Part Thirty Seven

-Coś się stało Panie Stark?- zapytał Peter, widząc jak do salonu, w którym grał w karty z Samem, wchodzi połowa zespołu.

-Friday, gdzie oni są?

-Już idą, sir- po paru sekundach do salonu faktycznie zaczęli się schodzić kolejni członkowie. Najpierw przyszedł Bucky z niemrawą miną, zaraz za nim Rhodey z Thorem i Visionem, żywo o czymś rozmawiając. Chwilę później w cisy weszli Harper i Clint.

-Mamy dokładnie dwadzieścia pięć minut nim z powodu Harper zginie niewinny człowiek.

-O czym ty mówisz?- zapytała zszokowana brunetka i przytrzymała się Clinta, przerażona tym, co jej obecność tutaj sprawiła.

-Postawili nam warunek. Albo ty, albo co godzinę zgon.

-O mój Boże, nawet nie macie prawa się zastanawiać, wydajcie mnie!- wrzasnęła, a Barton usadził ją na kanapie, bo czuł, że ona dłużej nie utrzyma się na nogach.

-Nie ma mowy- odezwał się Bucky, równo z łucznikiem.

-Nie bierzemy tej opcji w ogóle pod uwagę, to jasne. Następnego powrotu do nich mogłabyś nie przeżyć- stwierdził Steve, stając na przeciw wszystkich.-Ale nie możemy też pozwolić, aby ktokolwiek zginął.

-Dwadzieścia minut.

-Stara fabryka na obrzeżach Queens.

-Co?

-Tam mieliśmy zbiórki po akcjach- dodała Harper.-To jakieś piętnaście minut drogi stąd.

-Vision, Thor, Wanda, Rhodey, wyruszamy od razu. Wy postarajcie się dotrzeć jak najszybciej. Quinjet jest gotowy w garażach na górze- postanowił Tony i aktywował na komunikatorze zbroję. Wymienieni wcześniej wybiegli z pomieszczenia, aby się ubrać i przygotować.

-Stark, lecę z wami!- wrzasnął Sam, biegnąc za nimi.

-Nat, uruchom quinjeta, masz w nim chyba strój, ja lecę przygotować strzały, wezmę ci broń.

-Buck, przygotuj Harper- zarządził Steve.- Macie minutę wszyscy- po około trzech byli już na niebie.- Musimy wylądować trochę dalej od budynku, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń- zwrócił się do Natashy.

-Oni i tak zrobią im tam jesień średniowiecza- zaśmiała się, ale chwilę potem posłusznie wykonała poleceni przyjaciela. Zaczęli wychodzić na zewnątrz i decydować kto od jakiej strony podejdzie, kiedy usłyszeli wrzask Wandy.

-Co się tam dzieje?

-Nie wchodźcie! To zasadzka! Rozpylili broń od Klevox. Kiedy otworzymy jakiekolwiek dojście innego powietrza to pójdziemy z dymem. My i okolica.

-Cholera jasna!- wrzasnął Bucky, wstając ze swoje miejsca i uderzając w ściany odrzutowca.

-Ilu was tam weszło?

-Ja, Wanda, Vision, Rhodey i Sam- westchnął Tony.

-Co z Thorem?

-Nie zdążyłem wejść- usłyszeli go obok siebie.

-Są cywile?

-Ani jednego- Thor podszedł do Harper i złapał ją mocno za ramiona. Wbił w nią swoje palce, zaciskając je coraz mocniej.

-Czy to było zamierzone? Zaplanowałaś to?- zaczął nią trząść i wrzeszczeć. Był wściekły i gdyby nie pozostali, byłby gotowy ją zabić. Bucky przytrzymał go jednak i oderwał od dziewczyny. Trzymał go tak dłuższą chwilę.

-Przysięgam, że nie- wychrypiała, ze łzami w oczach, przytulając się do Clinta.

-Thor, odpuść, Buck, puść go- ostrzegł przyjaciół Steve. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że są bezradni.

-Vision może opuścić budynek- usłyszeli głos Wandy.

-Nie płacz nam tutaj, nie stracimy żadnego z was- powiedział twardym głosem Clint, przekazując Harper Peterowi. Wiedział jednak, że prawdopodobnie nie ma racji. Poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń, podświadomie wiedział, że to Natasha. Po chwili ściągnęła ją i splotła ich dłonie razem. W duchu dziękował, że ona jest tutaj, przy nim, a nie tam w środku.

-Nie mamy innego wyjścia. Albo doprowadzimy do kontrolowanego wybuchu, albo będziemy umierać powoli.

-Zaraz coś wymyślimy- wrzasnął przerażony Peter, nie chcąc, aby ktokolwiek wyprowadził go z błędu. Czuł, że zaczyna panikować.

-Młody spokój- powiedział, oddziwo opanowanym głosem, Tony. - Wiemy, że nie mamy szans. Musicie po prostu ewakuować okolicę.

-Panie Stark...

-Dasz sobie radę Peter. Steve, zaraz ci wyślę na pada plan zamieszkania. Musicie dać nam parę kilometrów luzu. Vision zaraz do was dołączy.

-Tony, jesteś pewien?

-A mam, cholera jasna, inne wyjście?- westchnął.- Nie łam się Maximoff- usłyszeli z lekka stłumionym głosem. Nie było to skierowane do nich wszystkich, a tylko do dziewczyny znajdującej się z nimi w środku.

-Może dowiemy się czegoś nowego? Może Klevox ma inne sposoby na zdetonowanie tej broni bez wybuchu?

-Nie ma, sam z nimi rozmawiałem i pomagałem im przy badaniach- westchnął Bruce, z przerażeniem patrząc na resztę zespołu.- To broń ponad ich siły i tylko wybuch jest wyjściem, żeby ją zlikwidować-Barnes przeklął pod nosem. Zdążył się przyzwyczaić do obecności tych ludzi i do jego codziennych pogawędek ze Starkiem.

-Głowa do góry, przecież to nie koniec świata- zaśmiał się z lekka sztucznie, chcąc rozładować atmosferę.

-Lećcie ewakuować ludzi.

-Zabierzcie ich do Stark Tower, jest tam dość miejsc dla tych paru rodzin.

-A ile ich jest?

-Niewiele- odrzekł Clint, wyciągając komunikator i licząc budynki.- To same pustostany?

-Tak, większość z nich tak- odpowiedział Vision, pojawiając się obok nich.- Zaraz tam wrócę, chcę wam tylko pomóc odnaleźć ludzi- dodał, widząc karcącą minę Natashy.

-Miejmy to z głowy, przeszukaj teren- rzucił w końcu Bucky, spoglądając ciągle na bladą Harper. Uśmiechnął się do niej i podszedł bliżej. Stali teraz z Peterem osobno, oboje się trzęsąc.- To nie twoja wina- wyszeptał.

-Powinnam być na krok przed nimi, wiedzieli, że pomyślę o tym miejscu- warknęła na siebie.

-Nie czas o tym myśleć, Jones, jest jak jest, czasu nie cofniesz. Teraz będziecie lepiej analizować ich kroki- odrzekł spokojnie Stark. W głębi duszy faktycznie nie żywił urazy do niej, bo wiedział, że on też mógł pomyśleć dwa razy.

-Vision, widzisz coś?- Natasha przerwała ciszę, która zdążyła zapanować.

-Tak właściwie to nie, jest dziwnie pusto, jakby wszyscy uciekli na czas.

-Przemyśleli to i wcale nie chcą mordować cywili, Matthew nas oszukał- warknął wściekły Rhodey.

-Zwijajcie się stąd, Vision ty też, jesteś potrzebny drużynie- rozkazał Tony, wiedząc, że to już koniec i że nic innego nie wymyślą.

-Nie zostawię Wandy.

-Vision, nie wolno ci tu zostać. Nie martw się o mnie, ja się po prostu spotkam z Pietrem- powiedziała już spokojnym głosem Sokowianka. Uspokoiła swój płacz i najpewniej przetrawiła część emocji, które jej towarzyszyły.- Naprawdę jest w porządku- na końcu głos się jej lekko podłamał, ale dała radę. Harper spoglądała na każdego z osobna, obserwując jakie emocje to w nich wyzwala. Natasha z Peterem płakali, a Clint i Steve mieli jedynie łzy w oczach. Thor już gdzieś zniknął, a Bruce przytulał ukochaną. Jedynie Bucky zachował pełną powagę i wydawał się być nie wzruszony. Jones biła się ze sobą, wiedząc, że tak naprawdę powinna się cieszyć, bo ich plan właśnie zaczyna się ziszczać.

-Zjeżdżajcie już, ja muszę tylko porozmawiać z Pepper- westchnął Tony.- Peter, bądź ostrożny, jasne? Oficjalnie informuję cię, że skończyłeś okres próbny i stałeś się pełnoprawnym Avengersem- dodał, chcąc, aby chłopak choć trochę się rozchmurzył, jednak on zaczął płakać coraz bardziej.

-Dziękuję.

-Kapitanie?

-Tak Sam?

-To był zaszczyt walczyć u twego boku. Aaa Stark nie bij mnie, z tobą też lubiłem walczyć!- wrzasnął na co wszyscy się roześmiali.

-Dla mnie również. Damy wam znać, jak będziemy gotowi- powiedział po długich sekundach ciszy Rogers. Otoczył ramieniem Parker i wspólnie zaczęli iść w stronę quinjeta. Harper szła w ciszy obok Bucky'ego i wciąż ich obserwowała. Bruce przytulał Natashę, ale ta ciągle trzymała za dłoń Clinta, który już też zaczął płakać. Czarownica zaczynała mieć wyrzuty sumienia, ale wiedziała, że nie ma już odwrotu. Byli już prawie zapakowani w środku maszyny, kiedy Harper wrzasnęła:

-Wanda!- wszyscy spojrzeli na nią zszokowani, nie rozumiejąc o co jej właściwie w tym momencie chodzi.- Oddasz mi trochę swojej mocy?


------------------------------

Przepraszam Was! Naprawdę przepraszam, ale to musiało się tak potoczyć, mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej! To nie koniec książki, spokooojnie!

Mam dzisiaj dla was mały eksperyment- każdy, kto przeczyta tą notkę niech zostawi komenatrz, choćby bardzo krótki, dzięki!

Enjoy! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top