Part Forty Eight

Harper rozejrzała się jeszcze raz po pokoju i podeszła do leżącego mężczyzny. Przesunął się jej, aby ta mogła się obok niego położyć, ale ona jedynie usiadła obok niego i położyła dłonie na jego policzkach,

-Co się dzieje? Bucky...- wyszeptała i zbliżyła się do niego. On uśmiechnął się lekko i podniósł się na łokciach. Potem złapał dziewczynę w pasie i pomógł usiąść na jego kolanach.-Bucky, nie możesz tu zostać...- zaczęła, ale przerwał jej, całując ją lekko. Harper, nie kontrolując się, odsunęła się od niego.

-Zrobiłem coś nie tak?- zapytał, biorąc dłonie z jej tali, bojąc się, że zrobił coś wbrew jej woli. Harper jednak mu nie odpowiedziała, tylko wstała z łóżka i wyciągnęła dłoń przed siebie.

-Marzę, żebyś zrobił to jeszcze raz, ale nie tutaj- powiedziała pewna siebie i uśmiechnęła się pod nosem.- No ruszaj się, najpierw opatrzę ci nos, bo wyglądasz marnie- Bucky prychnął i wytarł krew z twarzy.

-Złamany, ale nie boli- Harper pomachała ręką, aby przypomnieć mu, że ciągle czeka. Barnes rozejrzał się po pokoju i z niechęcią wstał z łóżka. Wymacał w kieszeni pendrive i korzystając z nieuwagi towarzyszki, wyrzucił go do kosza. Nie potrzebował już dowodów na to, że dziewczyna jest z nimi i ich nie zdradza. Chciał jej w końcu zaufać i pozwolić rozkwitnąć uczuciu, które nim kierowało. Miał już dość ciągłego uciekania i samotności. Zamknął drzwi i po cichu poszli w kierunku pokoju dziewczyny.- A tu co się stało?- zapytał, widząc rozlaną kawę na wykładzinie przed jego pokojem. Harper zaśmiała się pod nosem, ale nic nie odpowiedziała. Tak właściwie nie było jej do śmiechu, kiedy wspominała tamten moment, ale nie chciała do niego wracać i mu przypominać. Wolała ten temat po prostu ominąć. Tak było bezpieczniej i łatwiej. Doprowadziła go do siebie i otworzyła drzwi.

-Zapraszam w me skromne progi- rzuciła, wpuszczając go przodem. Rozejrzała się jeszcze po korytarzu, upewniając się, że nikogo nie ma i nikt nie będzie świadkiem tego, że właśnie zaprosiła go na noc do jej pokoju.- Wejdź od razu do łazienki- wskazała ręką małe drzwi, zaraz po prawej stronie. Zamknęła drzwi na klucz i weszła za mężczyzną, który już zdążył usadowić się na brzegu wanny. Ona podeszła z kolei do szafki w której była prowizoryczna apteczka.-Czy Stark umieścił je wszędzie?

-Z każdego, choćby najmniejszego treningu wracamy z ranami, więc to jest po prostu wygodniejsze, że możemy się sami u siebie opatrzeć- wytłumaczył, uśmiechając się trochę. Czuł, że puchnie mu oko, ale nie było to nic dziwnego dla niego, nawet już nie czuł bólu, a jego serum super żołnierza, pomagało w tym. Harper słuchała go i szukała spirytusu salicylowego. W końcu go znalazła.

-Gdzie masz rany?- zapytała, szukając jeszcze plastrów i bandaży.

-Oprócz twarzy tylko na rękach, ale to nic takiego- odpowiedział, rozglądając się po łazience.

-Ściągnij koszulkę, żebyś nie miał jej zaraz całej mokrej ze spirytusu- poinstruowała go, wyjmując potrzebne jej opatrunki. Bucky wykonał jej polecenie, więc kiedy się odwróciła, zamarła na moment. Patrzyła na niego, lustrując go z góry na dół.

-Skoro aż tak cię zamurowało, to może ubiorę się z powrotem?

-Nie o to chodzi- zaczęła.-Znaczy to też, zrobiło się jakoś gorąco, ale dlaczego ty masz całą klatkę piersiową w ranach?- zapytała przerażona i podeszła bliżej, aby się przyjrzeć. Położyła dłoń na jakąś ledwo zaschniętą ranę. Takich szram miał wiele, ale poza nimi był też cały w siniakach.-A to co?- przejechała palcem po okrągłej ranie, ewidentnie postrzałowej.  

-Jedna z wielu akcji zimowego żołnierza, szczerze to o niej zapomniałem- zaśmiał się. Dobrze wiedział, że kłamał. To nie była jakaś tam kolejna akcja Bucky'ego, tylko zadanie, które bardzo dobrze pamiętał. Misja, w której miał zabić dwoje ludzi, choć jak się potem okazało troje. Sama Wilsona, Natashę Romanoff i Stevena Rogersa. To Nat go tak urządziła, ale nigdy nie uważał tej szramy jako ujmy, tylko jako pamiątkę i przestrogę odnośnie jego ciemnej strony.- Z czasem zobaczysz, że to nie jedyna taka rana.

-Okej, ale dlaczego wiele tych ran jest świeżych?

-Ja nigdy nie użyłem swojej apteczki z łazienki- odpowiedział tylko. Nigdy nie opatrzył sobie sam żadnej rany, jedynie przemywał je wodą. Skutkiem tego był fakt, że bardzo często one się otwierały, nie mogąc się w spokoju zagoić. Bucky nie odpoczywał bo bitwach, po prostu szedł trenować na kolejne.

-Buck, dlaczego?- zapytała Harper, kładąc teraz dłonie na jego policzkach. Byli blisko siebie, może zbyt blisko, ale im obojgu się to podobało.

-Tak mnie wyszkolono, a tego nigdy się nie zapomina, rozumiesz? Część starej ciebie, zawsze będzie w tobie- wyszeptał w jej usta i zaraz potem musnął ją lekko w nie. Jones  nie pozostała mu dłużna i tym razem pocałowała go. Bucky położył swoje ręce na jej talii i przyciągnął ją do siebie. Jedna ręka Harper powędrowała z powrotem na klatkę Jamesa. Całowali się tak, jakby świat nie istniał. Byli tylko oni.

-Muszę cię opatrzeć- oderwała się od niego czarnowłosa, na co jęknął.

-A było już tak cudownie- zmarszczył nos, chcąc wyrazić swoje niezadowolenie. Dziewczyna nie zwracała jednak na to uwagi, tylko otwarła butelkę.

-Przygotuj się, może zapiec- ostrzegła, gdy stanęła przed nim.- Zamknij oczy- poinstruowała go, biorąc jednak na wszelki wypadek ręcznik i kładąc go pod jego brodą. Polała szybko i zdecydowanie nos spirytusem, na co mężczyzną syknął. Niewiele myśląc wpiła się w jego usta, mając nadzieję, że to jakoś pomoże.

-Takie znieczulenie to ja rozumiem- zaśmiał się Bucky, kiedy w końcu się od niego odsunęła.

-Boże, co my robimy?- zapytała dziewczyna, osuszając ranę.

-To, czego pragnęliśmy od początku.

-Na początku chciałeś mnie zabić- zauważyła.

-Racja, od pewnego czasu- poprawił się. Harper pokiwała tylko głową i założyła mu opatrunek na nos. W ciszy opatrzyła resztę jego twarzy i dłoń. Mokrą ścierką obtarła też metalową ranę. W końca mogła wszystko pochować z powrotem do apteczki i wrócić do chłopaka.

-Chodź się położyć- zaczęła, ale ten jej przerwał, łapiąc ją za ręce.

-Musimy porozmawiać.

-Zaczyna się poważnie- zaśmiała się, ale widząc jego minę spoważniała i zamilkła.

-Nasze początki były trudne, wiem o tym, w ogóle się nie dogadywaliśmy, nie ufałem ci, byłem gotowy cię zabić- wyznał, nie patrząc jej w oczy. Teraz już nie był pewien czy to wstyd czy po prostu się stresował.- Jak mam być szczery to wciąż się boję i nie wiem czy mogę ci ufać, ale staram się, bo...- zaciął się i przełknął ślinę. Wiedział co chce jej powiedzieć, ale nie był pewien czy jest na to gotowy.- Bo coś do ciebie czuję.

--------------------------------------------

Aaaa uwielbiam Was! Dostałam od Was tyle cudownych wiadomości, że ja nie mogę! Mam najlepszych czytelników pod słońcem!

Z tego wszystkiego mam szybkie pytanie- kiedy chcecie dodatkowy rozdział? Albo maraton? Od Was to wszystko zależy

Enjoy! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top