Part Six

Wszyscy jedli w ciszy obiad. Każdy bał się rozpocząć temat, żeby nie doprowadzić do żadnej kłótni.  Między kobietami panowała nerwowa atmosfera i prawdopodobnie każdy to zauważył, ale nikt nie miał odwagi pytać. Myśli każdego krążyły po różnych tematach. Clint myślał o rodzinie. Miał w przyszłym tygodniu jechać do nich, ale obecnie nie był pewien czy to odpowiedzialne opuszczać wszystkich. Bucky zastanawiał się nad tym kto przetrzymywał i programował dziewczynę. Liczył w sercu, że nie byli to Ci sami ludzie, którzy wyszkolili jego. Bał się ponownego spotkania z nimi, bo wiedział, że nie odeprze ich kolejnego ataku. Steve bał się o drużynę, bał się tego, że coś znowu ich podzieli. Natasha zastanawiała się nad sensem słów usłyszanych w cali dziewczyny. "Ufaj tylko sobie". Co jeśli ona, bo niewątpliwie był to głos Harper, miała rację? Jednak z drugiej strony może i nie ufała bezgranicznie wszystkim, ale na przykład za Clinta oddałaby życie i była pewna, że on zrobiłby to samo. Bruce myślał głównie nad kwestiami technicznymi. W jaki sposób dziewczyna uzyskała moce? Miała je od urodzenia? Nabyła je poprzez naukę albo jakieś serum? Czy jest ich więcej? Czy może to jakoś wpłynąć na niego? Rhodey martwił się o przyszłość i o to, co zwiastowała ta dziewczyna. To nie mogło być nic pozytywnego. Sam myślał o bardzo podobnych rzeczach. Starał się nie okazywać strachu, ale to były tylko pozory. Był wręcz przerażony. Wanda spoglądała kątem oka na Petera i to wokół niego krążyły jej myśli. Martwiła się o chłopaka, który był dla niej niczym brat. Nie miała nawet okazji zapytać go jak minął mu dzień w szkole, co u Neda i MJ, jak się czuję. W dodatku ta moc dziewczyny. Była o wiele silniejsza niż jej. Peter wydawał się być nieskalany myślą, ale wcale tak nie było. Spoglądał co chwilę na innych ludzi. Głównie jego wzrok skupiał się na Tonym i Pepper. Uwielbiał ich relację i to, jak wyglądali razem. Cieszył się faktem, że kobieta wróciła. Spoglądał też na Sama i Buckiego, którzy rzucali na siebie gniewne spojrzenia. W głębi duszy wiedział jednak, że tych dwóch łączy swego rodzaju więź, którą trzymał w ryzach Steve, ufając i kochając jak braci, ich obu. Obserwował ich niejako z góry, jak dobry ojciec, opiekun. Jego wzrok spoczął też dłużej na Wandzie i Natashy. Kobiety były dla niego równie ważne, jak ciotka May i podobnie je traktował. No może Maximoff traktował bardziej jak siostrę, której nigdy nie miał, a której bardzo potrzebował. Gdy patrzył na Romanoff, nie sposób było nie spojrzeć też na Clinta. Między tą dwójką występowała unikalna miłość. Taka jak ich zdarza się raz na milion. Barton miał rodzinę, ale Natasha była niczym kochanka, chociaż wszyscy wiedzieli, że to uczucie nie było romantyczne. W dodatku Laura, żona mężczyzny, i jego dzieci traktowali przyjaciółkę ojca jak rodzinę i zawsze miała u nich schronienie. Na końcu Peter spojrzał na Thora, Bruca i Rhodeya. Z tym ostatnim nie był zżyty, ale ufał mu na równi z innymi. Był częścią drużyny. Ta dwójka była z kolei swoistą zagadką. Czasem wydawał się ich rozumieć, po to, by po paru minutach okazało się, że wcale ich nie zna. U nich potrzebna była cierpliwość, a w przypadku Hulka spokój i opanowanie. Thor był z nimi, ale jego myśli odleciały o wiele dalej. Myślał o swoim domu, o Asgardzie. Wiedział, że powinien wrócić do domu, ale nie mógł teraz opuścić ziemi. Nie teraz, gdy istniało uzasadnione zagrożenie. Vision siedział po prostu w spokoju, najpewniej coś analizując. Tony z Pepper spoglądali co chwilę na siebie z miłością. Stęsknili się za sobą. O ile myśli Potts biegały głównie wokół narzeczonego, to Stark myślał głównie o Harper, gdzieś w tle ukazywały się też myśli o Peterze i o drużynie. Kochał swoją kobietę, ale czasem jest coś ważniejszego niż uczucie. Odpowiedzialność na pewno jest o wiele ważniejsza.

-Koniec-powiedział w końcu Rhodey i uderzył pięściami w stół.-Jak długo mamy zamiar milczeć i udawać, że w celi nikogo nie ma i, że wczoraj nic się nie stało?

-Ale o jakiej celi mówisz? Wczoraj był... wtorek?- zapytał Tony i dopiero pod koniec swojej wypowiedzi spojrzał na Rhodesa.

-Śmieszne Stark, ale ja mówię poważnie. Musimy zacząć działać- zaczął i chciał kontynuować, ale jego wypowiedź przerwał mu Bruce.

-Mam wrażenie, że zapominamy o tym, że jesteśmy tylko ludźmi, no ewentualnie jakimiś bogami, którzy mają normalne życie i nie mogą wszystkiego sprowadzać do misji i spraw zawodowych. Nie możemy czasem porozmawiać o czymś przyziemnym? Zapytać innych jak minął im dzień? Jak minęła podróż?- to mówiąc spojrzał na Pepper i uśmiechnął się lekko.- Jeśli nie możemy robić tego w czasie wolnym, to niech obiad będzie odskocznią. Czy proszę o zbyt wiele?- zapytał i spojrzał na każdego z osobna. Wszyscy w duchu przyznali mu rację, ale nikt nie odważył się przyznać mu racji, a przynajmniej nie zrobili tego dosłownie.

-Jak minęła ci podróż Pepper? Co słychać w Europie?- zapytał Steve, patrząc na narzeczoną Starka. Dzięki niemu cała kuchnia wypełniła się miłym gwarem. Każdy z kimś rozmawiał. Sam z Buckym zaczęli sobie dogryzać, a z racji, że pomiędzy nimi siedział Rogers, to jemu też się dostawało. Każdy na powrót miał uśmiech na twarzy, tylko Tony wydawał się być jakby bez życia.

-Panie Stark?- zaczął Peter, na co mężczyzna podniósł głowę. Uznał to za przyzwolenie do dalszego mówienia.- Może mógłbym zanieść tej dziewczynie coś do jedzenia? Dostało jeszcze obiadu, a nie możemy jej trzymać bez jedzenia- podczas mówienia tych paru zdań bardzo mieszał się mu język. Spuścił na moment głowę, jednak po chwili spojrzał ponownie na milionera. Ten rzucił tylko szybkie spojrzenie na ukochaną i zaczął mówić.

-Możesz, ale masz uważać. Weź jej też coś do picia. Iść z tobą?

-Dam sobie radę- nie dane było mu dokończyć, gdyż Wanda weszła mu w słowo.

-Ja z nim pójdę- uśmiechnęła się do nich pokrzepiająco.

-W porządku, jak coś to wołajcie Friday- powiedział Tony i wrócił do rozmowy z narzeczoną. Najmłodsi Avengersi wstali od stołu, spotkali się z zadziwionym spojrzeniem wszystkich. Bucky chciał wstać od stołu, prawdopodobnie po to, by pójść im pomóc, ale Steve przytrzymał go i uśmiechnął się szeroko. Nie minęło dziesięć sekund, a oni wrócili do normalnych rozmów. Jedynie Natasza obserwowała ich kątem oka. Gdy weszli do kuchni Pepper szturchnęła Rosjankę.

-Nie martw się o nich, są już duzi i mają ogromną moc.

-Nic o nich tak naprawdę nie wiesz. Znikasz sobie na trzy miesiące i myślisz, że nic się nie zmieniło. Niestety moja droga, wszystko się zmieniło. Nigdy nie będziesz częścią naszego świata. Jesteś tylko kobietą naszego człowieka. Jesteś tylko sobą, panno Potts- wysyczała Natasha i uśmiechnęła się w swoim stylu. Ten rodzaj uśmiechu był zdradliwy, był niczym wąż. Nigdy nie wiadomo co zwiastował.





----------------------------

Konfliktu ciąg dalszy, więc i ja czekam na wasze opinie co o tym sądzicie?

Klasycznie zapraszam do obserwacji, zostawienia gwiazdki albo komentarza, to bardzo motywuję <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top