rozdział 1

HARRY'S POV:

- Czy ktoś widział mój dezodorant? - spytałem, rozglądając się po garderobie.

Za chwilę mieliśmy koncert w Irlandii. Było to ostatnie show, które dawaliśmy w Europie.

Od razu po zakończeniu koncertu, mieliśmy wsiąść w vana, który miał nas zabrać na samolot. Z lotniska czekał nas lot do Chicago, gdzie po krótkiej przerwie zaczynaliśmy trasę w Ameryce.

Nie wiem czy dni wolne od koncertów, można było nazwać relaksem, bo zamiast odsypiania wczesnych podbudek, czekało nas studio nagraniowe. Byliśmy w połowie trzeciej płyty i musieliśmy skończyć ją w dwa tygodnie.

Także o matko i córko! Czy wy widzicie jaki obrót przybrało moje życie?! Czasem sam nie mogę uwierzyć, w to co robię. No wiecie, nie żebym narzekał, ale moją pracą jest śpiewanie, za które zarabiam tyle ile moja bunia nigdy na oczy nie widziała...ja z resztą też.

Jedną z moich ulubionych części tej roboty są gale! O tak! Darmowe żarcie i darmowy alkohol to jest po prostu raj kurna na Ziemi! Dodatkowo można poznać takie sławy, o których śniłeś po nocach. Ja np. mało nie narobiłem w majtki, kiedy Selena Gomez powiedziała mi, że jestem słodki. Rozumiecie to? Ja! Słodki! Selena Gomez! Dobra, bo znowu za bardzo się podniecę, a przed samym koncertem nie wypada.

- Skąd mam wiedzieć, gdzie go zostawiłeś? - mruknął Zayn, który poprawiał przed lustrem fryzurę.

- Jesteś moim przyjacielem! Mógłbyś chociaż spróbować mi pomóc! - pisnąłem.

- Może bunia Ci nie spakowała? - parsknął Louis.

- Bunia mnie nie-...no dobra, może i tak. - westchnąłem.

- Po co Ci dezodorant skoro na scenie spocisz się jak prosie? - spytał Nialler.

- Nie lubię wychodzić śmierdzący, nasi fani zasługują na szacunek. Na pewno nie chcą nas oglądać niewydezorantowanych. - fuknąłem.

- Niewy-...co? Nie ma takiego słowa! - rzucił Liam.

- To moje słowo, a jeśli Wam się coś nie podoba to...to...to po prostu, no. - rzuciłem, zagdlądając w każdy możliwy zakamarek garderoby.

- Woah, Harry nie bądź taki zadziorny. - parsknął Tommo.

- Potrzebuję tego dezodorantu! - wykrzyknąłem zdesperowany.

- Na litość boską! Poproś Louise, żeby psiknęła Ci lakierem do włosów pod tymi pachami! - zaproponował Zayn, który miał już chyba dość moich problemów.

- Oszalałeś? - spytałem. - Liam, mogę użyć twojego? - spojrzałem błagalnie na bruneta, który wpatrzony był w ekran swojego telefonu.

- Okej, ale nie za dużo. Dla mnie też musi wystarczyć. - odparł.

- Oh, oczywiście. - parsknąłem i podszedłem do toaletki Liama, na której jak zawsze panował porządek.

Chwyciłem dezodorant z adidasa i szybko się popsikałem. Odstawiłem go na miejsce, ale wtedy w oczy rzucił mi się flakonik perfum. Powąchałem i stwierdziłem, że to najlepsze pieprzone perfumy męskie, jakie w życiu poczuł mój nos!

- Skąd je masz? - spytałem, machając buteleczką.

- Od Charlie, to prezent na urodziny. - wzruszył ramionami, odrywając wzrok od telefonu.

- Hej! Mi ona nie kupuje prezentów! - zaperzyłem się.

- Może dlatego, że nie jesteś jej bratem. - mruknął Louis.

- Co z tego? Jestem jej najlepszym przyjacielem! - rzuciłem.

- Czy mogę wyprowadzić Cię z błędu? - spytał niepewnie Liam, ale nie czekając na moją odpowiedź kontynuował: - Ty byłeś jej najlepszym przyjacielem, Harry. Teraz prawie ze sobą nie rozmawiacie, a Charlie znalazła sobie nowych przyjaciół. - dodał, powodując u mnie zdenerwowanie.

- Niby kogo? - prychnąłem.

- Nie wiem, nie znam ich. Wspominała coś o jakimś Samie i Sophii. - odparł tonem wypranym z jakichkolwiek emocji.

- Sam? Nie lubię go. - rzuciłem.

- Co? Nawet go nie znasz!

- Nie muszę, pff. - prychnąłem, słysząc słowa Payne'a. - To, że jest chłopakiem, nie jest mną i przyjaźni się z Jabłecznikiem to wystarczający powód. - dodałem.

- Jesteś pierdolnięty.

Oh tak, nie raz to już słyszałem i uwierzcie mi, że nie traktowałem tego za obrazę. Fajnie jest być nazywanym pierdolniętym, nie za dużo ludzi na to zasługuje. Serio, doceniam to. Aha, żeby nie było...w tej wypowiedzi nie ma sarkazmu, znacie mnie chyba na tyle, że już to wiecie, prawda?

CHARLIE'S POV:

- Charlie, kurwa mać. - warknęła Sophia, siadając na moim łóżku, gdzie dopisywałam ostatnie zdanie do mojej pracy semestralnej.

- Muszę to skończyć. - mruknęłam, całkowicie pochłonięta pisaniem.

- Siedzisz nad tym już trzecią godzinę. - jęknęła brunetka.

- Jeśli chcę w kwietniu zacząć pracę, to muszę to zdać conajmniej na 4. - odparłam, skreślając słowa, które wcześniej napisałam.

- Oh, no tak. Wtedy mnie zostawisz. - westchnęła, przechodząc na swoją stronę pokoju.

- Będziesz mnie odwiedzać...gdziekolwiek akurat będę. - rzuciłam, spoglądając na nią z uśmiechem.

- Też chcę brata, który jest w zespole, a na dodatek załatwia mi pracę, za tyle kasy. - odparła.

- Tak, Liam jest super. - przyznałam, uśmiechając się tym razem jak debil.

- Oddaj mi go, hm? Ja Ci w zamian podrzucę moją siostrę. - mruknęła.

- Soph, kocham Cię, ale...moja odpowiedź to 3x nie. Nie rozpaczaj tak, Sam zostaje z Tobą, jakoś przetrwacie te 2 lata, które Wam zostały. - powiedziałam.

- A co jak przydzielą mi dziwną współlokatorkę, która będzie oprawiała jakieś szatańskie modły o piątej nad ranem, albo gorzej! Co jak będzie kujonką w posklejanych okularach, dziwnych swetrach i spódnicach w kratę, a do tego z wielkim aparatem na zębach! Przecież ja umrę, Charlie nie rób mi tego! - jęknęła.

Boże, ona była żeńską wersją Harrego, przysięgam Wam!

W chwili, kiedy miałam jej odpowiedzieć zadzwonił mój telefon. Zdziwiłam się, kiedy na ekranie zobaczyłam zdjęcie Stylesa.

- Ha...

- Czemu nie kupiłaś mi prezentu na urodziny? Jakim prawem, o mnie zapomniałaś?! Ah, no tak! To na pewno przez tego Sama, kim on w ogóle jest? Jemu kupujesz prezenty? Oh, na pewno! Wszystkim kupujesz, tylko nie mnie! Ty wiesz jak się poczułem, kiedy Liam pokazał mi perfumy, które dostał na urodziny? Od Ciebie?!

- Harry...

- Nie Harruj mi tutaj, Jabłecznik! Domagam się wytłumaczenia! W czym jestem gorszy, no w czym?

- Harry...

- Przestań! Wiem jak mam na imię, nie wiem natomiast dlaczego nie dostałem swojego prezentu, przecież byłem...

- Zamknij się! Proszę, zamknij się! - wrzasnęłam, przerywając jego monolog. - Nie masz czasu zadzwonić, kiedy indziej? Jestem w tej chwili zajęta, muszę skończyć pracę i nie mogę się teraz rozpraszać, rozumiesz? - spytałam, słysząc po drugiej stronie ciche westchnienie.

- Zadzwonię do Ciebie po koncercie, radzę Ci znaleźć dobrą wymówkę do tego czasu. Pozwolisz teraz, że doporowadzę do krzyku Irlandzkie nastolatki. Bajo Jabłecznik! - krzyknął i się rozłączył.

Harry to Sophia, Sophia to Harry. Muszę zrobić wszystko, żeby ta dwójka się nie spotkała, bo inaczej stanie się to zagładą dla ludzkości.

- Kto dzwonił? - spytała Soph, kołysając się na swoim łóżku.

- Harry. - westchnęłam.

- Harry? Harry Styles?

- Tak, właśnie ten.

- O mój Boże... - szepnęła, wytrzeszczając oczy.

- Coś mówiłaś? - spytałam.

- Ja? Pff, oczywiście, że nie, bo wiesz, ja nic nie mówiłam, ani słowa z siebie nie wydałam, coś Ci się musiało zdawać, bo ja...

- Tak, wiem...ty nic nie mówiłaś. - machnęłam na nią ręką i powróciłam do pracy, która minutę później znów została przerwana, przez powiadomienie z twittera. Dokładniej był to tweet konta One Direction. Pisnęłam cicho i podskoczyłam w miejscu, wchodząc na portal, gdzie zobaczyłam zdjęcie tych debili z podpisem:

"Last show in Europe! Are you readyyy Ireland?! :)" *

Zeskanowałam wzrokiem każdego z nich po kolei i nie zauważyłam nawet, kiedy wstrzymałam oddech, patrząc na Zayna. Szybko zorientowałam się co robię i odłożyłam telefon, lekko się czerwieniąc.

Daj sobie spokój Charlie, nie zawracaj sobie nim głowy na nowo...

------------------------
* Ostatnie show w Europie! Jesteś gotowa Irlandio?! :)
-------------------------

Pierwszy rozdział za nami! Uff! :D

Dajcie mi znać co sądzicie, proszę! :)

Pozdrawiam i życzę Wam powodzenia w wytrzymaniu takich wysokich temperatur! :/ U mnie jak na razie jest 31 stopnii, ale wczoraj było 36 w cieniu. Umieram! :|

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top