Rozdział 2. Nagłe zderzenie
Aiden
-Boże dziękuję ci za sklep obok uczelni- powiedział Noah wchodząc do środka.
Mam dość marudzenia tego przerośniętego dzieciaka, błagam uratujcie mnie od niego. Było mu dać wcześniej jakieś jedzenie, żeby się zamknął to bym nie musiał teraz tego ględzenia słuchać.
-Dobra kupuj szybko co chcesz i wychodzimy- powiedziałem widząc jak Noah się wszędzie rozgląda.
-Jezu daj się zastanowić młotku- burknął nawet na mnie nie patrząc. Jęknąłem męczeńsko bo zakupy z czarnowłosym są istną katorgą, nieważne czy spożywcze czy ciuchowe. Jakiekolwiek zakupy z moim przyjacielem nigdy szybko się nie kończą, przejrzy dosłownie każdy zakamarek sklepu, każdą półkę czy wieszak. Z tego powodu przestałem z nim na nie chodzić, za to Cat z nim bardzo chętnie chodzi, lubi zakupy więc nie ma problemu chodzić z brązowookim.
-Błagam cię Noah, zrób je szybko i wracamy na uczelnie- szedłem za nim narzekając co chwilę.
-Boże Aiden czy ty musisz zawsze narzekać?- zapytał patrząc na mnie z politowaniem.
-Tak, muszę bo z tobą nie da się szybko zrobić zakupów ciołku. Pośpiesz się bo nie zdążysz zjeść przed kolejnym wykładem.
-Dobra dobra marudo, już biorę to co chce i idziemy- westchnął i wziął szybko jakiś napój i pierwszą lepszą gotową kanapkę po czym szybkim krokiem udał się do kasy. Kiedy wyszliśmy od razu wróciliśmy na uczelnie, a mój przyjaciel wyciągnął z opakowania kanapkę pochłaniając niemalże jej połowę naraz. podbiegła do nas Cat cała uradowana.
-Coś za dobry masz dziś humor, co jest Cat?- zapytałem będąc ciekawym tego co spowodowało takie szczęście u naszej przyjaciółki.
-Widziałam jednego chłopaka, jest nieziemsko przystojny- rozmarzyła się.
-Oho, kogoś ponosi- zaśmiałem się razem z czarnowłosym.
-Wcale nie ponosi!- fuknęła i założyła ręce na wysokości piersi.
-Dobra koniec tego dobrego sio na zajęcia- powiedziałem patrząc na godzinę. Rudowłosa kiwnęła głową i poszła do swojej sali, a my podśmiewując się także skierowaliśmy się do sali gdzie spędziliśmy resztę zajęć.
-------
-Dobra ty masz dzisiaj trening nie?- zapytał Noah po skończonych zajęciach gdy zbieraliśmy się do wyjścia.
-Tak, powinienem już iść bo się spóźnię, a wiesz jak stary Johnson tego nie lubi- odpowiedziałem patrząc na godzinę w telefonie.
Szybko wyszliśmy z terenu uczelni i pożegnaliśmy, mój przyjaciel razem z Cat skierowali się w przeciwną stronę niż idę ja. Żwawym krokiem ruszyłem na halę treningową gdzie pewnie już wszyscy czekali. Otworzyłem drzwi od sali i mało brakowało, a dostałbym piłką prosto w twarz, zaśmiałem się cicho i rozejrzałem się po pomieszczeniu, w środku znajdowało się już parę osób.
-Yo Tsuyoshi! Agresywny jesteś, proszę nie niszcz mojej przystojnej twarzy!- krzyknąłem do jednego z bliźniaków wchodząc do sali.
-Niczego nie obiecuje Ai!- Japończyk zaczął się śmiać razem ze swoim bratem Hiroto. Bracia bliźniacy, jedyna rzecz jaka ich od siebie odróżnia to kolor włosów.
Tsuyoshi ma długie trochę za ramiona białe włosy, natomiast Hiroto intensywnie granatowe, oboje ścięte je mają w stylu wolf cut czy jakiegoś innego mulleta. Nie znam się, ale trzeba przyznać, że wyglądają naprawdę dobrze, oboje są przystojni i dość wysocy. W sumie to mamy tyle samo wzrostu, cała nasza trójka ma po 180 centymetrów wzrostu. Japończycy tak jak ja mają po dwadzieścia jeden lat. Może brakuje nam trochę wzrostu do standardów graczy koszykówki, ale radzimy sobie całkiem nieźle, ba nawet mogę stwierdzić, że jesteśmy zajebiście dobrzy.
Poszedłem do szatni, aby przebrać się w strój sportowy, wziąłem jeszcze tylko butelkę wody i udałem się na hale. Gdy tam dotarłem zobaczyłem, że w środku jest już więcej osób.
-Dobra panowie, za dwa miesiące mamy mały towarzyski meczyk liczę więc, że będziecie odpowiednio przygotowani- powiedział do nas trener, Pan Johnson miał już pięćdziesiąt lat, ale trzymał się lepiej niż niejeden trzydziestolatek. Lekko siwe włosy i broda pasowały mu jak nic innego, dobrze współgrały z jasnoniebieskimi oczami skrytymi za szkłami okularów korekcyjnych. Pan Johnson zawsze wygląda na poważnego i ostrego mężczyznę jednak tak naprawdę jest przyjaznym człowiekiem, który zawsze poratuje dobrym słowem i wsparciem.
-Tak jest, będziemy w najlepszej formie Panie Johnson - odezwał się nasz kapitan Andrew, wyższy ode mnie o co najmniej dziesięć centymetrów dwudziestoczteroletni dobrze zbudowany brunet.
Marzenie każdej dziewczyny.
-No i to ma się rozumieć, panowie piętnaście minut rozgrzewki i dzielimy się na dwie drużyny- starszy klasnął w dłonie i usiadł na ławce, która znajdowała się pod ścianą przed trybunami.
Zaczęliśmy rozgrzewkę, kółka po sali, rozgrzewanie całego ciała. Trochę kozłowania i rzutów do kosza i byliśmy gotowi dzielić się na drużyny. Gdy udało się to zrobić zagraliśmy mecz, wszyscy porządnie się staraliśmy, graliśmy na sto procent mimo tego, że to tylko mecz miedzy nami.
Po skończonym treningu i przebraniu się z powrotem w normalne ciuchy pożegnałem się z chłopakami i ruszyłem w stronę mieszkania. Rodzinka już powinna być więc nie powinienem się martwić o jedzenie.
Może zrobili obiad, jestem głodny.
Nagle uderzyłem w coś twardego, odbiłem się od tego i upadłem na chodnik tyłkiem. Syknąłem cicho z bólu jaki mi przy tym towarzyszył i uniosłem wzrok mając zacząć obrażać słup, na który myślałem, że wszedłem. Okazało się, że to nie słup, a jakiś chłopak. Wysoki, umięśniony z szerokimi barkami. Kobaltowe oczy i czarne włosy, ostre rysy szczęki oraz kości policzkowych, pieprzyk na policzku tuż pod lewym okiem.
Przystojny.
-Nic ci nie jest?- odezwał się wyciągając w moją stronę dłoń. Złapałem ją i dźwignąłem się z brudnego chodnika, otrzepałem się z kurzu i spojrzałem na niego kolejny raz.
Chłopak wyglądał na starszego ode mnie jak i również wyższego, zdecydowanie. Jeśli twierdziłem, że Andrew jest marzeniem każdej dziewczyny to ten chłopak jest marzeniem zarówno dziewcząt jak i chłopaków.
-Jest okej, nie zauważyłem cię, przepraszam- odpowiedziałem ze słyszalną w głosie skruchą.
-Nic się nie stało. następnym razem nie bujaj tak w obłokach jak idziesz chodnikiem, jeszcze wejdziesz pod auto- uśmiechnął się i puścił mi oczko.
Matko jak się oddychało?
-Um... Tak jasne, będę bardziej uważny- Kretynie od kiedy jesteś taki nieśmiały
-Skoro nic ci nie jest to już pójdę, może się jeszcze spotkamy, do zobaczenia piegusie- powiedział i ominął mnie by po chwili zniknąć w jednej z alejek.
-Co to miało być, boże trochę straszne. Dobra Aiden do domu marsz, musisz się ogarnąć na jutro- powiedziałem do siebie i poklepałem sobie policzki dłońmi, aby trochę się otrząsnąć i ruszyłem na nowo do domu.
Czułem bardzo dziwne uczucie gdzieś wewnątrz mnie, nie wiem co to za uczucie, ani jak je określić, to coś między smutkiem i radością, jakaś mieszanka tych uczuć. Nie mam pojęcia dlaczego to czuję, ani dlaczego teraz.
Chyba jestem po prostu zmęczony.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top