Part Forty Nine

-Co?- Harper zamarła na moment, nie będąc pewna czy na pewno dobrze usłyszała. Jasne, chciała to usłyszeć, marzyła o tym odkąd sama zaczęła coś czuć, ale nie była na to gotowa. Nie sądziła, że pierwszy powie to Bucky, to nie w jego stylu. On nie obnażał się z uczuć, nie wiedząc co go czeka w zamian.

-Cholera, a więc się zbłaźniłem- prychnął, puszczając jej dłonie i wstając z łazienki. Minął dziewczynę i już kierował się ku wyjściu, kiedy usłyszał:

-Myślę, że ja też coś czuje- wyszeptała Jones. Musiała go jakoś zatrzymać, a skoro on zdobył się na to wyznanie, to i ona da radę. Spojrzała na mężczyznę, uśmiechając się delikatnie, a widząc jego lekkie zakłopotanie, podeszła i wtuliła się w niego. Trwali tak parę minut. Nie wyrywając się, nie próbując całować, po prostu przytulając.- Cholera, faktycznie gorąco się zrobiło bez tej twojej koszulki- zażartowała, dźgając go między żebrami.

-Chodź się położyć, bo już jest późno. Ja pójdę do siebie...

-Zostań na noc- wystrzeliła jak z procy Harper, gasząc światło w łazience.- Twój pokój trzeba wyremontować, nie jest tam ani ciepło, ani bezpiecznie- stwierdziła zgodnie z prawdą. Wybita szyba była idealną gratką dla jakiś szaleńców.-Friday, zabezpiecz pokój Bucky'ego od zewnątrz.

-Pan Rogers już to zalecił, pan Stark został poinformowany o sprawie, specjaliści zostali wezwani na jutrzejszy dzień- wyrecytowała kobieta, informując o wszystkim co wiedziała.

-Cudnie, teraz daj nam spokój- westchnął Barnes, kładąc się na łóżko i ciągnąc za sobą dziewczynę.

-Przepraszam bardzo, ty coś planujesz?

-Wyspać się, bo Steve coś zaplanuje mi na jutro. Zawsze tak jest po ataku. Najpierw pozwala odespać, a potem męczy mnie treningami od rana- dodał, marszcząc nos. Jones pokiwała głową, dając znać, że rozumie. Bez słowa podeszła do szafy i wyciągnęła z niej swoją piżamę, którą była za duża dla niej koszulka, od...-Czy to należy do Bartona?- zapytał, widząc herb T.A.R.C.Z.Y.

-Możliwe- ubrała ją, ściągając wcześniej swój sweter i obcisłe jeansy. Zgasiła jeszcze światło, zapalając lampkę na szafeczce nocnej.- Idź spać, w porządku?- zapytała i położyła się obok mężczyzny. Ten pokiwał głową, dał jej całusa w czoło, objął ramieniem i burcząc pod nosem coś na wzór dobranoc, zamknął oczy. Harper też się rozłożyła i wtuliła w niego.-Dobranoc.

Nazajutrz o godzinie siódmej rano obudziła ich Friday.

-Pan Rogers nakazał mi was obudzić i poinformować, że za dziesięć minut macie być w sali treningowej- powiedziała kobieta, odsłaniając rolety w pokoju i puszczając radio. Musiała to być codzienna, poranna rutyna Harper.

-Przecież to Buck miał atak, nie ja- jęknęła, rozciągając się na łóżku i szturchając leżącego obok niej.-Idź się ubrać. Koszulkę masz w łazience i za dziesięć minut widzimy się na dole- poinstruowała go. Ten dał jej całusa i wstał z łóżka. Zabrał swoje rzeczy i trzymając dłoń na klamce, powiedział:

-Niech Steve na razie o nas nie wie- i wyszedł z pokoju. To nie tak, że nie chciał się nikomu nimi pochwalić. Tylko póki co nie chciał niepotrzebnych pogadanek czy spojrzeń innych. Bał się, że gdy Rogers się dowie, to zabroni im razem trenować. Chciał się najpierw samemu nacieszyć dziewczyną. Poszedł do swojego pokoju, a raczej do tego, co z niego zostało. Rolety zewnętrzne były zamknięte, dlatego w pokoju panowała ogromna ciemność. Zaświecił światło i kopnął drzwi, zamykając je. Wiedział doskonale czego chciał od nich Steve, ale oczekiwał, że sam wytłumaczy to Harper. Wziął z szafy luźną koszulkę i dresy, których zawsze używał na treningach. Były wygodne i długie, więc zawsze były pierwszym wyborem. Bucky spojrzał na siebie w lustrze i przeraził się z lekka. Był zarośnięty, nie golił się od dobrego półtorej tygodnia, włosy miał trochę tłuste, a pod oczami miał wory, jak gdyby nie spał w ogóle przez ostatni tydzień, choć było całkiem inaczej. Spał i to oddziwo całkiem dobrze. Przebrał się i wyszedł z pokoju i skierował się na dolną salę do treningów. Póki było spokojnie i Arrows się nie odzywało, Steve chciałby pewnie, by jak najwięcej wyćwiczyli. Westchnął i pchnął drzwi. W środku stała już Jones z Rogersem, nie rozmawiając.- A wy co tacy milczący?

-Harper jest na mnie zła, że obudziłem ją o siódmej.

-Bo to jest...- zaczęła, ale przerwał jej Bucky.

-Prawda jest taka, że to mnie musisz zmęczyć po ataku, nie ją. Czego chcesz od nas razem?

-To o czym wczoraj rozmawialiśmy ma sens i Tony na to przystał- odpowiedział Steve, wstając z krzesełka. Harper zaśmiała się sztucznie, chcąc przypomnieć o swoim istnieniu i o swojej wściekłości z powodu nie wtajemniczenia jej w żaden z ich planów.

-Ten tutaj wpadł wczoraj na pomysł, byśmy razem ćwiczyli walkę, bo skoro dzięki tobie wiedziałem, że się zapędziłem, to wierzy, że może z tobą będę potrafił być świetnym żołnierzem bez ataków- powiedział jednym tchem, nie patrząc jej w oczy. Znał plan przyjaciela już zeszłego wieczoru, a mimo to nie podzielił się tym z nią.- Pozwól mi najpierw potrenować samemu, nie mam dziś siły na walkę z magią- westchnął, stając bliżej przyjaciela i praktycznie szepcąc. Miał błagalny wzrok i oddziwo nie kłamał. Naprawdę chciał pobyć sam na treningu. Właśnie spędził noc z dziewczyną, której do wczoraj nie ufał. A przynajmniej nie w stu procentach. Rogers pokiwał głową, nie chcąc się zgodzić, ale kiedy spojrzał na zdezorientowaną Harper, odpuścił.

-Jutro o ósmej trzydzieści oboje tu jesteście. Na pierwszym treningu będę z wami, potem zaczniecie trenować sami, czasem z Wandą. Harper, idź do siebie. Ty wiesz jak masz ćwiczyć, potem wpadnij do mnie- zarządził i wyszedł, nie czekając na żadne słowa sprzeciwu. Kobieta została jeszcze na moment.

-To prawda? Pomogłam ci?

-Tak, gdyby nie ty, ten atak nie tak by wyglądał. Broniłbym się i pewnie skrzywdził Steva. Nie widziałaś mojego prawdziwego ataku, Harp.

-To skoro nie był prawdziwy, to po co cię męczy treningiem?

-Bo to dobre dla organizmu. Przypominam sobie do czego jestem stworzony i robi to bez zbędnej agresji. Wyciszam się i tak dalej- westchnął Bucky i sprawdził ustawienia bieżni.

-Chcesz żebym została?

-Idź się połóż, ja muszę trochę pobyć sam- powiedział od razu, choć pożałował tego, bo zrozumiał jaki to miało wydźwięk.-Znaczy cieszę się z twojej obecności, ale...

-Ataki są wyczerpujące i nigdy pojedyncze, prawda?- zapytała, jakby wiedząc o co chodzi.

-Skąd?

-Wieczorem otworzyłeś umysł, on wręcz wykrzykiwał ból i strach przed kolejnym atakiem- odpowiedziała i podeszła do niego. Złapała go za rękę, po czym wspięła się na palcach, by go pocałować.- Widzimy się na obiedzie- uśmiechnęła się i wyszła, zostawiając go, wedle jego życzenia, samego.


------------------------------------

Wybaczcie, że dopiero dzisiaj, ale byłam na kursach i totalnie nie miałam czasu (i internetu haha)

Dziękuję Wam za 7 tysięcy wyświetleń!!! Jesteście niesamowici i kochani! Nawet nie wiecie jak kocham Wasze komentarze i odpowiedzi na prywatne wiadomości!

Enjoy! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top