Part Fifty Seven
-Spodziewałaś się nas?- spytał Matt.
-Głupcze, to ja was tutaj przywołałam. A wy, jak te posłuszne osły, przyszliście tu i wypełniacie mój plan, krok po kroku- zaśmiała się i wskazała im dłonią tylne wyjście.- Wychodźcie, nikt ma nie ucierpieć.
-Po co ci to? Życie ci nie miłe? Kiedy już mistrz cię zabiję, to wróci po tych twoich Avengersów.
-Przypomnij mi proszę- zaczęła, nie zważając na jego groźby.- Podczas przyrzeczeń deklarowaliście się, że będziecie służyć Mistrzowi i jego siostrze, tak?- mężczyzna spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem, po czym zaciskając mocniej ręce na kierownicy, odpowiedział.
-Tak.
-I ich potomkom?
-Nie, to wykreślił po zdradzie pani siostry.
-Rozumiem, więc usunął też tych, którzy go zabiją?
-Nie Harper, tego nie usunął- przyznał, będąc już całkiem zdezorientowany.
-Pozwolił wam mnie zabić?
-Tylko ja dostałem to pozwolenie, w razie gdybyś sprawiała wyjątkowe problemy- westchnął i schował broń. Oboje wiedzieli, że nie byłby do tego zdolny. Nie dlatego, że tego nie chciał, marzył, żeby się w końcu jej odpłacić za wszystko co wycierpiał z jej powodu. Z drugiej strony wiedział, że jeśli zabiłby ją, to rychło sam by stracił życie. Mistrz był wściekły na siostrzenicę, ale jako, że była jego jedyną spadkobierczynią, musiał spróbować ją przekabacić na swoją stronę.- To wszyscy Harper, jakie są rozkazy?- dziewczyna nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się lekko i zaczęła robić dłońmi okręgi. Z jej magii powstał wir, który mienił się na wszystkie kolory błękitu.- Harper, co ty robisz?- spytał Matt, bojąc się tego. Czuł, że mogą zginąć, nawet jeśli oni byli na to gotowi, to on nie.
-Zwalniam ich z czarów Mistrza i wprowadzam swoje- rzuciła i zaczęła wystrzeliwać maleńkie ogniki w ich kierunkach. Ich oczy robiły się niebieskie, całe. Wyglądało to strasznie.- Wróćcie do swoich rodzin, zapomnijcie o tej magii którą tu tworzyliście- wyszeptała po łacinie i wystrzeliła ogromną kulę niebieskiego ognia, która jednak nikomu nie zrobiła krzywdy i zaraz się rozproszyła. Ludzie, którzy dotychczas trzymali ręce na broniach, teraz wrzucili je do wozu, po czym się rozeszli, tak po prostu, jak gdyby nigdy ich tutaj nie było. Harper uśmiechnęła się lekko i pomachała im na pożegnanie. Cieszyła się, że uwolniła przynajmniej paru niewinnych żołnierzy, spod magii Mistrza.- A teraz Matt, prowadź do niego. Chyba czas się spotkać i odnowić więzi.
Tymczasem u Bucky'ego i Natashy:
-Nat, gdzie jesteś?- wrzasnął mężczyzna, jednak zaraz schował się za rogiem, widząc jednego z żołnierzy. On jednak nie zwrócił na niego uwagi i poszedł w kierunku schodów, kierując się do garaży, tak jakby robił odwrót. Barnes przeklął siarczyście, zdając sobie sprawę, że to może oznaczać tylko jedno. Złapali Harper albo przynajmniej ona dała im takie wrażenie. On poszedł jednak szukać rudowłosej, w końcu dokładnie to obiecał ukochanej. Nie mógł złamać obietnicy.
-Tu jestem, gdzie jest Harper?- wyszeptała, zaciągając go wcześniej do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Wcześniej jednak przyjrzała się mu czy aby nie ma jakiś ran albo oznak, że to wcale nie jest Bucky.
-Kazała mi iść ciebie szukać, mówiła, że na pewno będziesz ryzykować- powiedział, po czym zamilkł, jakby lekko zdezorientowany.-Dlaczego ja jej posłuchałem?- spytał się, patrząc przerażony na przyjaciółkę.
-Zaczarowała się, ot co- zaśmiała się, jednak położyła mu dłoń na policzku.- Nie martw się, znajdziemy ją. Jednak najpierw reszta ekipy, w porządku?- dodała i wyszli z pomieszczenia, kierując się na dalsze piętra w poszukiwaniu reszty drużyny.
Tymczasem u Harper:
-Nie wydajesz się być szczególnie zadowolony z mojej obecności- zaśmiała się Harper, związując włosy w ciasny kucyk. Spojrzała na byłego przyjaciela i współpracownika, który miał mocno zaciśniętą szczękę, wyraźnie na nią wściekły. Choć może był przerażony? Sama nie wiedziała jakie emocje nim kierowały, a nie bardzo chciała czytać w jego umyśle.
-Po prostu zostałem z tobą sam, a nie wiem do czego jesteś zdolna.
-Sądzisz, że mogłabym cię zabić?- roześmiała się, wiedząc, że przecież nie mogła by tego zrobić. Tak realnie nikogo nigdy nie zabiła, jedyne co to ktoś mógł umrzeć wskutek zadanych przez nią ran.
-Nie wiem co siedzi ci we łbie, nie ufam ci.
-Ty mi nie ufasz? To ty chciałeś mnie wykorzystać w domu moich przyjaciół i chłopaka!- wykrzyczała, jednak dalej się uśmiechając. Nie do końca wierzyła jak bardzo można być zapatrzonym w siebie idiotą.
-Właśnie dlatego ci nie ufam, ani temu twojemu Bucky'emu, zabije mnie jak mnie znajdzie.
-Oczywiście, że to zrobi, ale sobie na to zapracowałeś. Gdyby nie fakt, że Steve przyszedł na czas, zginąłbyś w tej kuchni śmieciu- warknęła, po czym upewniła się, że ma swój nóż. Miała nad nim przewagę w postaci rzuconego czaru manipulacji, nie mogła jednak ufać sobie na tyle, by skupić się tylko na tym. Po parudziesięciu minutach drogi w końcu dojechali do tajemnej siedziby Arrows, która była tą prawdziwą, a nie do tej, w której trzymali ją i Bucky'ego, pokazowej i opuszczonej już następnej godziny.
-Jak się podoba dom?- spytał, wjeżdżając na parking i wzdychając ciężko pod nosem.
-To już nie jest i nigdy nie będzie mój dom- odpowiedziała mu, po czym jednak nerwowo zacisnęła pięści, po chwili je rozluźniając i tak w kółko.
-Pamiętasz gdzie iść czy mam cię zaprowadzić?- oboje wyszli z auta i stali przed ogromnymi, automatycznymi drzwiami, które prowadziły wgłąb siedziby. Harper znała ten teren aż za dobrze, praktycznie tutaj się wychowała.- Harper, nie możemy tego odciągać, czas jest na twoją korzyść- wyszeptał, spoglądając na nią.- On się nie spodziewa ciebie tak szybko.
-Dlaczego chcesz mi pomóc?
-Chciałbym zrzucić na to, że podświadomie mną manipulujesz, ale prawda jest taka, że boję się go. Jeśli go zabijesz, umrę z honorem albo przeżyję w więzieniu- wyznał szczerze.- Jeśli jednak on zabije ciebie, zginę w męczarniach, jestem oddany Arrows, ale jestem też tchórzem- powiedział, na co Harper zaśmiała się, klepiąc go po ramieniu.
-Taki byłeś, nim zacząłeś mnie oszukiwać i wykorzystywać- przyznała i posłała mu najszerszy uśmiech, na jaki było ją obecnie stać. W środku była po prostu przerażona.
-Nie robiłem tego z własnej woli Harper, przysięgam- wyszeptał, po czym wcisnął na ścianie przycisk, który otwierał drzwi.- Powodzenia, uratuj swoją rodzinę i tych, którzy pozostali wierni twojej matce- dodał i zniknął gdzieś w bocznych korytarzach. Jones została sama i musiała się zmierzyć ze swoim przeznaczeniem, niż wpadnie na to ktoś inny.
Tymczasem w Avengers Tower:
-Buck, możesz zejść do serwerowni?- usłyszał w telefonie. Dzwonił do niego Clint. Przeszukiwali wszystkie piętra w poszukiwaniu Harper i ludzi Arrows, ale jak na złość nie było nikogo, panowała kompletna cisza i spokój. Mężczyzna, ile sił miał w nogach, zszedł na dół i stanął w drzwiach pomieszczenia, w którym byli już Clint, Natasha i Peter.
-Bucky, to nie było porwanie- zaczęła Romanoff, wypuszczając powoli powietrze z ust.
-To niby co?- warknął, wchodząc głębiej. Po chwili koło niego pojawił się Steve, który puścił jakieś nagranie, prawdopodobnie z kamer. Była na nim Harper i Matt, rozmawiali, jak gdyby nigdy nic. Potem dołączyli do nich kolejni i po prostu się ulotnili, jak starzy przyjaciele.- To jakiś żart, grozili jej.
-Buck, ona była przygotowana, zostawiła ci list- wyszeptał Clint, wyciągając do niego rękę z jakąś zmiętą kopertą.- Ona czekała na odpowiedni moment.
-Musimy uciekać albo przygotować się do walki- dodała Natasha i chciała przytulić się do Barnesa. On jednak ich ominął i wyszedł. Tak po prostu uciekł, musiał przetrawić to, czego się dowiedział. Jego ukochana ich zdradziła. Oszukała go.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top