Part Twenty Eight

Harper rozmawiała z każdym, kto akurat się napatoczył, uśmiechając się przy tym najszczerzej jak mogła. Spoglądała co jakiś czas na Bucky'ego, czekając na to, aż w końcu zapomni się i pozwoli jej wejść do swojego umysłu. Tak się jednak nie działo, a było wręcz przeciwnie. Stał się na nowo nie ufny, jakby domyślając się czegoś. Rozmawiała właśnie z Natashą o tym, czy będą jutro w stanie wstać rano na trening, kiedy Bucky i Steve odeszli od reszty, najpewniej w celu rozmowy. Spoglądała na nich niepewnie, bojąc się niejako tego, o czym mówią.

-Coś często obserwujesz Barnesa- zaśmiała się Rosjanka, pociągając spory łyk alkoholowego napoju. Jones obrzuciła ją tylko ostrzegawczym spojrzeniem i nic nie odpowiedziała, jednak odwróciła wzrok, żeby nie wzbudzać więcej podejrzeń.- Nie musisz ukrywać jeśli ci się podoba, to nie przestępstwo.

-Daj spokój, on mnie nienawidzi- rzuciła, chcąc by Romanoff w końcu się od niej odczepiła i nie męczyła jej więcej tym tematem. Odpuszczanie niestety nie było w jej naturze, więc zaśmiała się cicho pod nosem i zbliżając się do brunetki, wyszeptała:

-Zobaczymy za jakiś czas- w tym samym momencie podszedł do nich Clint, chcąc im dać po kolejnym piwie. Natasha przyjęła je z radością, Harper zaś odmówiła, twierdząc, że jeszcze tego nie skończyła. W rzeczywistości wypiła tylko jedno. Nie chciała być pijana, bo wtedy mogła stracić nad sobą kontrolę, nad swoją mocą, nad tym co mówi. Nie mogła pozwolić na to, by wygadała komukolwiek swój plan. Nie mogła prowadzić nawet pamiętnika czy rozmawiać o tym ze sobą na głos, bo ciągle była obserwowana. Stark miał oczy i uszy wszędzie, a fakt, że po ich powrocie, stał się bardziej nieufny względem niej, wcale nie pomagał.

-Ej Nat- zaczęła dziewczyna, zdając sobie z czegoś sprawę.- Co właściwie jest pomiędzy tobą a Brucem?- dokończyła, kiedy dostała na to przyzwolenie. Clint, słysząc to pytanie, zrezygnował z planu rozmowy z Rhodey'em i zamiast tego kucnął obok nich, uśmiechając się głupkowato.

-A co by miało być?- zapytała kobieta, odwracając od nich wzrok i patrząc na wspomnianego mężczyznę, rozmawiającego w najlepsze z Samem. W końcu wypuściła powietrze z głośnym świstem i spojrzała na nich.- Cholera, nienawidzę was.

-Też cię kochamy, Natasho, ale to nie jest odpowiedź na nasze pytanie- powiedział ze stoickim spokojem Barton. Głupkowaty uśmiech nie schodził mu z twarzy właściwie przez większość czasu, był jakby jego znakiem rozpoznawczym. Mimo jego wesołości, był jednym z poważniejszych w zespole, miał na głowie rodzinę, o którą dbał, byli dla niego najważniejsi na świecie i wszystko był w stanie poświęcić dla nich. Gdyby za ich szczęście wyznaczono cenę jego życia, to najpewniej zapłaciłby ją z swoim ogromnym uśmiechem i żartem na ustach.

-Coś jest, sami nie wiemy, póki co chyba nazywamy to romansem- powiedziała niespokojnie rudowłosa, jednocześnie zabijając przyjaciół wzrokiem. Harper też się uśmiechała, jednak zaczęła przypominać sobie wydarzenia sprzed paru tygodni, kiedy, jeszcze w celi, powiedziała Romanoff, aby ufała tylko sobie. Wtedy wierzyła, że Rosjanka jej posłucha, dziś jednak wiedziała, że Avengers byli jej rodziną i choćby miała się na nich przejechać, to nigdy by w nich nie zwątpiła. W brunetce pozostawały jeszcze reszty nadziei, że nie ufa jej do końca. Wiedziała, że ona i Bucky są w stanie przejrzeć ją najszybciej ze wszystkich, zdemaskować jej kłamstwa. Z jednej strony nie chciała tego, ale z drugiej liczyła, że zrobią to wcześniej. Nie miała pojęcia jednak dlaczego jej tak na tym zależy. Czy chciała zakończyć wcześniej misję czy ich uratować. Jakikolwiek nie byłby jej cel, jeśli nie wykona misji, to zginie. Albo ona, albo oni. Nie ma nic pomiędzy, ktoś będzie musiał się poświęcić. -Wy tu sobie możecie dalej gawędzić przyjaciółki- zaczęła znowu kobieta.- A ja w tym czasie załagodzę spór pomiędzy tą dwójką- wskazała palcem na Bannera i Wilsona. Potem pomachała im i przeniosła się na drugą kanapę, uśmiechając się jeszcze szerzej, niż dotychczas.

-Wielu ludzi w moim życiu jest dla mnie ważnych, jednak Natasha stoi praktycznie na szczycie- zaczął, ku zdziwieniu Harper, Clint. Nie wydawał się być typem wylewnego człowieka, jednak był po paru butelkach piwa, co mogło go po prostu uczynić bardziej szczerym i pijanym.- Nie mam pojęcia co bym zrobił, gdyby kiedykolwiek jej zabrakło, rozumiesz?- powiedział, a w jego oczach stanęły łzy. Jones położyła dłoń na jego ramieniu, przyciągnęła go do siebie i przytuliła. Kątem oka spojrzała jeszcze na Rogersa i Barnesa, którzy tyle co wstali i również się przytulili. Zastanawiała się o czym rozmawiali, ale nie chciała się tego dowiadywać swoimi sposobami, dlatego odwróciła wzrok i spojrzała znowu na mężczyznę u jej boku.

-Jestem pewna, że będziecie razem przez całe życie- powiedziała i złapała go za dłoń, chcąc mu dodać trochę otuchy.

-Wiesz co? Moja żona by cię polubiła. Jesteś zwykłą, a równocześnie tak niesamowita, szczerą dziewczyną- Harper odchrząknęła na te słowa, widać było, że ruszyły ją te słowa, ale próbowała nie dać tego znać po sobie.- Za grosz ci nie ufałem, ale jesteś niezwykła, jestem zdania, że gdyby nas zabrakło, to podejmiesz się tej roboty po nas- powiedział mężczyzna i niczym opiekuńczy ojciec, założył jej włosy za ucho.- Nie zapominaj o tym skąd pochodzisz, ale równocześnie pamiętaj o tym, dokąd zmierzasz. Przeszłość to przeszłość. Przyszłość dopiero nadejdzie i to o nią dbaj- wyszeptał i dał jej całusa w czoło. Jones zabrakło słów, zamilkła, nie próbowała już patrzeć na kogoś innego, nie czytała nikomu w myślach, nie pilnowała się. W jej oczach pojawiły się łzy, kiedy spojrzała w oczy Clinta. Nie traktowała nikogo stąd jako przyjaciela, ani nawet jako znajomych. Byli dla niej po prostu kolejną misją. Jednak te słowa coś zmieniły, coś w niej pękło. Zdała sobie sprawę, że jeszcze nic dla niej nie jest stracone. Nie miała pojęcia jak się wypląta z tego, w co wpadła, jednak po prostu zaczęła wierzyć, że może się zmienić.

-Posłuchaj...- zaczęła, jednak mężczyzna nie pozwolił jej dokończyć.

-Nie interesuje mnie kim byłaś przed tym jak do nas trafiłaś, rozumiesz?- powiedział, a gdy pokiwała twierdząco głową, kontynuował:- Każdy z nas ma tutaj jakąś historię. Prostszą, trudniejszą. Nikt nie ma łatwego charakteru, a mimo to gramy po jednej stronie. Bywało różnie. Chcieliśmy się pozabijać, byliśmy w dwóch różnych drużynach. Nigdy jednak to, co było pomiędzy nami, nie przeszkodziło nam, by ratować świat czy choćby Nowy Jork. Jeśli pozostało w tobie coś złego, to zdaj sobie sprawę, że nie jesteś z tym sama- dokończył, uśmiechając się delikatnie. Harper kiwała głową, próbując odgonić łzy, które znowu zaczęły gromadzić się w jej oczach. Po paru sekundach w końcu się odezwała.

-Dziękuję- powiedziała, po czym podniosła się z kanapy i ignorując wzrok wszystkich zebranych, w tym ten najbardziej wypalający w niej dziurę, należący do Steva, wyszła z salonu i skierowała się do swojego pokoju. Nie dotarła jednak tam od razu, bo gdy przechodziła obok tego należącego do Bucky'ego, upadła pod nagłym i bardzo bolesnym bólem głowy. Mężczyzna otworzył swój umysł w najmniej odpowiednim momencie. Brunetka walczyła sama ze sobą, by nie ulec pokusie i nie zacząć czytać mu w myślach i już prawie przegrała tą walkę, kiedy podniosły ją z ziemi czyjeś mocne ramiona. Człowiek, który ją podniósł, nic nie mówił, wziął ją tylko na ręce i pozwalając, by wtuliła się w niego, zaniósł do jej pokoju. Położył ją na łóżku i  pomógł ściągnąć buty. Nakrył ją kołdrą i dał całusa w czoło, mówiąc:

-Jesteś naszą przyszłością Harper.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top