Part Thirty Eight

-Oczywiście, ale nie wiem czy potrafię plus nie mam pojęcia jak długo po mojej śmierci moja moc będzie działała.

-Nie! Harper, jak śmiesz w ogóle prosić o coś takiego w tym momencie?- zaatakowała brunetkę Natasha, popychając ją w tył. Kiedy była wściekła praktycznie wcale się nie kontrolowała.

-Nie rozumiesz mnie- odpowiedziała, przysuwając się do Bucky'ego i niejako chowając za nim.- Pamiętacie jak Peter był niewidzialny? Gdybym dostała chwilę, mogłabym zmodyfikować trochę zaklęcie i sprawić, by przyjęli z lekka duchową postać, niczym Vision. Jednak jest ich za dużo i mojej mocy nie starczy, to będzie naprawdę silny czar. No i niczego nie obiecuję- odparła w końcu, patrząc na każdego z osobna. Czekała na ich werdykt. Długo się biła sama ze sobą czy zaryzykować, ale przypomniała sobie słowa Clinta. Nazwał ją ich przyszłością, a ona właśnie ich zdradzała. Wanda zaufała jej jako pierwsza a teraz ma jako pierwsza zginąć. Harper spojrzała jeszcze raz na Bucky'ego, wierzyła, że może teraz będzie gotów popłynąć z nią na głęboką wodę. Wzięła parę wydechów i obróciła go tak, aby stał przodem do niej.- Wiesz co? Może i jesteś zabójcą, ale pieprzyć to. Chcę żebyś miał do kogo wracać- powiedziała do niego i wpiła się w jego usta. Wszyscy stali jak wryci, choć czuli, że coś pomiędzy tą dwójką jest, ale nie spodziewali się takiego wyznania uczuć. Barnes na początku nie wiedział jak na to zareagować, ale w końcu złapał ją w biodrach i przysunął bliżej siebie. Trwali tak przez chwilę, aż w końcu się oderwali.- Wróćmy tam proszę, nie mogę niczego zagwarantować, ale jeśli wyjdzie...- Steve pokiwał głową i uśmiechnął się promieniście.

-Ja uważam, że trzeba spróbować. Tony, co sądzisz?

-Pepper właśnie obiecała mi, że mnie zabiję jak wrócę do domu, więc nie jestem pewien- zaśmiał się, ale wszyscy wiedzieli, że podziela zdanie przyjaciela.

-Wando, nie opieraj się temu, co ja zrobię. Magia będzie z ciebie uciekać, a dłonie będą robiły się czarne- tłumaczyła jej powoli Harper, ciągle się wahając.- Nie martw się, wszystko wróci. Uprzedzam tylko, że jak będziesz odbierać to co swoje, to będziesz musiała się pilnować, bo ja cię nie powstrzymam- jej głos co chwilę łamał się ze stresu, ale co chwilę utwierdzała się w przekonaniu, że dobrze postąpiła, że właśnie tak powinna to wszystko naprawić.

-Jestem gotowa- odpowiedziała po paru minutach Maximoff, wiedząc, że dla niej to też będzie ciężkie. Jones zamknęła na chwilę oczy i zaczęła szeptem:

-Redde mihi quod carius est in corpore tuo...

-Co ty robisz?

-Ja nie jestem wiedźmą, a czarownicą, ja muszę mieć zaklęcia, nieważne jak groteskowe by to się to nie wydawało- odpowiedziała dziewczyna, będąc w jakimś dziwnym transie. Ponownie zamknęła oczy, a rękami wydawała się coś przywoływać.- Da mihi magicam tuam, ut potentior fiam quam tu- dokończyła, a oczom wszystkim ukazała się wiązka światła, wbijająca się w jej ciało. Blask czerwieni bijący z niej był nie do zniesienia. Każdy musiał się odwrócić lub chociaż ukryć oczy, jedynie Vision mógł obserwować to niesamowite zjawisko. -Wanda, słyszysz mnie?- zapytała Harper, zdając sobie sprawę, że musi zacząć wracać do rzeczywistości i oprzeć się temu cudownemu uczuciu. Nie usłyszała jednak odpowiedzi.-Tony?

-Jest okej, ale nie jest w stanie mówić.

-Harp, opanuj żądzę, wystarczy ci mocy- wyszeptał Bucky, będąc jakby za mgłą. Słodkie uczucie otulało jeszcze mocniej jej ciało, czuła jakby się w nim zapadała coraz głębiej. Była jednocześnie senna i pełna mocy. Poczuła muśnięcie dłoni na swoim ramieniu, ale olała to. W końcu jednak poczuła jak ktoś wbija palce w jej skórę.- Harper, wróć do mnie- usłyszała bardzo wyraźnie i to przywołało jej rozsądek.

-Transitus consummare- zakończyła przejście magii i spojrzała na mężczyznę, będąc ciągle z lekka otumaniona. Po sekundzie osunęła się mu lekko w ramiona.

-Jest okej?

-Tak, daj mi moment- wychrypiała mrużąc oczy i pocierając skroń.

-Wanda, jak się czujesz?- zapytał Clint przyjaciółki, kucając przy okazji przy Harper i kładąc jej dłoń na czole.

-Wszystko jest w porządku, ale moje dłonie- powiedziała cichym głosem, jakby miała się zaraz rozpłakać.

-Są czarne, tak, mamy mało czasu, nim magia całkiem uleci, rozumiesz?- zapytała i podniosła się. To zdanie pomogło jej wrócić do dobrej rzeczywistości i przypomnieć sobie cel.- Kto odważy się być pierwszym?

-Jestem gotowy- odpowiedział bez zastanowienia Rhodey.

-Okej, skup się na moich słowach i wyłącz otoczenie- poinstruowała go i z pomocą Barnesa i  Bartona wstała z ziemi.- Zaczekaj, muszę rzucić czar obronny.- Patres, custodire locum meae magica. Sola sit mihi maga, quae tua sancta loqui potest verba. Esto mecum et ostende mihi viam rectam- mówiąc to, wypuszczała w niebo kolejne ogniki magii. Po około dwóch minutach po raz kolejny potwierdziła swoją gotowość i powtórzyła instrukcje.- Oczyść umysł, nie martw się tym, co może pójść nie tak, pamiętaj tylko pozytywne emocje, ale bez przesady, rozumiesz? Kiedy poczujesz jakbyś się rozpływał przejdź przez ścianę, czar nie może trwać w nieskończoność- dokończyła, czując, że zaczyna się mieszać ze słowami, a chciała mieć to jak najszybciej z głowy.-Hic ego praecipio tibi- zaczęła głośniej, ale z każdym słowem zaczynała mówić coraz ciszej, przeraźliwie się bojąc nie tylko samych czarów, ale tego, co później zrobi Mistrz, jeśli się o tym dowie, zaczynała coraz realniej zdawać sobie sprawę, że nie wyjdzie z tego żywa, ale w tym wszystkim chciała ochronić przynajmniej Avengersów, żeby oni mogli dalej robić dobro i ratować świat.-Corpus tuum in atomis separatum.Penetrare res et populos- spojrzała na Bucky'ego i zaczęła kiwać głową, dając mu znać, że ich przyjaciel powinien przejść już teraz.

-Rhodey, teraz!- powiedział zamiast niej.

-Levior esto aer- ich oczom ukazał się mężczyzna, wyglądający jak mgła. Harper uśmiechnęła się na ile mogła i robiąc dziwne ruchy rękami, dokończyła:- Quamprimum carmen meum lyricum perfice, hoc perfice. Sinite me iterum hominem esse- Rhodey stanął przed nimi i obeszła go dziwna poświata, po czym w ostatnim momencie złapał go Steve.

-Żyjesz bracie?- zapytał, ale nie uzyskał odpowiedzi, gdyż mężczyzna zemdlał. Jones w tym samym momencie wtuliła się w Bucky;ego, czując, że nie jest w stanie nic więcej zrobić. Z jej oczu zaczęło lecieć parę łez.

-Harp, co się dzieje?- zapytał, wyciągając z ucha słuchawkę i mocno przytulając ją do siebie.

-Mogę nie dać rady pomóc wszystkim, to wymaga za dużo energii, a ja...- zaczęła się miotać i płakać coraz bardziej, wściekła na siebie.


------------------------------------

Aaa przepraszam! Wiem, że rozdziału nie było dwa tygodnie, ale miałam totalne zamieszanie u siebie! Ale wracam i daję wam ten obiecany rozdział dzisiaj!

Dajcie znać co o nim myślicie- mały zwrot akcji, ale... Nie wiadomo czy on faktycznie wyjdzie!

Enjoy! :)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top