Part Twenty Four

-Jest już prawie poranek Harper, jestem pewien, że nikt by się nie obraził gdybyś wstała. Choćby po to, bym się zamknął- powiedział i podniósł się z łóżka. Dochodziła godzina szósta, spodziewał się Tonego tutaj za najpóźniej godzinę. Planował zmusić go do powiedzenia o co właściwie w tym wszystkim chodzi, musiał w końcu się dowiedzieć. Wszedł do pomieszczenia laboratoryjnego, chcąc znaleźć jakiekolwiek papiery dotyczące stanu zdrowia Jones. Szperał w nich od dziesięciu minut, kiedy usłyszał głos otwieranej windy. Wyszedł z niej Bucky, który rozglądał się nerwowo na boki, szukając jakiejś żywej duszy na piętrze.

-Peter?

-Dzień dobry, czy coś się stało?- zapytał chłopak i stanął przed stołem, tak, by ukryć za sobą bałagan, który zrobił.

-Chciałem ją tylko zobaczyć. Przyśniło mi się w nocy coś głupiego- zaczął, jednak po chwili zamilkł, nie chcąc się chyba zdradzać.

-Możesz powiedzieć.

-Śniło mi się, że prosi mnie o pomoc, że grozi jej niebezpieczeństwo. To było strasznie realistyczne i ja... Bałem się o nią- zaciął się na chwilę, nie wiedząc jak kontynuować.- Chciałem przyjść, ale Steve zablokował moje drzwi, bym nie wyszedł z pokoju.

-Dlaczego to zrobił?

-Może liczył, że prześpię cały ten czas i się wyśpię? Nie wiem, muszę o tym pogadać. Zaplanowali na dzisiaj jakieś ćwiczenia czy odprawy, ale bez nich. Czy oni..

-Coś kombinują- dokończył młody Parker i wrócił do przeglądania dokumentów. Przywołał dłonią Bucky'ego.- Tu są wasze papiery, wyniki badań, leki i wszystko potrzebne do leczenia. Jeśli coś przed nami ukrywają, to jest to tutaj- powiedział i spojrzeli sobie w oczy. To już nie były tylko przeczucia. To była pewność.

-Ile mamy czasu?- zapytał Barnes i sprawdzając zegarek wziął parę teczek z jej nazwiskiem. Jeśli Harper groziło jakieś niebezpieczeństwo, to jego przyjaciel powinien mu o tym powiedzieć.

-Jestem pewien, że będą tu przed siódmą, więc przy dobrych wiatrach jakieś pół godziny- powiedział i zaczął przerzucać kolejne kartki. Nic na nich nie było, co nie było zbyt dobrym znakiem, a w dodatku ogromnie go denerwowało. Po skończeniu swoich teczek, rzucił nimi o stół i krzyknął z wściekłości. Bucky uciszył go tylko i kontynuował swoją pracę. W pomieszczeniu zapanowała idealna cisza, którą przerywały jedynie pikania maszyn, do których podłączona była Harper.

-Bucky...- powiedział ktoś, więc mężczyzna kiwnął tylko na Petera głową.

-Ale ja nic nie mówiłem- wyszeptał przerażony chłopak i w tym momencie obaj się szybko odwrócili i podbiegli do łóżka dziewczyny, która otworzyła oczy i patrzyła wokoło przerażona. Chciała coś mówić, ale głos ugrzązł jej w gardle. Barnes usiadł obok niej i złapał ją za dłoń, głaskając ją delikatnie, próbując ją uspokoić.- Idę po nich- powiedział i doskoczył szybko do widny, przywołując ją. Był przestraszony, ale równocześnie dziwnie spokojny, wiedział, że Harper jest znowu wśród nich. Żywa i cała. Dostał się na wyższe piętro i wbiegł do kuchni. Zastał tam Starka, Bannera i Rogersa. Nie wszedł od razu do pomieszczenia, chcąc podsłuchać ich rozmowę.

-Więc uważasz, że to kwestia tygodnia? Skąd masz pewność, że to zadziała?

-Lek powinien utrzymać ją w tym stanie przez jeszcze jakiś czas, potem musi pilnować ją tylko jej energia i siła. Jeśli ona zawiedzie, to niestety nie mam innego pomysłu.

-Wtedy ją stracimy- podsumował Tony.

-Śpiączka to jedyny pomysł, tak?- powiedział Rogers, wpatrując się w dokumenty i czytając negatywne i pozytywne skutki owego stanu w jej przypadku.

-Chcecie wprowadzić ją w śpiączkę?- zapytał Peter, stając w progu. Stark podniósł głowę z ogromnym przerażeniem. Nie chcieli tego nikomu zdradzać, a już na pewno nie Parkerowi, który był z zasady dość uczuciowym dzieciakiem i wszystko fatalnie znosił. Harper była dla niego ważna, więc nie mógł tego wiedzieć.

-To nie tak- Steve wstał i chciał go złapać za ramię, by spróbować mu wytłumaczyć, jednak ten się odsunął.

-Nic jej nie zrobicie. Obudziła się- powiedział i zobaczył na ich twarzach wiele emocji. Szybko się podnieśli i całą czwórką udali się na piętro szpitalne.

-Dlaczego zostawiłeś ją samą?- zapytał Tony, wyciągając telefon i wpisując coś w system.

-Bucky przy niej jest.

-Wstał już?

-Tak i odkrył, że go chciałeś uwięzić, Kapitanie- wycedził przez zęby młody chłopak, nie próbują się nawet hamować. Wiedział, że coś się przed nim ukrywa, ale nie spodziewał się czegoś takiego. To nie była jakaś tam błahostka, tylko decyzja, która mogła zadecydować o jej śmierci czy życiu. Dojechali w końcu na właściwie piętro, choć czas dłużył się niemiłosiernie. Gdy drzwi windy się otworzyły, Barnes wstał gwałtownie i stanął przed łóżkiem dziewczyny z bojowym nastrojem.

-A tobie co?- zapytał Stark i chciał przejść do pomieszczenia laboratoryjnego.

-Czy to prawda?- zapytał i spojrzał prosto w oczy Steva. Musiała mu powiedzieć.

-Buck...

-Chcieliście zadecydować praktycznie o jej śmierci sami we trójkę? Od kiedy bawicie się w bogów?- zapytał i zatrzymał Bannera, który chciał podejść do jej łóżka.

-Muszę sprawdzić jej parametry- powiedział spokojnym głosem mężczyzna, jednak widząc wściekłą minę przyjaciela odsunął się i poprosił Petera by to zrobił, tłumacząc mu na co patrzeć.

-Rozumiem twoją wściekłość Bucky, ale to było jedyne wyjście.

-To prawda- powiedziała cichym głosem brunetka i uśmiechnęła się niezauważalnie.- Moja moc mnie zabijała, oni chcieli to opóźnić, modląc się, żeby moc postanowiła mnie przywrócić do życia. To mądry ruch i jedyny, na jaki mogli wpaść. Wstrzyknęli mi coś, Tony- powiedziała i wspomniała jego pytania sprzed kilku dni. Przez cały ten czas była świadoma i wszystko rejestrowała. Słowo po słowie, decyzja po decyzji, śmiechy i łzy.

-Badania tego nie wykazały, krew była czysta- powiedział, stając w progu.

-Nie umiem tego wytłumaczyć, ale miało to stopować i jednocześnie pobudzać moc.

-Wiedziałem!- wrzasnął i uderzył pięściami w stół ze wściekłością. Ciągle kluczył wokół tego, ale coś mu nie pasowało, więc co krok odrzucał myśl o czymś takim. Okazało się jednak, ze miał rację i, że powinien słuchać swoich przeczuć.

-Gdyby nie twoje całonocne gadanie Pete, to teraz bym się nie wybudziła- powiedziała Harper, odwracając się do chłopaka, który wypełniał z Brucem dokumenty.- Pamiętasz co powiedziałeś nad ranem?

-Że nikt by się nie obraził, gdybyś wstała. Choćbym po to, żeby się zamknął- powiedział, nie odwracając się. Po chwili jednak wpadł jej w ramiona, uśmiechając się szeroko. Nie dowierzał, że miał swój udział w uratowaniu dziewczyny. Ta myśl cudownie go upajała i nie mógł się doczekać, aż opowie o tym Wandzie i Samowi. W końcu będzie w czymś lepszy od ciebie.

-Bucky, odpuść już. Jest w porządku- powiedziała, gdy szatyn w końcu się od niej odsunął. Najstarszy z obecnych usiadł obok niej na łóżku i łapiąc ją za dłoń nachylił się nad nią.

-Będę w pogotowiu. Jedno słowo do Friday i będę tutaj, dobrze?- wyszeptał tak, że tylko ona słyszała. Pokiwała powoli głową, po czym machnęła ręką na Parkera, karząc jemu również odejść. Po około pięciu minutach zostali we czwórkę.

-Teraz mów, dlaczego się wybudziłaś- zapytał Stark, opierając się na oparciu jej łóżka.



----------------------------------

Dziwny dzisiaj rozdział, kurczę haha

Wstawiam go wyjątkowo w piątek, a nie w sobotę, ponieważ mam na jutro ogrom planów i wiem, że po prostu bym zapomniała!

Enjoy! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top