Part Twenty Two
Wanda usiadła na krzesełku, obok łóżka śpiącego Bucky'ego. Przyjrzała się mu. Nie wydawał się być tym strasznym chłopakiem, którego poznali. O tym, że dręczy go przeszłość świadczyły tylko niekontrolowane ruchy podczas snu. Męczyły go koszmary.
-Zostawcie...- zaczął znowu. Wanda na początku próbowała przy nim czytać, ale po czasie z tego zrezygnowała, zdając sobie sprawę, że nie jest to możliwe. Martwiła się o niego, mimo, że przez większość czasu ją przerażał.- Ja nie pamiętam...- kobieta westchnęła i złapała dłoń śpiącego. Zaczęła nucić jakąś kołysankę, którą pamiętała z dzieciństwa. Oddech mężczyzny zaczął się uspokajać, jednak znowu trwało to zaledwie jakieś piętnaście minut.- Proszę nie...- wykrzyczał ponownie mężczyzna i wstał gwałtownie. Wanda złapała go za ramiona i przytrzymała, by nie wyrwał sobie kroplówek i przypiętych do siebie urządzeń.
-Jestem Bucky, spokojnie- powiedziała i pchnęła go lekko, by ten ponownie się położył.- Nic złego się nie dzieje- dodała, gdy ten już leżał i spojrzała na zegarek. Była jeszcze praktycznie noc, nie mogła budzić ani Tony'ego, ani Steva, spali jeszcze zdecydowanie za krótko.
-Co się stało? Czemu ty tu siedzisz?- zapytał na wpół przytomny James, przecierając oczy.
-Wysłaliśmy Steva spać, bo w ogóle się nie położył od twojego zaginięcia. Ty też jeszcze się kimnij, czuwam przy was- zapewniła go i znowu złapała jego dłoń. Zaczęła kreślić na niej kołeczka i uśmiechała się do niego.
-Śpiewałaś, prawda?- zapytał z uśmiechem i spojrzał na nią kątem oka.
-Nuciłam ci kołysankę, uspokajałeś się po niej- odparła i znowu zaczęła to robić. Więcej się do siebie nie odezwali. Bucky już większość czasu spał, czasem tylko się rzucał i coś mamrotał, ale był już o wiele spokojniejszy.
Parę godzin wcześniej Tony i Bruce skończyli badać krew Bucky'ego i Harper. Nie było w nich nic niepojącego. Wyniki dziewczyny oczywiście były lekko zawyżone, ale wydawało się, że to wszystko przez ich odwodnienie. Mężczyźni zadecydowali zgodnie, pytając się wcześniej o zdanie pielęgniarek, że Barnes może wyjść następnego dnia z rana. Musieli równocześnie zacząć się zastanawiać co z brunetką. Minęły już trzy dni, a ona wciąż się nie budziła, byli zmuszeni wprowadzić ją w stan śpiączki. Obawiali się tego, nie mieli pojęcia jak jej ciało na to zareaguje, czy moc będzie się w jakiś sposób bronić. Musieli mieć ją pod ciągłą i ścisłą obserwacją.
Wanda miała w nocy nie spać, jednak rano Steve zastał ją śpiącą na ramieniu Bucky'ego. Widok ten mocno go rozczulił, gdyż ta dwójka trzymała się za ręce, wydawali się być tacy niewinni. Nie miał serca ich budzić, dlatego najciszej jak mógł rzucił okiem na urządzenia, a że wszystko wydawało się być w porządku, udał się do pomieszczenia laboratoryjnego, w którym zostawił książkę od Wandy. Jednak nie było mu dane poczytać w spokoju, bo po zaledwie dwudziestu minutach jego zajęcie przerwał cichy śmiech dziewczyny. Spojrzał na drzwi i stała w nich z szerokim uśmiechem.
-Nie wiem czy powinnam się najpierw tłumaczyć z snu, z pozycji czy cieszyć, że książka cię wciągnęła- powiedziała i usiadła obok. Rzuciła okiem na teczki, które wczoraj pozostawili mężczyźni.- Czy z nimi wszystko w porządku?- spytała, nie patrząc Stevowi w oczy.
-Tak, raczej tak. Nie wiadomo tylko co z Harper, dlaczego się nie budzi. Wierzymy jednak, że to kwestia paru dni, może tygodni- powiedział i on również skierował spojrzenie na swoje ręce.- Nie mów mu, ale wprowadzamy ją w śpiączkę, a wtedy... Nie wiemy co będzie- głos się mu załamał. Kobieta wstała i przytuliła go od tyłu.- Jemu chyba na niej zależy. Uratowała go, więc i ja jestem jej wdzięczny.
-Wiem Steve, będzie w porządku- powiedziała cicho, położyła głowę na jego ramieniu i trwali tak przez parę minut w ciszy. W końcu to zajęcie przerwał im mamroczący Bucky, którego chyba obudził Tony. Starali się rozmawiać, jednak szatyn był zaspany i nie docierały do niego wszystkie słowa naukowca. Steve i Wanda stanęli w drzwiach ze śmiechem.
-Pomoglibyście mi się z pacjentem dogadać, a nie chichracie się. Przetłumaczcie mu, że może się ubierać i wynosić stąd- powiedział Stark, wyrzucając w powietrze ręce. Zrezygnował z próby rozmowy i minął ich w drzwiach. Na głównym stoliku rzucił teczkę z dokumentami Harper. Kobieta pokiwała ze śmiechem głową i usiadła na łóżku, obok Bucky'ego.
-Dzień dobry śpiochu, jak minęła ci noc?
-Nie było najgorzej- powiedział, przecierając zmęczony oczy.- Położyłaś się choć na chwilę?
-Tak, finalnie zasnęłam w środku nocy. Jak się czujesz?- zapytała i przyłożyła dłoń do jego czoła, sprawdzając czy nie ma temperatury.
-Odepnij go od wszystkich kabelków!- krzyknął z laboratorium Tony, na co kiwnęła tylko głową, dając mu do zrozumienia, że rozumie.
-Lepiej, choć taki trochę oderwany.
-Nie wyspany po prostu- zaśmiała się i pchnęła go lekko, aby ten znowu się położył. Ściągnęła trochę kołdry z niego i podniosła jego koszulkę. Odlepiła powoli wszystkie naklejone kable i kładła je na stoliku obok. Potem obeszła łóżko i spojrzała na wenflon. Wyciągnęła ostrożnie przewód, który łączył go z kroplówką.- Pomożesz mi Tony?- zapytała, odsuwając się lekko od łóżka Bucky'ego, bojąc się, żeby nie zrobiła mu krzywdy. W laboratorium rozniósł się tylko dźwięk odsuwanego krzesełka. Mężczyzna znalazł się obok nich i jak najszybciej mógł, wykonał swoje zadanie. Wszystko to trwało zaledwie dwie minuty.
-Zaklej, żeby nie leciała krew- nakazał i wrócił na swoje miejsce. Wanda wykonała jego polecenie i obcięła nożyczkami plaster, wymierzony na ranę chłopaka. Starała się być przy tym delikatna, spokojna i dokładna. Steve ciągle stał w tym samym miejscu i obserwował ich z ogromnym uśmiechem. Cieszył się, że jego przyjaciele tak dobrze się dogadują.
-Spójrz na mnie- poleciła Wanda i gdy zobaczyła, że już nie ma żadnych kablów czy przewodów, które łączyłyby się z ciałem mężczyzny, znowu obeszła jego łóżko i wzięła z szafki czyste ubrania. Podała mu złożoną koszulkę, spodnie i skarpetki. Jego buty leżały pod łóżkiem.- Mogę wyjść jeśli chcesz.
-Nie przeszkadza mi to- powiedział Bucky i podniósł się z pozycji leżącej. Widać było po nim, że jeszcze nie doszedł do siebie i wydawał się być bardzo słaby. Wanda odsunęła się, jednak po chwili postanowiła mu jednak pomóc. Usiadła znowu na boku jego łóżka i pomogła mu ściągnąć koszulkę. Dla niektórych mogłoby się to wydawać dziwne, ale oni traktowali się jak rodzina i nie było to nic niezręcznego. Pomogła mu włożyć koszulkę i już miała się dalej zabierać za pomoc przy przebieraniu, jednak wyręczył ją Steve i to on pomógł przyjacielowi założyć spodnie, skarpetki i buty.
-Chyba trochę nie w formie jesteś, co?- szepnął do niego, patrząc ukradkiem na Wandę, która czytała kartę Harper.
-Czemu serum nie działa tak szybko?- zapytał i z pomocą Steva usiadł na łóżku.
-Nie wiem, ale nie martw się. Pepper obiecała ci coś normalnego ugotować- zaśmiał się i przywołał dłonią rudowłosą. Wspólnie podnieśli mężczyznę i Rogers zdążył tylko rzucić Starkowi, że przyjdzie do niego za chwilę.
--------------------------------------
I tym akcentem kończymy maraton!
Dziękuję Wam za to, że byliście przy mnie przy maratonie! No i za wszystko, co dla tej książki i dla mnie robicie! Mam nadzieję, że Wam się podobało, a tymczasem zapraszam Was już za tydzień!
Enjoy! :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top