Part Fifty Two
Bucky nie kontrolował się z ćwiczeniami, nie przerywał ich ani na moment, chcąc wyciągnąć z siebie wszystkie negatywne emocje, które w nim krążyły. Trochę się ich nazbierało, więc jego trening był długi. Zatracił się w nim, czas przestał istnieć. Zaczął wspominać lata czterdzieste, ubiegłego wieku, jego przyjaźń ze Stevem, swoją rodzinę, którą opuścił, ginąc na jednej z akcji Kapitana Ameryki, potem myślał o czasie, gdy nie panował na sobą, był kimś innym w swojej skórze, o tych wszystkich torturach, zabójstwach, aż w końcu o przebaczeniu drużyny, o Wakandzie, o przyjaciołach, których zyskał i o Harper, dziewczynie, która sprawiła, że dowiedział się, że ma serce. Był gotów ćwiczyć cały dzień, aby potem po prostu iść spać, ale przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi, wyrywając go tym samym z transu.
-Chodź na obiad, Buck- powiedziała Harper, zamykając za sobą drzwi i opierając się o nie. Uśmiechnęła się lekko, widząc jak mężczyzna wygląda bez koszulki.- Kiedy zdążyłeś się jej pozbyć?
-Jakiś czas temu, tak jest wygodniej, jak mam być szczery- zaśmiał się i podszedł do niej, dając jej całusa w policzek.- Jak ci minęło południe i czemu obiad jest tak wcześnie?
-Dobrze, rozmawiałam trochę z Clintem i poznałam nawet jego rodzinę. Laura jest cudowna!
-Wiele osób tak mówi, osobiście nie miałem okazji, z wiadomych względów, poznać nikogo- powiedział, przecierając twarz ręcznikiem i biorąc łyka wody.
-Co do obiadu, jest już piętnasta, więc taka odpowiednia pora, tak mi się wydaje. Gotowałam z Clintem- rzuciła.- Natasha z Wandą nam, tak jakby, pomagały- dodała ostrożnie, aby nie zdradzić za wiele szczegółów. Usiadła na jednym z urządzeń.
-Całe dziewczyny, wszędzie chcą pomóc- zaśmiał się ponownie i ukucnął naprzeciwko niej. - Jak się czujesz?
-Ogólnie całkiem nieźle, boję się tylko tego, jak Steve chce byśmy razem ćwiczyli- zawahała się na moment.- Mam znaleźć jakieś zaklęcie? Jeśli tak, to kogo ono ma wspomagać.
-Spokojnie Harp, nie stresuj się tak. Nie musisz nic szukać. Chodzi tylko o to, byśmy współpracowali. Zróbmy tak, że jutro pokażę ci moje techniki walki. Nóż, pistolet, walkę wręcz. Ty pokażesz mi swoje, czyli magię, co potrafisz zrobić. Spróbujemy to złączyć, a potem zmierzymy się najpierw z Wandą, bo ona pomoże nam od twojej strony, potem z Stevem i jego tarczą, potem z technologią Tony'ego, myślałem jeszcze o...
-Nie rozpędzaj się tak- przerwała mu ze śmiechem. Podobały się jej jego plany, ale nie wiedziała czy do tego czasu jeszcze tu będzie. Jej plany zakładały, że cała akcja rozegra się w odległości góra miesiąca, a on rozpisał im ćwiczenia na pół roku. Jeśli Arrows nie zmieniło swoich planów, to za dwa miesiąca miałaby się rozegrać ostateczna walka.- Najpierw chodź zjeść obiad, potem się umyjesz i może się gdzieś przejdziemy?- zapytała ostrożnie, wahając się czy się zgodzi.
-Pasuje- pocałował ją i złapał za dłoń. Czarnowłosa patrzyła na niego zszokowana, ustalili przecież rano, że nie chcą nikomu mówić.- Tutaj na dole nikt nas nie zobaczy- wytłumaczył.- Poza tym idę o zakład, że Clint wie. Tu nie ma plotek, które by do niego nie doszły.
-Sama mu powiedziałam, jest dla mnie jak ojciec albo mentor, nie złość się.
-Nie martw się Harp- stanął na przeciw niej i położył swoje dłonie na policzek.- To naturalne, że chciałaś komuś powiedzieć. Chodź, nim Clint z Thorem wszystko zjedzą.
-Czy będzie tam Tony?
-Najpewniej tak- uśmiechnął się pokrzepiająco i pocałował ją jeszcze raz. Szalał za nią, była dla niego taka ważna. Jeszcze miesiąc temu sobie tego nie wyobrażał, ba! Tydzień temu, gdyby ktoś mu opowiedział, że będzie spał w jednym łóżku z Harper, wyśmiałby go. Poszli do windy i dopiero kiedy wyjeżdżali na odpowiednie piętro puścili swoje dłonie. Do jadalni weszli jako znajomi.- Gdzie jest Thor?
-Musiał wrócić do Asgardu, twierdził, że nie wie, kiedy wróci- wyjaśnił im Bruce, pijący kawę. W kuchni Natasha i Wanda kończyły gotować mięso. Rzadko mieli czas na to, żeby robić to samemu, ale skoro ostatnio było spokojnie, to chcieli wykorzystać ten czas. Początkowo obiad mieli przygotowywać Harper i Clint, ale zrezygnowali po tym jak na patelni wybuchł im mały pożar. Spalone naczynie siedziało na stole, a obok niego Barton, skarcony przez przyjaciółki. Jadł obrażony marchewkę i nie odzywał się.
-Temu co się stało?- zapytał Bucky, kukając do pomieszczenia. Wszystkie trzy zaśmiały się tylko, ale nic nie powiedziały. Łucznik spojrzał na Barnesa wściekły i również milczał.- Nie wnikam
-Gdzie reszta?
-Wołałam ich, ale Tony odrzucił zaproszenie.
-Friday mnie źle zrozumiała- powiedział wywołany przez nich mężczyzna, pojawiając się obok.- Maszyny mnie zagłuszyły- wytłumaczył.- Harper, możemy pogadać?
-Tak, oczywiście- westchnęła przerażona i rzuciła błagalne spojrzenie na Clinta i Bucky'ego. Żaden nie mógł jednak nic zrobić. Jej ukochany kiwnął tylko okiem, aby okazać jej swoje wsparcie. Stark i Jones wyszli do salonu i przysiedli na najbardziej oddalonej kanapie.
-Chciałbym cię przeprosić- zaczął.
-Nic...
-Zaczekaj- przerwał jej.- Daj mi się wytłumaczyć- dodał.- To było silniejsze ode mnie, to kazało mi wierzyć, że nas oszukujesz, że coś jest nie tak. Nie zwracałem uwagi na fakt, że przecież narażałaś swoje życie. Żeby mnie uratować. Chciałaś się za mnie poświęcić. Doceniam to i dziękuję. Jestem ci winien życie- uśmiechnął się lekko i spuścił głowę. Brunetka myślała chwilę co na to odpowiedzieć, wymyślała różne zapewnienia, że nic się nie dzieje, ale ostatecznie powiedziała tylko:
-O jakże ciężka jest głowa, która nosi koronę, tę okrutną kochankę- zaśmiała się cicho, a Tony spojrzał na nią niezrozumiale.- Nie karz mi nosić na sobie tej odpowiedzialności, że będziesz ratował moje życie-wytłumaczyła i wróciła do jadalni w której siedziała już prawie cała drużyna.-Gdzie Sam?- zapytała Steva.
-Boi się przyjść- zaśmiał się, siadając na swoim miejscu.
-Friday, powiedz mu, że mu coś zrobię jak się zaraz nie pojawi- rzuciła do sztucznej inteligencji, wzdychając ciężko. Uwielbiała tych ludzi, ale nie rozumiała o co się im rozchodzi. Nie jest aż taka straszna. Prawda? Po chwili do pomieszczenia wszedł Wilson. Miał spuszczoną głowę, jakby bał się patrzeć na przyjaciół. Dlatego Harper postanowiła zrobić pierwszy krok. Podeszła do niego i przytuliła się do niego. Bucky właśnie wyszedł z kuchni i zobaczył te scenę. Obok niego stała Natasha, która przytrzymała go mocno za ramię.
-Stopuj się- wyszeptała.- To twój przyjaciel, nie wróg. Dla niej- dokończyła, patrząc mu w oczy. Potem pchnęła go lekko, aby wrócił do miejsca z którego przyszedł.
-Przyjaciele na nowo?- zapytała w tym samym czasie Harper, uśmiechając się promieniście.
-Przyjaciele- odparł Sam, dając jej całusa w policzek. Romanoff dziękowała losowi, że Barnes zdążył wyjść, bo inaczej zabiłby go. Nie kontrolowałby się.
------------------------------------
Wybaczcie! Na swoje usprawiedliwienie mam... No dobra, nie mam haha
Mam jednak nadzieję, że rozdział się Wam spodoba!
Przy okazji chciałam zapytać- chcecie jednoznaczne zakończenie czy takie z dwiema opcjami?
Enjoy! :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top