Part Two
Parę godzin później siedzieli już w bazie z herbatą, a Natasha z Clintem robili im kanapki.
-Więc jak wyglądał jej transport?- zapytał Bruce, trzymając w ręku tablet i spisując wszystkie znane im informację. Clint westchnął ciężko i wszedł do salonu.
-Nie wyrywała się, była spokojna, nie starała się nawet spojrzeć w nasze oczy. Zachowywała się jakby była w amoku.
-Bo była- zauważył Vision, który wszedł do pokoju z dwoma talerzami kanapek.- Pilnowała ją Wanda.
-To nie było pilnowanie jej umysłu, tylko mocy. Czuwała, by nie rozpoczęła na nowo organizować siły. Ta niebieska kula...- Barton się zawahał. Tony podniósł głowę i spoglądnął na mężczyznę.- Ona przerażała, to prawda, ale miała w sobie jakieś zwodnicze piękno- Bruce spojrzał na Starka i oboje nie mieli zbyt ciekawych min.
-Co z Wandą?- zapytał Steve.
-Jest bardzo wyczerpana, musiała dużo się namęczyć, żeby ją utrzymać w ryzach. Teraz poszła spać. Nie budźcie jej, proszę- powiedziała Natasha i stanęła za Clintem. Położyła mu dłonie na ramionach.- Uważam, że wy też powinniście iść spać. Młodziak siedzi przy niej.
-Co?- wrzasnął Stark.- Pozwoliliście Peterowi siedzieć przy nieokiełznanej i potężnej osobie? Czy was do reszty pogrzało?- mężczyzna stracił nad sobą panowanie. Wstał od stołu i kopnął do tyłu krzesełko na którym siedział. Spojrzał z wyrzutem na łucznika.
-Tony, uspokój się. Nie jest już dzieckiem- próbował załagodzić to wszystko Steve, ale tylko bardziej rozwścieczył biznesmena.
-On ma szesnaście lat! Ciągle się uczy! Obiecałem jego ciotce, że mieszkając u mnie i będąc tu na stażu będzie bezpieczny, będzie się dobrze odżywiał i będzie chodził do zasranej szkoły. Jeszcze mi powiedzcie, że on wczoraj był z wami podczas transportu- Steve wymienił z Clintem spojrzenie, ale żaden z nich się nie odezwał. Kapitan niejako tu rządził, ale przy gniewie Iron Mana, nawet on siedział cicho i grzecznie. Nie bał się mu postawić, w końcu raz już to zrobił, ale wolał zachować spokojną atmosferę w bazie. Siedział w końcu wśród osób niezrównoważonych psychicznie, a to nie zwiastuje zbyt dobrze na kłótnię.- Nie wierzę! Cholera jasna, Kapitanie, myślałem, że masz trochę oleju w głowie! Zgodziłem się, żeby szedł na tą przeklętą akcję, ale mieliście za zadanie go chronić!
-Uspokój się Stark- zaczęła Natasha.
-Nie będę...- zaczął jednak kobieta nie dała mu dojść do słowa.
-Posłuchaj mnie. Traktujemy go wszyscy jak syna, ale prawda jest taka, że jest cholernie inteligentny i gdyby chciał mógłby nas wszystkich przechytrzyć. Jest pieprzonym Spider-Manem! Skacze po wieżowcach, walczy z przestępcami, a potem idzie do szkoły, jakby nigdy nic. Ukrywa się przed światem, przyjaciółmi, ciotką May. Stracił wiele i wiemy, że chcesz go chronić, bo to ty go zwerbowałeś, ale uwierz, że my też martwimy się o niego bardziej niż o siebie. A przy okazji ufamy mu- położyła szczególny nacisk na te słowa. Patrzyła Starkowi ciągle w oczy i czekała, aż się złamie.- Nas nikt nie traktował jak dzieci. Nikt się o nas nie troszczył. To naturalne, że jest niczym nasz pupilek, ale chłopak ma potencjał i nie mamy prawa go zmarnować. Poza tym pragnę przypomnieć, że nawet, jak mu czegoś zabronisz to on i tak to zrobi- uśmiechnęła się kobieta, wspominając jego pierwszą, poważną i solową akcję.- Dał sobie wtedy radę, prawda?- zapytała wiedząc, że mężczyzna myśli o tym samym. Tony się już złamał. Usiadł na fotelu i spoglądał to na swoje dłonie, to na pozostałych członków drużyny.
-Powinniśmy iść już spać- wtrącił się Steve.- Za dwie godziny zmienię młodziaka, a póki co będziemy w ciągłej gotowości. Ty też powinieneś iść spać Tony, nie jesteś w stanie być ciągle na straży.
-Pójdę jak go zmienisz. Póki co chcę być w pobliżu- Roger westchnął ciężko, a gdy wszyscy zaczęli wstawać zatrzymał przyjaciela i złapał go za ramię.
-Nie doprowadź do tego, żeby ten chłopak cię wykończył. Nie jest tego wart- powiedział Kapitan, z przejętym wyrazem twarzy. nie zwrócił jednak uwagi, że te słowa były niczym gwóźdź do trumny. Tony spojrzał czy wszyscy wyszli i przygwoździł przyjaciela do ściany.
-Posłuchaj mnie, bo więcej się nie powtórzę. Ten chłopak jest moim oczkiem w głowie, traktuje go jak syna. Jesteśmy za niego odpowiedzialni. Zbyt wiele ludzi zabiliśmy. Oni byli niewinni, byli dziećmi lub mieli swoje rodziny. Czemu zginęli? Bo chcieliśmy zostać superbohaterami. Na nas już za późno, ale ten chłopak ma jeszcze szansę, na bycie czystym. I zrobię wszystko żeby tak było. Stracił za dużo bliskich, za dużo ojców. Nie pozwolę by stracił sumienie, honor, czysty sen i tych, którzy mu zostali. I w dupie mam wasze zdanie. To mój rozkaz i mam nadzieję, że będziecie go respektować- powiedział ostro. Mówił przez zęby i Steve wiedział, że to jest ten moment, gdzie on może zrobić wszystko. Zostali sami, a oboje mieli do siebie wiele żalu. Stali przez chwilę w ciszy, patrzyli sobie w oczy. Nie chcieli nic mówić, bo wiedzieli, że każde słowo może być ostatnim w tej wymianie zdań.
-W porządku- powiedział w końcu Kapitan.- Zgarnij młodego i ja zajmę jego miejsce.
-Nie, idź spać. Ja i tak muszę parę spraw przemyśleć.
-Tony...
-Zmienisz mnie rano, dobrze?- powiedział mężczyzna i nie usłyszał odpowiedzi, tylko ciche westchnięcie i kiwnięcie głową.- Śpij dobrze- powiedział Stark i puścił przyjaciela. Wyszedł z pokoju, zgarniając po drodze kubek mocnej kawy. Nie potrzebował jej, fakt, ale po prostu lubił jej smak. Zszedł do piwnic ich bazy. Zobaczył wiszącego pod sufitem Petera i siedzącą w specjalnym zamknięciu dziewczynę.
-Nic nie mówi, wpatruje się w jeden punkt, wcześniej nuciła- powiedział chłopak nie patrząc nawet na Starka.
-Słuchałeś?
-Starałem się jednym uchem, jednak szybko przekształcałem to w głowie. Jest sprytna i próbuje nas podejść. Panie Stark, kim ona jest?
-Nie wiem młody. Nazwała się Exitium.
-Zniszczenie.
-Co?- Tony spojrzał na chłopaka zdezorientowany.
-To z Łaciny znaczy zniszczenie. Sprawdziłem to wcześniej. Pan Barton mi to powiedział. Jest pan ze mnie dumny?- zapytał z nadzieją w głosie.
-Tobie się nigdy buzia nie zamyka?- zapytał z westchnieniem Stark. Spojrzał jednak na zawiedzioną minę młodego Avengersa i dodał.- Nie uważam tego co zrobiłeś za szczególnie odpowiedzialne, ale tak. Jestem dumny, że dałeś sobie radę. Jednak nie...
-Dziękuje panie Stark! Bardzo się starałem- powiedział z nieukrywanym entuzjazmem i zeskoczył. Stanął przed Tonym i spojrzał mu w oczy.- Idzie pan spać?
-Ty idziesz.
-Ale ja muszę jej pilnować- powiedział i wskazał dłonią na dziewczynę.
-Ja to zrobię, ty jutro musisz iść do szkoły, bo ciocia May zabije nas obu.
-Panie Stark...- zaczął Peter, jednak starszy mężczyzna uciszył go dłonią.
-Dobranoc młody- chłopak kiwnął głową i wyszedł z pomieszczenia. Nie do końca był pewien jak powinien odbierać zachowanie mężczyzny. Zawsze był wobec niego oschły, ale teraz zachowywał się, jakby się coś stało. Oczywiście, stało się. Dziewczyna. Jednak to nie tłumaczyło zachowania pana Starka. Skierował się w stronę swojego pokoju, ciągle mając głowę pełną różnorakich myśli.
Gdy Peter dotarł do swojego pokoju otworzył cicho drzwi, lecz nim zdążył do niego wejść dostrzegł postać na swoim łóżku.
-Panie Roger?- Parker stanął jak wyryty. Nie był pewien co się właśnie wokół niego działo. Wszyscy zachowywali się dziwnie, w dodatku ta dziewczyna. Była niebezpieczna, niosła zniszczenie, a równocześnie była tak bardzo piękna. Spojrzeli na siebie oboje i Kapitan przyłożył palec do ust. Peter zrozumiał przekaz i zamknął drzwi, przyszedł bliżej i usiadł obok niego. Obaj westchnęli ciężko i spojrzeli na podłogę. Nie odzywali się do siebie jakieś pięć minut, a w końcu pierwszy odezwał się starszy z mężczyzn.
-Musimy pogadać o Starku. Nie może się o tym dowiedzieć- chłopak tylko pokiwał dalej, więc kontynuował.- Nie wiem czy wiesz, ale ostatni raz spał trzy dni temu.
-Ale ja nie...
-To nie twoja wina, to jasne, ale musimy wymyślić coś, żeby zostawić go w bazie i równocześnie rozpocząć twoje szkolenie, bo z nim nigdy to nie nastąpi. Najpierw trzeba go uśpić, myślę, że najlepiej będzie go zmusić do tego przez ciebie, a potem reszta się ułoży. Nie wiem czy wiesz, ale on każdego dnia po trochę umiera. On tego nie powie, ale to widać. Wymyślił, wraz z Furym, projekt Avengers, wybrał nas, wyszkolił, skłócił, pogodził i stworzył drużynę. Pamiętasz, że próbowali się z Buckym zabić?
-Tak, to była moja pierwsza walka.
-Tak, dokładnie. W każdym razie nienawidzili się. To nas pokłóciło. Na tyle, że walczyliśmy przeciw sobie. To był moment, w którym byłem pewien, że straciłem przyjaciela, jednak Tony nie jest głupi i potrafi włożyć honor do kieszeni.
-Przeprosił go pan pierwszy, prawda?- zapytał Peter, patrząc z lekkim niedowierzaniem na Steva. Stark to nie był typ człowieka, który przepraszał pierwszy, chyba, że chodziło o Pepper. Mężczyzna spojrzał na podłogę i zaśmiał się.
-Tak, najpierw napisałem mu list, a po jakimś czasie przyszedłem do niego i przeprosiłem go osobiście- oboje się zaśmiali. Teraz to wszystko miało ręce i nogi. – Tony oddałby wszystko za ciebie. Jesteś jego synem, którego na razie nie jest dane mieć. Kocha cię, chociaż tego nie okazuje. Uwierz mi, że sprzedałby nas wszystkich, gdyby od tego zależało twoje życie. I uwierz mi też, że sami byśmy mu ten pomysł podsunęli i pójdziemy za tobą w ogień. Peter, jesteś Avengersem, jesteś kimś, kto został stworzony do wyższych celów i proszę, pokaż, że jesteś warty poświęcenia Tonego i naszego.
-Ja się staram, naprawdę. Jak pilnowałem dziewczyny to poszperałem w internecie. Exitium, czyli imię, którym się posługuje, to zniszczenie. Powiedziała też, że jest nikim. Pamięta pan co powiedziała Wanda? Ona nie jest bałaganem sama w sobie. Jest tylko narzędziem.
-Ty naprawdę gadasz wiele bez ładu i składu.Poza tym mów mi po imieniu. Przez ciebie czuję się na starszego niż to dziewięćdziesiąt parę lat- zaśmiał się mężczyzna
-Oh, dobrze, jednak wracając, jest to jasne!- najmłodszy z Avengersów podszedł do biurka i zrzucił wszystko na ziemię. Z plecaka wygrzebał zeszyt a4 i wziął pierwszy lepszy długopis. Napisał na środku Exitium, od tego zrobił strzałkę z tłumaczeniem na język angielski. Roger wstał z łóżka i podszedł do niego patrząc na jego rysunek. –Nazywa się zniszczeniem- wskazał na napis.- Zniszczenie to wszystko i nic. Mówiła, że jest nikim- zrobił od tego kolejną strzałkę. – Nie jest bałaganem, a więc nie jest wszystkim. Jest narzędziem, a więc jest niczym- dokończył rysować strzałki i spojrzał dumny z siebie na Kapitana. Ten stał zszokowany i patrzył to na kartkę, to na Petera.
-Ja... Młody... To nie ma większego sensu- powiedział w końcu spoglądając na jego minę, która w tym samym momencie zrzedła. Parker przygryzł jedną wargę i wyglądał jakby się nad czymś mocno zastanawiał. Po chwili wystrzelił w górę i obrócił się przodem do starszego mężczyzny.
-Co było ostatnim co was mocno podzieliło?
-Amm, Bucky, ale co to ma do całej sprawy.
-Czyli jakby nie patrzyć zniszczenie weszło do was od środka. Takie małe nic, prawda?
-No tak, nie mogłem zostawić przyjaciela na pastwę losu.
-No właśnie, wydaje się, że takie nic, a okazało się ogromnym zniszczenie- Roger wyglądał jakby zaczął rozumieć tok myślenia chłopaka.- Bucky nie był bałaganem samym w sobie, on tylko stworzył ten bałagan.
-Teraz ma to sens- powiedział po paru sekundach.- Ona chce nas podejść od środka. Mądrze. Najłatwiej zniszczyć ludzi nimi samymi. Jesteś świetny młody, Tony będzie z ciebie dumny, tak jak ja jestem teraz. Idź spać. Rano porozmawiamy- powiedział i poczochrał go po włosach. Ten uśmiechnął się jedynie i zaczął zbierać wszystkie rzeczy, które przed paroma chwilami zrzucił na ziemię. Steve stał chwilę przy drzwiach i obserwował każdy jego ruch, po to by w końcu po cichu wyjść. Peter podszedł do drzwi i sprawdził czy faktycznie są zamknięte.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top