Part Forty

Bucky obejrzał się na pozostałych. Rhodey szedł ku quinjetowi z pomocą Thora, kulejąc lekko. Wandę trzymał w ramionach Vision, również ją przytulając. Clint i Natasha siedzieli obok Bruca i debatowali o czymś zaciekle, ni to się kłócąc, ni śmiejąc. Sam rozmawiał o czymś żywiołowo ze Stevem. Tony leżał pod drzewem obok Petera, wysłuchując jego niekończących się pytań

-Oni nie są wściekli, są ci wdzięczni, uratowałaś ich Harper- wyszeptał, zmuszając ją, żeby spojrzała mu w oczy. Uśmiechnął się przy tym szeroko i ścisnął jej dłoń, aby dodać jej otuchy. Zaraz potem znowu przybliżył ją do siebie i niespokojnie spoglądał na Rogersa i Wilsona, którzy coraz wyraźniej się o coś kłócili. Mężczyzna miał dziwne przeczucie, że chodzi w tym wszystkim o czarnowłosą. Chciała się odwrócić do nich, jednak nie pozwolił jej na to, nie wiedząc jak zareaguje.

-Mam tego dość Steve!- wrzasnął w końcu Sam, na tyle głośno, że słyszeli go wszyscy. On jednak zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Wyrwał rękę z uścisku przyjaciela i obrócił się na pięcie. Skierował się w stronę czarownicy.- Posłuchaj mnie Harper, bo nie mam zamiaru się powtarzać- Bucky dla bezpieczeństwa usadowił dziewczynę na ziemi, a sam z niej wstał, chcąc być w pierwsze linii z mężczyzną.

-Zważaj na czyny-ostrzegł go, ale nie wywarło to na nim wrażenia i ominął przyjaciela. Zbliżył się niebezpiecznie blisko do dziewczyny i chciał ją podnieść za kołnierzyk jej stroju, jednak poczuł, jak odciągają go od niej czyjeś silne ramiona.- Hamuj się.

-Zostaw mnie! Ona chciała nas zabić!- wrzeszczał coraz głośniej.

-Uratowała was...- zaczął Bucky, ale Sam mu przerwał.

-Może ona to wszystko zaplanowała! Może nas wykorzystuje! Podła, dwulicowa wiedźma! Chcesz po prostu zaliczyć Barnes'a po prostu? Mogłaś powiedzieć, myślę, że dałby ci...- mówił ze śmiechem, ale szybko zszedł mu on z twarzy, bo Bucky przyłożył mu bez ogródek z zaciśniętej pięści. Mimo chwilowego szoku, Sam nie pozostał mu dłuży. Mężczyźni bili się, jakby dopiero co wyszli ze szkoły. Reszta drużyny nie bardzo wiedziała co się dzieje i dopiero po paru sekundach Steve, Peter i Thor interweniowali. Nie było łatwo ich rozdzielić, bo między nimi wybuchły ogromy wściekłości zbierane już przez jakiś czas. W dodatku Wilson obrażał dziewczynę, która wiele dla Bucky'ego znaczyła. Parker złapał Falcona w sieć i z pomocą Thora przytrzymał obok jednego z drzew, a Rogers wykręcił przyjacielowi ręce do tyłu, przyciskając je mocno, aby się mu nie wyrwał. Ten jednak ciągle się wierzgał.

-Siedź, bo wykręcę ci je mocniej- warknął Kapitan, wychodząc z siebie. Kłótnia tej dwójki weszły teraz na najwyższy poziom, to już nie były niegroźne, a nawet momentami zabawne, przepychanki, oni właśnie skoczyli sobie do gardeł, gotowi się zabić.

-Nikt nie będzie obrażał Harper, a szczególnie osoba przez nią uratowana- powiedział pewny siebie Bucky, wypluwając krew z ust.

-Każdy myśli tak samo jak ja, ale nikt ci tego nie powie ze strachu. Ta su...- Sam znowu się uruchomił, ale tym razem przerwał mu Clint.

-Uspokój się Wilson- stanął on wyraźnie po stronie Harper. Mężczyźni usłyszeli ciche prychnięcie i odwrócili się w stronę osoby, która była tego źródłem. Tony wyraźnie z nich szydził.

-Ależ on ma trochę racji. To musiało być zaplanowane, od razu to miejsce.

-Tony...- zaczął Steve, ale przerwała mu Natasha.

-Oni nie zachowują się normalnie- stwierdziła, kręcąc nosem i rozmyślając nad tym chwilę.- Bruce!- krzyknęła w końcu, orientując się wokół czego krążyły jej myśli.- Jakie dokładnie są skutki użycia broni?

-Oprócz najoczywistszych, czyli śmierci i zatrucia... Utraty przytomności i... Chwilowe wzrosty agresji!

-Teraz wszystko jasne- westchnął Steve.- Panowie, musicie się uspokoić.

-Przestań pieprzyć Rogers.

-Tony, oni mają rację, po prostu...- zaczął spokojnie Rhodey, jednak Stark roześmiał się w głos.

-Et tu, Brute, contra me?- prychnął. Steve skinął niezauważalnie głową do Bartona i obaj agresywni mężczyźni zostali uśpieni, przez jakieś zastrzyki, które miał w swoim ekwipunku łucznik.

-Nic im nie będzie?- upewnił się James, na co ten tylko potwierdził.

-Bruce, jak z ich tego wybudzić?

-Lek przestanie sam działać po około sześciu godzinach, co do broni Klevox... Muszę podać im tlen, aby rozrzedził substancję, ale bez paniki. Nic im nie będzie. Harper, a ty się nie łam, bo to nie są ich normalne myśli, uratowałaś ich, a oni o tym wiedzą, rozumiesz?- mówił spokojnym głosem Banner, próbując załagodzić sytuację swoim spokojem.

-Wiecie co? Ja lubię wasze pogawędki, ale dużo lepiej słucha mi się w bezpiecznej bazie, dlatego Bucky, Steve bierzcie tych dwóch tutaj- zarządził Clint, a sam podszedł do Jones.- Chodź, nie możesz tu zostać- dziewczyna płakała, a przez to również bardzo trzęsła. Wydawała się być taka bezbronna.

-Boję się ich- wyszeptała, nie patrząc nikomu w oczy, a tylko okrążając wzrokiem drużynę. Teraz naprawdę nie kłamała. Była pewna, że mężczyźni ją przejrzeli i to akurat w momencie, w którym chciała się zmienić, próbowała to robić. To kwestia czasu kiedy będą pragnęli jej śmierci.

-Harper, posłuchaj mnie...- spróbował po raz kolejny Clint, ale ona nie dała mu dojść do słowa.

-Oni chcą mnie zabić!- warknęła trochę głośniej.

-Bucky!- rzucił przez ramię Barton, a kiedy ten nie zareagował, powtórzył jeszcze raz.- Bucky, ona ma atak paniki!- ona sama słyszała to jednak jak przez mgłę, czuła się jak w bańce, z której nie była w stanie się wydostać. Poczuła na swoich ramionach czyjeś dłonie, ale przeraźliwie ją one paliły, dlatego nie myśląc wiele, zorganizowała moc i wystrzeliła w swojego, w jej mniemaniu, oprawcę.

-James!- wrzasnęła przerażona Wanda, a dziewczyna w tym czasie zamknęła się w tarczy, jaką sama utworzyła. Nikt, ani nic nie mógł się przez nią przebić czy w jakikolwiek sposób przedostać. Zaczęła sobie nucić piosenkę, którą nuciła jej babcia. Minęło może dziesięć sekund, kiedy dołączyła do niej Maximoff, a zaraz potem Romanoff, a jako ostatni włączył się Bucky. Zaczęła dopuszczać do siebie ich głosy, szczególnie głos mężczyzny, który ją uspokajał. Powoli zaczęła zwalniać barierę. Spojrzała na Barnesa błagalnym wzrokiem, a ten szybko pojął aluzję i podszedł do niej i przyciągnął ją do siebie. Przytulił, nie puszczając ani na moment.

-Proszę, wracajmy, okej?- wyszeptał James, biorąc ją na ręce. Wniósł ją do quinjeta i usadowił się z dala od nich.

-A więc cel baza- zaśmiała się Natasha, siadając obok przyjaciela za sterami.



--------------------------------

To tak na koniec dniaa- dobrej nocy!

Enjoy! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top