Part Seventeen


Bucky obudził się leżąc na zimnej podłodze w jakiejś celi.

-Co jest?- złapał się za głowę, czując jej ogromny ból. Każda część ciała go bolała. Spojrzał na swoje ręce, w których siedziały jeszcze odłamki szkła, zmieszane z jego krwią i błotem. Zaczął przypominać sobie co działo się przez ostatni czas.- Harper...- zaczął szeptać i próbował podnieść się na obie nogi.

-Leż, nie wyglądasz za dobrze- powiedział ktoś z drugiego końca celi. Barnes rozpoznał głos Jones, na co uśmiechnął się lekko. Nie zdradziła.

-To zdecydowanie jest ten typ komplementu, którego było mi trzeba. Co się działo przez ten czas od...- zastanowił się, co on właściwie pamięta jako ostatnie.- Od akcji w tym pokoju, w Empire Station?- Czarownica zbliżyła się do niego i wyszła z cienia. Na jej twarzy było widać zawahanie, które jednak szybko minęło. Uklęknęła przy nim i wzięła jego twarz w swoje dłonie, odwróciła tak, by widzieć jej bok. Dotknęła palcem ranę, na co mężczyzna syknął. Ta westchnęła tylko.

-Dostałeś w głowę czymś metalowym, straciłeś przytomność, bałam się, że cię zabili. Nie byłam w stanie nic zrobić przez te ich rękawice, teraz na szczęście zmienili mi to na opaski- powiedziała i ukazała ręce.- Nie dam rady czarować, co wiąże się z tym, że nie mogę włączyć telefonu od Starka- powiedziała i znowu odwróciła głowę chłopaka, tym razem tak, żeby móc patrzeć w jego oczy. Uśmiechnęła się lekko i wyszeptała:- Martwiłam się Buck, cieszę się, że wróciłeś do mnie- mężczyzna bardzo niepewnie odwzajemnił uśmiech i złapał swoją dłonią, dłoń Harper. Ta zamiast chwycić ją, odwróciła ją tak, by widzieć jego rany i szkło.- Jeśli przyrzekniesz mi, że nie będziesz krzyczał, wyciągnę ci je- Barnes pokiwał lekko głową i podniósł się z ziemi. Z małą pomocą usiadł pod ścianą i odchylił głowę do tyłu, zamykając oczy. Harper obserwowała go przez chwilę, zastanawiając się jak zrobić to, aby nie bolało go więcej niż to konieczne. Zaczęła nucić pod nosem kołysankę, którą pamiętała z dzieciństwa. Ją zawsze uspokajała, więc liczyła, że taki sam efekt wywrze na Buckym. Zauważyła, że oddech mężczyzny się uspokaja. Zaczęła powoli wyciągać szkło. Widziała ból, okazywany przez ciche syknięcia. Po około dziesięciu minutach jego ręka była już oczyszczona, jednak otworzona na nowo rana zaczęła mocno krwawić.- Nie wykrwawisz mi się Buck- szepnęła i wzięła koc, którym została przykryta. Związała mu prowizoryczny opatrunek.- Słyszysz mnie?- zapytała i poklepała go lekko po policzku.

-Nie śpię- wyszeptał i uśmiechnął się szerzej.- Dużo tego szkła było?

-Oddziwo nie, więcej zostawiłeś chyba w windzie- zaśmiali się oboje i usiedli wzdłuż jednej ściany. Harper położyła głowę na jego ramieniu.- Spodziewałeś się, że utkniesz kiedyś ze mną w jednej celi i nie będziesz próbował mnie zabić?

-To drugie w każdej chwili może się zmienić- zagroził i podniósł groźnie jedno oko.- Lewą rękę mam ciągle sprawną- Harper zaśmiała się na te słowa, ale nic nie odpowiedziała. Szukała wzrokiem jakiegoś punktu, co uszło uwadze chłopaka obok niej.

-Kimnij się chwilę- powiedziała i pogładziła jego nogę, robiąc na niej kółka. W końcu poczuła jak mężczyzna odpływa, jego głowa oparła się na głowie Harper. Ta jednak nie zasnęła obok niego, tylko zaczęła się zastanawiać jak mogliby się stąd wydostać. Pamiętała ciągle o nożu, trzymanym w sakiewce przy bucie. Nie sądziła, że Arrows mogą być, aż tak tępi i nie zdawać sobie sprawy z broni, którą dziewczyna przemyciła. Musiała tylko ją umiejętnie wykorzystać. Kamera, drzwi pancerne, dobrze zbrojone ściany, jej moce zamknięte przez obręcze, osłabiony Bucky- wszystko to nie grało na ich korzyść, co oznaczało tyle, że byli z góry na przegranej pozycji. Reszta Avengers nie wiedziała nawet gdzie szukać. Byli po prostu w kropce, musieli pogodzić się z przegraną.

-Gdybyś na następny raz chciała zastanawiać się jak uciec, rób to dyskretniej- powiedział Bucky nie otwierając oczu.- Widać po tobie, że coś kombinujesz. Patrz się i ucz- powiedział i poprawił się lekko na ramieniu Harper.- Ściany są dobrze murowane i podwójnie zbrojone, co zmusza nas do zapomnienia o nich, podłoga tak samo- ręka Jamesa, niepostrzeżenie spadła z jego brzucha i uderzyła najpierw o ścianę, a następnie o podłogę. Następnie przekręcił głowę na tyle, by móc zaobserwować niewielkie okno i kratę w nim umieszczoną. Przeklnął pod nosem, jednak lekko rozpromienił się, gdy zobaczył drzwi.- Jedna próba Harper- powiedział i rozciągnął ręce, udając, że właśnie wstał. Położył się jednak jeszcze na moment na ramieniu szatynki i wyszeptał.- W momencie gdy cię przytulę, przekaż mi nóż, ale musisz być dyskretna- powiedział i wyprostował się.- A więc taki teraz będzie nasz los?- zapytał i uśmiechnął się o wiele szerzej. Harper patrzyła na niego z szokiem w oczach. Nie rozumiała tego, co właśnie się wydarzyło.  Mężczyzna obok niej zachowywał się, jakby przed chwilą wstał i wcale nie obmyślił ich planu ucieczki. Rozciągnął ramiona i założył jedno za jej ramię i wtulił się w nią. Ręką, którą przykrywało jego ciało, wyciągnęła nóż i włożyła do jego buta. Bucky uśmiechnął się lekko i dał jej całusa w policzek- Nie bój się- wyszeptał i spróbował wstać na równe nogi, jednak gdyby nie pomoc Harper przewróciłby się z hukiem na zimną posadzkę.

-Uważaj może, co?- powiedziała i pomogła mu usiąść na z lekka rozwalającej się pryczy. - Nie damy rady póki co- powiedziała i kucnęła przed nim. Złapała jego dłonie w swoją i zaczęła je lekko gładzić. Może nie pałała przyjaźnią do tego mężczyzny, ale był ich jedyną nadzieją.- Prześpij się, będę czuwać, musisz odzyskać siły w nogach, jasne?- w tym momencie jej głos brzmiał, jakby wydawała mu rozkazy, i z tego też powodu Bucky nie protestował. Położył się powoli i przewrócił na plecy. Po chwili jego oddech się uspokoił, co oznaczało, że zasnął. Harper usiadła na ziemi zaraz przy jego łóżku. Nie chciała bardzo od niego odchodzić, bała się go zostawić. Mieli tylko siebie, musieli na sobie polegać. W końcu jednak sen pochłonął również ją. Głowa spadła jej na pryczę Bucky'ego. Spali tak we dwoje i obojgu śniły się koszmary. Barnesowi śniły się czasy Zimowego Żołnierza, a Jones śniły się eksperymenty i tortury, które na niej przeprowadzano. Oboje skrzywdzeni, doświadczeni przez los, oboje odważyli się walczyć o swoje życie. Nikt jednak nie wie czy uda im się obojgu wygrać. Ta dwójka toczyła ciężką, nierówną walkę z niewidzialnym przeciwnikiem, który znał ich najlepiej. Toczyli bitwę ze sobą.



---------------------------------------

Przyznam szczerze- dzisiejszy rozdział nie należy do moich ulubionych, ale on też jest potrzebny dla dalszej akcji.

Mam jednak nadzieję, że spodoba on się Wam! Zachęcam Was do podzielenia się opinią w komentarzu bądź przez pozostawienie gwiazdki!

Enjoy! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top