliższym piciu.
– Dobrej Zony – zakończył Gawrił i rozłączył się, nie czekając na odpowiedź.
Jegorij tymczasem opierał się o chłodną ścianę i przyglądał się poczynaniom bruneta. Ten szybko wybrał inny kontakt i połączył się z innym stalkerem.
– Strzała? Gawrił z tej strony.
– Co jest?
– Co z Aleksiejem? Pilnujesz go?
– Cały czas mam na niego oko. Chyba niedługo was odwiedzi.
– Niedługo, czyli za ile?
– Kto wie, może będzie już następnego wieczoru. Chodzi jak ci naćpani wolnościowcy i gada coś do siebie. Podszedłem bliżej i usłyszałem, że coś o was mówi. Normalnie to nie brzmiało, nie wiem, młody chyba ześwirował po tej wizycie w laboratorium... Może lepiej go odstrzelić?
– Nie, pilnuj go – Gawrił wydał rozkaz po krótkiej chwili namysłu. – Jakby zaczął robić coś podejrzanego, łącz się od razu z bazą.
– Jak chcesz.
– A jak będziesz przy naszym obozie, idź do Jegorija, powie ci pokrótce o ostatnich wydarzeniach i być może przysporzy ci okazję do szybkiego zarobku.
Strzała roześmiał się.
– Kolejny cel do odstrzału?
– Zobaczysz. Udanych łowów.
Gawrił znowu się rozłączył i wyłączył PDA, po czym zaczął nim podrzucać w zamyśleniu. Przez chwilę wpatrywał się w stojące obok wysokie szafki, pocierając tygodniowy zarost.
– Co tym razem kombinujesz? – spytał Jegorij, wiedząc, że nie ma co czekać na to, aż brunet z łaskawości sam zacznie wszystko tłumaczyć.
– Ja? – Gawrił przeniósł pytające spojrzenie na mężczyznę, wyrywając się z zamyślenia. – Próbuję wyjść z tego bagna.
– O czym znowu mówisz?
Brunet nagle podniósł się z krzesła.
– Sam spójrz na to wszystko – zaczął mówić opanowanym głosem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Przyjrzyj się tej zapchlonej Prypeci. Ta organizacja już się sypie. Czytałeś raporty. Wojsko być może niedługo odmówi współpracy. Stalkerzy zaczynają dowiadywać się o Prypeci i sieją wymyślne plotki. Już znaleźli się chętni, którzy chcą namierzyć bazę i uderzyć, bo oczekują znalezienia jakiegoś niesamowitego asortymentu. – Zaczął krążyć po małym pomieszczeniu. – Wiesz, co mówią stalkerzy? Wiesz? Że Prypeć to tajna organizacja złożona z kilku osób, które prowadzą badania nad wybitnie rzadkimi artefaktami. Że te badania niczego nie wnoszą do świata nauki, są nielegalne i rząd pragnie, by się ich pozbyto. Że inne projekty badawcze uznają Prypeć za swojego wroga i zlecają najemnikom misje zlikwidowania.
– Bujda – mruknął Jegorij, wzruszając ramionami. – Nie ma w tym ziarna prawdy. Do czego zmierzasz?
– Nie spiesz się tak – odparł Gawrił, machając ręką. – Stalkerzy chcą się pozbyć Prypeci i przy okazji liczą na to, że jej siedziba będzie źródłem nieznanych artefaktów i będą mogli sprzedać je innym naukowcom czy handlarzom. A za rzadkie znaleziska otrzymają dużo rubli. Jednak ciekawsze zdanie mają o nas frakcje.
Jegorij uniósł pytająco brew, ale Gawrił nie zwrócił na to uwagi.
– Ci są bliżej prawdy. Wiedzą, że Prypeć zrzesza wiele wojskowych oraz naukowców i myślą, że chcą pozbyć się wszystkich stalkerów z Zony.
– A tak nie jest? – wymsknęło się Jegorijowi.
Gawrił po raz któryś z kolei zmroził go jednym z najgorszych spojrzeń. Przy tym pytaniu aż przestał chodzić po pomieszczeniu i przez chwilę mierzył mężczyznę chłodnym wzrokiem.
– Jegoriju, odpowiedz mi na jedno pytanie – powiedział głosem nienaturalnie pozbawionym emocji, delikatnie nasączonym ironią. – Czy ty myślisz czasami? Używasz czegoś takiego jak mózg?
Nawet nie czekając na odpowiedź, pokręcił głową i z powrotem zaczął krążyć po pomieszczeniu.
– Nie będę już więcej wyjaśniał. W każdym razie dostałem całkiem rzetelne informacje o frakcjach. Zarówno Wolność jak i Powinność jest chętna, by nas dorwać i zniszczyć. Uważają, że możemy im zagrażać.
– Prędzej wytłuką sami siebie. Stan wojny stale pomniejsza liczbę ich członków.
Gawrił wzruszył ramionami.
– Mogą na chwilę zawiesić broń i założyć tymczasową koalicję. – Mężczyzna zatrzymał się przed szafkami. – To kwestia czasu, gdy namierzą naszą siedzibę. Potem czeka nas paskudna wojna, do której mogliby dołączyć nawet zwykli stalkerzy. To nie byłaby już przeciętna walka. To byłby prawie Armagedon. Przeżyją najsilniejsi, a potem tych zmiecie z powierzchni ziemi kolejny oddech Zony. – Spojrzał na chwilę na Jegorija. – Na to mam patrzeć? Mam patrzeć na tę autodestrukcję? Mam czekać, aż wszyscy przez nich zginiemy?
Choć zadawał pytania retoryczne, czekał, aż Jegorij zareaguje. Po chwili w końcu starszy mężczyzna pokręcił głową.
– No właśnie – mruknął Gawrił, patrząc z powrotem na metalowe szafki. – Muszę zacząć działać. A jak mnie nie posłuchają, to trudno. Odejdę. Nie mam zamiaru tak szybko umierać.
– Odejdziesz i zrobią z tobą to samo, co z poprzednimi.
Gawrił zaśmiał się złowrogo, bez cienia uśmiechu.
– Mam swoje sposoby na przeżycie.
Mężczyzna włożył na siebie zakrwawioną koszulkę i kurtkę, po czym wziął swoją broń opartą o jedną z szafek i odblokował ją. Karabin cicho szczęknął i Gawrił uśmiechnął się, słysząc znany odgłos.
– Od razu lepiej – mruknął do siebie, gładząc metalową kolbę karabinu szturmowego. – Jak nie mam go pod ręką, to zawsze źle się czuję. No, ale dość gadania, czas brać się do roboty. Daj mi klucze.
Jegorij uniósł pytająco brwi, wracając do swojego miejsca przed biurkiem. Gawrił tymczasem przesunął metalowe szafki, ukazując niskie, ciężkie drzwi wykonane z solidnego metalu.
– Co zamierzasz zrobić? – spytał, rzucając pętlę z kluczykami brunetowi. Ten spojrzał na niego i tajemniczy uśmiech zagościł na jego twarzy.
– A jak myślisz? – odparł, otwierając drzwi. – Idę złożyć wizytę moim towarzyszom.
– Nic nie...
Gawrił przerwał mu wypowiedź westchnięciem i wymijająco spojrzał na sufit.
– Ktoś musi ogarnąć ten burdel – odpowiedział, rzucając kluczyki na biurko Jegorija. – Jeśli się nie uda, to niech sami się w nim pieprzą. Ja umyję od tego ręce.
Już zaczął wchodzić przez małe wejście i rozdzierał gęste pajęczyny, gdy nagle zatrzymał się i cofnął, podchodząc do biurka. Wyciągnął swoje PDA i odłożył je na blat.
– Schowaj to albo najlepiej zniszcz – odparł, patrząc poważnie w oczy Jegorija. – Byleby nie wpadło w niepowołane ręce.
– Dlaczego nie weźmiesz tego po prostu ze sobą? – Mężczyzna nie krył zdziwienia.
– Nie chcę, by ktoś próbował mnie namierzyć – odpowiedział szybko i zerknął na wejście do pomieszczenia. – Jak przyjdzie Strzała, powiedz mu o tym stalkerze, co mnie postrzelił. Odeślij do Timki, niech powęszą w obozie. Może dorwą tego skurczysyna i ułatwią mu wieczny odpoczynek na łonie Zony.
Znowu zaczął wchodzić do małego tunelu i ponownie się zatrzymał. Tym razem już się nie cofnął.
– Jak przyjdzie Aleksiej, to lepiej na niego uważaj – rzucił jeszcze przed odejściem. – Być może on jeszcze... Ach, nieważne.
Machnął ręką i zniknął wśród pajęczyn. Tym razem na dobre.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top