Wedding time

Aromat świeżo zaparzonej kawy, syk dyszy spieniającej mleko, zgrzyt drzwiczek przytwierdzonych do baru, które otwierały się i zamykały co parę sekund, wszystko to docierało do uszu Castiela Novaka, który zamglonym wzrokiem wpatrywał się w kartkę papieru. Próbował nie skupiać uwagi na dźwiękach związanych z pracą kawiarni, ale nie za dobrze mu to szło, pomimo, że powinien się już przyzwyczaić. Wpadał do Starbucks'a prawie że codziennie po swoją ulubioną latte z dodatkiem białej czekolady, zawsze na ziarnach blonde. Pracował w gazecie po drugiej stronie ulicy, a przez słabość do kofeiny, nie potrafił się jej nigdy oprzeć.

Westchnął po raz pięćdziesiąty piąty, odłożył długopis i chcąc poprawić sobie humor wziął kolejnego łyka kawy, ale dziś nie smakowała tak dobrze jak za każdym razem. Nie była to wina baristy, który mu ją przygotowywał, lecz jego. Problem leżał po jego stronie. A wszystko przez to, że był pieprzonym perfekcjonistą.

Przetarł twarz i poprawił na kanapie uśmiechając do Victora, pracownika z którym czasem ucinał sobie pogawędkę. Ten, na widok jego skwaszonej miny uniósł kciuk w górę na chwilę przerywając przyjmowanie zamówienia przy kasie. Cas skinął głową trzęsąc się coraz bardziej. Jeszcze Dean się spóźniał choć obiecał, że wyjdzie z biura wcześniej, no obiecał. Tym bardziej, że wiedział iż Castiel chciał być w kawiarni zanim pojawi się fotograf i konsultant ślubny. Swoją drogą wciąż nie mógł w to uwierzyć, jasna cholera, miał niedługo wziąć ślub, zostać czyimś mężem, stanąć na ślubnym kobiercu z mężczyzną swojego życia, który może jednak zostanie dzisiaj wykopany z sypialni, jeśli się za trzy minuty nie pojawi.

Dzwoneczek przy drzwiach zadzwonił, a gdy brunet zerknął w ich stronę cały wcześniejszy gniew jakby wyparował. Tak właśnie działał na niego Dean Winchester, przepiękny blondyn o zielonych oczach, jego narzeczony. Poznali się za sprawą totalnego przypadku, można by rzecz głupiego zbiegu okoliczności. Brat Deana, Sam, bawił się w randkowanie przez Internet, tak samo jak Gabriel, brat Casa, ale byli w tym krótko rzecz ujmując do bani. Zatem jako dobrzy i kochani bracia, Dean oraz Cas chcieli im w tym pomóc, to jest, pisali wiadomości w ich imieniu. Gdy wszystko wyszło na jaw Samuel i Gabriel rzeczywiście zostali parą, tak samo jak ich bracia. Historia ta została nawet raz opisana w gazecie, w której brunet pracował. Kolega zza biurka nie mógł przepuścić takiego tematu, zmienił imiona i puścił sensację w świat. Do dnia dzisiejszego redakcja otrzymuje listy od fanów.

– Już jestem skarbie, mówiłem, że zdążę.

Całus w czoło lekarstwem na wszystko.

– Miałeś być dziesięć minut temu. – Castiel nie byłby sobą, gdyby mu tego nie wypomniał.

Dean zajął miejsce obok ściągając skórzaną kurtkę.

– Nie, miałem być przed nimi i oto jestem.

Cały Winchester, zawsze miał dobre wyjaśnienie.

– Czarna Americano podana do stołu, na koszt firmy - Victor postawił biały kubek na stoliku, mrugając zaczepnie do Deana. – Uspokój swojego chłopaka, dawno nie widziałem go bardziej przerażonego, trzęsie portkami odkąd tylko przyszedł.

Castiel przewrócił oczami, serio, jeszcze tego mu było trzeba. Od kiedy to barista był przeciwko niemu?

– Wcale się nie trzęsę – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Ale swojej kawy nie wypiłeś Cas, więc coś ewidentnie jest na rzeczy.

– Nic nie jest, po prostu –

Nie zdążył dokończyć, gdyż do stolika podeszło dwóch mężczyzn w białych koszulach, jeden z teczką dokumentów, drugi z jeszcze większą teczką.

– Państwo Winchester, zgadza się?

Dean pierwszy podał rękę na powitanie.

– Tak, już niedługo.

Usiedli naprzeciwko nich, rozkładając się ze swoim dobytkiem na całym stoliku.

– Nazywam się William Bolt i jestem konsultantem ślubnym, a to jest Mike Specter, mój zaufany fotograf.

Cała czwórka uśmiechnęła się do siebie. A więc, show czas rozpocząć. Ogólnie, zaraz po zaręczynach, gdy Dean i Cas zaczęli rozmawiać jak ich ślub mógłby wyglądać, dotarło do nich ile tak naprawdę jest z tym roboty. Pomimo iż ten dzień należy do pary młodej o gości również trzeba zadbać i to właśnie w tym momencie zaczynały się schody. Brunet już na starcie wpadł w taką panikę, że Dean nie miał wyboru jak znaleźć kogoś z branży, kto to ogarnie i przede wszystkim uspokoi narzeczonego.

– Zacznijmy może od miejsca – zaproponował Bolt. – Z tego co już od Państwa wiem, ślub ma odbyć się w kaplicy Łaski Bożej, tutaj w San Francisco, a wesele w karczmie przy zjeździe w 280. Czy coś się zmieniło?

– Nie, nie, planowo tam ma się wszystko odbyć – odpowiedział Cas, w końcu się odzywając. – Karczmę prowadzi znajomy brata Deana, byliśmy tam kilka razy i zakochaliśmy się w tym wnętrzu.

Mike aż podskoczył na krześle.

– Wiem gdzie to jest, przejeżdżałem niedaleko i chciałem wrócić by zrobić zdjęcia z zewnątrz, to jezioro w tle wygląda niesamowicie.

– Zatem nie ma za co – rzucił Dean trzema łykami kończąc swoja kawę.

Castiel wgapiał się w swój kubek, ale nie miał ochoty. Jego kartka wciąż była pusta, miał na niej zapisywać wszystkie detale i szczegóły, by się nie zagubić później, by przede wszystkim nie wpaść w panikę, ale długopis leżał i leżał, a ręka po niego nie sięgała. Z całych sił próbował słuchać konsultanta, ale myśli za szybko biegały po jego głowie, nagle wspomnienia domagały się swojej uwagi. Jeszcze gdzieś tam w trakcie Dean opowiedział mężczyznom o ich związku na odległość i brunet odleciał.

Wybiła piętnasta. No jak byk na zegarku była piętnasta, więc gdzie on się do cholery podziewał, samolot już dawno wylądował, a tłum ludzi opuścił lotnisko. Oparł się bokiem o słupek reklamowy, prawa noga trzęsła mu się jak porąbana. Tak, znów wypił za dużo kofeiny, miał tego świadomość. Również tego, że to przez nią jest tak zdenerwowany. Dean pewnie już idzie ze swoja torbą podróżną, po prostu kurwa nie lata i nie ma jak szybciej wyjść z lotniska pełnego turystów. Zagryzł wargę. Powinien zdecydowanie bardziej wyluzować, chciałby być bardziej wyluzowany, ale tak bardzo się za nim stęsknił, że każda kolejna sekunda zdawała się dłużyć niemiłosiernie jakby stał tak kilka godzin. Związek na odległość ssie, ale ich trwał tak już dwa lata i nic nie wskazywało, że miałby się rozpaść, wręcz przeciwnie, brunet był gotów zgodzić się za niego wyjść w tej chwili, tutaj na chodniku.

Po paru minutach wysoki blondyn w charakterystycznej skórzanej kurtce, w okularach przeciwsłonecznych wyłonił się z drzwi obrotowych i Castiel mając w dupie ulicę i samochody, które najprawdopodobniej by go zabiły gdyby nie miał tyle szczęścia, wyleciał jak z procy przed siebie wskakując dosłownie, na Winchestera.

– Chryste, Cas, życie ci niemiłe?!

– Nie ważne, już jesteś, tylko to się liczy. – wydusił z siebie na tym jednym oddechu, który mu jeszcze pozostał w płucach.

– Tak, jestem. – ten głos tak blisko ucha, boże, te dwa miesiące rozłąki były agonią.

Szybko odnaleźli swoje usta i długo nie mieli zamiaru ich rozłączać. Pasażerowie wymijali ich zazwyczaj z lekkim uśmiechem, cóż, na lotnisku takie przywitania czy pożegnania nie były niczym dziwnym, samolot był symbolem odległości, ludzie to rozumieli.

– To jaki mamy plan? – zapytał Dean delikatnie odsuwając głowę by spojrzeć chłopakowi w oczy.

Castiel obdarzył go szerokim uśmiechem.

Och, w planach mieli sporo, jak za każdym razem. Pojechali do zoo, jedli obiad w przecudownej restauracji, która serwowała dania z różnych zakątków świata, pospacerowali po okolicy za miastem, obejrzeli tonę filmów, całowali się już chyba w każdym kącie w mieszkaniu Casa (najbardziej upodobali sobie kuchnię) i rozmawiali, dużo rozmawiali. O wszystkim i o niczym, o planach, marzeniach, o ich związku, o tym jakimi cholernymi są szczęściarzami, przy okazji ponarzekali na braci choć tak naprawdę to im to wszystko zawdzięczali.

I tak zleciał cały tydzień, piękny, cudowny tydzień. Brunet prychnął w myślach, kiedy stał w tym samym miejscu, przy słupie. Siedem dni temu sekundy się ciągnęły w nieskończoność, więc jakim jebanym cudem tydzień zleciał jakby dopiero co mrugnął. Dean odstawił torbę i odwrócił się w jego stronę.

– Hej, Cas, skarbie...

Przyciągnął go do siebie mocno obejmując.

– Nienawidzę tej twojej torby, zawsze mi przypomina, że za chwilę polecisz z powrotem, a ja zostanę sam – zapłakał mu w ramię.

Mężczyzna delikatnie głaskał jego włosy, szepcząc, że wszystko będzie dobrze, że są razem, a to najważniejsze. Tak, było ważne, ale za chwilę znów będą osobno. Pocałunki Deana choć słodkie i niesamowite, tym razem nie pomagały, Castiel odwzajemniał je ze wzmożoną siłą, jakby chciał by to one przytwierdziły jego chłopaka do chodnika i nie pozwoliły polecieć.

Jeszcze tradycyjny całus w czoło i blondyn skierował się w stronę wejścia. Tuż przy drzwiach obrotowych przystanął, odłożył torbę na ziemię i zawołał, nie odwracając się.

– A co gdyby taki tydzień był codziennością?

Cas, wcześniej opatulony swoimi ramionami opuścił je by wisiały wzdłuż ciała, chyba właśnie stracił czucie w mięśniach.

– Co?!

Tyle był z siebie w stanie wydusić w tej chwili. Dean się obrócił i powolnym krokiem zbliżał do niego. Chwycił go za obie dłonie i spojrzał głęboko w oczy.

– Szepnąłem słówko tu i tam, nie chciałem jeszcze nic mówić, bo to na razie tylko plany, ale możliwe, że firma otworzy oddział tutaj, w San Francisco. Zresztą gdyby nie chciała to i tak bym wyjechał, więc jeśli nie masz kochanka i brat nie zwali ci się na łeb to chętnie zajmę te wolną stronę łóżka w twojej sypialni.

Nie ma słów, które mogłyby wyrazić radości Casa, ona dosłownie przeniknęła wszystkie jego komórki w ciele, cudowne ciepło otuliło jego serce i trzymało je aż do kolejnego spotkania. Przerwa była dłuższa niż zazwyczaj, ale nie przejmowali się nią bo była tą ostatnią. Dean Winchester przyleciał do San Francisco zaraz po wakacjach, z pierścionkiem w torbie, który ujrzał światło dzienne na płycie lotniska. Castiel do końca swoich dni zapamięta co mu wtedy, już narzeczony, powiedział:

– Ostatni raz lecieliśmy samotnie, od teraz podróżujemy razem.

Ich cały związek był idealny, dlatego brunet tak denerwował się przygotowaniami. Wszystko musiało być perfekcyjnie, szczegóły dopracowane, każda sprawa omówiona, bo zaczynali wspólne życie jako mąż i mąż, nie mogli na starcie polecieć na glebę. To przynosi pecha. Coś się wydarzy na ślubie i związek się rozpadnie, czytał o tym w sieci. Pewnego wieczoru, gdy blondyn pracował do późna Cas znalazł forum na którym ludzie dzielili się swoimi doświadczeniami i udzielali porad. Naczytał się o rozwodach, kłótniach w trakcie samej ceremonii, wojny pomiędzy teściami i trzy noce nie mógł przez to spać. Na domiar złego sam miał rodziców, którzy mogliby taką awanturę rozpocząć, między innymi dlatego ich nie zaprosił. A co jeśli przyjdą? A co jeśli rozwalą mu jego najlepszy dzień w życiu?

Ocknął się czując dłoń na swoim kolanie.

– Cas, wszystko w porządku?

Jezu kompletnie odpłynął, zapomniał, że w ogóle siedzi na spotkaniu odnośnie własnego ślubu. Potrząsnął głową, Bolt i Specter chyba udawali, że coś zapisują w dokumentach bo automatycznie spuścili wzrok na kartkę.

– Ja, tak, to znaczy, tata dzwoni, muszę odebrać, ale zaraz do was wracam.

Cmoknął szybko blondyna w policzek i opuścił kawiarnię. Odszedł kawałek od stolików na zewnątrz i sięgnął do kieszeni marynarki. Drżącą dłonią wyciągnął paczkę papierosów i zapalniczkę. Tak, nie był z tego faktu dumny, ale gdy stres sięgał zenitu, to małe coś w jakiś sposób go uspokajało. Dean o niczym nie wiedział, nie chciał go martwić i wracać do rozmów o jego zdrowiu psychicznym, sam wiedział, że nie jest w najlepszej kondycji, a nerwy targają nim na wszystkie strony. Taki już był, od zawsze. Dorastając w domu pełnym przemocy, krzyków i ogromnej odpowiedzialności za brata to nie mogło obyć się bez konsekwencji. Po za tym obiecał sobie, że po ślubie kończy z fajkami na dobre.

– Serio Cas? Im możesz wciskać kit o telefonie od tatusia, ale nie mnie. Nie jestem idiotą.

Szlag. Niby przeczuwał, że zaraz Dean tu przyjdzie, ale z drugiej strony nie chciał dopuszczać tego do swojej świadomości. Wiedział tylko, że musi stamtąd wyjść jak najszybciej, chłodne powietrze zrobiło swoje, już czuł się nieco lepiej. Szybko schował paczkę i zapalniczkę do tylnej kieszeni, boże, nienawidził takich sytuacji. W dzieciństwie wiecznie musiał się chować albo swoje najcenniejsze rzeczy.

– Wiem, przepraszam, chciałem tylko –

– Zapalić, wiem. Ponownie powtórzę, nie jestem idiotą. I przestań przepraszać.

Brunet spuścił wzrok, kurwa, no i już się zaczyna. Zaczną się kłócić, konsultant wyjdzie i koniec z jakimikolwiek przygotowania, bo żadnego ślubu nie będzie, Dean wróci do swojego pieprzonego Dallas w Teksasie, znajdzie sobie piękną żonę i będą mieli urocze małe bobasy. A on zostanie sam, sam jak palec z głosami w głowie, które nigdy się nie zamykały.

– Nie pozwalaj swojej głowie przejmować kontroli. Wdech, wydech i powiedz wreszcie o co chodzi i nie pierdol o złym samopoczuciu, potrzebuję konkretów.

Castiel pociągnął nosem i położył dłonie na biodrach narzeczonego przy okazji opierając czoło o jego czoło.

– Jestem popieprzony Dean, bardzo. Stresuję się każdym kolejnym dniem, dosłownie wszystkim. Czy śniadanie, które ci przygotuję będzie smaczne, czy nie palnę jakiejś głupoty o którą się pokłócimy, czy w pracy nie pomylę dokumentów, czy będę dobrym mężem, z którym warto ułożyć sobie życie. Cholernie się boję, że nasze wesele będzie do bani, że ludzie nie będą się dobrze bawić, że nagłośnienie nie będzie działać, że muzyka będzie do dupy, a nasz związek jest tak cudowny, tyle razem przeszliśmy, ta odległość i w ogóle, nie możemy zacząć wspólnej drogi ze złymi wspomnieniami, muszą być idealne. Mam wrażenie, że nie myślisz o tym tak jak ja, że nie przejmują cię przygotowania, że chcesz to oddać Boltowi, a to nasze wesele, nie jego i –

– Okey, dość Cas, pierwszy raz poproszę cię, żebyś się zamknął.

Ciepłe dłonie blondyna ujęły jego twarz.

– Zacznijmy od telefonu, oczywiście, że nie uwierzyłem w tę ściemę, bo po pierwsze twój tata nigdy nie dzwoni, a po drugie, nawet jeśli to nie pozwoliłbym ci odebrać, więc chyba podświadomie chciałeś żebym tutaj za tobą przyszedł. Jeśli chodzi o fajki to znalazłem je w twojej kurtce kiedyś jak szukałem kluczy, nie popieram tego, ale to twój wybór. Pomaga ci choć na chwilę się uspokoić, okej, nie będę ci tego zabraniał, no chyba, że twoje płuca się odezwą to wtedy lądują w koszu.

Całus w usta, krótki i delikatny.

– Przechodzimy do najważniejszego. Nie rozumiem dlaczego wciąż uważasz, że nie jesteś wart bycia kochanym. Znam twoją przeszłość i wiem, że to sprawka twoich rodziców i z wielką chęcią bym ich zamordował, ale masz mnie. Jesteśmy razem tyle lat, a niestety muszę nazwać cię hipokrytą. Spotkanie trwa już dobre pół godziny, a to ja podjąłem jak na razie wszystkie decyzje, ty tylko machałeś głową i dam sobie rękę uciąć, że nawet nie wiesz na co się zgodziłeś.

– Boże przepraszam –

– Hej, co mówiłem o przepraszaniu? Cas, kochanie, twój problem polega na tym że nie potrafisz uwolnić się ze skorupy, którą sobie sam zbudowałeś przez lata, ale uwierz mi, nie jest ci do niczego potrzebna. Świat nie jest idealny i nigdy nie będzie, wesela tym bardziej. Tort poleci ze stołu, to poleci. Dach nam się zawali na łeb, to się zawali. Wujkowie zaczną się lać po mordach, to sobie na to popatrzymy i tyle. Nie przewidzisz czy przypadkiem karczma nie spłonie albo ktoś nie zginie, tak drastyczne, ale prawdziwe.

Kciuk na dolnej wardze posłał Casowi ciary wzdłuż kręgosłupa.

– Pamiętasz jak leżeliśmy na podłodze w kuchni, zdyszani bo było tak cudownie i rozmawialiśmy o naszym wymarzonym ślubie? Powiedziałem ci wtedy, że nie obchodzi mnie czy kwiaty będą czerwone czy seledynowe, mogą być nawet przezroczyste, czy wszyscy nasi znajomi przyjdą, co będziemy jeść i pić, bo tego dnia chcę patrzeć tylko na ciebie. Tylko ty się wtedy dla mnie liczysz. Ktoś powie, że mu się nie podobało, a chuj mu w dupę, niech sobie mówi. Ja za to stanę na dachu i wykrzyczę, że właśnie poślubiłem miłość mojego życia i nie ma na świecie drugiej równie szczęśliwej osoby.

Castiel ucałował palec.

– Ja będę tą drugą.

Dean uśmiechnął się.

– No ja myślę. Jeśli chcesz, możemy przesunąć termin, ja naprawdę nie mam nic przeciwko –

– Nie, nie, proszę. Po prostu muszę skupić się na tym co tu i teraz. Przeszłość była jaka była tego nie zmienię, na to co mam przed sobą mam jeszcze wpływ, a nie chce sobie tego zepsuć przez głupie myślenie.

– Cas, nie głupie, bo to nie twoja wina, nie jesteś popieprzony. Ktoś kiedyś zamiast ci pomóc, zepsuł cię, ale z moją pomocą i twoją siłą, bo masz ją w sobie, wiem to, damy radę. Razem, nie jesteś w tym sam i będę ci to powtarzać do końca naszego popieprzonego i pełnego niespodzianek życia.

Brunet wziął głęboki wdech, ja pierdole, nawet po trzech szlugach nie czuł się tak zrelaksowany, ale chyba już wiedział dlaczego. Rozmawiał z Deanem nie raz, ale tak naprawdę nie. Bo nie był z nim szczery i mówił to co wydawało mu się, że Dean chce usłyszeć, a nie na tym polega rozmowa.

– Skąd ja cię wytrzasnąłem?

– No cóż, jakby nie patrzeć, dosłownie spadłem ci z nieba.

Całowali się przed kawiarnią i tym razem to Cas przejął kontrolę, nie robił tego często przez swoją niepewność, ale dziś, w tej chwili poczuł w sobie coś na wzór przejęcia kontroli. Chwilowe, ale miało ogromne znaczenie.

– To zapal sobie i wróć za chwilę do środka, powiem im, że twój tata nie umie odpalić Windowsa.

– Hej, nie. Nie chcę palić, w każdym razie nie teraz. Przenieśmy się na stoliki na zewnątrz, tutaj jest przyjemniej i zamówię sobie nową kawę, wróciła mi ochota.

– Jasne, skarbie.

– I Dean, dziękuję, że jesteś. Przepraszam, że nie byłem z tobą szczery od razu, bałem się, że –

– Że wrócę do Dallas bo nie potrafisz trzymać nerwy na wodzy? No co, przejrzałem cię na wylot, kotku – dodał widząc zdziwioną minę narzeczonego. – Nigdy bym tam nie wrócił, bo nienawidzę tego miasta, a po drugie już dawno temu wybrałem pewnego bruneta z San Francisco, który nie pamięta ostatnich pięciu minut, ale spóźnienie zawsze wypomni.

– Ej! – trzepnął zaczepnie Deana w ramię – Aż tak nie jest ze mną źle. Jeszcze.

– No i humorek ci wrócił, widzisz, to nie takie trudne.

– No wiem, wiem. Ale kwiaty na bank nie będą przezroczyste, jeśli się zgodziłem to cofam to. Byłem niepoczytalny w trakcie składania deklaracji.

Parsknięcie Deana rozeszło się echem po całej ulicy. No cóż, tak właśnie działał Cas na niego. Po trudach i przebojach, wesele się odbyło i było przepiękne. Muzyka cudowna, pierwszy taniec zakorzeni się w głowach gości na długo, jedzenie było smaczne, a alkohol znośny. Dean i Castiel przetańczyli wszystkie piosenki z radością padając sobie w ramiona, Cas nawet zaśpiewał na scenie, pokonując kolejny lęk. Ktoś tam coś rozlał, ktoś się przewrócił, ale brunet nawet nie zwrócił na to uwagi.

Wtedy przed kawiarnią Dean przypomniał mu o bardzo ważnej rzeczy. On też dokonał wyboru, zdecydował się związać swoje życie z kimś kończąc w ten sposób lata samotności. Na płycie lotniska nie powiedział tak tylko dlatego, że Dean uklęknął, zrobił to bo tego chciał. Pragnął mieć tego mężczyznę przy sobie. Pragnął z nim żyć, dzielić szczęście i smutki, każdą minutę i sekundę. Wtulając się w niego w noc poślubną tylko to wypełniało jego myśli.

Wszystko inne odleciało siną w dal. 

Pomysł wpadł mi do głowy w pracy, pracuję w kawiarni i już kilka par omawiało tam szczegóły wesela z fotografem (nie żebym podsłuchiwała, by to potem wykorzystać w pisaniu). 

I dziękuję Impalabelle za przypomnienie mi o nim <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top