Part Forty Four

-Nie przesadzaj Barnes, znowu nie byłem tam aż tak długo- warknął Clint, zahaczając jeszcze o swój pokój w drodze na siłownie. Przebrał koszulkę na trochę bardziej przewiewną i spodnie zmienił na bardziej przylegające do skóry. Spojrzał jeszcze kątem oka na Bucky'ego, który był w krótkich spodenkach i bluzie.- Nie za ciepło ci? Albo zimno? Teraz to już sam nie wiem jaka pogoda w twoim umyśle się dzieje- dodał, zabierając coś spod blatu stolika.

-Czy ty tam masz...?

-Wszystkie zebrane informacje na temat Harper, tak. Możemy już iść nim ktoś, a znając nasze szczęście będzie to Natasha, zacznie coś podejrzewać?- westchnął i wskazał dłonią na drzwi. Obaj wyszli z pomieszczenia i skierowali się w stronę windy. -Dlaczego nie możemy się spotykać w bardziej cywilizowanych miejscach?

-Moje pierwsze rozmowy z Tonym na temat Jones też odbywały się tutaj- odpowiedział Bucky, obracając się bokiem do przyjaciela, bojąc się spojrzeć mu w oczy. Wiedział, że nie miałby zielonego pojęcia co powiedzieć.

-James, posłuchaj- zaczął Clint.- Nie wiemy kim do końca jest Harper, ale wiemy, że coś do siebie czujecie. Niech nasze podejrzenia was nie ograniczają, nie bój się jej i jej dotyku, okej?- wyrzucił w końcu z siebie. Zdawał sobie sprawę z jakimi zarzutami wobec szatynki się mierzą, ale był też pełen pozytywnych emocji względem niej. Wierzył w to, że jest niewinna i że nie ukrywa przed nimi nic znaczącego. Podpuścił ją do napisania listu i miał to sobie trochę za złe, bo obiecał dać jej czas, a właśnie robił wszystko, żeby go jej uciąć. Bił się z myślami czy na pewno może, względem swojego sumienia, rozmawiać z przyjaciółmi na ten temat, ale doszedł do wniosku, że nie musi im mówić całej prawdy, łącznie z tym, że to z Visionem rozmawiał zeszłego wieczora, na temat Harper i we dwoje też zaczęli się czegoś domyślać. Buck z Tonym prosili, by nie wtajemniczać w to zbyt dużej ilości ludzi, dlatego postanowił to przemyśleć.

-Nie bój się, w udawaniu jestem najlepszy. 

-Nie, nie możesz udawać. Pozwól sobie być sobą- upomniał go Clint dokładnie w momencie, gdy dojechali na właściwe piętro. Spojrzał na niego ostatni raz i weszli do pomieszczenia siłowni. W środku czekali już Tony i..

-Bruce?- Bucky przystanął na chwilę, zszokowany tym, że nie tylko ta trójka jest w to wtajemniczona.

-Tak, siadajcie. Mam wam coś do powiedzenia- powiedział mężczyzna, nie zważając na reakcje pozostałych. Nakazał Friday zamknąć na klucz drzwi i ostrzegać, gdyby ktokolwiek się zbliżał.-Tony streścił mi pokrótce o co podejrzewacie Harper i muszę was zmartwić. Żadne z waszych podejrzeń nie ma racji bytu- rzucił i spojrzał kątem oka na Tony'ego, czekając, aż dostanie pozwolenie na dalsze mówienie.- Miało to być zaplanowane, ale jaki sens miałoby oddawanie nas na śmierć, po czym ratowanie, za cenę swojego życia? Jeśli to miałaby być podpucha, to średnia i właściwie bezsensowna. Rozumiem,  że to nie jedyny powód dla którego ją podejrzewacie, ale jest jednym z głównych, jak sądzę. Dlatego proszę, zastanówcie się jeszcze raz- dokończył, bojąc się nawet odetchnąć zbyt głośno.

-Lepiej tysiąc razy się zawahać niż raz kogoś zranić zła decyzją- wyszeptał Clint, zdając sobie sprawę jak ważne dla niego samego były te słowa

-Huh?

-Nie, nic- powiedział już głośniej i otrząsnął się z chwilowej zadumy, na którą sobie pozwolił.- Bruce chyba ma rację, nie możemy jej posądzić o zdradę, kiedy was uratowała- dodał spokojnie, próbując zaobserwować reakcje Bucky'ego. Można było dostrzec, że on też wyraźnie był zdezorientowany, wiedząc jak wielki błąd mógł popełnić.

-Nie jestem przekonany co do tej gadki, ale zamknijmy na razie ten temat. Buck, pamiętasz jak było po rozmowie z Nickiem? Więc wspomnij to proszę teraz i bądź za nią lub przeciwko niej w zależności od tego co mówi ci serce- powiedział dość cicho Tony, wskazując palcem na jego klatkę piersiową.- Friday, otwórz drzwi. Idę do pracowni, nie szukajcie mnie- dodał i wyszedł. Tak po prostu jakby temat tu omawiany w ogóle nie istniał. Jakby to, co się właśnie stało nie było niczym dziwnym dla niego. Banner poszedł w jego ślady, nie mówiąc ani słowa. Mężczyźni zostali sami.

-Powinienem zaryzykować?

-Inaczej nie skosztujesz szampana- odpowiedział mu Clint i poklepując go po ramieniu, poszedł w ślady pozostałych. Czuł, że Barnes będzie teraz potrzebował chwili w samotności na przemyślenie sobie wszystkiego, dlatego chciał mu ją dać. Pozwolił mu pogadać sam ze sobą.

-Niech cię szlag Jones- warknął sam do siebie szatyn, siadając na pierwszym, lepszym urządzeniu do ćwiczeń. Schował twarz w dłonie i chciał sobie wszystko przemyśleć. Na moment zapomniał o plikach, które rzekomo miał mieć Barton, w głowie zapisał jedynie, by później je wykraść. Czuł, że łucznik coś przed nim ukrywa. Siedział tak przez dłuższą chwilę, nie ruszając się, nie mówiąc. Dał sobie moment na przemyślenia.- Niech cię szlag...- warknął, wstając na proste nogi. Już miał wyjść z pomieszczenia, kiedy zdał sobie sprawę, że nie ma gdzie pójść. Przecież nie pójdzie teraz do Steva, co miałby mu powiedzieć? Nie może też pójść do Harper, bałby się spojrzeć jej w oczy, aby nie wypaplać jej wszystkiego. Tony chciał, by dał mu spokój. Banner i Clint zostawili go, by na chwilę został sam. Pierwszy raz nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Miał przerażające wrażenie, że świat znowu nigdzie go nie chce, że każdemu jest zbędny. Zaczął chodzić w kółko po siłowni, trzymając dłonie na czubku głowy. Dawno nie miał takiego mętliku w głowie. Stanął w takim miejscu, gdzie mur był zbyt wysoki, by go przeskoczyć. Musiał go obejść, tylko jak?-Niech cię szlag...

-Bucky? Wszystko okej?- do pomieszczenia weszła wysoka czarownica i z przerażeniem spojrzała na Bucky'ego. Ten zdążył się osunąć po ścianie, bezsilny, nie mając żadnego planu. Kobieta podeszła do niego i kucnęła przed nim. Położyła dłoń na jego policzku, początkowo o nic nie pytając, a po prostu będąc obok. Próbowała go jakoś wesprzeć, ale bała się, by nie wybuchł niekontrolowaną wściekłością, która czasem się mu zdarzała.- Co się dzieje? Zawołać Steva?- pozwoliła sobie w końcu na pytania, bo już nie wiedziała jak mogła mu pomóc. Próbowała go podnieść z ziemi, ale nie współpracował z nią, a dla niej jednej był za silny.- Barnes, powiedz, że to ty- wyszeptała w końcu przerażona, zdając sobie sprawę, że może wrócił do niego Zimowy Żołnierz. Zamarła na chwilę, organizując moc w opuszkach palców, musiała być gotowa.

-Ja już nie wiem co powinienem zrobić- wychrypiał.- Ja mam dość- mężczyzna rzucał krótkie, zdawkowe zdania, oddychając ciężko.- Ja chcę tylko spokoju. Czy to za dużo Wanda?

-----------------------------------

Rozdział na sobotę i spóźniony prezent wigilijny- wesołych świąt dla Was!

Jak zdążę to za jakąś godzinę wleci kolejny rozdział!

Enjoy! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top