Part Twenty Seven
Impreza całego zespołu trwała w najlepsze jeszcze parę godzin. Rozmawiali, śmiali się, spędzali ze sobą czas i niejako integrowali się. Clint zaczął przekonywać się do dziewczyny, która im więcej piła, tym milsza się robiła. Jedynie Bucky wydawał się tracić wiarę, a równocześnie być czujnym.
-Czemu więcej nie pijesz?- zagadał do niego Steve, sącząc kolejne piwo. Obaj byli super żołnierzami, a co za tym szło, nie mogli się opić na tyle, by być pijanymi i zapomnieć tego, co się wokół nich dzieje.
-Wolę pozostać czujnym.
-Przecież możesz przy tym pić- powiedział ze śmiechem blondyn. Szybko jednak spoważniał i łapiąc przyjaciela za ramię, podniósł go i przeszedł na drugą stronę salonu tam, gdzie nikt ich nie słyszał. James wydawał się nie rozumieć o co mu chodzi, więc zgarniając krzesełko, przysiadł na nim w milczeniu.-Twoje zaginięcie i parę kłótni uświadomiło mi, że mało co z tobą rozmawiałem. Nie pytałem cię o czas, kiedy przebywałeś w Wakandzie.
-Przestań, nie jestem...- zaczął Bucky, jednak Steve podniósł rękę, aby mu przerwać.
-Nie, pozwól mi mówić- powiedział, na co chłopak tylko skinął głową.- Musiało być ci ciężko, a w tym wszystkim miałeś tylko Shuri, T'Challę, Okoye, ale nie mnie. Obiecałem być z tobą aż do końca, w każdej dobrej i złej chwili, a tymczasem mnie nie było- powiedział z ciężkim sercem mężczyzna. Widać było w jego oczach ból, tak wielki, że nie mógł już sobie sam z tym poradzić. Bucky wypuścił z głośnym świstem powietrze i odwrócił od niego wzrok, aby popatrzeć na resztę zespołu.
-Kiedy uciekłem Hydrze, nie miałem żadnego planu na życie, chciałem być sam, ale równocześnie...- umilkł na chwilę, by spojrzeć w oczy Rogersa.- Potrzebowałem przyjaciela, do którego jednak nie mogłem się zwrócić, bo byłem mordercą. Jestem mordercą- powiedział i spuścił głowę, bojąc się niejako wzroku Steva, tego, że ujrzy w nich osądzenie albo, nie daj Boże, litość, której nienawidził z całego serca. - Wszystkie te wydarzenia sprzed dwóch lat... Nie zasługiwałem na to. Byłem zwykłym dzieciakiem z Brooklynu, który gonił za marzeniami i pomagał swojemu najlepszemu kumplowi i pewnego dnia porwał się do wojska i na wojnę, na którą nie był gotowy. A potem role się odwróciły i to on został uratowany z rąk swojego brata- Bucky spojrzał znowu na przyjaciół, bo w końcu odważył się tak ich nazywać i zobaczył radość w ich oczach. Uśmiech, który znajdował się na ich twarzach był dla niego niejako ukojeniem.- Gdy wypadłem z tego pociągu, miałem przed oczami matkę i ciebie, Steve. Hydra odebrała mi to, co kochałem, a gdy znów cię ujrzałem, byłem wdzięczny Bogu czy losowi. Ktokolwiek mnie tu przyprowadził. Nie miałem ci nigdy za złe tego, że zostawiłeś mnie w Wakandzie czy tego, że po powrocie z niej nie rozmawialiśmy o tym. Nie jestem pewien czy te paręnaście miesięcy temu byłem na to gotowy. Znowu byłem skrzywdzonym białym mężczyzną, jak to określiła Shuri- powiedział i na te słowa zaśmiał się gorzko, a na twarz Steve wpełzł niewielki uśmiech.- Słuchaj, nauczyłem się radzić sobie samemu z bólem i naprawdę nie patrzę w przeszłość. Skoro Tonymi wybaczył, to chyba najwyższy czas, bym i ja spróbował sobie wybaczyć- powiedział i odłożył szklankę z wodą, którą trzymał w dłoni. Steve poszedł w jego kroki i odłożył butelkę. Spojrzeli sobie głęboko w oczy i Bucky kontynuował:- Pozwól mi na nowo być chłopakiem z Brooklynu, który próbuje kogoś uratować. Nie miej wobec mnie żadnych oczekiwań, nadziei. Mogę cię zawieść, ale trzymaj się ich- wskazał palcem na resztę.- Choćby jedno z nas zawiodło, to masz resztę, która cię przytrzyma- powiedział i bez słowa wtulił się w przyjaciela. Czuł się niczym małe dziecko, które potrzebowało tylko tego, by ktoś bez słowa wziął je w objęcia. Rogers milczał, bo zabrakło mu słów. Uświadomił sobie, że mało zrobił dla przyjaciela, a równocześnie zrozumiał, że nie może cofnąć czasu, może tylko starać się być przy nim teraz, bo choć Barnes się do tego nie przyznał, to wciąż toczy walkę z samym sobą.
-Będę z tobą już do końca, przysięgam- powiedział, ciągle go nie puszczając, jednak poczuł jak chłopak kręci przecząco głową.
-Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać- wyszeptał Bucky, zamykając oczy. Starał się powstrzymać łzy, żeby nie pokazać swojej słabości. Był przy całym zespole, a nie mógł sobie pozwolić na zniszczenie opinii, jaką zdążył sobie wywalczyć. Był jednym z najsilniejszych Avengersów i jedna rozmowa nie mogła tego zmienić. Dlatego poklepał przyjaciela po plecach i odsunął się od niego.- Miej oko na Harper, coś mi się w jej zachowaniu nie podoba.
-Co masz na myśli?- zapytał mężczyzna, spoglądając na nich niepostrzeżenie.
-Jest sztuczna, jakby coś próbowała ukryć. W dodatku wylewała wcześniej piwo żeby się nie opić. Spoglądaj na nią i pilnuj by nic nie wykradła- powiedział i poklepał go znowu po ramieniu. Steve pokiwał głową, dając do zrozumienia, że rozumie i, że wypełni jego prośbę. Uśmiechnął się lekko i ruszył z powrotem w stronę przyjaciół, siadając na przeciwko brunetki. Szybko wbił się w rozmowę z Brucem, który akurat kłócił się o coś z Natashą. James obserwował ich przez chwilę z ogromnym uśmiechem na ustach, jednak szybko się otrząsnął i wyszedł z pomieszczenia. Czuł na sobie wzrok dziewczyny, która najpewniej też zaczęła się czegoś domyślać. Nie wiedział czy już jest w stanie czytać im w myślach, czy leki ciągle na nią działają. Wolał być ostrożny i zrezygnował z picia już po jednym piwie. Wszedł do swojego pokoju i nakazał Friday zamknąć drzwi i nikomu ich nie otwierać. Zaczął szybciej oddychać, chcąc walczyć z nadchodzącymi łzami, jednak nie dał rady i już parę minut później płakał, nie mogąc się opanować. Próbował złapać w płuca powietrze, jednak nie umiał. Znowu czuł się jak małe, bezbronne dziecko. W końcu wrzasnął na cały pokój, dziękując w myślach Starkowi, że ściany są dźwiękoszczelne. Krzyczał przez chwilę, a gdy w końcu przestał, podszedł do stolika i nie zwracając uwagi na to, że na blacie znajdują się jakieś książki, zeszyty czy długopisy. Po prostu wywrócił go do góry nogami. To samo zrobił z krzesełkami. Z biurka, stojącego pod oknem, zrzucił wszystkie papiery, dokumenty i to co się na nim znajdowało. Potrzebował się w jakiś sposób wyszumieć, a skoro w jego środku panował bałagan, to niech on panuje też w jego pokoju. W końcu usiadł pod ścianą i ciągle płacząc wziął spod poduszki zdjęcie, które udało mu się odzyskać z dokumentów państwowych. Zdjęcie jego rodziny. Próbował nie dopuścić do siebie gniewu, jednak jego pięść niespokojnie ściskała się i rozluźniała. Czuł, że może stracić nad sobą kontrolę, dlatego, mimo tego, że nie robił tego od wielu lat, zaczął się modlić.
-Ojcze nasz...-zaczął, choć słowa przychodziły mu z trudem.- Któryś jest...- w końcu podniósł się i zaczął chodzić w kółku po pokoju, próbując się choć trochę uspokoić. Wiedział, że może sen byłby dla niego wybawieniem, ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że obudzi się zlany potem, po kolejnym, okropnym koszmarze.- w niebie, święć się imię Twoje- kontynuował modlitwę. Nie wiedział czy powinien jeszcze wierzyć w Boga, ale to matka nauczyła go tej modlitwy.- Przyjdź królestwo Twoje...- dokończył ją i zdał sobie sprawę, że jego serce przynajmniej w małym stopniu się uspokoiło, jednak łzy dalej ciekły mu po policzkach, a pięść ciągle miał ściśniętą. Podszedł do ściany, odwrócił się do niej tyłem, a następnie osunął się po niej. Przyłożył zdjęcie do piersi i znowu powtarzał słowa modlitwy, niejako wierząc, że to mu coś da.
--------------------------------------------
Przyznam się Wam szczerze- fatalnie się czułam pisząc ten rozdział. Sama byłam w złym stanie i wręcz czułam uczucia Bucky'ego, kiedy on się modlił i ja to robiłam, tak jak on wierząc, że coś to da.
Tak czy inaczej- mam nadzieję, że podoba Wam się ten rozdział i, że widzimy się za tydzień! A wtedy dam Wam parę instrukcji na lipiec, bo nie będzie mnie w domu przez jakiś czas <3
Enjoy! :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top