Part Forty One

W bazie każdy rozszedł się w swoje strony. Jedynie Bruce i Steve poszli z nieprzytomnymi mężczyznami na piętro szpitalne. Banner podłączył ich pod wszystkie potrzebne monitory i podał im tlen. Otworzył im nowe karty i wprowadził statystyki do komputera. Rogers przysiadł jedynie przy drzwiach, bacznie wszystko obserwując. Nie był tu bardzo potrzebny, ale wolał mieć nad wszystkim kontrolę, by mężczyźni czegoś nie wymyślili.
W tym samym czasie Harper leżała na podłodze swojego pokoju w całkowitej ciszy, bojąc się zrobić jakiegokolwiek kroku. Miała ogromną ochotę uciec po prostu stąd i na własną rękę zabić Mistrza i całe Arrows, ale wiedziała, że nie jest w stanie tego zrobić, nie prowadzi sobie z całą ich ekipą, a jej śmierć będzie jedynie bezsensowną ofiarą. Nie była pewna ile tak spędziła. Po tym jak Bucky, na jej prośbę, pozostawił ją samą nie sprawdziła ani laptopa ani zegarka. Usłyszała jednak ciche pukanie do drzwi.

-Harper? Otwórz, to tylko ja- powiedziała trochę głośniej niż normalnie Natasha. - Chciałam cię przeprosić- dodała po chwili, nie doczekując się odpowiedzi od czarnowłosej.- Okej, rozumiem, ale wiesz, że jest mi głupio. Nie chciałam się tak zachować, ale w ówczesnej sytuacji sama rozumiesz jak to wyglądało. Chciałam ci też podziękować, naprawdę dobrze zrobiłaś, jestem z Ciebie dumna Harper, naprawdę- dokończyła swój monolog Romanoff i jeszcze przez moment została pod drzwiami, jakby czekając, że czarownica jej w końcu otworzy, ale poddała się, zostawiając ją po raz kolejny kompletnie samą. Nie minęło znowu może trzydzieści minut, kiedy pukanie odezwało się po raz drugi.

-Ja nie będę tak miły jak Nat, albo otwierasz sama, albo zrobi to za ciebie Friday- warknął Clint, przybierając ostry, ojcowski ton głosu. Jones wiedziała, że z nim nie wygra, więc powoli podniosła się z ziemi i już miała mu otworzyć, kiedy usłyszała komunikat systemu.

-Pan Barton próbuje się włamać do pani pokoju- dziewczyna zaśmiała się tylko ja to, zdając sobie sprawę jak komicznie to musi wyglądać z perspektywy innych domowników, przechodzących akurat obok.

-Pieprzone drzwi antywłamaniowe Starka- łucznik klął pod nosem na tyle głośno, że na pewno wszyscy go słyszeli.

-No już się uspokój, otwieram ci! - krzyknęła dziewczyna, chowając książkę z czarami pod łóżko. Nie było potrzeby, by ktokolwiek ją znalazł.- Słucham cię? - stanęła w drzwiach, zakładając ręce na piersi.

-Wygrałem zakład Natasha!-wrzasnął na cały głos, a zaraz potem wprosił się do pokoju.- Wpadłem pogadać- dodał, lekko się uśmiechając i legając na łóżku.- Jak się czujesz?

-Jest już okej, wyprosiłam Bucky'ego, bo chciałam odpocząć.

-Doskonale wiem, że tego nie robiłaś. Nie musisz mi ściemniać Harper, chcesz pogadać?- zapytał spoglądając na nią. Bał o nią.

-Martwię się o chłopaków, Sam naprawdę był wściekły na mnie. Ja wiem jak to wyglądało, ale...- dziewczyna już się zaczęła tłumaczyć, przysiadając na łóżku, ale nie dała rady dokończyć. Clint pociągnął ją na siebie, tak, że położyła głowę na jego torsie. Leżeli tak przez chwilę bez słowa, aż w końcu mężczyzna odezwał się, odgarniając jej włosy z czoła.

-Wiedziałem, że im pomożesz. Jestem z Ciebie dumny Harper, wiesz? Nie martw się ani Samem, ani Tony'm, ani nawet tym waszym mistrzem. Z wszystkim sobie damy radę razem- zaśmiał się i przytulił ją, chcąc pokazać swoje wsparcie. Może i był czasem fatalnym ojcem, przyjacielem czy po prostu współpracownikiem, ale próbował być dobrym mentorem. Najpierw opiekował się tak Wandą, ale ta dziewczyna jest silna i dała sobie radę. Teraz przejął tą opiekę nad Harper i czuł, że będzie ciężko. Oboje nie mieli łatwych charakterów i byli przerażająco uparci.

-Dlaczego tak bardzo się mną przejmujesz?- zapytała, nie zwracając uwagi na to, co wcześniej mówił Clint.

-Nie mam pojęcia. Zobaczyłem, że błądzisz i potrzebujesz mentora, a z całym szacunkiem, nikt poza Stevem się do tego nie nadaje, a on ma mało czasu w życiu plus no nie wiem, nie powierzyłbym mu ciebie- rzucił w końcu, uciekając wzrokiem od brunetki.

-Że co?- dziewczyna chciała się podnieść, ale zatrzymały ją silne ramiona mężczyzny.

-Zostań. Ufam Rogersowi ogromnie, ale nie wiem czy umiałby cię dobrze poprowadzić, mam wrażenie, że coś by zepsuł- westchnął i zaczął się bawić jej włosami. Był bardziej niż pewien, że gdyby ktoś teraz wszedł uznałby, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń czy czyste partnerstwo.

-Skąd wiesz, że kochasz swoją żonę?

-Laurę? Skąd w ogóle wiesz...

-Widzę twoją tapetę na telefonie i obrączkę, niezbyt się z nią kryjesz- zaśmiała się w odpowiedzi dziewczyna.

-No tak, nie wiem czy i w ogóle kocham Laurę. Wiem, że jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie, że nie umiałbym bez niej żyć. Dała mi trzy najcudowniejsze istoty pod słońcem, moje dzieci i przez to wiem, że zabiłbym i umarł za nią. Właśnie stąd wiem, że kocham ją całym sercem, że jest nim. Nie wiem czy mówię dość zrozumiale, czy w ogóle wiesz o jakiej relacji mówię. To nie jest już takie szczeniackie zakochanie, to jest długi okres pracy, często okropionej łzami, kłótniami i wszystkim co najgorsze. Nawet nie wiesz ile razy miałem się z nią rozwieść, a ile ona ze mną to już pominę- oboje się zaśmiali z tych słów, zdając sobie jednak sprawę, że wówczas żadnemu z nich nie było do śmiechu.- Nie wiem czy będę z nią do śmierci, nie sposób tego przewidzieć, ale do śmierci będę ją kochał, będę przewyższał jej szczęście nad swoje- dokończył swój monolog, uśmiechając się lekko.- Wahanie się to nie zła sprawa, lepiej tysiąc razy się zawahać, niż raz kogoś skrzywdzić złą decyzją.  Jednak głowa do góry Mała, jestem pewien, że jesteście ku sobie.

-Nie myślałam o Bucky'm właściwie- zaczęła niepewnie.- Ale o babci, nie wiem czy jeszcze żyje, czy na pewno jestem gotowa chcieć jej pomóc.

-Jestem pewien, że jesteś gotowa na to, a nawet jeśli tak nie uważasz to ją kochasz. Babcia na pewno wiele ci oddała i zawierzyła. Po prostu ufaj w jej słowa i nie wątp w siebie, jasne? Pokaż, że ty też uważasz siebie za silną kobietę, którą niewątpliwie jesteś- uśmiechnął się pogodnie Clint i pocałował ją w czoło. Podniósł się z łóżka i przygasił jedno ze świateł.- Połóż się spać, jest już po dwudziestej, a dzisiaj był naprawdę ciężki dzień. Każdemu z nas przyda się odpoczynek- uśmiechnął się po raz kolejny spokojnie i zaczekał aż przebierze się w swojej łazience i położy do łóżka.

-Nie traktuj mnie znowu jak dziecka Barton- zagroziła ze zgrozą w oczach, ale zaraz jednak przybrała na twarz uśmiech, ciesząc się, że ma takiego przyjaciela. Dostała jeszcze jednego całusa w czoło i stryczka w nos.

-Śpij spokojnie Mała- powiedział na koniec i wyszedł z jej pokoju, uprzednia wygaszając światła. Zamknął powoli drzwi i zjechał po nich na ziemię. Nie był pewien czym był aż tak bardzo wyczerpany, ale on też pragnął by się położyć do łóżka. Wiedział jednak, że czekają go obowiązki. Musiał zdać jeszcze raport z akcji i zabezpieczyć qunijeta.

-Jak ona się czuję?- usłyszał nad sobą wykończony głos. Zadarł głowę lekko do góry i w końcu pozwolił uśmiechowi zejść z jego twarzy.

-Okłamuje nas.

--------------------------------
Wracam po prawie dokładnie... Miesiącu?

Strasznie Was za to przepraszam i z tej okazji rozdział już dzisiaj!

Co do tego sobotniego- nic nie obiecuje, ale trzymajcie kciuki!

Enjoy! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top