Part Nine

Natasha siedziała przy stoliku jednej z kawiarni na Brooklynie. Sączyła powoli kawę i obserwowała wieżowiec w którym rzekomo mieli być ludzie z grupy Arrows. Clint, mimo początkowej niechęci, obserwował wszystko z góry. Wiedział, że nie zostawi przyjaciółki samej i tylko z jej powodu był tam z nimi. Rogers siedział w tym samym budynku, dokładnie naprzeciw obserwowanego obiektu i czekał na jakiś alarm, ale nikt się nie odzywał. Peter stał koło jakiegoś kiosku z pamiątkami, udając, że wybiera coś dla siebie. Rhodey, Sam i Bucky siedzieli w aucie, w pobocznej uliczce. Bruce na wszelki wypadek został w bazie, wraz z Tonym, Thorem, Wandą i Visionem. Czekali w gotowości, by w razie problemów ruszyć na pomoc. Harper doskonale wiedziała co i kiedy się wydarzy, więc czekała tylko na wieści, że im się udało, bo była tego pewna.

-Widzicie coś?- zapytał Sam. Był z natury bardzo niecierpliwym człowiekiem i nie chciał czekać, chciał od razu działać. W dodatku nie był w pierwszej linii ataku, miał dopiero po chwili dołączyć. Lubił czuć się potrzebny, a jeszcze bardziej lubił się narażać, często niepotrzebnie. Po chwili wszyscy mogli usłyszeć jęk bólu. Najpewniej to Bucky zdzielił przyjaciela po głowie. Żarli się jak najwięksi wrogowie, ale łączyła ich dziwna i mocna więź. Sami definiowali to jako, wrogość i uważali, że łączy ich jedynie Steva, ale wszyscy znali prawdę. Skoczyliby za sobą w ogień.

-Steve, spójrz na wejście. Nie wydaje ci się ta kobieta podejrzana?- zapytała Natasha i spuściła okulary przeciwsłoneczne z nosa, przyglądając się kobiecie, która rozmawiała z kimś przez telefon. Romanoff wykonywała swoją drugą ulubioną pracę, zmieniała osobowość i działała pod przykrywką, szpiegowała. Na pierwszy plan zawsze wychodziła walka. Była w tym najlepsza i uwielbiała to. Nie było mocnych na Czarną Wdowę.

-Nie możemy podejrzewać każdego Nat- zaśmiał się Clint, jednak Rogers przyjrzał się jej dokładnie, ignorując słowa łucznika. Ten czuł się czasem pomijany, ale wiedział, że nie jest wyszkolony tak dobrze, w porównaniu do pozostałych. Nie ma poza ziemskiej siły, nie włada żadną magią, nie ma zbroi, ani nie lata. On jedynie miał dobrego cela. Nie ważne czy chodziło o strzały, czy o pistolet. Po prostu w tym był najlepszy i niewielu przed nim uciekło. W dodatku mimo, iż zachowywał się najmniej dojrzale z nich wszystkich, to wiedzieli, że w rzeczywistości jest na odwrót. W końcu to on jako pierwszy założył rodzinę i doczekał się trójki dzieci. Przez długi czas potrafił ukrywać to wszystko przed pozostałymi członkami drużyny. Ukrył ich w dobrym miejscu i byli dla niego najważniejsi. Był gotów poświęcić życie.

-Cholera, ma przypinkę w kształcie strzały na żakiecie- warknął Steve i z trudem powstrzymał się od przeklęcia. Zacisnął mocniej pięść u jednej ręki, a drugą sprawdził, czy tarcza na pewno dobrze się trzyma.

-Miło, że mam taką rzeszę fanów- zaśmiał się Clint i napiął na wszelki wypadek łuk. Wybrał strzały paraliżujące, był jednak w gotowości w każdym momencie to zmienić.

-Więc ona nie kłamała- powiedział cicho Peter i odszedł od stoiska, kierując się w stronę wieżowca.- Ich jest więcej. Trzecie piętro- szepnął i skierował się w stronę auta. Miał strój na sobie, ale musiał stwarzać resztki pozorów. Doszedł do reszty zespołu, która stała przecznicę dalej, mężczyźni wyszli z auta i przygotowali się do akcji.

-Kiedy wchodzimy?- zapytał Bucky, pakując dwa pistolety do kabur przy spodniach, do buta włożył nóż, a do pazuchy na piersi kastet, którym niedawno nauczył i polubił się posługiwać. Małym wysiłkiem zadawał wiele bólu. Do pasa włożył jeszcze dodatkowe magazynki, choć tak naprawdę zdawał sobie sprawę, że będzie w większości polegał na sile swoich pięści. Dlatego właśnie założył rękawice z usztywnieniem na knykciach. Sam i Rhodey kończyli zakładać stroje, a Clint próbował zliczyć ludzi. Nie wychodziło mu to jednak, gdyż ci co chwile wchodzili i wychodzili z pomieszczenia. W końcu zaklął parę razy pod nosem, co o dziwo uszło uwadze Kapitana.

-Bez pośpiechu panowie- zaśmiała się Natasha i wstała od stolika, zostawiając pieniądze za kawę. Może i byli obrońcami tego pieprzonego świata, ale nie byli jego panami. Byli tylko ludźmi. No może coś ponad nimi. Thor i Vision się nie liczą.

-Od kiedy jesteś taka spokojna i nonszalancka, Wdowa?- zawtórował jej śmiechem Bucky i przeładował broń. Przyłożył dłoń do piersi sprawdzając czy ma tam kastet, po który był gotów w każdym momencie sięgnąć.

-Za dwie minuty wchodzimy- zadecydował Steve, zbiegając po schodach. Wszyscy byli gotowi na wkroczenie do akcji, ale na początek mieli wejść tylko Natasha i Bucky, zaraz po nich Peter i Steve, a na końcu Rhodey i Sam.

-Będziemy potrzebni?- zapytała Wanda, obserwując dokładnie obraz z drona Petera. W duchu dziękowała Tonemu za jego pomysły, czasem się przydawały, jak na przykład ten.

-Siedźcie w bazie, wygląda na to, że jest ich tylko paru- zarządziła Natasha, wiedząc, że Kapitan ma zajęte myśli czym innym.

-Co jeśli się mylisz?

-Wtedy będę się martwił- sapnął wybiegając przed budynek- Bucky, Nat, zaraz macie wejść- Barnes wyłonił się zza rogu. Ukrywał swój pistolet pod kurtką, by nie wystraszyć cywilów. Steve zrównał się z dwójką przyjaciół i podszedł do kobiety, którą podejrzewali. Wziął ją pod rękę i uśmiechnął się lekko.- Pani pozwoli- ta spojrzała na niego i chciała się wykręcić, jednak Rogers przycisnął ja mocniej.-Ilu was jest?- szepnął jej na ucho. Kobieta przestała się wyrywać i odwzajemniła uśmiech. Spojrzała na niego łagodnie i przechyliła głową na lewo.

-Zbyt wielu byście mogli nas pokonać- warknęła i wstrzyknęła sobie coś wolną ręką w żyły.

-Cholera by to trafiła, tracę ją- Steve złapał brunetkę, gdy ta mdlała. Mógł się spodziewać, że będą zobowiązani jakimiś przyrzeczeniami.- Rhodey, przejmij ją- wspomniany mężczyzna przyleciał i wziął ją na ręce, po czy skierował się w stronę bazy, by tam oddać ją lekarzom. W tym czasie Natasha i Bucky weszli do budynku i skierowali się na wskazane wcześniej trzecie piętro. Nie rozmawiali ze sobą, ograniczyli się jedynie do niemych gestów.

-Nie idźcie we dwoje. Jest ich co najmniej dziesięcioro, mają broń, wygląda na to, że nie zawahają się strzelać, bo nawet nie kłopoczą się, by ją schować. Wyglądają jakby byli przygotowani- szepnęła do Tonego. Jemu nie trzeba było dwa razy powtarzać i już po chwili wylatywał ubrany z bazy. Wanda kontynuowała- Okna są otwarte na oścież, jakby na nas czekali. Clint, osłaniaj ich, w razie co wypuszczaj strzały, ale z rozsądkiem. Tony już leci. Peter, spróbuj wbić się przez okno, ale bez ofiar. Sam, weź pistolet i próbuj drzwiami,  Steve tak samo- instruowała ich, mówiąc pół zdaniami. Chciała w jak najkrótszym czasie przekazać jak najwięcej treści.

-A ty z Thorem, Brucem i Visionem macie zamiar się obijać?- zapytał Clint przyglądając się dokładniej ludziom. Czas jakby się u nich zatrzymał. Nie było tam zbyt wielkiego ruchu i w końcu mógł ich policzyć.

-Do walki z grupą szajbusów potrzebujecie aż boga, czarownicy, sztucznej inteligencji i super mięśniaka?- zapytała ze śmiechem.- Za trzy, dwa, jeden... Już, już, już!- zaczęła krzyczeć, dając im przyzwolenie na wejście. Przybliżyła obraz, chcąc zobaczyć co dzieje się w środku. Nagle obok niej znikąd pojawił się humanoid i uśmiechnął się na przywitanie, jednak spoważniał, gdy odwrócił wzrok na ekran.

-Wando, może jednak faktycznie powinienem tam być?

-Nie Vision, wierzę w nich- powiedziała i wróciła do obserwacji sytuacji. Steve, Bucky, Natasha i Sam weszli do ogromnego pomieszczenia, wydając rozkaz padnięcia na kolana. Wyglądali niczym FBI. Po paru sekundach w pokoju znaleźli się też Tony i Peter. Najpierw wskoczył młody, a zaraz po nim milioner. Nie chcieli robić tego naraz, bo wtedy nie zmieściliby się w oknie i musieli by kawałek budynku rozwalić, a miało być bez takich.

-Nie chcemy ofiar?- zapytał Clint, znajdując już sobie swój cel.

-Jak najmniej- odparł Steve bijąc się z kolejnym człowiekiem.Po chwili mężczyzna padł na ziemię trafiony strzałą.- Niezły cel, ale uważaj też na naszych, dobra?- ludzi zaczęło przybywać, najpewniej schodzili z różnych pomieszczeń. Niewielu uciekało, starali się iść raczej na walkę wręcz z nimi. Tony ogłuszał ich, a Peter przygważdżał do ściany siecią. Bucky postanowił schować broń, mając na uwadze zasadę "jak najmniej ofiar". Wyciągnął za pazuchy kastet i celował uważnie, tak, by zadać ból, ale nie zabić.

-Chyba mnie nie doceniacie panowie- zaśmiała się Natasha. Biła się z kobietami, tak, jakby mężczyźni bali się jej tknąć, mimo, że była lepsza od większości z nich. Omijali ją szerokim łukiem. Sam raz na jakiś czas otwierał swoje skrzydła i w ten sposób otumaniał paru ludzi naraz.

-Patrz w kogo celujesz tymi skrzydłami Falcon- warknął Bucky dostając nimi trzeci raz. Sam odpowiedział jedynie śmiechem i przyłożył mu jeszcze raz. Po około dziesięciu minutach wszyscy leżeli już na ziemi. No prawie wszyscy.

-Peter, jak to się stało, że przykleiłeś ją na suficie?- zapytał Tony patrząc na blondynkę, którą, jak gdyby nigdy nic, przy suficie trzymała sieć pajęczaka. Avengersi spojrzeli w to miejsce i starali się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem. Parker ściągnął maskę, a na jego twarzy było widać rumieńce. Nie wiadomo tylko czy z stresu czy z wysiłku. Czy, być może, z obu naraz. Po chwili jednak nawet on się zaśmiał.

-Nie mam zielonego pojęcia panie Stark- chłopak podrapał się po szyi i pragnąć zapaść się ze wstydu pod ziemię. Wszyscy spoglądali na niego ze śmiechem, aż pierwszy wybuchł Sam. Poklepał młodego po ramieniu, ocierając teatralnie łzę w kąciku oka.

-Zadzwońmy po naszych, niech zbiorą rannych do skrzydła szpitalnego, a resztę do więzienia. Trzeba ich przesłuchać- pozwolił sobie zarządzić Tony, choć instruował bardziej samego siebie. Po chwili był już na linii z Nickiem Fury, który od razu się tym zajął.




---------------------

Hej, witajcie!

Totalnie nie nadaję się do opisu scen walk, dlatego wybaczcie za słaby i znów mocno opisowy rozdział. Mam nadzieję, że się Wam podoba!


Przy okazji chciałabym Wam złożyć życzenia Wielkanocne. Życzę Wam szczerej radości z tajemnicy Zmartwychwstania Jezusa i przede wszystkim zdrowia, bądźcie szczęśliwi. Tym którzy nie obchodzą świąt też życzę dużo zdrowia i tego, byście w te parę dni odpoczęli <3


Zostawcie po sobie gwiazdkę, komentarz, obserwację i koniecznie dajcie mu znać co sądzicie o tej całej brooklińskiej akcji. Myślicie, że to była ustawka czy nie spodziewali się? Wypowiedzcie się!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top