Part Eleven
Tony wszedł do kuchni w której siedzieli już Peter z Thorem i Wandą.
-Dzień dobry, skąd te niemrawe miny?- zapytał podchodząc do szafki i wyjął z niej chleb i pierwszy lepszy dżem. Położył to na stole i trącił ramieniem Parkera, chcąc wywołać w nim jakąkolwiek reakcję. Ten jednak nawet na niego nie spojrzał. Spojrzał ponad nim na resztę osób w pomieszczeniu z pytającym wyrazem twarzy. Wanda pokiwała głową i położyła głowę na ramieniu pajęczaka.- Dobra, nie interesują mnie jakieś wasze tajemnice, młody co się dzieje?- zapytał i wysunął krzesełko spod stołu i siadł na przeciwko niego. Świdrował go wzrokiem, dopóki ten na niego nie spojrzał. W jego oczach błyszczały łzy, a oczy miał mocne czerwone od płaczu. Położył dłoń na jego ramieniu i przyciągnął go do siebie. Peter wtulił się w Starka, niczym w ojca i wybuchnął płaczem po raz kolejny.- Młody, ciii, o co chodzi?- zapytał i jedną dłonią pokazał wszystkim, żeby wyszli. Thor wziął pod rękę Wandę. która się sprzeciwiała.-Jesteśmy już sami, powiedz coś. Boli cię coś? Ktoś cię zaatakował? Komuś stała się krzywda? Powiedz coś, martwię się.
-Panie Stark, ja... Ja po prostu tęsknię za rodzicami, za wujkiem... - mówił między nowymi napadami płaczu chłopak.- Wiem, że zachowuję się teraz jak rozwydrzony dzieciak, bo nikt tutaj praktycznie nie ma już na świecie rodziców, ale dlaczego ja musiałem stracić, aż dwóch ojców? Co jeśli ja... Jeśli stracę też pana? Miałem w nocy okropne koszmary. Śniło mi się jak umiera pan na moich rękach, jak jestem na pana pogrzebie, jak Pepper płacze, jak Wanda jest w rozsypce... Widziałem nasz rozpad, koniec Avengers...- wyrzucił w końcu z siebie i z jego oczu na nowo poleciały łzy.
-Pete, nie dopuszczę do tego, żeby komukolwiek z nas coś się stało, nawet jeśli, którekolwiek z nas w końcu odejdzie na wieczną wartę, to Avengers nigdy się nie rozpadnie, bo to coś więcej niż praca, niż wymuszona organizacja. Jesteśmy rodziną, a rodzina nigdy się nie rozpada. Los okropnie cię potraktował, to prawda, ale gdyby nie on, to czy miałbyś teraz nas? Zrobię wszystko, żebyś czuł się jak w domu, żebyś mógł być w domu. A teraz bierz leki, które przygotowała ci Maximoff i zbieraj się, Clint odwiezie cię do ciotki na weekend. Nie ma nic nagłego, żebyś musiał siedzieć u nas, a dobrze zrobi ci reset- powiedział i poklepał go po ramieniu po raz ostatni. Wstał ze stołka i podał mu pudełko z paroma tabletkami. Nalał mu do szklanki ciepłej wody i uśmiechnął się lekko.- Jesteś najsilniejszym dzieciakiem jakiego spotkałem, a spotkałem też Harleya, który był moim psychologiem w ciężkim czasie- oboje zaśmiali się. Peter przepił medykamenty i westchnął.
-Dziękuję panie Stark, to dla mnie zaszczyt, że mam tutaj swój dom- powiedział i wyszedł z kuchni, minął się w drzwiach z Clintem, który rzucił mu, że ma pół godziny.
-Na pewno mogę zostawić was samych?- zapytał Barton Starka i wziął mu z talerza jedną kanapkę, za co dostał po głowie. W tym czasie do salonu wszedł Thor i wziął drugą.
-Zabiję was kiedyś, przysięgam- warknął i rzucił nóż z powrotem na blat.- Tak, jedź. My spróbujemy się czegoś dowiedzieć, wezmę Pepper na randkę, pogadam trochę z Harper. Pozdrów ode mnie Laurę, a i- otworzył szafkę, która była z boku i wyciągnął z niej trzy małe pudełka.- Daj to dzieciakom, nic wielkiego, nie znam się na prezentach, Pepper im coś kupiła- powiedział nie mając na twarzy uśmiechu. Chciał pokazać, że jest twardy i coś takiego go nie rusza.
-Skoro to od Twojej narzeczonej, to nie muszę się martwić, że wybuchnie mi to w drodze?- zapytał Clint, powstrzymując się od śmiechu. Dokończył kanapkę i wstał od stołu. Podał dłoń obu mężczyznom- Do zobaczenia we wtorek panowie- mówiąc to wyszedł i skierował się do pokoju, by wziąć swoją torbę. Cieszył się jak szalony na tą krótką przerwę. W końcu będzie mógł się przytulić do dzieci i do ukochanej.
Po godzinie byli już z Peterem w drodze. Wystawił go pod jego blokiem, żegnając się szybkim uściskiem. Teraz mógł wyłączyć swój typ gotowości i skupić się na rodzinie, a nie na Avengersach.
W tym samym czasie w siedzibie trwała narada przed treningowa. Nie mieli właściwie nic lepszego do roboty, więc trochę ruchu im nie zaszkodzi. Jedynie Banner miał spędzić ten czas w pracowni, pracując nad czymś, ale nad czym to nikt nie wiedział. Pewnie znowu jedno z tych jego genialnych wynalazków.
-Zrób coś innego od biegania w końcu Steve! Naucz się dobrze korzystać z broni palnej albo chociaż białej- westchnął Sam i oparł się ramionami i głową o stół. Miał dość biegania z Rogersem i nie da się w to po raz kolejny wciągnąć. Jeszcze raz usłyszy frazę "z twojej lewej" to w końcu wróci z treningu sam, z trupem na ramieniu.
-Nie będę walczyć bronią, myślałem, że do tego doszliśmy.
-Róbcie co chcecie. Nie mam zamiaru słuchać waszej kłótni o trening- wyrzucił w końcu z siebie Tony i wstał od stołu, z zamiarem wyjścia z salonu, jednak przeszkodziła mu Friday, informacją, że dzwoni Nick Fury. -A byłem pewien, że już dla niego nie pracuję. Witaj Fury, jestem pewien, że dzwonisz z sprawą niecierpiącą zwłoki, bo tak się składa, że mamy we...
-Grupa ludzi ukradła potężną broń biologiczną. Nie mamy żadnych danych na temat kto to jest i dlaczego to zrobił.
-Dopiero wysłałem ludzi na urlop, mam ich zwołać? Wiemy kto to- powiedział spokojnie patrząc na nagranie, które wysłał mu Nick.
-Wiesz kto to? Skąd ta pewność Stark?- zapytał lekko zbity z tropu Nick i zmarszczył brwi. Iron Man spojrzał na Kapitana i nie był pewien co zrobić. Czy milczeć na temat ich więźnia, czy jednak zdradzić mu prawdę Steve uratował go z opresji i zaczął mówić:
-Pamiętasz ostatnią akcję na Brooklynie? Pewna nasza informatyka dała nam znać, że jest taka, z pozoru niegroźna, grupa terrorystyczna Arrows. Jak widać na filmiku mają strzałki na ubraniach.
-Mówiliście, że to nic groźnego ostatnio, że ktoś chce po prostu okraść bank, a wy chcecie to powstrzymać bez ofiar- powiedział i zacisnął pięści na fotelu, nad którym stał. W tle można było usłyszeć gwar ludzi, będących na lotniskowcu. Na ekranie obok mężczyzny stała też niezbyt niska, dość chuda brunetka z krótkimi włosami. Maria Hill, jego prawa ręka i ulubiony agent. Niezastąpiona kobieta, choć niedoceniana. Avengersi spojrzeli na siebie nie wiedząc co powiedzieć. Kapitan kiwnął lekko głową na tak, dając Tonemu zgodę na zdradzenie całej prawdy, choć wiedział, że ten przekaże tylko jej część.
-Podczas ostatniej akcji złapaliśmy pewną zagubioną dziewczynę, nazywa się Harper, jest czarownicą, ale nie z ramienia Hydry. Ona mówi, że była porwana w pierwszych latach swojego życia przez właśnie Arrows. Ona zdradziła nam ich plan na Brooklyn. To też ich robota, te strzałki to potwierdzają.- zakończył z poważnym wyrazem twarzy. Wszyscy mieli nadzieję, że nie zainteresuje ich temat Exitium. W końcu to oni mieli ją pod opieką i to oni chcieli odkryć prawdziwy powód, dla którego się u nich znalazła.
-Agentka Hill prześle wam wszelkie informację i oddaję sprawę w wasze ręce. Macie ją odzyskać i dowiedzieć się co to za jedni- powiedział i się rozłączył. Tony i Steve wypuścili głośno powietrze. Wśród nich powstała nieprzyjemna i ciężka cisza. Wszyscy czekali na jedno zdanie, którego się tak naprawdę spodziewali. Nikt nie ważył się pierwszy odezwać. W końcu uczynił to Tony, odbierając pliki od Marii.
-Wchodzimy w stan przedwojenny- rzekł i schował twarz w dłonie. Muszą wejść teraz na specjalny tryb życia, kwestią czasu jest wojna pomiędzy nimi, a nową, dotychczas niepozorną, grupą.
------------------------------------------------
To się porobiło 🙊 Co o tym myślicie? Dajcie znać w komentarzach- nawet nie wiecie jaka to satysfakcja! ❤
Do zobaczenia za tydzień! ❤🙊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top